czwartek, 26 kwietnia 2018

Kwietniowe nowości, czyli Inga szalała

Prawdopodobnie w momencie kiedy czytacie ten tekst, ja gniję w towarzystwie swojego telefonu na jakże pięknym oddziale reumatologii, w jeszcze piękniejszej okolicy w Łodzi :P Obiecałam sobie jednak, że mimo wszystko postaram się napisać nowego posta, więc oto jest xD (komputera nie chciałam zabierać, ale na telefonie spokojnie mogę do Was zajrzeć i odpowiedzieć na komentarze :)) Kwietniowe szaleństwa Panny Ingi (albo pani już raczej) właśnie wjeżdżają na bloga! ;) A że miesiąc był obfity w promocje, to i zakupy są większe niż zawsze ;) Miłego oglądania!
Kwietniowe nowości black liner
Kwietniowe nowości black liner
Właściwie odkąd dowiedziałam się, że marka Bourjois wypuściła swój podkład Healthy Mix w jaśniejszym odcieniu, czyli 50 Rose Ivory, od razu zapragnęłam go mieć. Numer 51 jest dla mnie za ciemny, więc myślałam, że ten może być idealny. Nie jest xD Ale od biedy może być :P Domniemam też, że trochę w tej sytuacji może zmienić lato, bo choć słońca unikam niczym mały wampirek, to mimo wszystko moja szyja zyskuje wtedy nieco inny odcień. W kwietniu stwierdziłam również, że właściwie to nie mam żadnej bazy pod podkład. Oczywiście totalnie w swoim stylu kupiłam od razu dwie, bo nie mogłam się zdecydować i tak oto trafiły do mnie Bielenda Lumiere Base oraz L'oreal Infailllible Luminizing Primer, którą spróbuję wykorzystać także jako płynny rozświetlacz. Zobaczymy, co z tego będzie ;)
Kwietniowe nowości black liner
Tak, mimo szminkowego detoksu, za sprawą Cococollection nabyłam prześliczną pomadkę L'oreal Color Riche Shine 905 Bae, która nadaje ustom piękny, holograficzny blask. Świetny zakup, już się kochamy! :D (słaba ja...). Do tego na promocjach na kolorówkę skusiłam się na dwa tusze. Miss Sporty Studio Lash 3D Volumythic polecałyście mi na instagramie, a Maybelline Lash Sensational postanowiłam wypróbować ponownie. Wcześniej stwierdziłam, że mogę mieć na niego alergię, ale dziś myślę, że zawiniło coś innego. Jeśli się nie sprawdzi - znowu oddam go mamie ;)
Kwietniowe nowości black liner
Tutaj widać efekty jednego z wyjść do Rossmanna xD Skusiłam się wtedy na stosunkowo dziwny, ale ciekawy i wizualnie ładny rozświetlacz Lovely Glow Junky Highloghter 03 Holo, który daje naprawdę spektakularny, srebrzysty efekt, oraz stary, dobry, ale za to umieszczony w paskudnym opakowaniu puder Rimmel Stay Matte 001 Transparent ;)
Podczas promocji -55% zakupiłam także produkty, których używam na co dzień. Wrzuciłam więc do koszyka jeden z lepszych utwardzaczy, jakie stosowałam, czyli Sally Hansen Insta Dri, Rumiankową Pomadkę Alterra, oraz mój ukochany Zmywacz do Paznokci Isana :) Jeśli jeszcze nie znacie tego trio, to polecam wypróbować :)
Kwietniowe nowości black liner
Na początku miesiąca przyleciał też do mnie długo wyczekiwany Korektor Tarte Shape Tape :) Miałam wielką ochotę sprawdzić na sobie, czy faktycznie jest taki dobry, jak wszyscy mówią. Na razie go używam, powoli się poznajemy, a jak to się skończy - czas pokaże ;) W kwietniu zakupiłam też bazę pod cienie Smashbox 24hour Photo Finish Shadow Primer. Miałam jakiś czas temu jej miniaturę, niesamowicie się polubiłyśmy, a że postanowiłam trochę podszkolić swoje umiejętności blendowania i cieniowania, akurat bardzo mi się przyda ;) Ostatnim kosmetykiem z tego zdjęcia jest cień Miyo Omg Eyeshadow w odcieniu 04 Vanilla. To od lat mój ukochany, bazowy kolor na całą powiekę, więc jeśli tylko mam okazję, kupuję go w ciemno :) Niestety gagatek jest dla mnie średnio dostępny :P
