czwartek, 28 maja 2015

Majowe nowości, czyli są zakupy, są współprace, jest i wygrana ;)

Maj, w kwestii nowości był dość obfity (w sumie jakby nic nowego :P), ale też jaki miał być, jeśli tego "pięknego" miesiąca są moje imieniny (a jak imieniny, to są i prezenty!), udało mi się wygrać mały upominek, oraz nawiązać dwie współprace? ;) Może zdjęcia są tym razem średniej jakości, nie wiem co przyszło mi do głowy, ale robiłam je wczoraj wieczorem, i niektóre kolory są odrobinę przekłamane. Mimo to, zapraszam do oglądania, może ciut osłodzi to ten paskudny dzień ;)
Zacznijmy może od przesyłek, niektóre wprawdzie przyszły już jakiś czas temu, ale grzecznie czekały na swój debiut do posta z nowościami:
Pierwsza rzecz, którą otrzymałam, to Skin79 Hot Pink BB Cream. Kremy BB uwielbiam, zwłaszcza latem, więc niesamowicie się cieszę, że trafił on do mnie akurat w tym momencie. Produkt ten ma dość wysoki filtr (Spf30), więc spokojnie "zapominam sobie" o nałożeniu typowego kremu z filtrem. Warto tutaj również wspomnieć o tym, że marka zmieniła swoje logo, tutaj znajdziemy więcej szczegółów na ten temat :) Zdradzę jeszcze tylko, że pierwsze wrażenia są jak najbardziej pozytywne, jestem też w szoku, jakie właściwości adaptacyjne ten kosmetyk posiada. Mam bardzo bladą skórę, a on po jakimś czasie praktycznie nie odcina się od szyi! Oryginalne produkty Skin79 możecie kupić tutaj: http://www.skin79-polska.pl/ ;)
Trzeci kosmetyk z kolei, który trafił do mnie za sprawą pewnej bardzo miłej Pani, to Evree Power Fruit. To nowy, nawilżający olejek do ciała (z bajerkiem, bo dwufazowy! ;)), który ślicznie, ale bardzo delikatnie pachnie kwiatami i sezamem. Więcej na razie nie jestem w stanie na jego temat powiedzieć, dopiero wczoraj do mnie trafił :) Ale zapowiada się bardzo obiecująca znajomość :)
I tym sposobem przechodzimy już do moich zakupów :) W maju zaczęło się od tzw. ładnej głupotki, którą zdecydowała się zasponsorować podczas wspólnych zakupów moja mama ;) Trafił więc do mnie Puder J.S. Douglas Sohne Lawenda&Tymianek. Chyba wszystko, co mogę powiedzieć na jego temat, to to, że delikatnie pachnie, mocno się świeci i ma ładne opakowanie ;) Przyda się na nadchodzące wesele :) Później na zdjęciu widać piękny (dla mnie oczywiście) prezent imieninowy, również od mojej mamy. Guerlain Meteorites Perles Iluminating Powder w odcieniu 02 Clair, chodził mi po głowie jakiś czas, więc bardzo się cieszę, że w końcu do mnie trafił. Wydaje mi się (i bardzo się z tego cieszę), że ta nowa wersja ma trochę mniej drobinek :) Na tym zdjęciu mamy jeszcze Lioele Dollish Veil Vita BB Cream w kolorze nr 1 Georgeus Purple. Zdecydowałam się na niego, zanim trafił do mnie Hot Pink Skin79, i teraz mam dwa ;) Ten jest trochę magiczny, z białofioletowego zmienia się w cielisty, miał bardzo dobre opinie na Wizażu, więc po bodajże roku dumania nad tym, czy aby na 100% go chcę, zdecydowałam się na zakup.
Jeszcze jeden drobiazg, który dostałam od mamy na imieniny to Sephora, Balsam Podkreślający Naturalny Kolor Ust. U mnie daje kolor niemalże fuksjowy, ale bardzo mi się on podoba :) Sama musiałam kupić cielisty cień bazowy, bo te schodzą u mnie dość szybko. Tym razem zdecydowałam się na zakup Kobo Mono Eyeshadow w kolorze idealnie pasującym do mojej skóry: 145 Sandy Beach. Mamy tutaj jeszcze okazyjnie kupiony w sklepie Ekobieca tusz, który od dawna chciałam wypróbować, ale nigdy nie było okazji go kupić (z zasady tego typu produktów w drogeriach stacjonarnych nie kupuję, macanci skutecznie mnie przed tym powstrzymują :/). Tak więc od teraz L'oreal False Lash Wings Mascara czeka na swoją kolej w mojej magicznej szufladce ;) Na zdjęciu jest także pierwsza i jedyna jak na razie szminka Mac Lipstick w kolorze Giddy. Kupiłam ją, bo dostałam bon na 40zł do Douglasa, ale czy będzie z tego miłość? Jakoś nie wiem...
Tutaj widać wspomnianą wcześniej wygraną :) U Natalii z bloga Jak pięknie być kobietą udało mi się zdobyć Bio - Olejek do ciała Kneipp, oraz Esencję do Kąpieli Totalny Relaks również marki Kneipp. Olejek zgarnęła moja mama, bo ja już jeden taki mam, ale ten drugi produkt na pewno z chęcią przetestuję ;) Skusiłam się jeszcze na Rumiankowy Żel Do Twarzy Sylveco. Podejrzewam, że posłuży zarówno mnie, jak i mężowi, ze względu na zawartość kwasu salicylowego. Moja skóra bardzo go lubi, a czasem używam go nawet w bardzo dużych stężeniach (oczywiście zgodnie z zaleceniami lekarza), i zawsze daje dobry rezultat.
A oto efekty Rossmannowej promocji :P Tołpa Botanic Nawilżający Balsam do Ust z Amarantusem się do niej nie łapał, ale z racji tego, że od dawna miałam na niego ochotę, a akurat zużyłam dwa produkty tego typu, skusiłam się na zakup. W obniżonej cenie, do mojego koszyka trafiły: L'oreal Revitalift Laser X3 pod oczy, Tołpa Green Nawilżanie, również krem pod oczy (trochę będzie dla męża, bo namiętnie kradnie moje kosmetyki, Wasi też tak robią? :P) Tołpa Green Oczyszczanie, Łagodny Żel do Mycia Twarzy i Oczu (liczę, że dogada się z Luną), oraz Ava, Certyfikowany Organiczny Krem z Ekstraktem ze Swieżego Ogórka 20+ (również bardziej dla mojej drugiej połówki, teraz ja będę podkradać ;)).
Iiiiii, na szczęście KONIEC! :P Jak zwykle trochę tego jest, ale część dostałam, część wygrałam, część kupiłam, chyba bywało gorzej ;) Na co ciekawego Wy skusiłyście się w tym miesiącu? Chętnie pooglądam! :)

