piątek, 29 listopada 2019

Szczęśliwa siódemka ostatniego czasu, czyli ulubieńcy!

W ostatnim czasie rzadziej piszę o swoich ulubionych produktach. Jest to spowodowane faktem, iż chyba testuję mniej kosmetyków niż kiedyś, jestem bardziej wymagająca niż dawniej i dużo rzadziej się maluję. Tym razem jednak, uzbierało się kilka rzeczy, które naprawdę pokochałam, z chęcią bym do nich wróciła i czystym sumieniem mogę powiedzieć, że świetnie się u mnie sprawdziły na przestrzeni niemalże ostatniego pół roku :) Zapraszam do lektury!
Cosrx AHA 7 Whitehead Power Liquid Cosrx Low pH Good Morning Gel Cleanser
1. Cosrx AHA 7 Whitehead Power Liquid - Właściwie jest to produkt, który "uratował mi twarz". Ostatecznie wymiótł z mojej cery wszelkie zaskórniki i będę go kochać miłością wielką. Sprawił, że moja skóra stała się ładnie nawilżona oraz rozświetlona, a zmarszczki i pory stały nie były już tak widoczne. Dodatkowo zaskórniki naprawdę zniknęły! Część sama z siebie, a kilka "zatwardziałych elementów" łatwoudało mi się wycisnąć - bez żadnych ranek i uszkodzeń skóry. Przy stosowaniu go raz, lub dwa razy w tygodniu, nie pojawia się nic nowego. Moja twarz jest jest tak gładka jak dawniej i po prostu dużo ładniejsza, zarówno w makijażu, jak i bez :D (recenzja)
2. Cosrx Low pH Good Morning Gel Cleanser - Długo leżał u mnie w zapasach, a finalnie okazał się naprawdę świetnym kosmetykiem, który doceniłam nie tylko ja. Świetnie nadaje się on do mycia twarzy rano (jak sama nazwa wskazuje), ale używałam go również do drugiego etapu demakijażu. Żel świetnie oczyszczał cerę z nocnej pielęgnacji lub resztek makijażu, nie szczypał w oczy, był łagodny i nie powodował ściągnięcia ani zaczerwienienia skóry. Z miłą chęcią kupię go jeszcze raz, bo dawno nie miałam żelu, który tak przyjemnie by mi się stosowało, oraz był tak świetnie tolerowany przez moją skórę.
Holy Snail Shark Sauce Sulwhasoo Essential Firming Cream EX Esencja Aloesowa Natural Secrets
3. Holy Snail Shark Sauce - Jest to chyba niezbyt znany specyfik, który w końcu pomógł mi z szybkim pozbywaniem się przebarwień po niedoskonałościach i w łagodzeniu rumienia. Po nałożeniu na twarz jest praktycznie niewyczuwalny, a plamki po pryszczach znikały maksymalnie w ciągu 14 dni kuracji (normalnie trwa to kilka miesięcy xD). Rumień - praktycznie od razu. Kosmetyk ten działał w tym przypadku w sumie nawet lepiej od korektora :P Dodatkowo jest szalenie wydajny. (recenzja)
4. Sulwhasoo Essential Firming Cream EX - Jest to produkt, który towarzyszy mi od początku lata i zapewne będzie jeszcze przez bardzo długi czas, wszak zaopatrzyłam się w kolejne mililitry kremu i stosuję go przynajmniej raz w tygodniu na noc ;) Zachwyciło mnie jego działanie: cera podczas użytkowania jest bardziej jędrna a zmarszczki wygładzone. Skóra stała się gładka, rozświetlona, przebarwienia są mniej widoczne, rumień znacznie wyciszony, a wszystkie ranki goiły się szybciej niż zazwyczaj. Dodatkowo świetnie działa na ściągnięcie, łuszczenie oraz odwodnienie. Nie przysporzył mi też on żadnych problemów w postaci zaskórników lub pryszczy ;) (recenzja)
5. Natural Secrets Esencja Aloesowa - Długo myślałam, że porządną esencję są w stanie stworzyć tylko Azjaci, ale ten kosmetyk zmienił moje zdanie na ten temat. Jest to naprawdę dobry, naturalny produkt, który bez problemu możemy dostać w Polsce, dodatkowo wspierając rodzimą gospodarkę. Ma konsystencję rzadkiego żelu, nie klei się i wchłania do matu. Poza tym świetnie koi mój rumień, pięknie nawilża oraz rozświetla cerę. Esencja ta szybko pomogła mi także zaleczyć ogniska łuszczycy (porównując czas potrzebny do zaleczenia zmian stosując wyłącznie medykamenty). (recenzja)
EOS Organic Stick Balsam do Ust Sweet Mint Lovely Liquid Camouflage Conceal&Contour
6. EOS Organic Stick Balsam do Ust Sweet Mint - Dawno temu zdecydowałam się na popularne "jajeczko" tej marki i tak się zraziłam, iż długo myślałam, że balsamy tej marki to przereklamowane buble. Oczywiście do czasu, aż pewnego pięknego dnia podczas promocji w Rossmannie nie skusiłam się na wersję "słodka mięta" w sztyfcie. Nagle okazało się, że cudownie nawilża, odżywia, oraz dba o ogólną kondycję moich ust, jednocześnie nadając im subtelnego blasku i leciutko chłodząc. Nie bójcie się jednak tego efektu, wszak jest on bardzo delikatny, nie to co np. w Carmex ;).  Dodatkowo pięknie pachnie i słodko smakuje :D Oto moja nowa miłość w kategorii "pomadka ochronna w sztyfcie". Kiedy ta dobije dna - lecę po następną ;)
7. Lovely Liquid Camouflage Conceal&Contour - Długo na niego polowałam, ale kiedy już do mnie trafił, w stu procentach spełnił moje oczekiwania. Nie ciemnieje w ciągu dnia, nie uwydatnia linii mimicznych w okolicach oczu (choć ja i tak prawie ich nie mam), dobrze zakrywa cienie, jest trwały i wygodnie się go stosuje. Dużą zaletą jest także jego niska cena, ale niestety musimy liczyć się także z faktem, że jest średnio wydajny. Szkoda, ale mimo wszystko go lubię :) 
Gdyby nie fakt, iż pisałam o nich w poście "Makijaż na wakacjach" na pewno znalazłyby się w tym zestawieniu jeszcze dwa produkty. Krem BB Missha Cho Bo Yang, oraz sypki puder Deborah Dress Me Perfect Loose Powder. Nie będę się jednak powtarzać, więc jeśli Was one ciekawią, kliknijcie w  powyższy link :) Warto! ;)
I to już wszystko na dziś :) Czy znacie któryś z przedstawionych przeze mnie kosmetyków? Może jest on także Waszym ulubieńcem? A może widzicie tu jakiegoś swojego bubla? Dajcie znać w komentarzach!

