piątek, 28 grudnia 2018

Pielęgnacyjni ulubieńcy roku 2018

Dopiero co skończyło się Boże Narodzenie, a praktycznie już odliczamy ostatnie chwile do Sylwestra. Myślę więc, że to dobry moment, aby w tym ostatnim wpisie, który pojawił się jeszcze w roku 2018, pokazać Wam moje kosmetyczne hity. Przeważają tu oczywiście moje ulubione od lat kosmetyki z Azji, ale znajdziecie w tym poście także jedną polską perełkę i jeden kosmetyk francuski. Jesteście ciekawe? To zapraszam do czytania! :)
Pielęgnacyjni ulubieńcy roku 2018
Pielęgnacyjni ulubieńcy roku 2018
1. All in One Essence Angel Recipe to kosmetyk pochodzący z Japonii. W przypadku mojej cery, okazał się właściwie ideałem. Ma bardzo przyjemną, lekką konsystencję, świetnie nadaje się zarówno do stosowania na dzień, jak i na noc oraz działa wprost genialnie. Skóra już na początku stała się jędrna, wygładzona oraz dobrze nawilżona, choć szczerze powiedziawszy akurat to było dla mnie jedynie dodatkiem, wszak oczekiwałam od niego wybielenia. I je dostałam! Część piegów zniknęła, te najbardziej widoczne się rozjaśniły, zniknęły też ślady po pryszczach, łącznie z tymi, które sobie rozgrzebałam, a porozszerzane naczynia wokół nosa zakrywa sam delikatnie kryjący podkład, a nie ciężkie fluidy czasem dodatkowo pokryte jeszcze korektorem. Jestem nią zachwycona i polecam każdemu :) - recenzja
Pielęgnacyjni ulubieńcy roku 2018
2. Huxley Secret of Sahara Essence Grab Water ma już z kolei korzenie koreańskie. Jest to produkt głęboko nawilżający, przeznaczony głównie do cery mieszanej i tłustej. Nie będę ukrywać, że bardzo przypadł mi do gustu zapach esencji, który znacząco umila jej stosowanie. Prawdopodobne ze względu na ekstrakt z opuncji, jest on bardzo zielony, faktycznie lekko "kaktusowy", świeży oraz bardzo wyważony. Jeśli chodzi o działanie, od razu odnotowałam znaczącą poprawę w kwestii widoczności rumienia. Esencja z pewnością pięknie łagodzi, rozjaśnia, wygładza, przyspiesza gojenie drobnych ranek, nie szczypie i wydaje mi się, że także reguluje wydzielanie sebum. Dodatkowo podczas jej stosowania z czoła zniknęło kilka zaskórników ;) Chętnie bym do niej wróciła, ale niestety cena nieszczególnie zachęca :P - recenzja
Pielęgnacyjni ulubieńcy roku 2018
3. Neogen Code9 Black Volume Cream to także kosmetyk koreański. Produkt przypomina żelową, gęstą galaretkę, którą najłatwiej nałożyć dołączoną szpatułką, bo gdy spróbujemy zrobić to palcami, kosmetyk po prostu się z nich ześlizguje. I co ciekawe - krem jest czarny! :D Jednak jak z jego działaniem? Ten kosmetyk naprawdę genialnie nawilża, a także odżywia twarz. Co za tym idzie, zmarszczki wydają się płytsze oraz wygładzone. Uspokoiły się również moje zaczerwienienia, małe niedoskonałości szybciutko się goiły, a łuszczycowa plamka na czole zniknęła bez ingerencji sterydów. Cera nabrała ładniejszego kolorytu i jest jaśniejsza, oraz w trakcie stosowania faktycznie stała się optycznie ładniejsza, a także bardziej jędrna. Zużyłam go chyba dwa, lub trzy opakowania :) - recenzja
Pielęgnacyjni ulubieńcy roku 2018
4. Petitfee Black Pearl&Gold Eye Patch to 60 koreańskich płatków pod oczy, umieszczonych w zwykłym, plastikowym opakowaniu z naklejką.  Należy je nałożyć na około 20-30 minut. Same płatki są dość grube, wykonane z czarnozłotego hydrożelu, dobrze dopasowane do kształtu mojego oka i co najważniejsze - od skóry nie odpadają nawet podczas schylania się :P Po użyciu zaobserwowałam u siebie efekt "maseczki bankietowej". Nawet po ich jednorazowym zastosowaniu, skóra pod oczami ładnie się napinała, co zmniejszało widoczność mojej znienawidzonej zmarszczki na granicy oczodołu. Poza tym, przy regularnym użytkowaniu odnotowałam także spory wzrost nawilżenia i lekkie rozjaśnienie sińców. Razem z mamą, ciocią i kuzynką, zużyłyśmy chyba 9 opakowań i z pewnością kupimy kolejne :) - recenzja
Pielęgnacyjni ulubieńcy roku 2018
5. Nuxe Reve de Miel Honey Lip Blam to wspomniany wcześniej kosmetyk pochodzący z Francji ;) Zużyłam już niezliczoną ilość opakowań tego mazidła i dobrze się ono u mnie sprawdzało. Jednak kilka miesięcy temu, okazało się, że marka postanowiła zmienić jego skład oraz opakowanie! Balsam Nuxe na szczęście ciągle tak samo dobrze się u mnie sprawuje. Ulgę czuć praktycznie od razu po nałożeniu go na usta, a gdy aplikuję go codziennie na noc, znikają wszystkie moje suche skórki, odchodzi koszmarna suchość i nie towarzyszy mi wrażenie wiecznie napiętych ust. Z pewnością więc będę kupowała go dalej. I dalej. I dalej... - recenzja
Pielęgnacyjni ulubieńcy roku 2018
6. Dr Irena Eris Spa Resort Mauritius Nawilżający Balsam - Żel to jedyny kosmetyk pochodzący z Polski. Pierwszą rzeczą, na którą zwróciłam uwagę po otwarciu balsamu, to jego zapach. Słodkie mango było dla mnie naprawdę bardzo przyjemne w odbiorze. Druga rzecz, która od razu mi się spodobała, to konsystencja tego produktu. Jak sama nazwa wskazuje, jest to coś pomiędzy balsamem, a żelem. Całość bardzo łatwo nabiera się na palce oraz rozprowadza po skórze, sprawiając że aplikacja produktu staje się lekka i przyjemna :) Co ważne, bardzo szybko się on wchłania nie pozostawiając po sobie uczucia tłustości, czy lepkości. Skóra już po pierwszym użyciu staje się ładniejsza, a przy regularnym, wieczornym stosowaniu udaje mu się utrzymać moje ciało w doskonałej kondycji. Jest ono ładnie nawilżone, odżywione oraz wygładzone, a ja nie odczuwam żadnej suchości, swędzenia ani ściągnięcia. Chętnie bym do niego wróciła, ale cena nie jest zbyt zachęcająca xD - recenzja
I to już wszystkie kosmetyki, które w tym roku zasłużyły na szczególną uwagę. Każdy z czystym sumieniem jestem w stanie polecić, większości z nich używa także moja rodzina i wszyscy wypowiadali się na ich temat pozytywnie :) Znacie któryś z tych produktów? A może jakiś miałybyście ochotę wypróbować? Dajcie koniecznie znać! A jeśli macie ochotę, z czystym sumieniem możecie zostawić w komentarzu link do swoich ulubieńców roku ;)

