niedziela, 27 października 2019

Klasyka koreańskiego gatunku, czyli Skin79 Super+ Beblesh Balm Cream Vip Gold

Kremów BB używam od wielu, wielu lat i to właśnie Skin79 Super+ Beblesh Balm Cream Vip Gold był pierwszym koreańskim produktem po jaki sięgnęłam, na długo przed tym zanim to było modne i zanim przeszło mi przez myśl, aby może kiedyś założyć bloga. Zużyłam wtedy calusieńkie opakowanie, zapamiętałam go bardzo dobrze i po wielu latach postanowiłam sprawdzić, jak zda u mnie egzamin jego odświeżona wersja. Czy nadal jest dobrze? A może troszkę popsuli mi go eksperymentami, niczym Hot Pink? Same zobaczcie!
Skin79 Super+ Beblesh Balm Cream Vip Gold
Krem BB przychodzi do nas zapakowany w kartonik, wewnątrz którego znajduje się srebrno - złote opakowanie w kształcie walca mieszczącego 40g produktu. Pompka generalnie działa w nim bez zarzutu, ale do czasu... Gdy kosmetyk się kończy, niestety zaczyna strzelać :P Napisy pięknie tkwią na swoim miejscu, plastik się nie rysuje i chyba jedyne co mogę mu zarzucić, to to, że jest niezbyt poręczne w podróży. Widziałam jednak, że wszystko zależy od tego, jak produkt jest użytkowany, bo np. na wielu zdjęciach zauważyłam pościerane nadruki, co u mnie nigdy nie miało miejsca. Na zużycie całości, mamy aż 12 miesięcy, czyli według mnie w sam raz dla osoby, która robi makijaż niecodziennie albo ma kilka podkładów :) Warto również wspomnieć o tym, że tak jak w przypadku chyba wszystkich BB tej że marki, podczas nakładania, towarzyszy nam aromat kwiatów ;)
Skin79 Super+ Beblesh Balm Cream Vip Gold
Konsystencja kremu jest bardzo gęsta, treściwa, ale nie mogę powiedzieć, że ciężka. Kosmetyk najlepiej nakładać palcami, wcześniej delikatnie go rozgrzewając, ale mnie zdarzyło się aplikować go gąbkami i także byłam zadowolona z efektów jakie uzyskałam. Kolor, mimo że na zdjęciu wygląda na dość ciemny, po nałożeniu na twarz ładnie się do niej dopasowuje i praktycznie od momentu nałożenia szybko adaptuje się do naszego odcienia skóry. Jest to stosunkowo jasny beż, ale wpada on w różowe tony. Wykończenie Vip Gold to typowy, mokry połysk, uwielbiany na Dalekim Wschodzie. Ja nakładam na niego dodatkowo puder rozświetlający, aby makijaż utrwalić, ale jednocześnie zachować elegancki glow. Kosmetyk w ciągu dnia nie ciemnieje, a nawet zaryzykowałabym stwierdzenie, że tak jak inne kremy tej marki - lekko jaśnieje. Warto też wspomnieć, że posiada SPF 30 PA+++. Przypudrowany, trzyma się na mojej normalnej ostatnio skórze od nałożenia, aż do zmycia, w niemalże nienaruszonym stanie. Co ważne, Vip Gold nie podkreśla jakoś szczególnie suchych miejsc oraz nie zbiera się w zmarszczkach, ani załamaniach skóry (stosuję teraz kwasy, raz przesadziłam i też nieźle się spisał ;)). Co z zatem z jego kryciem? Ogólnie określiłabym je jako średnie, wszak potrafią spod niego wyglądać piegi albo przebarwienia, ale już druga warstwa kosmetyku powoduje, że znikają one z naszych oczu. Generalnie dla mnie, jest ono w sam raz ;) 
Skin79 Super+ Beblesh Balm Cream Vip Gold
Producent tradycyjnie obiecuje nam również pielęgnacyjne "cuda na kiju". Dzięki zawartości złota i kawioru, ma on przyspieszyć odnowę skóry, przywrócić jej napięcie, jędrność oraz elastyczność, a także korygować zmarszczki. No sorry, ale nie ;) Włóżmy to wszystko między bajki i zapamiętajmy: takie rzeczy jest nam w stanie zapewnić tylko dobra pielęgnacja lub zabiegi medycyny estetycznej, a nie kosmetyk do makijażu :P Jednak szczerze Wam powiem, iż mimo że Skin79 przy każdym swoim BB deklaruje powyższe głupoty, to ja i tak wszystkie te kremy w opakowaniu "walca" bardzo lubię, bo to naprawdę porządne produkty do makijażu. Co ważne - odwrotnie niż Hot Pink, wersji Vip Gold moim zdaniem nie popsuto. Krem nadal jest świetny i na pewno jeszcze do niego wrócę. Na Jolse zapłacicie za niego 20$ a dodatkowo do 31 października wysyłka na całym świecie jest darmowa :) (płacić można zwykłą kartą debetową). Nic, tylko brać :D
Znacie kremy BB marki Skin79? Macie swojego ulubieńca? Ja Najbardziej lubię właśnie ten, oraz wersję "Orange" :) Dajcie koniecznie znać!

