piątek, 29 maja 2020

Trzydzieści faktów o mnie na 6 rocznicę blogowania

Czytacie mojego bloga od ponad sześciu lat, a postów tego typu było tu jak na lekarstwo ;) Przyznam szczerze, że do napisania go zbierałam się od grudnia a gdyby ktoś nie wiedział, mamy koniec maja :D Ale jak to mówią - lepiej późno niż wcale (bądź później), więc stwierdziłam że w tych trudnych czasach opowiem Wam odrobinę o sobie, swoich dziwactwach, ulubionych rzeczach i innych cudach ;) Kto ma ochotę - niech czyta :)
1. Jak zapewne zauważyłyście - dotyczy mnie problem prokrastynacji. Lubię odkładać na później... A to np. napisanie tego posta, a to posprzątania szafki w kuchni, pójście do urzędu, lekarza, po coś do sklepu. Nie lubię tego w sobie ;)
2. Przeważnie mówię ludziom co myślę, przez co jestem czasem uważana za niezbyt grzeczną i średnio miłą :P
3. Jestem cholerykiem i potrafię zrobić grubą awanturę z godzinnym elaboratem, ale po wyładowaniu emocji mi przechodzi. Potem zazwyczaj już się nie gniewam :D
4. Dopiero dwa lata temu temu zaczęłam na co dzień chodzić w butach na obcasie. Zazwyczaj wybieram szeroki słupek, albo koturny, nie dla mnie szpilka...
5. Nienawidzę, jak ktoś zna się na wszystkim i jest najmądrzejszy, wszak to po prostu niemożliwe. Dostaję wysypki, jak mam z kimś takim rozmawiać :P (niestety mam takie osobniki w rodzinie)
6. Kiedy ktoś mówi mi, że coś powinnam, albo "muszę" to momentalnie załącza mi się mały buntownik i od razu mam ochotę zrobić odwrotnie, o cokolwiek by nie chodziło.
7. Jestem samokrytyczna - znam swoje wady i słabości oraz nie boję się o nich mówić. W końcu każdy jakieś ma ;)
8. Biorę sporo leków. Może nie wyglądam, ale mam już takie zacne pudełeczko z czterema przegródkami na jeden dzień, a w każdej kilka tableteczek ;)
9. Mimo że z kondycją u mnie kiepsko, kiedy mam jechać tramwajem, to wybieram rower, albo chodzę pieszo. Strasznie zabolała mnie likwidacja łódzkiego roweru miejskiego.
10. Kupiłam rasowego mruczka, żeby mieć pewność, że nowy domownik nie będzie agresywny w stosunku do starszego kota, który niby jest zadziorny, ale straszna z niego lapa. Na szczęście ragdoll ma charakter ragdolla i jakoś się dogadują. Rozetka nie jest tłamszona przez silną osobowość, a Lilce nie w głowie bycie niemiłym i kocha wszystko i wszystkich ;)
11. Mam fiksum dyrdum na punkcie przedziałka. Musi być idealnie prosty, w dokładnie określonym miejscu na głowie. Moja mama od lat ma z tego polewkę xD
12. Nienawidzę chodzić do fryzjera. Od gimnazjum. Chciałam skrócić włosy do ramion, a "pani Kasia" obcięła mnie tak pięknie, że w szkolnym przedstawieniu grałam faceta - Johna Lennona...
13. Dawniej nosiłam okulary (dlatego dostałam tę zaszczytną rolę), ale przy wadzie -8 są tak ciężkie, że teraz chodzę już tylko w soczewkach.
14. Latami używam tych samych perfum. Jeśli już jakieś kupię, to na mniej więcej 75% trafi do mnie kolejny flakon. Dlaczego? Nie lubię czuć na sobie zapachu, od czegoś nowego potrafi rozboleć mnie głowa ;)