niedziela, 23 grudnia 2018

Życzenia Świąteczne

Ostatni tydzień nowego roku, to dla mnie zawsze czas zadumy, podsumowań i radości, że w końcu cała rodzina pojawia się w jednym miejscu w komplecie, co z racji na pracę mojego męża i taty nie jest zbyt częste. Jest też sporo przyjemności, bo w Wigilię mogę napchać się do oporu makiełkami, które robi ręcznie moja mama, pierogami z fasolą i napić się kompotu z suszu (tak, wiem, nikt go nie lubi, ale ja tak :P), a już następnego dnia czeka na mnie co roku impreza urodzinowa xD Okres jest więc gorący, jednakże tak naprawdę go uwielbiam :) Z tej okazji chciałabym więc życzyć Wam, moim Czytelniczkom i Czytelnikom, zarówno tym, których znam osobiście, tym, którzy często się tu udzielają, jak i tym, którzy podczytują mnie po cichu, wszystkiego co najlepsze. Przede wszystkim - dużo zdrowia i miłości. Mam nadzieję, że w przyszłym roku uda Wam się odnaleźć uczucie, bądź jeszcze lepiej zadbać o stare, wszak o tym co mamy, często zdarza nam się zapominać. Życzę Wam też dużo szczęścia :) Aby wszystko szło gładko, codzienne sprawy układały się jak najlepiej oraz aby udało Wam się w końcu spełnić swoje marzenia. I na końcu pociechy z rodziny, zera kłopotów oraz masy pieniędzy, bo z nimi jednak żyje się łatwiej :) W Święta z kolei życzę Wam dużo wolnego czasu spędzonego z najbliższymi i pięknych prezentów, a w Sylwestra szampańskiej zabawy! (Choć do końca miesiąca jeszcze pewnie się odezwę) Dziękuję, że jesteście! ;*
choinka

wtorek, 18 grudnia 2018

Nuxe Reve de Miel Honey Lip Blam, czyli o tym czy warto kupić go po zmianie składu słów parę

Do dziś pamiętam, jak weszłam w posiadanie swojego pierwszego balsamu do ust Nuxe Reve de Miel Honey Lip Blam :) W 2014 roku, nie był on zbyt łatwo dostępny, a ja podczas podróży poślubnej, walczyłam z koszmarnym przesuszeniem skóry. Chyba już drugiego dnia pobytu na wakacjach, wylądowałam w chorwackiej aptece (znając mnie, to pewnie w celu zakupu jakichś tabletek przeciwbólowych xD), a tam przy wejściu stała cała wypasiona szafa z kosmetykami Nuxe. Szybko sprawdziłam, czy balsam do ust jest dostępny, zakupiłam co trzeba i wyszłam. Z perspektywy czasu, chyba nie będzie nadużyciem, jeśli stwierdzę, że dokonałam wtedy kosmetycznego zakupu życia :P  Dlaczego? Wszak zużyłam już niezliczoną ilość opakowań tego mazidła, dobrze się on u mnie sprawdzał, przez te lata był moim ulubieńcem i mimo, iż od czasu do czasu pojawiała się jakaś konkurencja, ja i tak do niego wracałam... (tutaj znajdziecie moją starą recenzję). Jednak kilka miesięcy temu, okazało się, że marka postanowiła zmienić jego skład oraz opakowanie! Czy nadal się lubimy? Same przeczytajcie!
Nuxe Reve de Miel Honey Lip Blam
Balsam Nuxe Reve de Miel nadal trafia do nas w eleganckim i stosunkowo ciężkim słoiczku z matowego szkła. Nakrętka jest z twardego i odpornego na upadki oraz zarysowania plastiku, nie ma problemów z zakręceniem słoiczka, ale też nie musimy obawiać się, że coś samoistnie rozleci nam się w kosmetyczce. Jeśli chodzi o szatę graficzną, to tym razem producent postawił na połączenie brązu z zielenią i niestety na razie nic nie słychać o edycjach limitowanych, które zawsze lubiłam kupować, ze względu na odrobinę odmiany ;) Nieco sporna może być kwestia higieny w przypadku takiego a nie innego opakowania, jednak ja używam kosmetyku tylko przed snem, więc forma aplikacji palcem, zupełnie mi nie przeszkadza :) Każdy może sam podjąć decyzję, czy mu to odpowiada, czy jednak nie :P
Nuxe Reve de Miel Honey Lip Blam
Konsystencja tego balsamu nadal jest bardzo gęsta, treściwa oraz pokrywa usta niczym plaster, tworząc na nich matową powłokę, którą czuć nawet rano, po 8-10 godzinach snu. Produkt Nuxe ciągle nie posiada też smaku, ale za to podczas nakładania go, możemy cieszyć się delikatnym aromatem owoców cytrusowych. Co do konsystencji, według mnie zmieniła się na plus. Nuxe Reve de Miel Honey Lip Blam łatwiej się nakłada oraz niezależnie od temperatury ma gładką konsystencję, więc nie musimy obawiać się różnych grudek i kuleczek, które tak łatwo można było spotkać w przypadku starej formuły. Nowy skład, zawiera według producenta 79.5% składników pochodzenia naturalnego, czyli więcej niż poprzednio. Nadal znajdziemy w nim jednak stare, podstawowe składniki, czyli między innymi miód akacjowy, masło karite, oleje roślinne oraz wyciąg z grejpfruta.
Nuxe Reve de Miel Honey Lip Blam
Co zatem z działaniem? Jak zapewne dobrze wiecie, pielęgnacja moich ust, to nieustanna walka o to, by można było pokazać je światu xD Na dobrą sprawę, bywały w moim życiu już takie okresy, że mogłam zapomnieć o jakichkolwiek kolorowych pomadkach :P Nuxe Reve de Miel Honey Lip Blam na szczęście ciągle tak samo dobrze się u mnie sprawdza. Ulgę czuć praktycznie od razu po nałożeniu go na usta, a gdy aplikuję go codziennie na noc, znikają wszystkie moje suche skórki, odchodzi koszmarna suchość i nie towarzyszy mi wrażenie wiecznie napiętych ust (nienawidzę tego uczucia, jakby ktoś cały czas naciągał mi skórę). W ciągu dnia za to, bez problemu mogę stosować nawet matowe pomadki i wyglądają one na moich ustach całkiem przyzwoicie :) Dodatkowo warto też wspomnieć, że ostatnio balsam ten uratował mój nos w trakcie krwawej walki z katarem xD Nie da się ukryć, że Nuxe Reve de Miel Honey Lip Blam świetnie przyspiesza gojenie :) Jego koszt, to około 32zł za 15 gramów w aptekach internetowych. Niezbyt niską cenę świetnie wynagradza jednak wysoka wydajność.
Podsumowując: Ja nadal jestem zdecydowanie na tak i dalej będę balsamu Nuxe Reve de Miel Honey Lip Blam używać. Z mojej perspektywy zmiana składu wyszła balsamowi na plus. Wszystkie jego zalety zostały zachowane, a jego największa wada, czyli zbrylanie się, została praktycznie całkowicie zniwelowana.
A Wy lubicie balsam Nuxe? Próbowałyście starej lub nowej wersji? Macie problemy z wiecznie suchymi i pękającymi ustami? Dajcie koniecznie znać!

środa, 12 grudnia 2018

Su:m37 Water-full Timeless Water Gel Cream, czyli o podstawie pielęgnacji słów kilka