wtorek, 22 października 2019

Esencja Aloesowa Natural Secrets - pierwsza dobra polska esencja?

Dobra esencja do twarzy, to trzon mojej aktualnej pielęgnacji cery. Dotychczas zerkałam w tym temacie jedynie w stronę Wschodu (mam tu na myśli Koreę Południową i Japonię), bo według mnie to co oferował nam rodzimy rynek nie działało lub robiło niewiele. Po co się więc męczyć :D Zawsze lepiej działać skutecznie ;) Kiedy jednak na Triny (https://triny.pl/) wpadła mi w oko Esencja Aloesowa Natural Secrets, postanowiłam ją wypróbować, ponieważ przypomniało mi się, że kilka osób chwaliło ją na instagramie oraz... spodobała mi się ta granatowa butelka xD (cytując klasyka: "baby, ach te baby, czym by bez nich był ten świat..."). Jak na tym wyszłam? Same przeczytajcie!
Esencja Aloesowa Natural Secrets
Jak już wspomniałam, kosmetyk ten znajduje się w szklanej, eleganckiej granatowej buteleczce, zawierającej 100 mililitrów produktu. Całość ważna jest 6 miesięcy od otwarcia. Pompka w Esencji Aloesowej Natural Secrets również działa bez zarzutu i szczerze powiedziawszy - jeśli chodzi o opakowanie, naprawdę nie ma się do czego przyczepić. Z kolei wewnątrz znajdziemy dobry składowo produkt i takie substancje aktywne jak sok z aloesu, kwas hialuronowy, alantoinę, D-pantenol, ekstrakt z zielonego ogórka, ekstrakt z wąkrotki azjatyckiej (centella asiatica) oraz bioferment z rzodkwi, który jednocześnie pielęgnuje i jest naturalnym konserwantem opartym na probiotykach :)
Esencja Aloesowa Natural Secrets
Konsystencja produktu to bardzo rzadki żel, który mnie najwygodniej nanosić na twarz palcami. Tym sposobem nie marnujemy kosmetyku i zwiększamy jego wydajność, dodatkowo nie wydając pieniędzy na waciki :D Same plusy :P Esencja Aloesowa Natural Secrets ma dla mnie delikatny zapach ogórka, ale w sumie chyba nie powinno to dziwić, wszak znajduje się on już na czwartym miejscu w składzie. Produktu tego używałam zarówno rano, jak i wieczorem, ale wręcz uwielbiałam go w dni "bez makijażu". Dlaczego? Ponieważ bez problemu wchłania się on do matu! Bez klejenia, bez pozostawiania po sobie jakiejkolwiek warstwy i bez ściągnięcia skóry, czyli taka nieodczuwalna  namacalnie pielęgnacja "po cichu". A potem bez problemu można iść na zakupy do marketu nie świecąc się jak latarnia :P Mimo to - pamiętajcie, że esencje zawsze lepiej stosować w towarzystwie :P