Tutaj z kolei widać moje małe zamówienie ze strony Colourpop. Z racji tego, że byłam jeszcze przed pomadkowym detoksem, jest oczywiście szminka, czyli Lux Lipstick w odcieniu Stone Fox, będącym eleganckim miksem brzoskwini z delikatną nutą różu. Do tego piękne opakowanie w gwiazdki i mamy komplet xD Zobaczę, czy będzie tak samo dobra, jak ładna :P Do tego zdecydowałam się oczywiście na rozświetlacz Super Shock Cheek w kolorze Smoke N Whisteles oraz cień do powiek Super Shock Shadow w odcieniu I <3 This. W tym miejscu muszę powiedzieć, że te dwa produkty mają naprawdę bardzo interesującą formułę :) Ani to prasowane, ani kremowe, ale za to fajne xD
Kwietniowe nowości black liner
Podczas zakupów w Biedronce w oko wpadła mi pomadka do ust Nivea Oryginal Care w limitowanym, brokatowym opakowaniu, która pojawiła się w sklepach bodajże w okolicach Bożego Narodzenia. Nie pytajcie, kupiłam bo była ładna i tania xD Trafił też do mnie nowy egzemplarz mojego ulubionego antyperspirantu, czyli Vichy Traitement Anti - Transpirant 48h oraz Mgiełka Wzmacniająca Radical, która często pozwala mi okiełznać nieznośny "wicherek" na głowie :P Z kolei nową esencję Angel Recipe All in One Essence dostałam w prezencie od Agnieszki prowadzącej sklep Ber de Ver. Pięknie dziękuję za drugi egzemplarz, wszak uwielbiam ją niesamowicie! :*
Kwietniowe nowości black liner
W kwietniu udało mi się też w końcu upolować Lekki Mus do Pielęgnacji Ciała Nivea w wersji Świeży Ogórek&Herbata Matcha. Zaciekawiła mnie jego nietypowa konsystencja i jak tylko skończę mój aktualny balsam do ciała, chyba od razu po niego sięgnę ;) Zakupiłam również dwie inne pianki, tym razem pod prysznic, o których pisałam już tutaj. Nivea Silk Mousse w wersji Lemon&Moringa oraz Creme Care, której aktualnie używam. Bardzo się polubiłyśmy :D
Kwietniowe nowości black liner
Na tym zdjęciu widać kolejne małe uzupełnienie kosmetycznych zapasów ;) Trafiły do mnie Nożyki do Depilacji Twarzy Be Beauty z Rossmanna, Bawełniane Chusteczki Kosmetyczne do Pielęgnacji Twarzy Tami (często zastępują mi one ręcznik albo waciki) oraz trzy gąbeczki. Jedna to jajko z H&M które jest całkiem dobre, a ta druga, to totalnie beznadziejny egzemplarz w kształcie makaronika z duetu zakupionego w Sinsay. Liczyłam na to, że będą przyzwoite, a niestety nie są...
Kwietniowe nowości black liner
Po małych zawirowaniach (chociaż w sumie to raczej dużych), dotarł też do mnie marcowy Shinybox. Najpierw zaginął na amen, potem czekałam, potem znowu czekałam i chyba w okolicy 6-9 kwietnia został on do mnie wysłany raz jeszcze i w końcu DOTARŁ! Najbardziej z całej zawartości podoba mi się chyba Bronzer Miyo oraz Antyoksydacyjny Krem pod Oczy Feel Free :) Teraz ciekawa jestem, co przyniesie kwiecień :D
I to na szczęście tym razem już wszystko. Jak widzicie, poszalałam sobie całkiem zacnie, co tłumaczyć należy chyba przedszpitalnym stresem i tymi nieszczęsnymi promocjami, które napatoczyły się nieszczęśliwie akurat w podobnym okresie xD Co wpadło Wam w oko? Dajcie koniecznie znać! Zakupiłam jakiś Wasz hit? A może bubel? Linkujcie też swoje wpisy z nowościami, chętnie do nich zajrzę :)

sobota, 21 kwietnia 2018

Makeup Revolution Conceal&Define C1. Czy warto próbować?