15. Nie cierpię kupować ubrań, nienawidzę kupować butów. Tym sposobem nigdy nie jestem modna i utkwiłam gdzieś w jakimś swoim bezpiecznym stylu opartym na spodniach rurkach, ołówkowych spódniczkach, oversizowych koszulkach i sukienkach, oraz sporych swetrach i bluzach.  Oczywiście w kolorze czarnym. Mam też kilka koszul, ale nie lubię ich prasować, przez co rzadko je noszę...
16. Przez lata nie oglądałam seriali i nigdy nic mnie nie interesowało. Skupiałam się głównie na filmach. W porównaniu do moich znajomych i rodziny przekonałam się do nich naprawdę całkiem niedawno ;)
17. Jestem stosunkowo nieśmiała i nie lubię spotkań z obcymi, ale staram się pracować nad sobą i nie stoję już jak słup soli :P Od czasu do czasu zabieram już głos nawet w nieznanym towarzystwie :D
18. Mam wytrzeszcz. Tak, dobrze czytacie :D Moje duże oczy są spowodowane sporą wadą wzroku. Żeby nie wyglądać głupio, staram się lekko przymykać je do zdjęć makro (np. jak pokazuję pomalowane tuszem rzęsy). Na żywo i przy normalnych fotografiach raczej nikt nie zwraca na to uwagi.
19. To mój drugi blog - pierwszy był o głębokich przemyśleniach zakochanej nastolatki, więc generalnie wstyd się przyznać ;)
20. Nie lubię gotować, strasznie mnie to męczy i nigdy nic mi nie wychodzi. Poza tym nie przepadam za wieloma rzeczami i nawet nie wiem jak powinny smakować. U nas w domu ja sprzątam a mąż gotuje :P
21. Nie chciałabym mieszkać na wsi. Działka, sadzenie kwiatków, koszenie trawy, ziemia... Wszędzie daleko... Do tego masa robactwa, komary, pająki. Wolę balkon/taras i miejskie gołębie :D No i wszędzie gdzie potrzebuję, dojadę bez problemu.
22. Tak, nie mam prawa jazdy :P
23. Denerwuje mnie myślenie, że jak ktoś normalnie się prezentuje to na bank jest zdrowy, tryska energią, optymizmem i humorem oraz NIE MOŻE mu nic dolegać. Idąc tym tropem... Lenin też dobrze wygląda - pamiętajcie :D
24. Chciałabym mieć firmę organizującą śluby i wesela :D Może kiedyś ;)
25. Zanim zdiagnozowano u mnie toczeń, 18 lat leczono mnie na coś innego :P Konkretnie tylko na jeden jego objaw.
26. Lubię kwiaty doniczkowe, ale nie mam do nich ręki. Albo je zasuszę, albo zgniją, albo koty zeżrą - dlatego kupuję już tylko takie, które im nie szkodzą :P 
27. Nie lubię kolorów. Czerń, biel, szarość i wystarczy. Toleruję jeszcze czerwień oraz kobalt, ale w małych ilościach. Dotyczy to ubrań, wystroju wnętrz, a w dużej mierze także makijażu. 
28. Nie lubię lata. Bo jest gorąco, bo mi duszno, bo mam alergię na słońce. Już wolę zmarznąć zimą... Serio. 
29. Urodziny mam 25 grudnia, czyli oczywiście w pierwszy dzień Bożego Narodzenia i czasami niektórzy z rodziny oszukiwali mnie na prezentach :D Jako dziecko strasznie to przeżywałam. Dla odmiany imieniny mam w inne święto - Dzień Matki (26 maja).
30. Moje ulubione słodycze to cukierki Nimm2. Kocham je od dziecka i to takiego naprawdę małego. To się chyba nigdy nie zmieni :D 