Nawilżanie to podstawa w pielęgnacji przy praktycznie każdym rodzaju skóry, poczynając od suchej, kończąc na skrajnie tłustej i naprawdę nie należy o tym zapominać ;) U mnie dawniej bywało różnie, ale od lat na każdym kroku towarzyszy mi produkt pełniący taką właśnie funkcję. Najbardziej lubię nawilżające kosmetyki w formie żelu, więc tym razem, skusiłam się na przetestowanie Water-full Timeless Water Gel Cream, koreańskiej marki premium Su:m37. Jak się on u mnie sprawdził? Czy jestem zadowolona z takiego, a nie innego wyboru? Zobaczcie same!
Su:m37 Water-full Timeless Water Gel Cream
Już samo opakowanie kremu bardzo skutecznie przyciągnie wzrok każdej sroki. Mimo tego, że wewnątrz znajdziemy standardowe 50ml produktu, to sam słoiczek jest naprawdę wielki. Całość wykonana jest z plastiku i posiada błękitną, pękatą podstawę, w której znajduje się krem, oraz srebrną nakrętkę wyposażoną w magnes, dzięki któremu możemy przyczepić do niej łopatkę do nakładania kosmetyku. Dzięki temu rozwiązaniu, chyba pierwszy raz codziennie jej używam xD Słoiczek naprawdę świetnie wygląda na półce, ale o wożeniu tego cuda ze sobą w podróż, raczej zapomnijcie :P O ile dobrze pamiętam, jest on ważny rok od otwarcia, ale informacja ta była na pudełku, które dawno temu wyrzuciłam xD
Su:m37 Water-full Timeless Water Gel Cream
Sam krem ma błękitną barwę i pięknie pachnie kwiatami, co naprawdę umila proces nakładania. Fantastyczna żelowa konsystencja gładko sunie po skórze, a dodatkowo w kontakcie z nią, krem staje się jeszcze bardziej wodnisty, przez co nie trzeba go wiele, by posmarować całą twarz. Jakie ciekawe składniki w nim znajdziemy? Su:m37 Water-full Timeless Water Gel Cream zawiera między innymi sfermentowany bambus, skwalan, oraz wiele wyciągów z owoców, kwiatów i zbóż.
Su:m37 Water-full Timeless Water Gel Cream
Po nałożeniu, kosmetyk pozostawia po sobie delikatny film, zapewniający przyjemne uczucie wygładzenia, ukojenia oraz lekkiego chłodu. Mimo wszystko, świetnie nadaje się on zarówno pod makijaż, jak i na noc. Wydajność kosmetyku jest dla mnie standardowa, wszak starczył mi on chyba na półtora - dwa miesiące stosowania, w zależności od humoru oraz chęci - raz albo dwa razy dziennie. Warto również wspomnieć, że cerom mieszanym i tłustym raczej nie poleciłabym go na cieplejsze pory roku.
Su:m37 Water-full Timeless Water Gel Cream
Co zatem z działaniem owego kremu? Su:m37 Water-full Timeless Water Gel Cream bardzo ładnie nawilżył moją twarz, przez co zmarszczki powstałe od przesuszenia stały się mniej widoczne, a cera jest jędrna, nawodniona i sprężysta. Co dla mnie wyjątkowo ważne - całkiem dobrze łagodził pieczenie oraz rumień na policzkach i w okolicy nosa, a także radził sobie z moimi bardzo kapryśnymi naczyniami. Zauważyłam też, że odkąd go używam, mam mniejsze problemy z wypryskami (boję się zapeszyć i powiedzieć, że nie ma ich na razie wcale xD), a każde skaleczenie szybko się goiło (tak, kot zahaczył mnie na policzku pazurem, bawiłyśmy się :P). Warto też wspomnieć, że gdy zaczęłam jego stosowanie, miałam bardzo przesuszoną, wręcz łuszczącą się brodę. Krem ten uporał się z problemem w dwa dni, w dodatku bez szczypania, a problem więcej nie wrócił. Niestety nie odnotowałam by miał on jakiś wpływ na przebarwienia, ale tak naprawdę nie taka była jego funkcja, więc wybaczam ;)
Su:m37 Water-full Timeless Water Gel Cream
Podsumowując: Su:m37 Water-full Timeless Water Gel Cream sprawdził się u mnie bardzo dobrze zarówno pod względem nawilżenia, jak i łagodzenia problemów z naczyniami oraz zaczerwienieniami. Szczerze powiem jednak, iż nie wiem, czy jest on wart swojej ceny (64$ na jolse). Myślę, że w jego przypadku sporo płacimy za "markę" i ekskluzywne opakowanie. Choć zawartość mnie usatysfakcjonowała, to sądzę, iż jeśli dobrze poszukamy, znajdziemy coś równie skutecznego taniej ;)
A Wy co myślicie na ten temat? Znacie Su:m37 Water-full Timeless Water Gel Cream? A może miałyście inne kosmetyki tej marki i możecie coś polecić? Dajcie koniecznie znać! :)

czwartek, 6 grudnia 2018

Listopadowy Shinybox, czyli The Power of Beauty

Z małym opóźnieniem nie wynikającym z mojej winy, przychodzę do Was z recenzją listopadowego Shinyboxa dopiero w grudniu i to akurat w Mikołajki (swoją drogą chyba byłam bardzo niegrzeczna, bo Mikołaj o mnie zapomniał xD Nawet rózgi nie zostawił, ale za to choinkę sobie ubrałam :P). Dostałam w tym miesiącu pudło wypchane po samiuteńkie brzegi, ale czy to oznacza, że jest ono udane? Zobaczcie i oceńcie same, jak prezentuje się listopadowy Shinybox The Power of Beauty ;)
Listopadowy Shinybox The Power of Beauty
Kosmetyki tradycyjnie już znalazły się w sztywnym, fioletowo-różowym opakowaniu z twardej tektury, które z powodzeniem możemy wykorzystać w przyszłości do przechowywania bibelotów. Firma już dawno odeszła od poprzedniej wersji opakowań, a szczerze mówiąc, ja nadal bardzo się cieszę, że ta zmiana zaszła. Przynajmniej do czegoś się one potem przydają ;)
Listopadowy Shinybox The Power of Beauty
Pierwszy kosmetyk, który wpadł mi w oko, to Cień do Powiek Delia Cosmetics nr 09. Mam cienie z tej serii w innych kolorach, wszak to łódzka firma i łatwo można kupić za grosze w hurtowni niedaleko mojego domu. Są one niezłe jakościowo, a szczególnie przypadł mi do gustu nr 03 Matt, który idealnie nadaje się jako baza na całą powiekę. Mnie jednak trafiła się perłowa, zgniła zieleń i nie, to nie moje klimaty xD Pewnie komuś go dam ;) Cena? 8.90zł. Drugim produktem, który znalazłam w Shinybox The Power of Beauty, jest Krem CC Selfie Project. Czytając opis producenta, domniemam, iż byłabym z niego zadowolona jakieś 15 lat temu i może to być fajny produkt dla nastolatek, albo osób z nieskazitelną cerą. Ostatnio moja to elegancki burak, więc delikatne krycie to raczej nie te klimaty. Pewnie również komuś go podaruję albo spróbuję zastosować ten krem jako bazę pod makijaż. Zobaczymy ;). Jego koszt to 16.99 za 30g. Trzecim kosmetykiem z tego zdjęcia, jest Korektor do Twarzy Zielony - Korygujący Zaczerwienienia Delia Cosmetics. Był on dodawany do pudełek wymiennie z żółtym, ale nie będę ukrywać, iż w moim przypadku ten odcień to strzał w dziesiątkę i od razu pójdzie on w ruch. Ostatnio zielone korektory i bazy to moi dobrzy przyjaciele ;) Koszt? 13.50 za 10ml.
Kolejną rzeczą, z której zdążyłam zrobić już użytek, jest Płyn Micelarny Selfie Project. W tej kategorii moje zapasy są bardzo marne, więc praktycznie w momencie otrzymania paczki go otworzyłam i muszę powiedzieć, że pierwsze wrażenie jest bardzo pozytywne. Zobaczymy, co będzie dalej, ale jak na razie bardzo cieszę się z obecności tego płynu :) Cena? 14.99zł za 250ml. Drugą rzeczą, jaką widzicie na tym zdjęciu, jest Kwas Hialuronowy BioOleo. Jest to produkt, który otrzymały klientki, których listopadowe pudełko było przynajmniej drugim w subskrybcji i szczerze powiem, że mnie ten kosmetyk bardzo ucieszył ;) Jak wiadomo, substancja ta odpowiada za prawidłowe nawilżenie oraz ujędrnienie naszej skóry, więc chętnie włączę go do swojej pielęgnacji. Chwalić Shinybox, że znowu nie wsadził do pudełka oleju, bo mam ich szczerze dość :P Koszt? 59.99 za 30ml. Kolejnym produktem, tym razem miniaturowym, który znalazł się w listopadowym Shinybox The Power of Beauty, jest Otulające Masło do Ciała Naturativ. Znam tę markę już od jakiegoś czasu i ogólnie rzecz biorąc bardzo ją lubię, oraz uważam, iż to miło że pojawiła się ona w pudełeczku, ale linia ta, to zupełnie nie moja bajka w kwestii zapachowej. Aromatu wanilii i karmelu nie da rady zabić nawet cytryna i mimo mojej sympatii do maseł tej marki - dam je komuś innemu :) Cena za 250ml to 75zł, miniatura zawiera 40ml.
Listopadowy Shinybox The Power of Beauty
Kolejne dwa produkty, to Gel Spray Extra Volume z ekstraktem z Bambusa, kosztujący 13.20zł za 150ml oraz Szampon do Włosów Odbudowa Trico Botanica w cenie 38.90 za 250ml. Ogólnie rzecz biorąc, oba te produkty mi się podobają i z pewnością je zużyję. Ba! Dodam nawet, iż pomimo mojej niechęci do testowania nowych szamponów, ten postanowiłam wypróbować. Jest jednak pewne ale... Te dwa produkty trafiły do mnie z puli "1 z 11". Skoro jeden, to dlaczego ja mam dwa? Bo drugi, to dodatek ambasadorski. Okej. Ale dlaczego patrząc na ceny tych jedenastu rzeczy (tak, rzeczy, bo można było trafić np. na piórka :P), najtańsza kosztuje 9.90 a najdroższa aż 58.90zł? Według mnie ekipa Shiny postawiła na zbyt dużą różnorodność, a i rozstrzał cenowy jest zbyt wielki...
Listopadowy Shinybox The Power of Beauty
Poza tym, w pudełeczku znalazło się też trochę innych rzeczy. Między innymi próbka Serum Wygładzającego na noc LiqPharm, Herbata w Saszetce Matcha Moya maseczka węglowa Black Mask Detox Ritual One&Only oraz zaproszenie na targi Oh!Beauty Warsaw, którego ja nie dostałam. Poza tym, w listopadowym Shinybox The Power of Beauty znalazłam także wapno Calcium Citro Max, które zapewne przyda się w okresie zimowym i przy mężu alergiku, oraz organiczne produkty do higieny intymniej Masmi. Jest to ekologiczna alternatywa dla tamponów, wkładek i podpasek, dostępna o dziwo w Rossmannie. Wszystkie te produkty mają status upominku. I jeśli chodzi o standardową zawartość Listopadowego Shinybox The Power of Beauty, to byłby KONIEC. W związku z tym, uważam, iż pudełeczko dla stałych subskrybentek (czyli tych, które otrzymały kwas hialuronowy) jest całkiem przyzwoite (o ile nie trafiły na piórka, chociaż u mnie miałyby pewnie większe wzięcie niż np. maseczka w płachcie, bo kot za nimi szaleje). Może nie jest to box - petarda i rozstrzał cenowy produktów wymiennych jest bardzo duży, ale jeśli chodzi o podstawową wersję, to nie ma dramatu, mimo iż część produktów na pewno oddam. Mam też nadzieję, że za miesiąc dostaniemy coś wyjątkowego xD Oby nie była płonna ;)
Dodatki Ambasadorskie
Jako Ambasadorka, dostałam również w prezencie kilka rzeczy, z których jedna ucieszyła mnie szczególnie i znając mnie chyba miałybyście problem, żeby zgadnąć jaka :D Ano suplement! :P Podczas ostatniego pobytu w szpitalu, zbadano mi poziom witaminy D w organizmie i okazało się, że nie mam jej prawie wcale, więc od kwietnia biorę ją w dużych dawkach :) Tak więc następnym produktem po jaki sięgnę, z pewnością będzie Singularis Superior Witamina D3 Forte (jego cena to 70zł za 120 kapsułek :)) Shiny! Jak miło, że w końcu przysłaliście tabletki dla mnie xD Poza tym, otrzymałyśmy również Serum Synchrovit C Synchroline o wartości 30 zł, które postanowiłam podarować mojej mamie, Żel pod prysznic bananowo-truskawkowe smoothie Dushka (cena -18zł za 100ml) oraz Ziołowe Wkładki Higieniczne Śnieżny Lotos, których koszt to 15zł. I to już wszystko na dziś ;)
Co myślicie na temat tego pudełeczka? Zawartość Wam się podoba, czy może niekoniecznie? A może tak jak ja macie mieszane uczucia? Dajcie koniecznie znać!