Korektor Makeup Revolution Conceal&Define szturmem podbił blogosferę, chyba głównie za sprawą porównań do słynnego już Tarte Shape Tape. Nie powiem, zaciekawiło mnie to od razu, ale ów kosmetyk w odcieniach nie dla fanek opalania był po prostu niedostępny. W związku z faktem, iż spieszyło mi się do niego bardzo, zamówiłam go sobie w UK. Przyszedł po tygodniu, odpakowałam go od razu, zaczęłam używać i dziś postanowiłam dołożyć do jego opinii swoje trzy grosze. Czy faktycznie jest taki dobry? Warto na niego polować? Zapraszam do lektury!
Makeup Revolution Conceal&Define C1
Korektor Makeup Revolution znajduje się w prostym, plastikowym opakowaniu, kojarzącym się z pękatym błyszczykiem. Jest ono stosunkowo kompaktowe, wygodne i łatwo je zmieścić w torebce, czy wyjazdowej kosmetyczce. Co ciekawe, plastik nie cierpi od noszenia go w różnych miejscach. Nadal jest śliczny i błyszczący ;) Całość zawiera 3.4ml i jest ważna 12 miesięcy od otwarcia, czyli na dobrą sprawę, spokojnie zdążymy go zużyć. Wydajność produktu zależy chyba głównie od metody aplikacji, wszak nakładany gąbeczką lub pędzlem, schodzi dużo szybciej niż wklepywany palcem (ale to w sumie oczywista oczywistość ;P). Aplikator kosmetyku jest dość specyficzny, ale wygodny. Ma spory rozmiar, ściętą końcówkę i małe wgłębienie na samym szczycie, dokładnie jak wspomniany wyżej korektor Tarte. 
Makeup Revolution Conceal&Define C1
Bardzo dużym plusem jest fakt, iż korektor Makeup Revolution Conceal&Define występuje w ogromnej ilości kolorów i chyba każda z nas znajdzie w niej coś dla siebie. Jeśli nie pod oczy, to do konturowania, lub na niedoskonałości ;) Mój kolor, czyli C1, jest odcieniem stosunkowo jasnym, wpadającym w różowe tony. U mnie po utlenieniu się naprawdę minimalnie ciemnieje, ale gdybym nie wymazała się nim na ręce, malując się jedynie na twarzy bym tego nie odnotowała. Średnio podoba mi się fakt, iż produkt ten zawiera delikatne drobinki, które u mnie uwidaczniają się pod koniec dnia. Kolejny jego minus - pachnie plasteliną zmieszaną z farbą xD Nie zauważyłam, aby korektor wysuszył okolice oczu, ale zawsze używałam go na krem, no i nie malowałam się nim codziennie.
Makeup Revolution Conceal&Define C1
Produkt ten całkiem dobrze się nakłada i szybko zasycha, ale niestety "nie dogadał się" z dwoma moimi pudrami (na bodajże 6 xD). Normalnie zaraz po nałożeniu okolice oka wyglądają świeżo i gładko, a te gagatki spowodowały, że podkreślił mi zmarszczki, o których istnieniu nawet nie wiedziałam. Nie posądzam o to pudrów, ponieważ wiem, iż z innymi podkładami i korektorami naprawdę nieźle się sprawdzają ;) Wykończenie produktu to według mnie typowy mat, ale dzięki zawartym w nim drobinkom, prezentuje się naprawdę dobrze. Krycie również jest na bardzo przyzwoitym poziomie. Kosmetyk ładnie zakrywa moje "średniej jakości" cienie pod oczami oraz naczynka wokół nosa, jednocześnie nie podkreślając suchych skórek.
Makeup Revolution Conceal&Define C1
Nie podoba mi się jednak fakt, iż korektor wygląda ładnie tylko do czasu. Po około 5 godzinach zaczyna prezentować się u mnie gorzej właściwie z każdą minutą - minimalnie wchodzi w zmarszczki, zaczyna wyglądać ciężkawo, nieświeżo i efekt pod koniec dnia (czyli plus - minus 10h) jest względnie niezły, ale nie zachwyca. Makeup Revolution Conceal&Define kosztuje 19.90 plus koszt wysyłki.
Makeup Revolution Conceal&Define C1
I teraz pora na odpowiedź na tytułowe pytanie. Czy warto kupić korektor Makeup Revolution Conceal&Define? Myślę, że tak. Za tę cenę, to całkiem przyzwoity korektor, który dobrze sprawuje się w codziennym makijażu. Na pewno sprawdził się on u mnie lepiej, niż wiele droższych produktów i tak naprawdę z chęcią kupiłabym go ponownie, bo z tej półki cenowej chyba lepszego kosmetyku w tej kategorii nie znam ;) A Wy miałyście styczność z tym korektorem? Jak sprawdził się u Was?