poniedziałek, 25 maja 2015

Organique i Przeciwzmarszczkowy Złoty Krem na Okolice Oczu Eternal Gold, czyli upiększamy się dalej! ;)

Znaleźć dobry krem pod oczy, i w dodatku w znośnej cenie, to zadanie wcale nie takie proste. Na produkt Organique zdecydowałam się jakoś niedługo po tym, jak moja mama kupiła swój pierwszy egzemplarz. Jest ona alergikiem (z widocznymi zmarszczkami), byle co powoduje wysyp czerwonych plamek, i zwłaszcza w okolicy oczu skóra jest wyjątkowo wrażliwa. Krem pod oczy Eternal Gold Organique (zresztą jak i cała seria), spisywał się u niej rewelacyjnie, więc po przeczytaniu opisu, kupiłam swój słoiczek, aby zafundować sobie regenerującą kurację tych szczególnie narażonych na starzenie okolic. Jakiś czas poczekał na swoją kolej, potem przyszła pora na użytkowanie, a teraz czas na recenzję. Jak spisał się u mnie?
Krem trafił do mnie za sprawą Shinybox, który w tamtym roku przygotowało pudełko na dzień mamy, zawierające m.in. powyższy specyfik i krem do twarzy. Był on zapakowany w kartonik, z estetycznym zdjęciem lawendy, logiem Organique i całej serii. Wewnątrz znajdujemy maleńki słoiczek z plastikową zakrętką (i osłonką chroniącą krem), oraz szpatułkę. Samo opakowanie jest dość ciężkie, porządne, ładne, ale niewygodne! Wydobycie produktu z boków słoiczka wręcz graniczy z cudem :/ I nie powiem, odrobinę irytuje mnie grzebanie w nim dwa razy dziennie, w celu wydobycia zalegającego tam kremu... 
Krem pod oczy Organique, zawiera standardowe 15ml i jest ważny sześć miesięcy od otwarcia. Jednak przy użytkowaniu dwa razy dziennie (czasem stosowałam go jedynie na wieczór), starcza na trzy miesiące, pod warunkiem, że będziemy się z nim obchodzić stosunkowo oszczędnie ;) Konsystencja produktu jest według mnie bardzo fajna. Gęsta, treściwa, niemal jak masło (mnie kojarzyła się najbardziej z masłami do ciała). Po otwarciu słoiczka wita nas przyjemny, dość delikatny aromat. Czego? Sama nie byłam w stanie tego określić, zapytałam więc o zdanie mojego brata, który orzekł, że mieszanką budyniu śmietankowego i lawendy. Niechże więc stanie na tym, że krem pachnie budyniem. Amen ;)
Co zatem z działaniem? W moim przypadku, przy 26 latach w dowodzie osobistym i skórze odwodnionej (z wiecznymi problemami, nie będę kłamać, jak nie alergie, to zapalenia skóry wszelkiej maści), sprawdził się on rewelacyjnie. Moja "ukochana" zmarszczka na prawym policzku pod okiem zniknęła całkowicie! Najpierw zaliczyłam kurację serum Vichy, potem kremem Organique, i jestem naprawdę zadowolona z efektów. Przez długi czas, w moim dorosłym życiu, głównym grzechem było "zapominanie" o pielęgnacji. Nietrudno jest się więc domyśleć, że moja skóra, szczególnie pod oczami, była mocno zaniedbana. Teraz, po roku - dwóch, intensywnego naprawiania skutków swojej głupoty, muszę stwierdzić, że wyglądam lepiej, niż mając 24 lata. Kończąc tę dygresję, wydaje mi się, że po kilku miesiącach używania tego kremu, mam odrobinę mniejsze cienie, a i skóra wydaje się bardziej rozświetlona (ale suplementuję się też żelazem - i to bardzo intensywnie). Na pewno te okolice są bardziej nawilżone, oraz odżywione, i pewnie to spowodowało, że nielubiana zmarszczka zniknęła. Jaki jest koszt tego cuda (dla mnie oczywiście, nie gwarantuję, że dla każdego)? Ano 59.90zł. Czy warto? Z mojej perspektywy, jak najbardziej ;) 
Miałyście kiedyś ten krem? Jak spisał się u Was? A może dopiero planujecie zakup, lub macie innych ulubieńców z tej kategorii? :) Dajcie znać! :)

czwartek, 21 maja 2015

Nyx, High Definition HD Photogenic Concealer Wand, czyli o korektorze w płynie do wszystkiego (do niczego?) ;)