Esencja Aloesowa Natural Secrets
Po każdym kosmetyku oczekujemy jednak przede wszystkim działania... Nie będę kłamać - ja wobec Esencji Aloesowej Natural Secrets miałam wysokie oczekiwania, które postawiły przed nią azjatyckie kosmetyki tego typu, oraz po prostu byłam do niej sceptycznie nastawiona. Dlaczego? Bo mam złe bądź średnie doświadczenia z produktami naturalnymi, oraz nie wierzyłam, że polskie marki w końcu ruszyły do przodu w temacie esencji. Na szczęście całkiem miło się zawiodłam :D Szybko okazało się, że na twarzy widać pierwsze efekty działania Esencji Aloesowej Natural Secrets w postaci całkowicie niewidocznego rumienia. Podczas dalszego stosowania szybko zauważyłam także wzrost nawilżenia, łagodzenie podrażnień oraz rozświetlenie cery. W moim przypadku wręcz czuć też działanie przeciwzapalne i widać było, że wszelkie ranki na twarzy bardzo szybko się goją. W ramach ciekawostki powiem Wam także, że jest to genialny produkt dla chorych na łuszczycę. Któregoś razu, zostało mi na dłoni za dużo kosmetyku i nałożyłam go na plamkę na kostce, którą posiadam "permanentnie" ;) Następnego dnia wyglądała tak zachęcająco, że postanowiłam zacząć smarować esencją wszystkie zmiany, a po 2 tygodniach takiego "leczenia" po "tymczasowych kropkach" nie było śladu, a ta na nodze od lat nie wyglądała tak ładnie. Polecam więc wszystkim "biedronkom" ;) Koszt buteleczki to 85zł - z szybką dostawą kupicie ją TUTAJ.
Czy warto? Moim zdaniem bardzo! Ja uwielbiam ją głównie za to, że trzymała w ryzach mój rumień i ładnie nawilżała cerę, jednocześnie ją kojąc, ale podejrzewam, że naprawdę wiele osób będzie z niej zadowolonych. Nie sądziłam, że wśród polskich kosmetyków i to w dodatku naturalnych, znajdę taką perełkę, która zmusiła do chwilowego odwrotu nawet moje łuszczycowe plamy :P
Znacie sklep TRINY i markę Natural Secrets? Macie wyrobione na ich temat opinie? Dajcie koniecznie znać!