I to już wszystko, co chciałam Wam dziś o sobie opowiedzieć. Lubicie tego typu posty? Ja tak, ale szczerze powiedziawszy długo zastanawiałam się, czy będziecie czymś takim zainteresowane ;) Mamy może jakieś punkty wspólne? :D

piątek, 22 maja 2020

Swederm Hudsalva Vitamin E, czyli akcja "ratujemy dłonie"

Nie wiem jak Wam, ale mnie już na początku pandemii bardzo dały popalić środki do dezynfekcji na bazie alkoholu. Normalnie mydło i woda im niestraszne, a w standardowych warunkach nie są jakieś szczególnie wymagające - wystarczy im zwykły krem, albo nawet balsam do ciała, ale tym razem po prostu wołały o pomstę do nieba. Ściągnięta, sucha skóra, atopowy wykwit na lewym nadgarstku, świąd jak stąd do nieskończoności... Trzeba było zacząć działać. Wtedy przypomniałam sobie o produkcie Hudsalva Swederm Vitamin E marki Swederm, polecanym często przez Secretaddiction. Kupiłam, poużywałam i teraz czas powiedzieć, czy moje dłonie również zostały uratowane :D
Swederm Hudsalva Vitamin E
Maść umieszczono w zwykłej, przezroczystej tubie zamykanej na klik. Jest to rozwiązanie bardzo wygodne, a opakowanie nie sprawia żadnych problemów. Napisy nie schodzą, zawartość łatwo wydobyć z wnętrza. Całość ma 100ml i jest ważna 12 miesięcy od pierwszego otwarcia. Co o swoim kosmetyku mówi producent? Swederm Hudsalva Vitamin E polecana jest szczególnie dla osób ze skórą skłonną do przesuszeń, zrogowaciałym naskórkiem, zaczerwienieniem i pęknięciami. Chroni przed szkodliwym działaniem czynników zewnętrznych (zimno, woda, detergenty), szybko się wchłania i zapewnia efekt bariery ochronnej. Zawarty w maści bisabolol łagodzi oraz regeneruje. Alantoina działa nawilżająco i zmiękczająco, a gliceryna chroni przed nadmierną utratą wody (to szczególnie ważny aspekt w stosowaniu na dłonie, gdzie skóra cierpi na słabą ochronę ze strony gruczołów łojowych natomiast narażona jest na dużą utratę wody za względu na obecność licznych gruczołów potowych). Z kolei lanolina działa intensywnie natłuszczająco. Można ją stosować na dłonie, stopy, łokcie i inne miejsca wymagające regeneracji.
Swederm Hudsalva Vitamin E
Swederm Hudsalva Vitamin E ma piękny, kwiatowy zapach, ale myślę, że nie powinien on przeszkadzać nawet osobom wrażliwym ;) Najciekawsza jest jednak formuła kosmetyku. Całość ma konsystencję maści, która jest jasnoróżowa i uwaga - świeci się niczym rozświetlacze w płynie :D Na szczęście na dłoniach pozostawia delikatny film już bez atrakcji. Fanki błysku mogą czuć się zawiedzione, ale według mnie, to dobrze. Nie do końca lubię produkty pielęgnacyjne z drobinkami. Moim zdaniem całość rozsmarowuje się całkiem nieźle. Jak już wspomniałam, jest to typ produktu, który nie do końca się wchłania i ja stosowałam go głownie na noc. Dużą zaletą jest jednak fakt, iż film, który zostaje na dłoniach się nie klei.
Swederm Hudsalva Vitamin E
Jak zatem sprawdziła się u mnie Swederm Hudsalva Vitamin E? Nie będę kłamać - mnie również uratowała dłonie. Już po pierwszym zastosowaniu widać było znaczną poprawę - oraz co ważne - w miejscach gdzie skóra była uszkodzona, nie odnotowałam żadnych nieprzyjemnych reakcji, typu swędzenie, szczypanie, bądź pieczenie. W ciągu kilku dni, moje ręce wróciły do "normy" (zginął nawet atopowy wykwit) i teraz stosuję ją "przypominająco" (co 2-3 dni) na zmianę z Regenerującą Maską do Rąk Organique. Maść pomogła także mojemu mężowi, a w kryzysowej sytuacji, w ciągu 2 dni zregenerowała także moje szorstkie pięty. Dla mnie właściwie nie ma wad... No może Swederm Hudsalva Vitamin E mógłby być tańszy, albo mieć większą pojemność :D Dostępność także lekko kuleje, ale znajdziecie ją w sklepach internetowych, lub na allegro. Kosztuje 38 - 40zł, ale moim zdaniem warto się w ten produkt zaopatrzyć, szczególnie teraz ;)
Znacie Swederm Hudsalva Vitamin E? Miałyście okazję używać tego produktu? Czy teraz wasze ręce również dostały popalić? Jak je ratujecie? Dajcie koniecznie znać i podzielcie się swoimi doświadczeniami :)

poniedziałek, 18 maja 2020

SOME BY MI Yuja Niacin 30 Days Blemish Care Serum, czyli moja walka z nierównym kolorytem skóry