edit. Mikołaj jednak był :P

sobota, 1 grudnia 2018

Bitwa eyelinerów TonyMoly - Black Gel Eyeliner czy Mark Waterproof Gel Liner?

Kreski eyelinerem maluję już chyba od dziesięciolecia i prawdopodobnie nadal będę to robić puki nie pomarszczę się na tyle, że będzie ona źle wyglądać xD Dobrze czuję się w takim makijażu, jestem w stanie wykonać go najszybciej (pomijając wersję "tylko tusz") i najmniejszym kosztem (jak zacznę bawić się z cieniami, to zazwyczaj jestem wkurzona, że nie wygląda to jak u profesjonalistki :P). Często jednak denerwują mnie kosmetyki, które do wykonywania kresek służą. Mazaków nie lubię, a z kałamarzy "wyrosłam", więc po znalezieniu pędzla idealnego do tworzenia jaskółek (Maestro 790r.0), testuję eyelinery w żelu. Tym razem padło na dwa kosmetyki TonyMoly, czyli Black Gel Eyeliner, oraz Mark Waterproof Gel Liner. Oba testowałam w takich samych warunkach, czyli nałożone na bazę Smashbox i cień do powiek. Jak dały sobie radę? Czy zadowoliły taką marudę jak ja (dla eyelinera nie mam litości)? Który okazał się lepszy? Przeczytajcie same!
TonyMoly Black Gel Eyeliner Mark Waterproof Gel Liner
1. Opakowanie
TonyMoly Black Gel Eyeliner zapakowano w słoiczek zawierający 4g kosmetyku ważnego 6 miesięcy od otwarcia. Posiada on przedziwną nakrętkę, w której ukryto prosty, acz średnio przydatny do malowania kresek pędzelek (ja używam takich do ust :P). Całość jest wykonana z plastiku, ładnie się błyszczy, nie ma tendencji do rysowania się, ale niestety niezbyt wygodnie wozi się takie "cudo" w kosmetyczce...
TonyMoly Mark Waterproof Gel Liner umieszczono z kolei w opakowaniu zawierającym 3.5g produktu, również ważnego 6 miesięcy od pierwszego otwarcia. Eyeliner stylizowany jest na kałamarz, wykonano go z matowego plastiku, posiada wyjmowany pędzelek w kształcie pióra (wyciąga się go do góry, ale również jest lepszy do ust xD) i też niewygodnie się go przewozi :P Ciekawym rozwiązaniem jest za to nakładka, o którą możemy obetrzeć nadmiar kosmetyku z pędzelka widoczna na zdjęciu poniżej. - ZWYCIĘZCA
TonyMoly Black Gel Eyeliner Mark Waterproof Gel Liner
2. Aplikacja
TonyMoly Black Gel Eyeliner ma żelową, gładką konsystencję, która idealnie sunie po powiekach. Jest bardzo wydajny i wystarczy naprawdę minimalna ilość, by wyczarować nim ładną kreskę. - ZWYCIĘZCA
TonyMoly Mark Waterproof Gel Liner również ma żelową konsystencję, ale w porównaniu do poprzednika jest ona bardziej tępa i jakby gęstsza. Trzeba więcej wysiłku, aby namalować nim jaskółkę, ale również można nim osiągnąć perfekcyjny efekt. Należy być jednak bardziej dokładnym, bo podczas aplikacji zdarza mu się "przerywać", nawet gdy na pędzelku znajduje się jeszcze sporo kosmetyku i ciężej dokłada się go na powiekę. 
TonyMoly Black Gel Eyeliner Mark Waterproof Gel Liner
3. Wysychanie
TonyMoly Black Gel Eyeliner schnie na powiekach dość długo. Po dokładnym wyrysowaniu kreski, musimy uważać, żeby przypadkiem nie kichnąć i dać mu około 2 minut zanim zaczniemy tuszować rzęsy, bo inaczej możemy przypłacić to nieelegancko odbitą na górnej powiece obwódką :P
TonyMoly Mark Waterproof Gel Liner jest suchy na powiekach niemal od razu, więc nie musimy czekać ani chwili z dalszym wykonywaniem makijażu. Myślę, że może to wynikać i ze specyfiki jego konsystencji, jak i z tego, że generalnie malowanie nim kresek zajmuje więcej czasu niż z poprzednikiem. - ZWYCIĘZCA
TonyMoly Black Gel Eyeliner Mark Waterproof Gel Liner
4. Wygląd
TonyMoly Black Gel Eyeliner z pewnością jest bardziej czarny i ma lekko winylowe wykończenie, choć w ciągu dnia mimo wszystko trochę matowieje. Nie tworzy prześwitów podczas malowania, łatwo się go dokłada oraz nie blaknie z biegiem czasu. - ZWYCIĘZCA
TonyMoly Mark Waterproof Gel Liner od początku jest płaski, matowy. W ciągu dnia minimalnie blaknie, ale różnica nie jest szczególnie znacząca. Również nie tworzą się w nim prześwity.
5. Trwałość
TonyMoly Black Gel Eyeliner Bez problemu wytrzymuje na powiekach cały dzień i w każdych warunkach. Nie rozmazuje się w kącikach ani nie łuszczy. Nie musimy się też obawiać osypywania ani efektu ksero ;)
TonyMoly Mark Waterproof Gel Liner Również bez problemu trwa na powiekach od rana do wieczora i nie straszna mu wilgoć oraz niesprzyjające warunki. Nie rozmazuje się, nie pęka, ani nie kruszy. Górna powieka cały dzień nie nosi śladu obijania się kosmetyku. O tym, który zwyciężył w tej kategorii zdecydowało pocieranie dwóch kresek palcem na dłoni. Mark Waterproof Gel Liner wytrzymał dłużej. - ZWYCIĘZCA
TonyMoly Black Gel Eyeliner Mark Waterproof Gel Liner
6. Zmywanie
TonyMoly Black Gel Eyeliner zmywa się bardzo dobrze, zarówno przy pomocy dwufazy, płynu micelarnego, czy żelu do mycia twarzy albo olejku. Nie ma potrzeby tarcia ani przykładania do tego szczególnej uwagi. - ZWYCIĘZCA
TonyMoly Mark Waterproof Gel Liner sprawia małe problemy podczas zmywania. Najlepiej robić to olejkiem lub płynem dwufazowym. Często potrafi zostawić po sobie plamy, "pandę" lub czarne kuleczki, więc warto przyłożyć się do usunięcia go.
7. Cena (z Jolse)
TonyMoly Black Gel Eyeliner to koszt 8.12$ za 4g. - ZWYCIĘZCA
TonyMoly Mark Waterproof Gel Liner ma cenę 9.83$ za 3.5g
TonyMoly Black Gel Eyeliner Mark Waterproof Gel Liner
8. Podsumowanie
TonyMoly Black Gel Eyeliner zdobył w moim rankingu 4 punkty, a Mark Waterproof Gel Liner 3. I szczerze powiedziawszy, gdybyście kiedykolwiek stały przed dylematem, który tusz do kresek kupić, tym polecam się kierować, wszak mimo skromniejszego opakowania, u mnie dużo lepiej sprawdziła się tańsza opcja :) Jeśli zaś chodzi o porównanie tych eyelinerów do żelowych opcji dostępnych stacjonarnie w Europie, to spokojnie mogłyby się one równać z moim ukochanym eyelinerem L'oreal Super Liner Gel Intenza :) (szczególnie ten, który wygrał).
A Wy lubicie malować kreski? Jeśli tak, jaką formę eyelinera lubicie najbardziej? Stawiacie na pisaki, kałamarze, czy żel? Macie już swój ideał? Dajcie koniecznie znać! :) 