środa, 16 października 2019

LANEIGE Clear C Advanced Effector, czyli owocowa moc witaminy C

Szczerze Wam się przyznam, że nie zawsze moje doświadczenia z kosmetykami zawierającymi witaminę C były pozytywne i ogólnie rzecz biorąc mimo zaleceń, by umieścić ją w swojej pielęgnacji, ja niekoniecznie się do tego stosowałam. Po prostu nie do końca miałam pewność, czy przy mojej cerze i specyficznej sytuacji zdrowotnej bardziej mi ona pomaga, czy szkodzi. Kiedyś zamieniłam jednak kilka słów z Interendo i poleciła mi ona LANEIGE Clear C Advanced Effector, czyli esencję, która zawiera aż 92.5% ekstraktów z jagód z aceroli i acai. Całość okraszono także niacynamidem i adenozyną, które moja skóra bardzo lubi, więc niewiele myśląc - postanowiłam zaryzykować. Co z tego wyszło? Same zobaczcie!
LANEIGE Clear C Advanced Effector
Esencja ta znajduje się w szklanej butli, zawierającej 150ml. Całość utrzymana jest w tonacji srebrno - różowej oraz nie da się ukryć, że wykonanie jest bardzo porządne i miłe dla oka. Nietypowym rozwiązaniem w przypadku płynnych esencji rodem z Korei jest fakt, że została ona wyposażona w sprawną pompkę, a dodatkowo przy jej zakupie dostajemy 60 specjalnych, dedykowanych jej, koreańskich wacików, które są zupełnie inne niż nasze. Jedna strona jest gładka, a druga perforowana i z tego co zrozumiałam, ma ona zapewnić nam także delikatne złuszczenie. 
LANEIGE Clear C Advanced Effector
Konsystencja kosmetyku jest typowo wodnista i faktycznie używanie jej w towarzystwie wacików, to chyba najwygodniejszy sposób jej stosowania, choć na pewno nakładana pacami byłaby bardziej wydajna. Zapach? Delikatnie owocowy, odrobinę czuć, z czego została ona wykonana. LANEIGE Clear C Advanced Effector używałam codziennie rano, zaraz po umyciu twarzy, a potem nakładałam na nią zazwyczaj krem Sulwhasoo, który już bardzo dobrze znam pod kątem działania i kocham go miłością wielką ;) Jeśli nałożymy esencję solo, bez problemu wchłonie się ona do matu. Bez klejenia, bez pozostawiania po sobie jakiejkolwiek warstwy i bez ściągnięcia skóry. Ale pamiętajcie - generalnie jest ona stworzona do metody layeringu. 
LANEIGE Clear C Advanced Effector
Jakie obietnice wobec LANEIGE Clear C Advanced Effector składa producent? Esencja według niego ma za zadanie właściwie tylko nawilżać oraz rozjaśniać, ale witamina C ma zdecydowanie szersze spektrum działania i to było po mojej skórze widać. Najszybciej zauważyłam działanie rozświetlająco - rozjaśniające. Dodatkowo naczynka oraz zaczerwienienia nie są tak widoczne, jak były, a ponadto wszystkie plamki po "okołookresowych" niespodziankach zniknęły nadspodziewanie szybko. Dawno też nie widziałam mojego znienawidzonego "buraczka", który spędza mi sen z powiek. Esencja poprawiła wygląd zmarszczek i zapewne dzięki działaniu antyoksydacyjnemu zapobiega powstawaniu nowych ;) Nawilżenia nie odnotowałam, ale też nie stosowałam jej solo i według mnie, za to odpowiadają kremy bądź serum. Pamiętajcie jednak, by nie stosować esencji na otwarte ranki i podrażnioną skórę ;)
LANEIGE Clear C Advanced Effector,
Dotychczas stosunkowo rzadko byłam zadowolona z produktów zawierających w nazwie witaminę C, wszak często podrażniały mi skórę. Mimo to LANEIGE Clear C Advanced Effector dosłownie skradł moje serce i z miłą chęcią wrócę do niego w przyszłości, wszak świetnie robi to, co ma robić, a także oferuje dokładnie to, czego po witaminie C mogę się spodziewać. Jednocześnie nie serwuje mi w pakiecie żadnych skutków ubocznych. Jest miłość! Za esencję zapłacicie na Jolse 36.80$. I według mnie zdecydowanie warto :)
A jaki jest Wasz ulubiony produkt zawierający witaminę C? Zdarzały Wam się kiedyś nieprzyjemności związane z jej stosowaniem? A może znacie opisany przeze mnie produkt LANEIGE? Dajcie koniecznie znać!

czwartek, 10 października 2019

Miodowa Mydlarnia Maseczka do Twarzy, Szyi i Dekoltu "Miód i Truskawki" - czyli przygody z naturą na bis