Odkąd pamiętam, główną "zmorą" jeśli chodzi o problemy z moją cerą, były przebarwienia. Najpierw były to tylko piegi, których nienawidziłam już od podstawówki, a po diagnozie tocznia - doszły do tego także przebarwienia pozapalne. Moimi nowymi przyjaciółmi - poza kwasami - stały się więc substancje i produkty mające na celu rozjaśnić, wyrównać koloryt, wybielić, i tak dalej, i tak dalej... Z biegiem czasu zauważyłam, że akurat u mnie, w tej roli świetnie sprawdza się niacynamid (w stężeniu minimum 5%), a witamina C zazwyczaj głównie mi szkodzi (choć zdarzyły się dwa wyjątki!). Kiedy zobaczyłam SOME BY MI Yuja Niacin 30 Days Blemish Care Serum moje serce zabiło szybciej. Kocham niacynamid, ale ono zawiera także witaminę C! Co wynikło z naszej relacji? Szczególnie, że producent obiecał zmianę na lepsze już w 30 dni? Już Wam mówię!
SOME BY MI Yuja Niacin 30 Days Blemish Care Serum
SOME BY MI Yuja Niacin 30 Days Blemish Care Serum znajduje się w żółtej, przezroczystej buteleczce w kształcie walca, zawierającej 50ml kosmetyku. Jest prosto i skromnie, opakowanie wykonano z plastiku, ale jednocześnie całość wygląda naprawdę zachęcająco, a podczas użytkowania nie traci ono na urodzie. Kosmetyk dozuje się za pomocą pompki, która chyba jeszcze nigdy nie sprawiła mi żadnego problemu. Całość jest przezroczysta, więc na bieżąco możemy śledzić zużycie produktu (mamy na to 12 miesięcy). Co mówi o nim producent? "Serum pomaga walczyć z szarą, matową cerą, oraz rozjaśnia nierówny koloryt skóry, celując w wypryski, piegi i przebarwienia. Zawiera glutation, arbutynę z ekstraktem z yuji i amidem niacyny, które rozjaśniają oraz nawilżają cerę, ciemne plamy i zapobiegają wytwarzaniu pigmentu melaniny, a także 12 rodzajów witamin ożywiających matową, zestresowaną skórę. Lekkie, nieklejące się serum zawiera 100% naturalnego oleju i organiczny zapach olejku ze skórki yuja odpowiedni dla wrażliwej skóry".
SOME BY MI Yuja Niacin 30 Days Blemish Care Serum
SOME BY MI Yuja Niacin 30 Days Blemish Care Serum zdecydowałam się kupić głównie ze względu na koktajl składników aktywnych, które się w nim znalazły. Na samym początku możemy zobaczyć ekstrakt z owocu yuzu, który zawiera duże stężenie witaminy C, działa silnie rozjaśniająco, antyoksydacyjnie i opóźnia procesy starzenia, zaraz potem - niacynamid: wyrównuje koloryt skory, reguluje pracę gruczołów łojowych i przyspiesza gojenie (producent deklaruje, że serum posiada go 5%, co jest niezbędne, aby działać skutecznie), oraz kolejną substancję, którą lubię - arbutynę. Posiada ona właściwości rozjaśniające oraz zapobiega powstawaniu przebarwień. Poza tym w serum znajdziemy także glutation, olej jojoba, mnóstwo ekstraktów, adenozynę oraz 10 różnych witamin, zbitych przez producenta w kompleks o nazwie Aquaxyl Fructan.