P.S. We wtorek idę do szpitala i dalej wszystko jest jednym wielkim "nie wiem" :P Nie wiem czy uda mi się napisać dla Was jakiś post na zapas bo jest u mnie średnio, nie wiem kiedy wyjdę i nie wiem kiedy dam radę odezwać się ponownie ;) Ale postaram się, obiecuję :) Trzymajcie kciuki!

poniedziałek, 16 kwietnia 2018

Wiosenne hity, czyli o kilku ulubieńcach słów parę

Jakiś czas temu porzuciłam całkowicie pisane o ulubionych kosmetykach... Wyjątkowo długo ciągnęłam tę serię, jednak z czasem - nie wiedzieć czemu - przestałam. Z perspektywy czasu, chyba nie była to zbyt dobra decyzja, ponieważ zauważyłam, że bardzo często, nawet jeśli lubiłam jakiś produkt, nigdzie o nim nie wspominałam, bo a to nie chciało mi się pisać jego oddzielnej recenzji, a to stwierdziłam, że byłaby ona bez sensu, a w ten sposób, od czasu do czasu, pokażę Wam, co mi się spodobało. Może nie co miesiąc, jak dawniej, ale choćby rzadziej. W związku z tymi przemyśleniami i małą dygresją, zapraszam Was na prezentację moich "wiosennych hitów" :)
wiosenne hity black liner
wiosenne hity black liner
Pierwszym, niekwestionowanym hitem, wręcz rzekłabym królem tej wiosny, została esencja Angel Recipe All in One Recipe, która jako jedyna doczekała się pełnej recenzji (klik). Jest to delikatny żel zawierający w sobie mini drobinki, o przyjemnym zapachu i genialnym działaniu. Skóra już na początku stosowania stała się jędrna, wygładzona oraz dobrze nawilżona. Co najważniejsze - esencja ta naprawdę pięknie wybiela! Część moich piegów już usunęła, te najbardziej męczące się rozjaśniły, zniknęły też ślady po pryszczach, a porozszerzane naczynia wokół nosa zakrywa sam delikatnie kryjący podkład. Jeśli macie podobne problemy - bardzo Wam ją polecam! Kolejnym ulubieńcem ostatnich miesięcy, są Siatki Spieniające vel Bubble Maker do żeli myjących. Kiedyś naprawdę uważałam je za zbędny gadżet, a dziś nie wyobrażam sobie bez nich codziennego rytuału pielęgnacyjnego twarzy. Po pierwsze - nawet mała ilość żelu tworzy piękną piankę, co zdecydowanie zwiększa jego wydajność, po drugie - użytkowanie w ten sposób kosmetyku jest dużo przyjemniejsze, a po trzecie - jeśli użyjemy spieniacza, żel staje się jakby łagodniejszy i wydaje mi się że mniej szczypie w oczy jeśli się do nich dostaje (mnie zdarza się to notorycznie na przykład :P). Ja mam już dwie i na pewno jeśli któraś się zniszczy, kupię kolejną, bo wydają mi się super, a na ebay dostaniecie je za grosze ;) 
Wiosenne hity black liner