wtorek, 27 listopada 2018

Petitfee Collagen&CoQ10 Hydrogel Eye Patch, czyli o dodatkowej pielęgnacji okolic oczu słów parę

Pewnie nie jestem osamotniona, uważając iż to właśnie okolice oczu bardzo zdradzają nasz wiek i powinno się o nie szczególnie dbać? Chcąc odpowiednio je odżywić, często szukamy pomocy w dodatkowej pielęgnacji, chcąc tym szczególnie delikatnym miejscom zaserwować coś więcej, niż nawet najbardziej wyszukany krem. Często sięgamy po serum lub różnego rodzaju emulsje, ale co powiecie na płatki? Jeśli do tej pory nie udało Wam się znaleźć takich, które działają zapraszam do lektury szczególnie serdecznie! ;) Dziś będzie trochę na temat nowego produktu marki Petitfee, czyli Collagen&CoQ10 Hydrogel Eye Patch.
Collagen&CoQ10 Hydrogel Eye Patch
Petitfee Collagen&CoQ10 Hydrogel Eye Patch czyli nasze płatki pod oczy, umieszczono w zwykłym, plastikowym opakowaniu z naklejką. Jest prosto, skromnie ale jednocześnie wygodnie. Dołączono do niego łopatkę ułatwiającą wydobycie płatków z pudełka, jednak szczerze powiedziawszy, mnie zupełnie nie chciało się jej używać, bo łatwiej zanurzć mi w środku czyste paluchy :P W jednym opakowaniu znajduje się 60 sztuk hydrożelowych płatków, ważnych 2 miesiące od otwarcia, czyli aby zużyć je w terminie, należałoby stosować je co drugi dzień ;) Mnie zapewne pójdzie to szybciej, wszak regularnie podbiera mi je mąż xD (a wcześniej kradła mama. Chociaż teraz po wyprowadzce przynajmniej kosmetyki do makijażu mam dla siebie, wszak mój małżonek, to także typ "testera".).
Petitfee Collagen&CoQ10 Hydrogel Eye Patch zawierają w sobie kolagen i koenzym Q10, ale znajdziemy w nich również wyciągi z rumianku, bambusa, żeń szenia, mięty oraz cytryny. Należy je nałożyć pod oczy na około 20-30 minut (ja najbardziej lubię ich używać rano). Same płatki są dość grube, wykonane z przezroczystego hydrożelu, dobrze dopasowane do kształtu mojego oka i co najważniejsze - zupełnie nie przeszkadzają w wykonywaniu codziennych czynności, bo od skóry nie odpadają nawet podczas schylania się :P Na dobrą sprawę możemy ich używać nawet podczas kąpieli albo odkurzania xD Podczas aplikacji czuć przyjemny efekt chłodzenia i trwa on właściwie aż do zdjęcia płatków. W tym miejscu warto również wspomnieć, że pachną one bardzo delikatnie czymś w rodzaju "owocowej świeżości" ale dla mnie ich aromat wyczuwalny jest jedynie w opakowaniu. 
Petitfee Collagen&CoQ10 Hydrogel Eye Patch
I teraz pora podzielić się ze światem, jak spisują się u mnie płatki Petitfee Collagen&CoQ10 Hydrogel Eye Patch :D Szczerze powiem, że jestem z nich bardzo zadowolona i absolutnie nie odstają one od standardów, do których mnie ta marka przyzwyczaiła. Jeśli uważacie, że nasze płatki to nic nie robiące bubelki, powinnyście spróbować tych :P Dlaczego? Ponieważ już po pierwszym użyciu, zaserwują Wam one na cały dzień efekt "maseczki bankietowej", genialnie wygładzając wszelkie zagniecenia (i widać to nie tylko na skórze 30-latki, ale także u 54-latki ;)).  Przy w miarę regularnym stosowaniu, możemy się także spodziewać wzrostu nawilżenia i lekkiego rozjaśnienia sińców. Niestety nie potrafię powiedzieć, jak dają sobie one radę z zasinieniami, gdyż takowych nie posiadam :P
Podsumowując - płatki Petitfee Collagen&CoQ10 Hydrogel Eye Patch to idealny dodatek do używanego przez Was kremu pod oczy. Świetnie sprawdzą się zarówno u niewyspanej młodej kobiety, jak i dojrzalszych pań ze zmarszczkami. Cena? 10$ na Jolse, czyli w tym momencie około 38zł za dwumiesięczną kurację.
A Wy staracie się jakoś urozmaicać pielęgnację okolic oczu? Może macie inne ulubione płatki? A może w ogóle jesteście z frakcji stosującej w tych okolicach kremy do twarzy? Dajcie koniecznie znać, jak Wy zapatrujecie się na tę tematykę ;)