Do blogerek eko i tych stawiających głównie na naturę bardzo mi daleko, ale i w moje ręce wpadają czasem tego typu produkty :) Tym razem jest to Miodowa Mydlarnia Maseczka do Twarzy, Szyi i Dekoltu "Miód i Truskawki" ze sklepu https://triny.pl/. I teraz pora na małą dygresję. Nigdy nie byłam fanką maseczek, jednak z czasem odkryłam ich naprawdę magiczne właściwości, co spowodowało, że po prostu postanowiłam się przemóc i zacząć regularnie je stosować. No a najlepiej, żeby było szybko, prosto oraz skutecznie. Jak w te ramy wpisał się "Miód i Truskawki"? Przeczytajcie same! ;)
Miodowa Mydlarnia Maseczka do Twarzy, Szyi i Dekoltu "Miód i Truskawki"
Maseczka do Twarzy, Szyi i Dekoltu "Miód i Truskawki" marki Miodowa Mydlarnia umieszczona jest w 25 gramowym słoiczku, który zapakowano w elegancki kartonik z instrukcją obsługi. Jest ładnie, prosto i ekologicznie ;) Kosmetyk ma konsystencję proszku, który musimy rozrobić sobie z wodą. I tu u mnie zawsze pojawiał się problem, bo czego bym nie zrobiła, zawsze konsystencja była za rzadka, lub za gęsta :D I albo ciężko było mi ją rozprowadzić na twarzy, albo maska z niej spływała :P Ma się ten dryg ;) Finalnie cały słoiczek starczył mi na 5 aplikacji, ale nie będę kłamać - wsypywałam zazwyczaj trochę więcej proszku niż każe producent przez moje eksperymenty i problemy z uzyskaniem właściwej formuły... Generalnie proszek to forma dla cierpliwych albo wprawionych, wszak ja myślałam, że podczas "mieszania" trafi mnie przysłowiowy szlag xD
Miodowa Mydlarnia Maseczka do Twarzy, Szyi i Dekoltu "Miód i Truskawki"
I teraz tak: ta maseczka pachnie. Dla mnie tylko podczas nakładania, według mojego męża cały czas (tak, on też używał). Jest to zapach naturalnego miodu przemieszanego z truskawkami i według mnie nie jest on super przyjemny (nie lubię aromatu miodu), ale do przeżycia. A z kolei mój mąż powiedział, że maseczka tak śmierdzi, że aż mu niedobrze xD (jaki delikatny :P). W każdym razie mnie ten aromat do stosowania nie zniechęcił i zużyłam całe opakowanie ;) Po rozrobieniu maseczka robi się bordowa, zasycha na twarzy i bardzo ciężko się ją zmywa nawet przy pomocy gąbeczek celulozowych :) Wydaje mi się, że może to być wina miodu, który jest tu obecny na pierwszym miejscu w składzie. Poza tym, znajdziemy w nim jeszcze truskawki w proszku, kozie mleko i czerwoną glinkę.
Miodowa Mydlarnia Maseczka do Twarzy, Szyi i Dekoltu "Miód i Truskawki"
Co jednak z działaniem? Po zastosowaniu Maseczki do Twarzy, Szyi i Dekoltu "Miód i Truskawki" Miodowej Mydlarni, zaobserwowałam głównie piękne wygładzenie, zmiękczenie skóry, oraz ukojenie mojego rumienia i popękanych naczynek w okolicy nosa :) W dodatku wszystko to dostałam bez uczucia jakiegokolwiek ściągnięcia ;) Przy dłuższym stosowaniu producent obiecuje także poprawę jędrności, a także wygładzenie drobnych zmarszczek, ale mnie nie dane było tego doświadczyć.
Maseczka do Twarzy, Szyi i Dekoltu "Miód i Truskawki" Miodowa Mydlarnia kosztuje 25,73zł. Ogólnie rzecz biorąc z jej działania jestem nawet zadowolona, ale znam produkty, które zafundują mi ten sam efekt bez mało przyjemnych doznań zapachowych oraz bez mieszania proszku z wodą, które szybko znienawidziłam :P Miodowa Mydlarnio, może przygotujesz wersję w tubce dla leniwych? :D Byłoby mi bardzo miło :D Jeśli jednak bardzo ważny jest dla Was naturalny skład, to przyznać muszę że maska robi swoje, ale jej forma po prostu mi nie odpowiada. Na całe szczęście w asortymencie sklepu każda z nas znajdzie coś dla siebie. Gotowe tubki, słoiczki, płachty, proszki i saszetki ;)
A Wy jakie formy maseczek lubicie najbardziej? Zwracacie uwagę na składy produktu? Nie denerwuje Was rozrabianie maseczek? Dajcie koniecznie znać :)

sobota, 5 października 2019

Natural Secrets Peeling Cukrowy Orzeźwiający Melon z Zieloną Herbatą, czyli wieczorne SPA