Od ostatniego posta sporo się pozmieniało. Mieliśmy jechać z mężem do Bułgarii. No i niestety okazało się, że los jest złośliwy. I to podwójnie! Po przejechaniu kilkuset kilometrów okazało się, że musimy odpuścić, bo nasze auto odmówiło posłuszeństwa. Zaraz potem ponownie mój mąż zachorował, i w sumie nawet nie udało mi się dojechać do domu, tylko zakwitliśmy u moich rodziców ;) Oczywiście komputera brak, aparatu brak, nawet kosmetyków brak (wszak byłam spakowana na wyjazd i zabrałam ze sobą absolutne minimum). No nieszczęście do kwadratu ;) Wczoraj jednak (w końcu!), udało mi się dotrzeć do domu, i oto jestem z nową recenzją :) Czego tym razem? Ano korektora Nyx, High Definition HD Photogenic Concealer Wand. Przydługa nazwa, parę wad, parę zalet, a jaki bilans końcowy?
Opakowanie? Przyzwoite, proste, ale nic ekstra. Powiem szczerze, że jeśli chodzi o mnie, jest znośnie, ale ja - rasowa sroczka - jakoś tak nie jestem do końca usatysfakcjonowana... Wiem, że Nyx potrafi lepiej, bardziej podobają mi się choćby ich błyszczyki Butter Gloss. Aplikator, jaki tutaj mamy, jest standardowy, gąbeczkowy, często spotykany w kosmetykach tego typu. I jeśli o niego chodzi, powiem szczerze, że nie obraziłabym się, gdyby był bardziej miękki ;)
Przejdźmy teraz może płynnie do kolorów. To zdecydowanie mocna strona tego specyfiku. Mamy tutaj osiem odcieni do wyboru, z czego najjaśniejszy, jest naprawdę jasny. Jest też kolor dedykowany rozświetleniu, naczynkom i sińcom. Warto jednak wspomnieć, że CW01 Porcelain, mimo tego, że niby nie jest rozświetlający, to ładne rozjaśnia. Kolor jest dobry nawet dla takiego bladziocha, jak ja. Co z kryciem? Jak dla mnie jest bardzo wysokie. Stosowałam go pod oczy, ale i na niespodzianki, które się pojawiały (bardziej mam tu na myśli moje ŁZS koło nosa,  niż pryszcze, ich nie miewam). Wszystkie niedoskonałości znikały pod nim na cały dzień. A korektor jak rano był jasny, tak wieczorem nadal trwał jako jasny. Ekstra! Czasem kupuję jakieś cudo, rano wygląda całkiem przyzwoicie, a wieczorem zamienia się w ciemny koszmarek. Tak załatwiają mnie głównie kosmetyki marki Bourjois, nie wiedzieć czemu :( Tutaj nic nie ciemnieje, i trwa na buzi aż do zmycia. Poniżej można obejrzeć co i jak, proszę tylko wybaczyć czerwone jak u królika białka, wszak wiosna, i Inga o tej porze roku właśnie tak się prezentuje ;) Na twarzy nie mam podkładu, na zdjęciu z prawej, nałożyłam tylko korektor.
Wielką wadą tego korektora jest dla mnie to, że wchodzi u mnie w zmarszczki pod okiem! Nie mam ich chyba zbyt wiele, wszak 26 lat, to nie 50 (porównuję ze swoją mamą, wiadomo - geny, wszak spore prawdopodobieństwo, że mogę tak wyglądać ;) Wolałabym jednak wrodzić się do babci, która jak na swój wiek, ma wyjątkowo piękną cerę... Sporo dziś dygresji ;)). Mimo to, specyfik Nyxa namiętnie wypełnia kreseczki pod okiem, i trzeba naprawdę wyczuć, ile i jak można go nałożyć, żeby tak nas nie załatwił. Mam wrażenie, że im go więcej, tym gorzej... Lepiej wygląda nałożony pędzlem, a jeszcze lepiej Beauty Blenderem. Za to nie tworzy nam skorupki pod oczami, nie przesusza skóry (ale ja miałam też akurat świetny krem), nie podkreśla skórek, i nie wymaga przypudrowania na suchej/normalnej cerze. Cena? W Douglas 32.90, można jednak kupić go do 20% taniej, większych obniżek raczej tam nie widuję... Cena w stosunku do wydajności jest też całkiem znośna, starczył mi on na dobre kilka miesięcy. Zatem jaki jest bilans? Są plusy, są minusy, naszą relację można by określić słowami "czasem słońce, czasem deszcz". Są jednak w sieci recenzje bardzo pozytywne, jak i całkiem negatywne, więc chyba warto zobaczyć samemu, wszak majątku Nyx HD nie kosztuje ;) I życzcie mi szczęścia, jakoś ostatnio mnie opuściło! :D A teraz lecę na zakupy :P Może znajdę jakiś żel do twarzy, odpowiedni do stosowania z Luną. Może coś polecacie? (nawet nie musi być z Rossmanna)

piątek, 15 maja 2015

Slim Gel Lipstick, czyli Pomadka Żelowa Inglot. Czy warto?