środa, 21 listopada 2018

Jesienne nowości, część druga - ostatnia

Ostatnie nowości na blogu pojawiły się 5 października (zostawiam link dla tych, którzy nie widzieli :)). Od tego czasu, dotarło do mnie trochę nowych rzeczy, których recenzje powinny sukcesywnie pojawiać się na blogu ;) Co to takiego? Zapraszam Was do oglądania!
jesienne nowości
jesienne nowości
W ostatnim czasie dotarło do mnie trochę kosmetyków kolorowych ;) Pierwszym z nich, jest baza Lovely 1st Step Primer Anti Redness. Jak zapewne wiecie, dokuczają mi zaczerwienienia na twarzy i nie każdy mój podkład sobie z nimi radzi. Jednak w towarzystwie tego kosmetyku, jest naprawdę o niebo lepiej. Poza tym, postanowiłam zakupić Puder Lovely Banana Powder, gdyż gdzieś obiło mi się o uszy, że i on ładnie neutralizuje "buraczka". Jeszcze go nie otworzyłam, ale niebawem zobaczymy jak sprawdzi się w praktyce. Poza tym, swoim wyglądem skusiła mnie także Tonująca Baza pod Makijaż Bielenda Glow Essence. A z racji tego, że ostatnio korektorów nigdy u mnie za wiele (tak, mam wrażenie, że z dnia na dzień wyglądam już gorzej xD) kupiłam dwie sztuki. Jeden z nich to Maybelline Instant Anti Age Eraser Concealer, który już długo wisiał na mojej wishliście, a drugi z nich, Maybelline Fit Me nabyłam z polecenia Bling Bling Makeup sobie i mojej mamie :) Obie jesteśmy zadowolone! :D
jesienne nowości black liner
Dodatkowo dotarło do mnie trochę kolorówki do mazania oczu na czarno prosto z Jolse! :D Z racji tego, że ostatnio irytuje mnie jakość żelowych eyelinerów dostępnych w Polsce, postanowiłam sprawdzić jak będą sprawować się u mnie kosmetyki ze wschodu, z podobnej cenowo, drogeryjnej półki. Tym sposobem trafiły do mnie dwa eyelinery Tonymoly, czyli Mark Waterproof Gel Liner, oraz Black Gel Eyeliner. Szczególnie ten drugi moje serduszko pokochało bardzo mocno :) Poza tym, skusiłam się jeszcze na czarną kredkę BBIA Last Auto Gel Eyeliner, która ma mi pomóc pomniejszyć oko (gdzie się nie ruszę, ludzie mówią, że mam wytrzeszcz xD). Już w tym momencie widzę, że u mnie jest bardzo trwała. Ostatni kosmetyk, wyglądający jak wieczne pióro, to Tonymoly Inked Coloring Brow, czyli po prostu tusz do brwi :) Niedługo zobaczycie, jak ta koreańska gromada dała sobie u mnie radę :D
jesienne nowości black liner
Poza tym, trafiły do mnie także dwa opakowania płatków Petitfee. Jedne z nich, czyli Black Pearl&Gold Eye Patch dobrze już znam, a drugie to z kolei nowość, czyli Collagen&CoQ10 Hydrogel Eye Patch. Tym razem zdecydowałam się także wypróbować krem nawilżający Su:m37 Water-full Timeless Water Gel Cream. Ma on naprawdę bardzo wymyślne opakowanie, posiadające szpatułkę przyczepianą do nakrętki na magnes. I wiecie co? Przez ten "myk" pierwszy raz w życiu używam aplikatora :P Poza tym, zachęcona dobrymi wynikami kosmetyków Tosowoong, wybrałam dwie ampułki. Jedną wybielającą, czyli Spot Whitening VITA Clinic Vita Ampoule Serum, a drugą łagodzącą o nazwie SOS Repair CICA Clinic Cica Ampoule Serum. Tę pierwszą maltretuję już od dłuższego czasu :D Poza tym, zakupiłam sobie plasterki na pryszcze Cosrx Acne Pimple Master Patch (i jestem z nich bardzo zadowolona!), a prezentem do zamówienia były chusteczki do demakijażu A'Pieu oraz krem do rąk Honey on Honey. Z kolei Skin&Lab Red Serum, dostałam w prezencie od Asian Beauty World :) Dziękuję Ci pięknie! ;*
jesienne nowości black liner
W ostatnim czasie, kupiłam sobie także nową Szczotkę do Włosów The Wet Brush. To mój drugi egzemplarz (poprzedni wytrzymał chyba około 2 lat) i za żadne skarby nie zamieniłabym jej na nic innego. Odkąd ją mam, Tangle Teezer oraz Tangle Angel całkowicie poszły w odstawkę. Poza tym, uzupełniłam także braki w kuferku z lakierami, zakupując dwa egzemplarze, czyli Golden Rose Hollographic Nail Colour nr 07 oraz Ice Chic nr 170. Poza tym, nabyłam także stałego bywalca mojej kosmetyczki, czyli bazę Golden Rose Nail Expert Smoothing Base. Jeśli macie jakiekolwiek nierówności na płytce paznokcia, to ona z pewnością świetnie je zamaskuje! :) Z kolei w Biedronce do mojego koszyka wpadły nożyki do brwi Beauty Eyebrow Shaper Willkinson ;)
jesienne nowości black liner
Poza tym, trafił do mnie także antyperspirant Vichy Deo Anti - Transpirant 48H, krem do rąk, o którym wspomniałam już wyżej i sporo produktów do ust, które schodzą u mnie aktualnie masowo ;) Pierwszym z nich, jest Nuxe Reve de Miel Honey Lip Balm, który zyskał ostatnio nową formułę oraz opakowanie (wrzucę zdjęcie na instagram, bo tu się nie załapał). Dalej widzicie Pomadki Ochronne Vianek z gazety Zwierciadło (u mnie okazały się bublami :/), Balsam do Ust Frudia Blueberry Hydrating Honey Lip Balm, oraz szminkę Be Natural Beeswax Lip Balm Mango :) Miałam już taką o zapachu granatu, ale zabrała mi ją mama, więc skusiłam się na inną wersję ;)
jesienne nowości black liner
Ostatnimi już nowościami z niemalże dwóch miesięcy, są rzeczy do mycia :) W Rossmannie zakupiłam sobie odżywkę Pantene Intensive Repair (bo była w promocji :P), a w aptece Szampon Przeciwłupieżowy Pharmaceris T do Skóry Łojotokowej, który dobrze sprawdza się przy mojej łuszczycy. Poza tym, trafiły też do mnie dwa płyny do kąpieli Kneipp. Pierwszy z nich to jakiś unikat, o nazwie Mannersache 2.0, który znalazł mój mąż w Tk Maxx. Z kolei na wersję "Na dobranoc" narobiła mi ochoty Patrycja :) Ją już bez problemu dostaniecie w Hebe, Rossmannach, albo w sklepie internetowym marki.
I to już wszystko na dziś. Co wpadło Wam w oko? Jaką recenzją byłybyście zainteresowane? Koniecznie dajcie znać :) Jeśli macie ochotę, możecie też zostawić link do swojego posta z nowościami, bo ostatnimi czasy mam spore tyły :)