piątek, 22 listopada 2019

Nowości z ostatnich dwóch miesięcy

Dzisiejsze nowości zbierałam równo od 25 września, kiedy to w dniu publikacji poprzedniego posta z moimi szaleństwami, przyszły do mnie dwie nowe rzeczy :D Mam nadzieję, że tym razem obejdzie się bez podobnych "złośliwości" ze strony losu, choć dodam, że niestety, ale czekam na kilka przesyłek z Korei, więc taki układ rzeczy jest możliwy :P Przejdźmy jednak do rzeczy... Co trafiło do mnie tym razem? Zapraszam do oglądania!
black liner nowości
nowości wibo pro beauty sponge eyeiner eveline precise brush liner max factor masterpiece
Po bardzo długim czasie od premiery, podczas promocji w Rossmannie, w ręce wpadła mi gąbeczka Wibo Pro Beauty Sponge. Nie spodziewałam się po niej żadnych cudów, ale powiem Wam, że zrobiła na mnie pozytywne wrażenie oraz chętnie będę do niej wracać. Ma ją także moja mama i obie mamy identyczne odczucia. Drugą rzeczą z tego zdjęcia, jest eyeliner Eveline Precise Brush Liner. Pisałam obszerną recenzję na jego temat (klik) i mimo faktu, iż z czasem pędzelki faktycznie są ciut gorsze jakościowo (tzn. nie trzymają tak dobrze kształtu), to mnie nadal bardzo łatwo narysować nimi kreskę. Są tanie, wytrzymują długo po otwarciu, ja chętnie do niego wracam i wracać będę :) Ostatni na zdjęciu jest tusz Max Factor Masterpiece Max, którego jeszcze nigdy nie miałam, a to chyba już klasyk :)
nowości the wet brush loreal maska do włosów botanicals lavender kallos jasmine
W ostatnim czasie zdecydowałam się wymienić też swoją szczotkę do włosów. Kolejny raz postawiłam na The Wet Brush, tym razem będzie towarzyszyć mi czacha ;) Starą czeszę koty i to także ich ulubione narzędzie do tego "przykrego obowiązku". Z krótkowłosą Rozetką spokojnie daje sobie radę solo, a długowłosą Lilkę muszę doczesywać w newralgicznych miejscach grzebykiem :D Poza tym, w Elle znalazłam maskę do włosów L'oreal Botanicals Lavender Soothing Therapy Masque, a z kolei Kallos Jasmine Nourishing Hair Mask trafiła do mnie tylko dlatego, by załapać się na darmową wysyłkę szczotki. Miałam ją już kiedyś, ładnie pachniała, ale spektakularnego działania brak ;)
dr jart mist momo puri bcl krem
Na produkt Dr Jart+ Ceramidin Cream Mist zdecydowałam się z polecenia Myskinstoryy, która bardzo pomogła mi na początku mojej drogi z kwasami i często radzi mi nadal, a łatwym egzemplarzem nie jestem :D (tu wielkie podziękowania ;*) Z kolei zakup kremu BCL Momo Puri Moisture Gel to skutek agitacji Interendo :D Nawet nie wiecie, jak ta seria pięknie pachnie :)
Hanyul Brown pine leaven missha artemisia mist