Klasyczne szminki Inglot znam od wielu lat, miałam okazję posiadać kilka sztuk na studiach (pominę milczeniem szalone odcienie i trupie nudziaki, w których było mi całkowicie do niczego ;)). Podczas kwietniowego Weekendu Zniżek z Twoim Stylem, serducho zabiło jednak szybciej do ich pomadek żelowych. Cóż to? Według producenta: Pomadki Slim Gel łączą ze sobą kremowo- żelową formułę i długotrwały połysk. Bogata formuła ma sprawić, że usta będą nawilżone, a kolor trwały. Jak już raz wspomniałam, mama pomogła mi wybrać nr 61.
Opakowanie jest bardzo proste, czarne, klasyczne, z połyskiem (zawiera 1.8g sztyftu). I mimo tej prostoty, zakłóconej jedynie logo producenta, bardzo mi się ono podoba :) Fanki czerni i minimalizmu będą usatysfakcjonowane. Jednocześnie jest ono bardzo funkcjonalne. Sztyft łatwo się wykręca, szybko chowa i nic się nie zacina.
Sztyft jest cienki, ścięty lekko na ukos. Dzięki takiemu kształtowi, bardzo łatwo nim manipulować, domalować wszystkie zakamarki. Warto też wspomnieć o tym, że dzięki takiemu ścięciu pomadki, jest bardzo mało prawdopodobne, że się ona złamie. Komfort malowania jest naprawdę bardzo wysoki nie tylko dzięki ułożeniu sztyftu i jego grubości, ale też dzięki jego formule. Może wynika to z osobistych preferencji, ale ja z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że wyjątkowo szybko, łatwo i wygodnie mi się jej używa. Odcień który posiadam (nr 61) to brudny róż, może delikatnie wpadający w fiolet. Pomadka jest bezzapachowa i neutralna w smaku, zupełnie go nie czuję :)
Co zatem z najważniejszym? Jak spisuje się na ustach? Trwałość jest u mnie standardowa, czyli około 2-3 godzin (ale za to schodzi bez żadnych niespodzianek). To ani dużo, ani mało ;) (ale warto wspomnieć, że u mnie pomadki i błyszczyki generalnie trzymają się krótko, niektóre potrafię "zjeść" w 10 minut ;)). Wysuszenia nie zauważyłam nawilżenia też nie, jednak mimo to, od samego początku Slim Gel Inglot stała się moją ulubioną pomadką "do torebki". Maluję się nią naprawdę chętnie i często, a to u mnie duży wyczyn ;) Szminka jest też stosunkowo wydajna, nie zużyłam jej zbyt dużo, mimo tego uwielbienia dla formuły i odcienia. Cena? 33zł. Czyli do przeżycia ;) Warto też polować na zniżki, które wynoszą najczęściej około 20% :) W ramach podsumowania powiem, że na moich problematycznych ustach, powyższa szminka sprawdziła się naprawdę świetnie, ze względu na strukturę i kolor, ostatnio stała się moim ulubieńcem :) To taka lepsza wersja moich ust ;)
Tym postem chciałabym się z Wami pożegnać do następnej niedzieli :) Wyjeżdżam z mężem do Bułgarii i raczej nie przewiduję zabierania ze sobą żadnego innego sprzętu niż telefon :) Cieszę się, przynajmniej nagrzeję się po zimie, tam jest już ponoć około 30 stopni ;)

wtorek, 12 maja 2015

Kupowanie w Rossmannie, czyli moje zakupy podczas promocji ;)