czwartek, 15 listopada 2018

L'oreal Unlimited Mascara, czyli o zbędnych innowacjach słów parę

Jak zapewne wiele razy mówiłam - nie lubię pisać recenzji tuszy do rzęs. Ale bywają w życiu takie egzemplarze, którym własny wpis na blogu z jakiegoś powodu po prostu im się należy. Zazwyczaj czymś się one wyróżniają - albo są wybitnie dobre, albo po prostu tragiczne. W przypadku L'oreal Unlimited Mascara sytuacja nie jest jednak jasna i klarowna, wszak to tusz, o którym zdecydowałam się napisać, ze względu na przedziwne innowacje dotykające szczoteczki oraz nietypowy wygląd. Czy klasykę zawsze warto zmieniać na coś innego? O tym już dziś ;)
L'oreal Unlimited Mascara
Co skłoniło mnie do zakupu L'oreal Unlimited Mascara? Oczywiście nietypowe opakowanie! Przypomina ono czarny kałamarz i zawiera 7.4ml kosmetyku ważnego 6 miesięcy od otwarcia. Całość nie niszczy się i nie wyciera nawet przewożone w ciasnych kosmetyczkach, więc uznać należy, że dziwadełko to jest całkiem trwałe. W przypadku tego tuszu, na uwagę zasługuje głównie szczoteczka. Jest ona wykonana z sylikonu i zwęża się do dołu. Ciekawy jest jednak fakt, że możemy "złamać" jej rączkę w połowie, otrzymując nachylenie około 45 stopni. Niestety w tym miejscu przyznać muszę, iż jest to tylko drobny bajer, który niczego w życiu nie ułatwia, nie zmienia, ani nie poprawia. I tak maluję rzęsy prostą szczoteczką, jak robiłam to przez ostatnie 14 lat i tak... Nie nastawiajmy się również na żadne czekoladowe aromaty, czy coś w ten deseń :P Tusz ten zapewnia nam niezapomniane doznania zapachowe o aromacie plasteliny xD
L'oreal Unlimited Mascara
Trzeba jednak przyznać, że sama szczoteczka jest bardzo prosta w obsłudze. Nabiera optymalną ilość tuszu, ładnie wyczesuje rzęsy i już przy pierwszym użyciu udało mi się osiągnąć satysfakcjonujący efekt. Trudno się też nią upaćkać xD Wręcz powiedziałabym, że aby tego dokonać, trzeba wykazać się wyjątkowymi umiejętnościami manualnymi ;) Konsystencja tuszu również raczej temu nie sprzyja. Podoba mi się, że jest dokładnie taka jak należy: ani nie zbyt sucha, ani też nie za mokra. Dodatkowo maskara ma ładny, czarny kolor, który nie blaknie w ciągu dnia. Niestety dwa, czy trzy razy zrobiła mi psikusa i pięknie osypała mi się pod oczami. Ciężko jednak stwierdzić, jaka mogła być przyczyna takiego stanu rzeczy, bo zdarzyło się to dosłownie kilka razy... (ale jednak i byłam wtedy strasznie zła xD). Poza tymi kilkoma wpadkami, nie jestem w stanie zarzucić jej wiele w kwestii trwałości. Co ważne, rzęsy są po niej są jednocześnie na tyle sztywne, iż elegancko trzymają kształt i na tyle elastyczne, że wygodnie się z nimi funkcjonuje :D
L'oreal Unlimited Mascara
Jaki efekt otrzymamy po wytuszowaniu rzęs maskarą L'oreal Unlimited Mascara? Według mnie - średni (albo inaczej - codzienny). Moje rzęsy ostatnio są w naprawdę nieszczególnej kondycji, a ten tusz nie robi z nimi cudów. Fakt, trochę je wydłuża i pogrubia, ale w celu ich podkręcenia wyciągam zalotkę (na szczęście po jego użyciu skręt ładnie się trzyma). Dodatkowo, jeśli nałożymy zbyt wiele warstw, zacznie sklejać włoski i trzeba będzie sięgnąć po grzebyk :P Oczywiście wszystko da się uratować, ale ja nie jestem osobą, która lubi spędzać godziny na tuszowaniu firanek xD Na szczęście w przypadku Unlimited Mascara nie musimy obawiać się grudek, ale za to trochę pomęczymy się podczas zmywania ;) Poniżej zobaczyć możecie efekt, który gwarantuje jedna warstwa tuszu:
L'oreal Unlimited Mascara
W ramach podsumowania powiem Wam, że ja do L'oreal Unlimited Mascara już nie wrócę. Za kwotę 30zł jestem w stanie wyposażyć się w tusz, który będzie bardziej mi odpowiadał i zapewniał dużo lepszy efekt na rzęsach, przy jednocześnie mniejszym nakładzie pracy (choćby L'oreal False Lash Wings, L'oreal False Lash Telescopic albo Maybelline Lash Sensational). Miałyście może styczność z tym tuszem? Jakie są Wasze wrażenia? Dajcie koniecznie znać!

piątek, 9 listopada 2018

Dr.G Hydra Intensive Cream, czyli o nawilżaniu słów kilka

Jak powszechnie wiadomo (a przynajmniej mam taką nadzieję, że wiadomo) nawilżać trzeba każdy rodzaj cery, od suchej po tłustą i czynność ta powinna stanowić jeden z podstawowych filarów naszej pielęgnacji. Z racji tego, że nadeszła jesień oraz zaczęło robić się chłodniej (bo nie chłodno xD my nadal poruszamy się po Łodzi głównie rowerem, wszak muszę ćwiczyć swoje zasiedziałe mięśnie i stawy :P) wyciągnęłam z szafki krem, który dostałam jakiś czas temu od Interendo, czyli Dr.G Hydra Intensive Cream, który wydał mi się odpowiedni na jesień. Dlaczego? Nauczona doświadczeniem, wiedziałam że jeśli koreańska marka dodała do nazwy kosmetyku "intensive" to konsystencja produktu zapewne będzie cięższa, niż żele, których zazwyczaj do nawilżania używam. Czy finalnie jestem z niego zadowolona? Zapraszam na recenzję!
Dr.G Hydra Intensive Cream
Dr.G Hydra Intensive Cream umieszczono w błękitnym, plastikowym słoiczku ze srebrną nakrętką. Mimo iż całość wykonana jest z tworzywa sztucznego, to wygląda nad wyraz elegancko. Napisy się nie ścierają, opakowanie jest małe, łatwe w transporcie i całkiem wygodne. Na zużycie 50ml kosmetyku, mamy aż 12 miesięcy. A swoją drogą, co pisze na jego temat producent i jakie obietnice nam składa? Dr.G Hydra Intensive Cream to silnie nawilżający krem, który dogłębnie odżywia i odbudowuje skórę, przeciwdziałając starzeniu. Zawiera między innymi kwas hialuronowy, ekstrakt z lilii wodnej, winogron, olej z wiesiołka oraz ceramidy. Krem ma białą barwę i przepięknie pachnie czymś, co przypomina mi kwitnące wiosną akacje (uwielbiam ten zapach :D). Aromat umila proces nakładania kosmetyku na skórę, ale potem na szczęście nie czuć go już na twarzy. Konsystencja kremu jest typowa dla produktów tego typu. Łatwo nałożyć ją na twarz, nie jest ciężka, ale jednak nie wchłania się do matu i pozostawia po sobie lekki film ochronny, który na szczęście nie jest lepki ani męczący, nawet dla osoby szczerze nienawidzącej tego typu atrakcji :P
Dr.G Hydra Intensive Cream
Co ważne, produkt ten idealnie nadaje się pod makijaż. Świetnie współpracował z praktycznie każdym moim podkładem, kremem bb czy pudrem, a w dodatku po jego użyciu można zacząć wykonywać makijaż praktycznie od razu, bez niepotrzebnego czekania aż krem się wchłonie. Co ciekawe, jeśli użyjecie go pod podkład, świetnie ukryje wszystkie suche skórki. W tej kategorii to mój ulubieniec wszechczasów, bo ładnie wyglądają na nim nawet fluidy, które podkreślały u mnie każdą suchość bądź nierówność. Wydajność produktu również jest całkiem przyzwoita, wszak używam go sobie od września i dopiero teraz dobijam do dna (jednak nie będę kłamać, to niejedyny produkt pielęgnacyjny którego używałam :P).
Dr.G Hydra Intensive Cream
Jak zatem z najważniejszym, czyli z działaniem owego specyfiku? Muszę przyznać, że producent w stu procentach spełnił swoje obietnice, jednak nic ponad to. Skóra podczas jego używania naprawdę była pięknie nawilżona, ujędrniona, odżywiona i gładka, jednak jeśli chodzi o kwestię uspokojenia zaczerwienień i rozszerzonych naczyń krwionośnych - jestem zawiedziona. W tej kategorii musiałam wytoczyć dodatkowe działa. Za plus uznaję także to, iż mimo tego, że nie jest on najlżejszym kremem z jakim się spotkałam, nie spowodował u mnie powstania żadnego pryszcza ani zaskórników. Ogólnie rzecz biorąc moja skóra chyba nawet się z nim polubiła, ale nie był on na tyle wspaniały, abym miała ochotę do niego wracać. Za to nie będę ukrywała - chętnie wypróbowałabym jego lżejszy odpowiednik, czyli Hydra Creme Full of Water. Sporym minusem dla niektórych osób, może być też cena tego produktu, wszak za słoiczek musimy zapłacić w Polsce 144zł lub około 27$ sprowadzając go bezpośrednio z Korei.
Znacie kosmetyki Dr.G? Miałyście okazję testować już jakieś produkty tej marki? Byłyście z nich zadowolone? Dajcie koniecznie znać! Jakiego kremu aktualnie używacie? Pamiętacie o nawilżaniu swojej cery? :)

niedziela, 4 listopada 2018

Tosowoong Spot Whitening Vita Clinic, czyli kolejny epizod w walce z przebarwieniami