SOME BY MI Yuja Niacin 30 Days Blemish Care Serum
Wewnątrz buteleczki, znajduje się pomarańczowy, bardzo rzadki żel, bądź jak kto woli - gęsty płyn. Jeśli bardzo chcecie, pod serum można stosować także tonik, lub mgiełkę, ale lepiej chwilę poczekać, aby wszystko dobrze wyschło, ponieważ na mokrej skórze potrafi się ono spienić (jak chyba każde serum z większą zawartością niacynamidu). Jeśli nałożymy SOME BY MI Yuja Niacin 30 Days Blemish Care Serum samodzielnie - wchłonie się ono do matu. Bez klejenia, bez pozostawiania po sobie jakiejkolwiek warstwy i bez ściągnięcia skóry. Ale generalnie nie polecam, gdyż jest stworzone "do towarzystwa" oraz świetnie dogaduje się z wszelkiej maści kremami. Dobrze nadaje się także pod filtr przeciwsłoneczny i pod makijaż. Zapach? Gorzka pomarańcza ;) Niestety nie jest najwyższych lotów, ale na szczęście bardzo szybko się ulatnia. Według producenta serum powinno się stosować raz dziennie, jednak ja używałam go rano oraz wieczorem. Dlaczego? Ponieważ moja skóra dobrze zna niacynamid i nie obawiałam się podrażnień, a także dlatego, że wg badań do ich rozjaśnienia potrzeba minimum 5% stężenia, stosowanego właśnie dwa razy dziennie.
SOME BY MI Yuja Niacin 30 Days Blemish Care Serum
Jak zatem SOME BY MI Yuja Niacin 30 Days Blemish Care Serum spisało się u mnie? Szczerze Wam powiem - jestem zachwycona efektami. Przede wszystkim, skóra naprawdę jest pięknie rozświetlona, jasna, a koloryt bardziej jednolity (przebarwienia pozapalne są już niemalże niewidoczne, mocno rozjaśnione są także piegi). Jednocześnie muszę stwierdzić, że zmarszczki zarówno na czole, jak i pod okiem naprawdę są mniej widoczne. Cera jest jędrna, gładka, nawilżona, bez rumienia. Jednocześnie serum nie spowodowało tego, czego najbardziej się obawiałam, czyli przesuszenia albo wysypu zaskórników czy innych dziwnych zmian, które często pojawiają się u mnie podczas stosowania witaminy C. Chyba zapowiada się nowy hit, do którego będę często wracać :D
Podsumowując - mimo średnio odpowiadającego mi zapachu, serum to idealnie wpisało się w moją pielęgnację i naprawdę widać było efekty jego stosowania. Za 50ml kosmetyku, zapłaciłam w polskim sklepie 85zł, ale jeśli w końcu zaczną wysyłać nam produkty bezpośrednio z Korei, zapewne da się kupić je jeszcze taniej. Moim zdaniem - jak najbardziej warto! Szczególnie jeśli miewacie problemy z przebarwieniami, rumieniem, piegami, a jednocześnie posiadacie już skórę, która powoli zaczyna się starzeć.
Znacie SOME BY MI Yuja Niacin 30 Days Blemish Care Serum? Lubicie kosmetyki z niacynamidem? A może tak jak ja walczycie z przebarwieniami pozapalnymi, piegami, bądź rumieniem? Macie na to jakieś sposoby? Jakiego serum aktualnie używacie? Dajcie koniecznie znać!