Mam wrażenie, że publikuję tego typu post na szarym końcu ;) Ale i warunki były co najmniej niesprzyjające :) Tydzień temu rozchorowałam się na anginę, dopadło mnie też zapalenie spojówek, wczoraj wrócił do domu mój mąż, tak samo chory (nawet sprawdziliśmy działanie legendarnej pomocy doraźnej u nas w dzielnicy), ale wszystko powoli (a nawet bardzo powoli...) wraca u mnie do normy. W związku z tym zmobilizowałam się, i postanowiłam napisać lekki post o moich nowych nabytkach z Rossmanna ;)
Pierwsza tura promocji, obejmująca kosmetyki do twarzy, wzbudziła we mnie najwięcej emocji. I w sumie gdyby na niej się skończyło, nie byłabym mocno nieszczęśliwa ;) Jako podkładomaniaczka, i fanka korektorów (zwłaszcza tych rozświetlających), zdecydowałam się na małe (taaa...) uzupełnienie zapasów i wypróbowanie nowości (to przede wszystkim). Moim celem były szczególnie jasne podkłady. Krążąc między półkami postawiłam między innymi na Max Factor Face Finity All Day Flawness w kolorze nr40 Light Ivory. Zdecydowałam się też na nowość Rimmel Lasting Finish Nude 25HR w kolorze nr 010 Light Porcelain. Nie lubię fluidów w tubkach, wymyśliłam sobie, że kupię Match Perfection tejże firmy, ale nie wiem dlaczego, zdecydowała się ona, na wycofanie go z rynku :( Dlaczego ja się pytam? Nie był on rewelacyjny, ale był bardzo jasny i jednak całkiem przyzwoity... Trzeci podkład, który kupiłam, to Manhattan Easy Match Makeup w odcieniu 30 Soft Porcelain. I na nim kończą się drogeryjne fluidy, które mogę przetestować, bo jeśli producenci nie wprowadzą czegoś nowego, to braknie jasnych podkładów z drogerii, których jeszcze nie znam ;) Przejdźmy zatem dalej. W ramach uzupełnienia zapasów, zdecydowałam się na zakup korektora L'oreal Lumi Magique nr1 Light. Może ideałem nie jest, potrafił spłatać mi psikusa, ale to jednak porządny produkt, który dobrze się spisuje, i to już moje trzecie opakowanie. Drugi produkt tego typu, to Wibo Deluxe Brightener. Jest to nowość, dostępna w niskiej cenie, ma jasny odcień, więc stwierdziłam, że raz kozie śmierć, próbuję... Zobaczymy niebawem, co z tego będzie ;) Właściwie ta sama historia dotyczy rozświelacza Lovely Silver Highlighter. Jako fanka tego typu produktów, nie mogłam się powstrzymać, przed wypróbowaniem chwalonej nowości za grosze ;) Ostatni zakup (i to dosłownie, bo był dokonany ostatniego dnia promocji), to Dr Irena Eris Provoke Dual Effect Compact nr210 Ivory, to w moim przypadku lekkie szaleństwo. Kryjący puder matujący... Używam takich produktów rzadko, ale jednak używam. A w tym momencie nie miałam żadnego. Zbliżało się za to kilka okazji, gdzie wypadałoby przyzwoicie utrwalić swoją "tapetę" tak, by wytrzymała całą noc, więc po przemyśleniach zdecydowałam się na zakup. Co to będzie? Zobaczymy... (Ewelina, Twoje kuszenie było zbyt skuteczne! :D)