Walka z przebarwieniami i piegami, to tak naprawdę proces ciągły, bardzo przypominający walkę z wiatrakami xD Jedne znikają, drugie się pojawiają. Podobna historia tyczy się piegów, które raz bledną, a raz ciemnieją. Czasem wcale ich nie ma, a czasem zjawiają się znikąd, w dodatku wcale nieproszone. Stale więc, poza ochroną przeciwsłoneczną, testuję wszelkiego rodzaju "wybielacze" i "rozjaśniacze", które często przy okazji całkiem dobrze działają na moje wybujałe zaczerwienione policzki ;) Tym razem, zdecydowałam się więc wypróbować dwa kosmetyki koreańskiej marki Tosowoong, czyli płatki złuszczające Spot Brightening VITA Clinic All-In-One Moisture Vitamin Pads oraz punktowy krem Spot Whitening VITA Clinic Vitamin Tree Fruits Extract :) Jak te dwa produkty zdały u mnie egzamin? Czy jestem z nich zadowolona? Przeczytajcie dalej :)
Tosowoong Spot Whitening Brightening Vita Clinic
Krem Tosowoong Spot Whitening VITA Clinic Vitamin Tree Fruits Extract to produkt przeznaczony do punktowego rozjaśniania przebarwień różnego pochodzenia (choć ja, jak to ja stosuję go czasem na całą twarz i wszystko jest super, ciężko smarować każdego piega z osobna xD). Zawiera on w swoim składzie rokitnik, niacynamid, zieloną herbatę, ekstrakt z centelli asiatici, pantenol i wiele innych dobroci, mających zapewnić nam jak najlepsze efekty. Krem zapakowany jest w metalową, 50gramową tubę, przypominającą kosmetyki rodem z apteki. Specjalnie nie przeszkadza mi to pod względem estetycznym, ale w praktyce tuba jest średnio wygodna i wiecznie mam problem z wydostaniem właściwej ilości kosmetyku, bo albo nie leci z niej nic, albo zaraz zawartość cieknie jak szalona xD Wolałabym chyba słoiczek, albo coś z pompką.
Tosowoong Spot Whitening Brightening Vita Clinic
Jeśli chodzi o zapach, to jest on bardzo przyjemny, cytrusowy, przypominający mi pomarańcze, cytryny i nektarynki w środku sezonu ;) Konsystencja produktu, to coś pomiędzy kremem, a żelem. Spodziewałam się ciężkiego ulepka, ale ten kosmetyk absolutnie taki nie jest. Pięknie się wchłania, pozostawiając po sobie lekką, nieklejącą warstwę, bardzo łatwo rozprowadzić go zarówno punktowo jak i na całej twarzy, oraz co ciekawe - świetnie nadaje się także pod makijaż ;) W moim przypadku, był on też totalnie niewydajny :P Krem ten najlepiej stosować jako ostatni etap rutyny pielęgnacyjnej, choć ja używałam go także samodzielnie i również byłam zadowolona. Ponoć kosmetyk ten nadaje się do każdego rodzaju cery i szczerze powiem, że chyba faktycznie moja skóra zdaje się to potwierdzać (aktualnie jest chyba mieszana, naczynkowa).
Tosowoong Spot Whitening Brightening Vita Clinic
Co jednak z działaniem owego produktu? Nie wiem, jak to się dzieje, ale efekt zauważyłam bardzo szybko. Podczas użytkowania kremu, moja cera stała się rozpromieniona, zyskała zdrowy glow, pięknie się nawilżyła, ujędrniła (tak, częściej stosowałam go na całą twarz niż punktowo :P), a przebarwienia po pryszczach błyskawicznie znikały. Co jednak ze zmorą mojego życia, czyli piegami? Części praktycznie już nie ma, jest mała pula ledwo widocznych sztuk, chowających się już pod lekkim podkładem i kilka bardzo opornych egzemplarzy, których na razie nie usunęło nic. Trzeba jednak przyznać, że Tosowoong Spot Whitening Vita Clinic znacząco je rozjaśnił. Nie będę więc ukrywać, że czuję się usatysfakcjonowana po zużyciu tego produktu, pomimo niskiej wydajności oraz niewygodnego opakowania. Koszt tego cuda, to aktualnie 21$ na Jolse.
Tosowoong Spot Whitening Brightening Vita Clinic
Drugim produktem, który zdecydowałam się przetestować, są płatki Tosowoong Spot Brightening VITA Clinic All-In-One Moisture Vitamin Pads. Wykonane są one z mikrofibry, która nie jest drażniąca i usuwa martwe komórki skóry, dzięki ekstraktowi z rokitnika, trzynastu rodzajom wyciągów owocowych, witaminie C oraz kwasom AHA i BHA Co ciekawe, płatków tych nie musimy używać wyłącznie na twarzy. Z powodzeniem można je stosować także na ciało, z czego ochoczo skorzystałam xD W plastikowym słoiczku znajduje się 70 sztuk, zanurzonych w 155ml bezbarwnej esencji (należy zapomnieć o wożeniu tego cuda ze sobą gdziekolwiek, bo nie jest on szczelny). Jeśli chodzi o mikrofibrę, z której wykonane są płatki, to do skóry twarzy używałam tej gładszej strony, a perforowaną smarowałam ciemniejszą plamkę na łydce i łokcie xD Jeden "pad" jest tak mocno nasączony, że wystarczał, aby użyć go najpierw na twarz, a potem na ciało ;) Zapach produktu jest mocno cytrynowy i szczerze powiedziawszy, średnio mi się on podoba, ale na szczęście nie pozostaje na skórze.
Tosowoong Spot Whitening Brightening Vita Clinic
Jak płatki zadziałały na moją skórę? Bardzo przyzwoicie i wydaje mi się, że znacząco wspomogły one działanie powyższego kremu. Wydaje mi się, że moja cera stała się bardziej rozpromieniona i napięta, zaskórniki zniknęły, pory na nosie stały się mniej widoczne, a jednocześnie nie zauważyłam łuszczenia się, ani jakichkolwiek zaczerwienień. Największe wrażenie zrobiło na mnie jednak to, co płatki zdziałały na mojej łydce :D Ciemniejsza plamka, która towarzyszyła mi już kilka sezonów, praktycznie zniknęła. Łokcie też stały się ciut jaśniejsze. Ja czuję się usatysfakcjonowana, i mimo tego, że Tosowoong kolejny raz zawiódł w kwestii opakowania, z chęcią do nich wrócę :) Ich cena, to 24.22$.
Podsumowując tę recenzję... Powyższy duet naprawdę świetnie poradził sobie z moimi ekstremalnie upierdliwymi przebarwieniami i podczas jego stosowania, moja cera wyglądała naprawdę jak na ostatni czas wyjątkowo elegancko ;) Z czystym sumieniem polecam go więc, jeśli macie ochotę trochę się "wybielić" lub pozbyć niepożądanych plamek :)
Macie problem z przebarwieniami? Jak z nimi walczycie? Czy może należycie do osób, których ten problem nie dotyczy? A może znacie już kosmetyki marki Tosowoong? Dajcie koniecznie znać, co o nich myślicie :)