P.S. Jeśli tak jak ja męczycie się z przebarwieniami, koniecznie zajrzyjcie do Inti Skin. Ma bardzo fajny live na ten temat :)

poniedziałek, 11 maja 2020

Esthederm Cellular Water Mist, czyli nawilżanie z Topestetic

Szczerze przyznam się Wam, że długo nie doceniałam potencjału kryjącego się we wszelkiego rodzaju mgiełkach. Czas jednak robi swoje, gusta się zmieniają, więc i ja kilka lat temu zaczęłam testować tego typu produkty, z czasem się w nich zakochując ;) Dziś uwielbiam uczucie odświeżonej, spryskanej "wodą" skóry i często po nie sięgam, wszak zazwyczaj możemy dostać od nich coś więcej, niż tylko "zimny prysznic" :D Jak zatem sprawdził się u mnie produkt Esthederm Cellular Water Mist? Czy i jak zadziałał? Same przeczytajcie!
Esthederm Cellular Water Mist
Kosmetyk Esthederm Cellular Water Mist jest umieszczony w puszce przypominającej klasyczne wody termalne, ale opakowanie jest iście luksusowe. Mnie osobiście jego kolor i wykończenie przypomina srebrny, metaliczny lakier, w wypolerowanym na błysk samochodzie marki premium :D Każda, najmniejsza drobinka mieni się cudownym blaskiem, ciesząc nasze oko. W środku znajdziemy 100ml produktu, a na jego zużycie czas jest nieograniczony, wszak symbolu PAO na opakowaniu nie ma. Atomizer? Znowu pełen luksus. Z wnętrza opakowania wydobywa się delikatna, leciutka mgiełka, a nie oprysk jak z konewki (często zdarzały mi się takie spreye, koszmar :D).
Esthederm Cellular Water Mist
Co mówi o swoim kosmetyku producent? Według niego, Esthederm Cellular Water Mist to nowa woda komórkowa o działaniu nawilżającym, antyoksydacyjnym i energetyzującym, o identycznym składzie, jak ta występująca naturalnie w skórze człowieka. Zawiera optymalną ilość soli mineralnych oraz pierwiastków śladowych (sole mineralne, L-karnozyna, hipotauryna, kwas cytrynowy), które dostarczają skórze dzienną dawkę energii potrzebną do jej prawidłowego i jak najlepszego funkcjonowania oraz do utrzymania jej w dobrej kondycji. Nowa, wzbogacona o kwas hialuronowy formuła Cellular Water Mist intensywnie nawilża skórę, poprawia jej jakość i strukturę, przedłuża młodość komórek, a także jednocześnie spowalnia procesy starzenia. Polecana jest do każdego typu skóry, ale najlepszy efekt można zaobserwować przy cerze suchej, albo z zaburzoną barierą hydrolipidową (z tym mam ostatnio drobny problem :D). Kosmetyk może pełnić funkcję boostera (czyli wspomagać działanie kremu i serum) lub być stosowane na makijaż, w celu nawilżenia skóry w ciągu dnia. Mgiełka nałożona na twarz solo, wchłania się do całkowitego matu, a zaaplikowana na makijaż pięknie niweluje jego pudrowość i faktycznie pomaga, jeśli w ciągu dnia czujemy ściągnięcie skóry. Niestety (dla mnie) - mgiełka nie posiada żadnego zapachu :(
Esthederm Cellular Water Mist mgiełka
Jak zatem spisała się u mnie "woda komórkowa" Esthederm Cellular Water Mist? Miałam wobec niej realne oczekiwania i muszę przyznać, że ten produkt je spełnił. Stosowany w zastępstwie toniku, ładnie wspomagał nawilżenie cery, jednocześnie przyspieszając wchłanianie się innych produktów. Gdy czułam ściągnięcie albo szczypanie w ciągu dnia, pomagał mi uspokoić skórę, jednocześnie zapewniając uczucie odświeżenia, lekkiego chłodu, nawilżenia oraz wygładzenia. Przedłużenia młodości komórek i spowolnienia procesu starzenia nie jestem w stanie zweryfikować - bardzo mi przykro :D Ale mimo wszystko - polubiliśmy się. Wadą w przypadku Esthederm Cellular Water Mist jest dość wysoka cena, na Topestetic kosztuje 99zł. Jednak biorąc pod uwagę to, że przesyłka jest za darmo, a wydajność plasuje się na wysokim poziomie, to myślę że warto ją wypróbować ;) U mnie świetnie dała sobie radę :D
Znacie kosmetyki marki Esthderm? A może miałyście już okazję testować opisywaną przeze mnie mgiełkę? Lubicie tego typu produkty? Dajcie koniecznie znać!