Zakupy z drugiej tury (produkty do makijażu oczu), są już zdecydowanie mniejsze (a nawet duuuuuużo mniejsze!). Zdecydowałam się na kupno innego eyelinera. Skusił mnie tester i efekt, jaki zobaczyłam na zdjęciach w sieci. Błyszczący, jakby winylowy, nigdy czegoś takiego nie miałam. Tylko L'oreal Super Liner Black Lacquer jest w kałamażu. No szkoda, ale malować będziemy, wszak umiemy ;) Miłość do słoiczków, pędzelka i żelu wynika po prostu z moich preferencji i upodobań :) Drugi zakup, to chwalone jako baza pod tusz do rzęs Eveline Advance Volumiere Eyelashes Concentrated Serum 3w1. Zanim pochorowałam się na amen zdążyłam go raz użyć, i naprawdę bardzo spodobał mi się efekt, jaki można z jego pomocą uzyskać. Po kuracji L4L, z maskarą Dior i tym serum, rzęsy są do nieba, sztuczne mogą pójść w odstawkę ;)
Trzecia tura, to już zakupy za pomocą gońca (mamo, dzięki!) wszak mąż w podróży, a ja leżałam i umierałam na gardło :D Zatem również bez szaleństw, produkty wybrane wcześniej i raczej przemyślane. Z racji tego, że wszystkie moje odżywki do paznokci zakończyły swój żywot, zdecydowałam się na coś, co dawno wpadło mi w oko. Sally Hansen Maximum Strenght, to chyba niezbyt stary produkt tej firmy. Nigdy go nie miałam, ale bardzo liczę na wzmocnienie, wyrównanie płytki i różowy, mleczny kolor. Nie musi przyspieszać wzrostu, bo moje paznokcie i tak rosną jak szalone (tak samo jak włosy, nie ponoszę krótkich). Druga rzecz, to lakier Rimmel Brit Manicure w kolorze nr433 Ivory Tower. Nic na to nie poradzę, że mimo mody na zupełnie inne odcienie, ja nadal kocham takie mleczne nudziaki i frencha. Z racji tego takie lakiery idą u mnie bardzo szybko, to już moja trzecia butelka (poprzednie dwie były w kolorze English Rose). Bardzo je polecam :) Jedyną zakupioną szminką została pomadka L'oreal Rouge Caresse nr101 Tempting Lilac. Szczerze powiem, że przez chorobę żadnego kosmetyku do makijażu od środy nie miałam w rękach, więc biedaczka nadal czeka na swój debiut :) Liczę na na delikatny odcień i brak wysuszenia, mogłaby mnie nie zawieść :)
I tak w ramach zakończenia... Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że jeśli nie udało Wam się czegoś dostać, to w sklepach internetowych typu ezebra lub ekobieca, można kupić kosmetyki drogeryjne niemal połowę taniej (absolutnie nie mam z nimi nic wspólnego, poza tym, że robiłam tam dwa razy zakupy). Lubię takie promocje w Rossmannie, głównie za to, że można wypróbować nowości, bądź nieznane nam starsze kosmetyki, jednak okropnie denerwuje mnie otwieranie pełnowymiarowym kosmetyków (chyba jak każdego świadomego konsumenta). Jeśli ktoś jeszcze nie wie, to błagam, nie róbcie tego, w drogeriach wolno otwierać TYLKO testery, jeśli ich nie ma, pooglądajcie zdjęcia w internecie (a jak to nie wystarczy - zawsze można nie kupować). Mam nadzieję, że w końcu albo przestanie się to robić, albo sklepy zaczną inaczej pakować kosmetyki... A Wy, na jakie zakupy się zdecydowałyście? Jeśli pisałyście podobne posty, możecie je podlinkować, chętnie pooglądam :)
P.S. Jeśli coś jest nie po polsku, lub z błędami, to wybaczcie, nadal jestem nie w formie. W dodatku blogger szaleje! ;)