Kolejnym odkryciem ostatnich kilku miesięcy są musy pod prysznic Nivea Silk Mousse. Pierwsza wersja, którą kupiłam, to ta pachnąca maliną i rabarbarem (różowa). Kiedy ją wyciągnęłam, zmagałam się akurat z eleganckim wysypem plam na plecach i prawej łydce (Łuszczyca, tak, moja stara koleżanka. Ja udaję, że jej nie znam, a ona i tak przychodzi xD).  Po jakimś czasie zauważyłam, że skóra nie jest tak przesuszona jak zwykle. Pierwsze co pomyślałam? Przypadek! Ale nie, to nie był zbieg okoliczności, wszak po kilku miesiącach testów odkryłam, że moje ciało coś w tych piankach lubi (albo te pianki nie mają czegoś, czego nie lubi xD). Dlatego gdy dorwałam je w Rossmannie taniej, kupiłam właściwie wszystkie wersje. Creme Care mam właśnie w łazience i według mnie pachnie ona najgorzej z tych mi znanych, Creme Soft jest boska, ale była w cenie na do widzenia więc ją oszczędzam, Lemon&Moringa dopiero będę poznawać, a Rhubarb&Raspberry miałam i lubię (to moja 2 albo 3 sztuka). W ramach krótkiego podsumowania - to miła odmiana dla mnie, "żelowego" wrażliwca, nie tylko ze względu na konsystencję, ale także dlatego, że myjące kosmetyki apteczne i dla dzieci naprawdę już mnie nudzą, a Nivea Silk Mousse ładnie pachną i co najważniejsze - mnie nie szkodzą.
Kolejnym kosmetykiem, który towarzyszył mi dzielnie w ostatnim czasie, jest Revlon Colorstay 110 Ivory, do cery normalnej i suchej. Nie miałam go chyba z milion lat, ale kilka miesięcy temu poczułam nagły pociąg do tej nowej wersji z pompką i go nabyłam. Cóż mogę powiedzieć? Tak jak dawniej jestem z niego naprawdę zadowolona, wszak w stu procentach pasuje mi jego kolor oraz działanie. I tak szczerze powiedziawszy ostatnio maluję się nim właściwie codziennie, zastanawiając się w międzyczasie, czy kiedyś znajdę coś lepszego. Miałam podkłady tanie, ze średniej półki, drogie i bardzo drogie, a ten nadal od jakichś bodajże 9-10 lat tkwi na najwyższym miejscu. Zobaczymy, zapewne czas pokaże :) Znając życie latem i tak przerzucę się na azjatyckie BB, bo dodatkowy filtr nigdy nie zawadzi, ale ostatnio znowu coś ciągnie mnie do zwykłych fluidów ;) Następnym kosmetykiem, który pokochałam, jest lakier L'oreal Paris Color Riche L'huile w jakże wiosennym odcieniu Noir Noir nr 674 (ten wiosenny odcień to czerń oczywiście xD). Coś ostatnio wzięło mnie na sięganie do korzeni, więc poza paznokciami u stóp, które u mnie mają kolor permanentnie czarny, ostatnio ciągle maluję nim też dłonie. I wiecie co? Dawno nie miałam tak trwałego, dobrze kryjącego i łatwego w użytkowaniu lakieru. To nie hybryda, a wytrzymuje u mnie w świetnym stanie niemalże tydzień! L'oreal, brawo! :) Chętnie kupię drugą buteleczkę ;)
I to tym razem już wszystko :) Znacie któregoś z moich ulubieńców? A może zechcecie podzielić się tym, co ostatnio sprawdziło się u Was? Dajcie koniecznie znać! :)