środa, 6 maja 2020

A'Pieu Stone Peach Pore Less Bubble Mask, czyli glinka, bąbelki i brzoskwinie na pomoc skórze problematycznej

Jeszcze jakiś czas temu nie byłam wielką fanką maseczek i robiłam je, bo "musiałam". Słowo "musiałam" umieściłam w cudzysłowie, bo przecież niby nikt mnie nie zmuszał, ale jednak moja skóra po prostu się ich dopominała i wyglądała lepiej po wielu produktach tego typu... Po mniej więcej roku stosowania ich z konieczności - w końcu ten rytuał polubiłam. Teraz często przyjemność sprawia mi nałożenie czegoś przed kąpielą, leżenie z maską w wannie, albo na sofie... W życiu bym się czegoś takiego po sobie nie spodziewała xD Dziś chciałabym zaprosić Was na recenzję ciekawego produktu koreańskiej marki A'Pieu, czyli Stone Peach Pore Less Bubble Mask. Jak się sprawdziła i dlaczego jest ciekawa? Już Wam mówię!
A'Pieu Stone Peach Pore Less Bubble Mask
A'Pieu Stone Peach Pore Less Bubble Mask, czyli bąbelkująca maseczka oczyszczająca zmniejszająca widoczność porów, umieszczona jest w opakowaniu przypominającym - uwaga - dezodorant! :D Cała puszka mieści w sobie 60 gramów produktu pod ciśnieniem, który możemy bez żadnych problemów wycisnąć z opakowania. Generalnie wygląda ono naprawdę bardzo ładnie. Jest różowo, są kropeczki, etykieta ma matowe wykończenie i nic się nie odkleja, ani nie wyciera, czyli tak jak lubię ;)
A'Pieu Stone Peach Pore Less Bubble Mask
Co na jej temat mówi producent? Kosmetyk przeznaczony jest do pielęgnacji skóry o nierównej teksturze, z widocznie rozszerzonymi porami. Oczyszczająca maseczka bąblująca poprawia teksturę naszej cery, "zwęża" rozszerzone pory, nawilża oraz wygładza. W jej składzie znajdują się między innymi ekstrakt z brzoskwini, który wygładza i dostarcza skórze niezbędnych składników odżywczych, ekstrakt z piwonii (zwęża rozszerzone pory, nawadnia) i różowa glinka (odżywia, oczyszcza pory). Jak ją stosować? Należy rozprowadzić maskę równomiernie na suchej twarzy omijając okolice oczu i ust, a momencie powstania mikrobąbelków, należy rozpocząć delikatny masaż. Po 10-15 minutach można spłukać produkt ciepłą wodą. 
A'Pieu Stone Peach Pore Less Bubble Mask
Dla mnie maseczka A'Pieu Stone Peach Pore Less Bubble Mask pachnie tylko podczas nakładania i jest to połączenie aromatu kwiatów z lekką nutką brzoskwini. Bardzo przyjemny i nienachalny aromat, który umila nam proces nakładania. Konsystencja maski przypomina mi z kolei dość gęsty krem. Łatwo rozprowadzić ją na twarzy, a podczas aplikacji, mimo tego, że po chwili zaczynają pojawiać się malusie, lekko łaskoczące bąbelki - nie spływa z twarzy. Nakładam ją dość grubą warstwą i raczej w ciągu 15 minut aplikacji nie jest w stanie u mnie zaschnąć. Co ważne - dość łatwo zmywa się nawet palcami, choć ja z lenistwa używam celulozowych gąbeczek Calypso ;)
A'Pieu Stone Peach Pore Less Bubble Mask
Co jednak z działaniem? Po zastosowaniu A'Pieu Stone Peach Pore Less Bubble Mask zaobserwowałam głównie piękne wygładzenie, zmiękczenie, ujednolicenie struktury i delikatne oczyszczenie skóry (przy regularnym stosowaniu efekt się potęguje!), a jednocześnie całkiem przyzwoite nawilżenie. Jak na kosmetyk, który według producenta ma głównie oczyszczać, to całkiem nieźle ;) Dodatkowo maseczka lekko niwelowała mój rumień i rozjaśniała cerę - nie było to działanie spektakularne, ale warto je odnotować :) Dla mnie jedyną wadą tego produktu jest stosunek ceny do pojemności - za opakowanie maseczki musimy zapłacić około 70zł, a ubywa jej dość szybko... Mimo wszystko - bardzo ją polubiłam i dziękuję Madzi z bloga I Love Dots za podarowanie mi jej ;) Sama pewnie nie zwróciłabym na nią uwagi :D
Miałyście już może styczność z tym produktem? Lubicie maseczki? A może polecicie mi jakiś inny, ciekawy produkt na bazie glinek? Dajcie koniecznie znać!