czwartek, 7 maja 2015

Star Shimmer Provoke, czyli gwiazdeczki od dr Ireny Eris

Do opisywanego tu rozświetlacza Eris, podchodziłam jak tzw "pies do jeża". Bo mam ich sporo, bo cena wcale nienajniższa, bo w sumie nie jest mi niezbędny do życia, ale jesienią tamtego roku, podczas promocji 1+1 gratis w Rossmannie - kupiłam (razem z "modelatorem", który dostała siostra mojej mamy na urodziny, ponoć się podoba ;)). Jak na tym wyszłam? I czy wzdychanie do niego przez parę miesięcy miało sens? Już mówię! :)
Puderniczka jest biała, bardzo elegancka, kwadratowa, ze srebrnymi detalami. Wielki plus za to, że owe sreberko, od jesieni tkwi grzecznie na miejscu. Byłoby bardzo nieładnie z jego strony, gdyby sobie uciekło. Opakowanie otwiera się i zamyka na klik, nie ma więc szans, by otworzyło się samoistnie w kosmetyczce lub torebce. Jest więc ładnie, klasycznie, ale ja i tak wolę okrągłe :D Warto wspomnieć, że żadnego aplikatora w nim nie uświadczymy, ale przy moim zatrzęsieniu pędzli - to żaden problem. Mamy za to dość spore lustereczko.
Po jego otwarciu, wita nas wewnątrz różowo-fioletowa gwiazda (jest widoczna aż do zużycia kosmetyku), otoczona białym pudrem i srebrną obwódką. Czyli znowu bardzo ładnie i elegancko ;) Puder jest miękki, drobno zmielony, aplikacja nie niesie za sobą żadnych problemów. Nic nam nie pyli, i nie brudzi.
Efekt, jaki otrzymujemy, po tym, jak już zanurzymy w rozświetlczu pędzel, jest naprawdę niespotykany. Dla zimnych, bardzo jasnych karnacji, wydaje mi się to strzał w dziesiątkę. Puder przy pierwszej warstwie jest transparentny, dość delikatny, po nałożeniu większej ilości, lekko różowy, trochę srebrnobiały, bardzo chłodny. Możemy z łatwością uzyskać nim lśniącą, wieczorową taflę, jak i delikatny, codzienny glow. Drobinki? Malutkie, bardzo delikatne, widać je chyba jedynie wieczorem, podczas zmywania makijażu, w sztucznym świetle w mojej łazience. W dzień nie jest to zazwyczaj dostrzegalne. Warto też wspomnieć, że przy jasnej cerze, nie musimy obawiać się bielenia. Mnie też zdarzyło się wyglądać jak obsypana mąką, po użyciu tego, czy owego, więc wiem o co chodzi ;) Można go podobno nałożyć dużym pędzlem do pudru na całą twarz, ale przyznam szczerze, że ja tego nie robiłam. Za to nałożenie go jedynie na kości policzkowe, zdecydowanie upiększa, cudnie ożywia i rozjaśnia moją szarą cerę.
Powyżej widać (albo i nie :/) sporą ilość rozświetlacza, nałożonego na dłoń. (Ten rodzaj kosmetyku, fotografuje mi się trudno, a z racji tego, że zostałam na chwilę z jednym obiektywem, który nie nadaje się do robienia zdjęć twarzy, będzie tylko efekt na ręce.) Star Schimmer świetnie nadaje się do rozświetlenia kości policzkowych, łuku brwiowego, łuku kupidyna, i innych miejsc tego wymagających. Jego koszt, to około 65zł za 9gr  (jest bardzo wydajny), ale spokojnie można go kupić nawet 49% taniej, bo jest dostępny w Rossmannie, Superpharm i chyba również w Hebe (choć nie mam pewności). Poniżej puder widać na ręce z bransoletką.
Komu warto go polecić? Kobietom o jasnych, chłodnych karnacjach, szukających rozświetlenia, które można stopniować. Mam naprawdę bardzo wiele tego typu kosmetyków, a Star Shimmer Provoke ostatnio stał się moim ulubionym. Polska marka, śliczne wykonanie, bardzo ładny efekt, ale to wszystko jedynie dla konkretnej grupy konsumentów. Myślę, że producent, powinien pomyśleć też o wersji cieplejszej i ciemniejszej, tak, aby wszyscy byli zadowoleni. Choć z drugiej strony - o bladziochach myśli się rzadko ;) 
P.S. Jak tam wasze szminkowo-lakierowe łowy w Rossmannie? Z góry przepraszam też, za może trochę chaotyczną recenzję, przyplątało się do mnie jakieś choróbsko i coś nie chce sobie pójść ;)