wtorek, 10 kwietnia 2018

Eveline Liquid Control HD 005, czyli nigdy nie mów nigdy

Od lat nie używam podkładów i śledząc historię tegoż zjawiska - wychodzi na to, że moim ostatnim fluidem był Dior Star, którego recenzja została opublikowana na blogu niemalże równo 3 lata temu. Potem przerzuciłam się właściwie wyłącznie na azjatyckie kremy BB, pozostawiając wszelkie rodzime podkłady w zapomnieniu. Ale jak wiadomo, życie jest przewrotne, a w dodatku nie lubi próżni xD Przez ten czas na rynku normalnych, płynnych fluidów trochę się zmieniło, więc kiedy dostałam od Basi Eveline Liquid Control HD w odcieniu 005 Ivory postanowiłam spróbować. Cóż to znaczy? Ktoś tu na nowo obudził moją kosmetyczną ciekawość do tej kategorii produktów! ;) Co wyszło z tego "wielkiego powrotu"? Same zobaczcie! :)
Eveline Liquid Control HD 005 Ivory
Opakowanie podkładu Eveline Liquid Control HD 005 Ivory to zwyczajna buteleczka z pipetą. Jest ona wykonana z matowego szkła i prezentuje się naprawdę ładnie, choć szczerze powiem, że musiałam nauczyć się to ustrojstwo obsługiwać. W tak zwanym międzyczasie ubrudziłam sobie nim spodnie, oczywiście plama nie zeszła i albo będę je farbować z czarnego na czarne, albo nie wiem xD Trochę mi ich szkoda, wszak to moje ukochane jednak :P Całość zawiera 32 ml ważne 6 miesięcy od otwarcia. Warto również w tym miejscu wspomnieć, iż według mnie podkład ma aromat "kwiatowej plasteliny" cokolwiek to znaczy :D Na szczęście ten przepiękny zapach wyczuwalny jest głównie w butelce.
Eveline Liquid Control HD 005 Ivory
Jak już wspomniałam, konsystencja podkładu bywa dość problematyczna, wszak jest typowo rzadka, lejąca i popisowo spływa z twarzy. Finalnie najwygodniej okazało się nakładać go gąbeczką, najpierw "wylewając" z pipety odpowiednią ilość, a potem rozprowadzając fluid na twarzy partiami. Wtedy w końcu nic się nie rozlewa... Warto też wspomnieć, że podczas aplikacji nie tworzy plam, ani smug, a kiedy dojdzie się do wprawy, wszystko idzie bardzo sprawnie ;) Jako bonus dodam, że kosmetyk jest całkiem trwały (u mnie przypudrowany trzyma się cały dzień) a jednocześnie wieczorem łatwo zmyć go z twarzy (chociaż po azjatyckich BB to chyba wszystko będzie mi łatwo zmyć xD).
Eveline Liquid Control HD 005 Ivory Revlon Colorstay 110
Kolor fluidu faktycznie jest jasny, ale po utlenieniu naprawdę bardzo różowy. Mnie to nie przeszkadza, bo całkiem ładnie pasuje mi do szyi (różowo-białej :P) ale wiem, że przez to, u niektórych Dziewczyn czeka go dyskwalifikacja z urzędu. Wracając jeszcze do kwestii jasności - muszę przyznać, że jestem pozytywnie zaskoczona, wszak naprawdę nie spodziewałam się, że będzie mi kolorystycznie pasować coś z drogerii. Ale w połączeniu z kryciem lekkim w stronę średniego  wyglądał naprawdę bardzo przyzwoicie, wszak niemalże nie odcinał się od reszty ciała (krycie można budować, ale próbowałam tylko raz i po drugiej warstwie już był już za ciemny, więc kiedy potrzebowałam większego kamuflażu w ruch szedł korektor). Wykończenie jakie kosmetyk nam serwuje, nie wydaje mi się płaskim matem, a bardziej delikatną satyną. Na plus warto zaliczyć także to, że u mnie podkład Eveline Liquid Control HD 005 Ivory nie ciemnieje, ale niestety to raczej indywidualna kwestia. U wybitnie mnie lubią oksydować chyba tylko podkłady Bourjois ;) Poniżej widać efekt zaraz po nałożeniu fluidu i myślę, że wprawne oko już w tym momencie dopatrzy się, na jaki temat będę zaraz marudzić :P
Eveline Liquid Control HD 005 Ivory
Niestety dla mnie podkład ma jeden, choć całkiem spory minus. Aby go używać, trzeba mieć idealnie wypielęgnowaną cerę. Bez rozszerzonych porów, bez suchych skórek i jeśli posiadacie inną cerę niż tłustą lub mieszaną, warto zastosować pod spód porządny, nawilżający kosmetyk. W towarzystwie dobrej bazy w postaci kremu lub odżywczej esencji nie wysusza, ale nie jestem w stanie zagwarantować, że jeśli zastosujecie zbyt "słaby" krem - nie zacznie. Na szczęście u mnie fluid nie podkreśla zmarszczek na twarzy, choć akurat na tym zdjęciu widać, iż nałożyłam go zbyt mocno pod oczy i niestety już włazi w załamania pod nimi :P Poniżej widać z kolei efekt końcowy, czyli pełen makijaż o wymyślnej nazwie "znowu nie chciało mi się malować, więc są kreski" :P
Eveline Liquid Control HD 005 Ivory
Podsumowując moje spotkanie "po latach": ogólnie rzecz biorąc, wszystko odbyło się w całkiem miłej atmosferze. Gdyby nie fakt, że kiedy skóra jest w gorszej kondycji, to podkład Eveline Liquid Control HD wygląda na niej niespecjalnie, zaliczyłabym go do jednych z lepszych z tej półki cenowej i wracała do niego od czasu do czasu. Ale niestety - ideałem Liquid Control nie jest, więc mimo wielu zalet, jednak wolę Revlon Colorstay ;) Co nie zmienia faktu, że jeśli go nie miałyście, to w sumie można spróbować kupić gagatka podczas aktualnej promocji w rossmannie 55% taniej. Jego cena regularna to 36.50zł, więc jeśli zapłacicie za niego jeszcze mniej, raczej nie powinnyście czuć się zawiedzione :) Pamiętajcie jednak, że w drogeriach internetowych normalnie można dostać go już za 23zł ;)
A Wy miałyście styczność z Eveline Liquid Control HD? Jak spisał się u Was? Dajcie koniecznie znać! 