Wieczorne SPA, bez dobrego peelingu chyba nie może się obejść ;) Ja bardzo ten rytuał lubię, ale jako osoba chorująca na łuszczycę, muszę uważać podczas wyboru tego typu kosmetyków. Nie może być on zbyt ostry, te na bazie soli odpadają całkowicie (chyba, że raz na "ruski rok" nie mam ani jednej zmiany na ciele), za małe drobinki z kolei też potrafią napsocić w inny sposób (czasem np. ciężko je spłukać), więc najchętniej stawiam na peelingi oparte na drobinkach cukru, zanurzonych w  naturalnych olejach. Tak więc, gdy dotarł do mnie Peeling Cukrowy Orzeźwiający Melon z Zieloną Herbatą Natural Secrets, czym prędzej przystąpiłam do testów :) Co z tego wynikło?
 Peeling Cukrowy Orzeźwiający Melon z Zieloną Herbatą Natural Secrets
Peeling Cukrowy Orzeźwiający Melon z Zieloną Herbatą Natural Secrets zapakowano w ciężki, szklany słoik, przypominający te do weków. Nie jest to może najpraktyczniejsze rozwiązanie pod prysznicem, ale w wannie stosowało mi się go całkiem wygodnie. Jedyny minus, jaki dostrzegłam to fakt, że że szkło nie jest "kotoodporne" a moje zwierzaczki z wielkim zamiłowaniem bawią się w wannie i niestety zdarzało się, że coś tam potłukły :P Co ważne - słoiczek nie przecieka, więc na upartego możemy go zabrać ze sobą na wyjazd, choć jest to bardzo niepraktyczne ;) Poza tym, na zużycie go 250ml mamy 12 miesięcy. Jeśli chodzi o aromat tego produktu, peeling ma dla mnie bardziej zapach zielonej herbaty, ale gdzieś w tle, pobrzmiewa także słodkie mango. Po użyciu delikatnie utrzymuje się on na ciele przez jakiś czas.
 Peeling Cukrowy Orzeźwiający Melon z Zieloną Herbatą Natural Secrets
Funkcję ścierającą w  Peelingu Cukrowym Orzeźwiający Melon z Zieloną Herbatą Natural Secrets - jak sama nazwa wskazuje - pełnią małe drobinki cukru. Mają one na tyle przemyślany kształt i rozmiar, iż moc ścierającą określiłabym jako średnią, czyli moją ulubioną. Jest ona nam w stanie zapewnić zarówno złuszczenie, wygładzenie oraz zmiękczenie, jak i naprawdę przyjemny masaż. Cukier zatopiony jest w mieszaninie olejów więc właściwie przed każdym użyciem należałoby go dobrze wymieszać, jednak dla mnie nie stanowi to problemu. Ciekawym dodatkiem, są także znajdujące się wewnątrz kosmetyku zmielone kawałki zielonej herbaty :) Wydajność również stoi na całkiem przyzwoitym poziomie, jednakże u mnie w domu nie do końca można to określić, ponieważ mój mąż namiętnie korzysta ze wszystkiego, co pojawia się w łazience i sypialni (tak, kremy przeciwzmarszczkowe też są spoko).
Peeling Cukrowy Orzeźwiający Melon z Zieloną Herbatą Natural secrets
Po zastosowaniu peeling pozostawia po sobie na ciele delikatny, przyjemny film, dzięki któremu skóra jest gładka, miękka, nawilżona i odżywiona. Ja lubię tego rodzaju atrakcje, ponieważ jestem balsamowym leniem. Po użyciu specyfiku tego typu, mogę odpuścić sobie smarowanie, a ciało mimo wszystko wygląda bardzo ładnie. Za to wielki plus. Poza tym, przy regularnym stosowaniu, na pewno zauważyć można poprawę wyglądu naszej skóry.  Za kosmetyk ten zapłacie 35zł i moim skromnym zdaniem - warto się na niego skusić ;) Dorównuje albo nawet przewyższa on wiele droższych peelingów na rynku. No i ma przyjemny skład :)

P.S. Produkt ten pochodzi ze sklepu https://triny.pl/ i miałam z nim do czynienia też jako klientka. Do złożenia tam zamówienia zachęcił mnie mnie spory wybór produktów, zdarzające się kody rabatowe, stosunkowo niska kwota potrzebna do darmowej wysyłki (pamiętam, że odbierałam paczkę z żabki obok domu :D), oraz szybki czas realizacji, wszak należę do tych niecierpliwych :D A dodatkowo można truć na wszystkich dostępnych kanałach obsłudze sklepu, który zawsze chętnie doradza nawet zwykłym klientom ;) Kupowałam raz, ale byłam bardzo zadowolona :)
A Wy znacie Peeling Cukrowy Orzeźwiający Melon z Zieloną Herbatą Natural Secrets? Lubicie peelingi cukrowe, czy wolicie jakieś inne? A może macie już wyrobioną opinię na temat sklepu Triny? Polecacie coś z ich asortymentu szczególnie? Dajcie koniecznie znać!