poniedziałek, 4 maja 2015

Mój Joybox

Jakiś czas temu w internecie mignął mi funpage tego oto pudełeczka. Dla niewtajemniczonych krótka informacja - w tym przypadku, nie kupujemy kota w worku. Znamy zawartość boxa, a produkty z poszczególnych grup możemy sobie wybrać. Mowa była wtedy o tym, że szykowana jest jakaś edycja specjalna, troszkę droższa, z ciekawszą niż zwykle zawartością. Po jej ujawnieniu i pierwszym "wow, fajne!", zaczęło się odliczanie do godziny zero i małe polowanie, wszak pudełeczko po kilku godzinach (bodajże dwóch?) stało się niedostępne.
Po wybraniu pożądanej zawartości (jeszcze wszystko było dostępne), zrobieniu przelewu i walce z zamulającą stroną, pozostało tylko czekać na swojego boxa. Opłaciłam sobie kuriera, więc czekałam najdłużej :D Po równo 8 dniach, pudełko trafiło w moje ręce.
Standardowa zawartość boxa, to Tusz do rzęs In Extreme Diamension Lash 3D Mac, Lakier do paznokci Classic Collection Eclair, Krem Hydro Algi błękitne AA, Quick Treat Glov, Maska Collagen&Aloe Vera Hydro Etre Belle, Odżywka Drogocenne Olejki Timotej (na szczęście nie szampon!), Mydło Żurawinowe Stenders, oraz majowe wydanie gazety JOY, wszak to box ich autorstwa (pojawiła się też próbka kremu Stenders i kod rabatowy na zakupy).
Kolejne produkty, które znalazły się w moim pudełku, trzeba było sobie wybrać z trzech kategorii. W pierwszej zdecydowałam się na Płyn Micelarny Hydrain 3 Hialuro H2O Dermedic (i tu zaistniała pomyłka, zamiast obiecanych 200ml, do kolentek trafiło 100ml), w drugiej grupie postanowiłam ryzykować (źle na tym wyszłam) i wybrałam szminkę Color Passion Etre Belle, zaś w trzeciej Nawilżające Mleczko Łagodzące marki Tołpa.
Dlaczego źle wyszłam na wyborze szminki? Ponieważ dostępnych było jedenaście kolorów. Mnie nie podobały się dwa, i jeden z nich dostałam. Pomalowałam się nią dosłownie dwa razy (orzekłam, że wyglądam paskudnie, i chyba trzeba będzie ją jakoś upłynnić, więc jeśli ktoś byłby zainteresowany jakąś wymianą, zapraszam do wysłania maila ;) 
Cała zawartość boxa, który wyniósł mnie 59zł (z kurierem 64), jest imponująca. Z tego co pamiętam, podawana wartość orientacyjna, to nawet 300zł. To mój pierwszy Joybox i mimo zgrzytów, jestem zadowolona. Nie ma niespodzianki, i może to lepiej ;)
Nie wykluczam, że w przyszłości skuszę się na zakup jeszcze jakiegoś pudełka autorstwa Joy. Standardowe edycje pojawiają się co dwa miesiące w cenie 49zł (od grudnia tamtego roku), rozchodzą się z prędkością światła i są równie ciekawe. Może kolejne pojawi się zatem w czerwcu? Czas pokaże :) (wrzucam jeszcze średniej jakości zdjdcie wszystkiego, co było dostępne, zainteresowanych zapraszam do powiększenia go ;)).
Macie swój Joybox (jeśli tak, to co wybrałyście)? Lubicie kosmetyczne pudełka? Dajcie też znać, jak Wasza Majówka! U mnie naprawdę udana, chyba trochę z racji tego, że mężowi, całkiem przypadkowo, udało się być wtedy w domu ;) Proszę też o wyrozumiałość, dzisiejszy post pisałam na tablecie, z racji braku komputera ;)