czwartek, 5 kwietnia 2018

Inspired by Naturalnie Piękna, edycja 11. Co tym razem znalazłam w środku?

Szczerze powiem, że bardzo lubię dostawać pudełeczka Inspired by Naturalnie Piękna i są one moimi ulubionymi z boxów komponowanymi przez ekipę Shiny. W tamtym tygodniu trafiła do mnie edycja 11, która nadal jest dostępna, więc jeśli wpadnie Wam coś w oko, nadal jest szansa na jego zakup (a w sumie nie zawsze się tak zdarza). Co znalazło się wewnątrz niego tym razem? Czy zawartość przypadła mi do gustu i teraz? Zapraszam do lektury! ;)
Inspired by Naturalnie Piękna, edycja 11
Inspired by Naturalnie Piękna, edycja 11
Pierwszą rzeczą, która wpadła mi w ręce po otworzeniu pudełeczka była Maseczka w Płachcie Sesamis Bird Nest Hydra Mask, będąca produktem nawilżającym, przeznaczonym do cer dojrzałych. Wiecie zapewne, że nie kocham zbytnio tego typu masek, ale od dawna chciałam przetestować kosmetyki tej marki, a od jakiegoś czasu chodzą mi po głowie produkty z wyciągiem z "ptasich gniazd" :P (tak, Koreańczycy lubią dziwne składniki, kiedyś miałam krem BB z porożem jelenia xD) Może będzie to dobry początek...? Marka jest dla mnie interesująca, zawarty w kosmetyku składnik też (choć ciekawe ile go tam jest ;)), więc dlaczego by nie spróbować. Cena? 9.90zł. Kosmetykiem, który szczególnie mnie ucieszył, okazał się z kolei Puder Brązujący Sun Kissed Miyo. Szczerze powiedziawszy, jest to produkt, który od lat zaprząta mój umysł. Gdzieś naczytałam się, albo nasłuchałam komplementów na jego temat i bardzo chciałam go wypróbować, ale jakoś ciągle się nie składało. Może warto wspomnieć w tym miejscu także o tym, że kiedyś nakładanie bronzerów sprawiało mi problem oraz bardzo niechętnie je kupowałam? Ale odkąd mam pędzel Zoeva nr 109 już nie mam z tym kłopotów i chętnie używam tego typu produktów, więc na pewno Miyo się nie zmarnuje ;) Koszt? 15.99zł.
Inspired by Naturalnie Piękna, edycja 11
Od marki Tria Cosmetics dostajemy w pudełku Krem do Rąk z Ekstraktem z Dzikiej Róży. Ja sama nie jestem maniaczką smarowania dłoni, ale tego typu produkty, schodzą u mnie w zastraszającym tempie. Mąż co chwila dębi nową tubkę, tata średnio raz na dwa tygodnie przychodzi pytać czy czasem nie mam do oddania jakiegoś produktu, a brat kupuje sam albo zabiera ode mnie takie 250ml butle, więc krem do rąk to towar w moim domu wiecznie deficytowy. Na pewno pójdzie więc w ruch i jeśli nie zużyję go sama, to mężczyźni z mojej rodziny są pierwszorzędnymi "papraczami" w tej materii xD Mama ma z kolei podejście podobne do mnie :P Wystarczy raz dziennie ;) Cena? 23.00zł. Kolejnym produktem z tego zdjęcia, jest Naturalny Stymulator Wzrostu Włosów Kamiwaza. Etykietą i stylistyką, nawiązuje on do produktów azjatyckich (taka moda, trzeba się pogodzić ;)), ale według tego, co wykazało moje małe śledztwo - jest to chyba kosmetyk polski. Ma on za zadanie stymulować odrastanie włosów, powstrzymywać łupież oraz zmniejszać wypadanie. Mnie tego typu produkty nie są potrzebne, ale właściwie w dniu przyjścia skonfiskował mi go mąż, który walczy z wiatrakami, tfu... zakolami i namiętnie go stosuje. Zobaczymy ;) Po ostatnim specyfiku na porost włosów z boxa Naturalnie Piękna, faktycznie widać u niego poprawę. Cena tego, to 45zł.
Inspired by Naturalnie Piękna, edycja 11
Produktem, który nadał aromat właściwie całemu pudełku, jest Babeczka do Kąpieli Bomb Cosmetics Swing into Spring, z przeuroczą pisanką na szczycie. Całość pachnie bardzo przyjemnie - owocowo i zawiera masła kakaowe oraz shea, nawilżające naszą skórę. Normalnie pomarudziłabym trochę w tym miejscu, że nie mam wanny i tak dalej, ale wiecie co? W następny weekend jadę na kilka dni do kuzynki i ona ten pożądany element łazienki posiada! (Natalia, pozdrawiam! ;*) Tak więc babeczka pojedzie ze mną w podróż do Polkowic xD Koszt? 12zł za sztukę. Drugim produktem kąpielowym z tego pudełeczka, jest Peeling do Ciała Kueshi. Pamiętam, że swojego czasu były one dodawane do pudełek jako "nagroda" dla stałych subskrybentek. Ja jako ambasadorka wtedy go nie dostałam, ale jak widać karma wraca i trafił do mnie teraz. Super, bo lubię tę markę, lubię też peelingi do ciała, więc zobaczę, co ma on do zaoferowania. Jedyne, na co mogłabym ponarzekać, to fakt iż w sumie to wolałabym wersję bananową :P Ale truskawka również jest fajna ;) Cena? 61zł.
Inspired by Naturalnie Piękna, edycja 11
W pudełeczku znalazłam również Hydrolat z Kwiatów Róży Damasceńskiej L'orient. Ostatnio - nie będę ukrywać - polubiłam mgiełki, a wody różane i produkty z tym składnikiem kocham od wielu lat, więc z chęcią ten produkt wypróbuję. Przyznać muszę, że bardzo mnie on ucieszył, więc czuję się kupiona :) Cena? 34zł. Ostatnim kosmetykiem z 11 edycji Naturalnie piękna, okazał się Dwufazowy Płyn do Demakijażu Aube (dodawany do boxów zamiennie z kulami do kąpieli Dairy Fun). Pewnie wiecie, że tego typu kosmetyki stosuję od święta (czyli tak mniej więcej od imprezy do imprezy), ale nawet by używać czegoś rzadko, trzeba to coś mieć xD A ja aktualnie żadnej dwufazy nie posiadam, więc ta mi się przyda. Mam nadzieję, że pomoże łatwo i skutecznie usunąć z twarzy te cięższe makijaże ;) Koszt? 29.99zł.
Muszę przyznać, iż jedenasta edycja Inspired by Naturalnie Piękna raczej przypadła mi do gustu :) Z chęcią zużyję większość kosmetyków, a te dwa produkty, które są mi średnio potrzebne już znalazły bądź zaraz znajdą nowych właścicieli wśród domowników :) A Wy co myślicie na temat tego pudełeczka? Byłybyście zadowolone, czy może niekoniecznie? Dajcie znać!