Kosmetyk Hanyul Brown Pine Leaves Optimizing Serum to moja próba szukania zamiennika dla Sulwhasoo First Care Activating Serum EX. Bardzo je polubiłam, a chciałam wypróbować coś innego i tańszego, więc gdy wyczytałam na jednym z bodajże malezyjskich blogów (xD), że oba te kosmetyki są do siebie podobne, postanowiłam zaryzykować. Zobaczymy. Poza tym, pod wpływem chyba całego Instagrama, na którym trwał szał ciał na na nową serię Missha Time Revolution Artemisia zakupiłam Treatment Essence Mist Type, czyli po prostu esencję w mgiełce. Ostatnio jakoś wolę taki sposób aplikacji płynnych produktów ;)
Pure Artemisia Fresh Calming Water, Pure Artemisia Watery Calming Fluid Pure Artemisia Watery Calming Cream
Na punkcie marki Hanyul w ogóle załączyła mi się mini fiksacja i chyba cała moja aktualna pielęgnacja nawilżająca stoi pod znakiem tej firmy. Zdecydowałam się na linię Pure Artemisia, zawierającą w sobie ekstrakt z bylicy, która ma za zadanie łagodzić, nawadniać oraz uspokajać skórę. Trafiły więc do mnie Pure Artemisia Fresh Calming Water, Pure Artemisia Watery Calming Fluid, oraz Pure Artemisia Watery Calming Cream. Jak na razie testy esencji, fluidu i kremu przebiegają bardzo pozytywnie, a wrażenia ze stosowania tej linii mam wyjątkowo dobre. I ten cudowny, zielony zapach! Za jakiś czas, na blogu na pewno pojawi się recenzja wszystkich produktów, a ja na bank zakupię jeszcze czarną i białą serię :P Czekajcie więc na ostateczny werdykt ;)
Hair Shampoo Nutrient Fortifying Clinic, Hair Tonic Nutrient Fortyfying Clinic
Z kolei mój mąż powoli zaczyna marudzić, że tworzą mu się zakola. Wychodząc z założenia, że lepiej zapobiegać, niż leczyć, postanowiłam że wypróbujemy linię Tosowoong do włosów wypadających. Tak trafił do nas Hair Shampoo Nutrient Fortifying Clinic, oraz Hair Tonic Nutrient Fortyfying Clinic. Na spółkę stosujemy szampon i szczerze Wam powiem, że ja już go kocham, a mój Rafał używa wcierki. Zobaczymy, co zdziała, bo szczególnie jej jestem ciekawa :)
W ostatnim czasie, dostałam także paczkę od Kasi Myskinstoryy, która podesłała mi kilka produktów do przetestowania. Trafiły więc do mnie Tonik Żelowy Złuszczająco - Rozjaśniający Lynia, Maseczka The Ordinary Salicyd Acid 2% Masque, Odżywka do Włosów Beaver Tea Tree Nourishing Balance Conditioner (myślę nad pełnowymiarową, jest ekstra!), miniaturki kremów Lancome i Annayake, oraz Krem pod Oczy Context Vitamin C All Day Eye Cream. Kochana, bardzo, bardzo Ci dziękuję ;*
I to już wszystko, co trafiło do mnie od publikacji ostatniego posta z nowościami :) Wpadło Wam coś w oko? Czekacie na jakąś recenzję? A może znacie któryś z tych produktów? Dajcie koniecznie znać!

P.S. Na sesję niestety nie załapał się balsam do ust Dr Jart+ Ceramidin Lipair, ale na pewno będzie miał on na blogu swoje 5 minut ;) 

sobota, 16 listopada 2019

Cosrx AHA 7 Whitehead Power Liquid, czyli koniec z zaskórnikami

Przepraszam Was za dłuższą niż zwykle przerwę na blogu, ale niestety dały mi popalić ręka i plecy, o czym wspominałam Wam już kilka dni temu na swoim instagramie i fb :) Przejdźmy jednak do rzeczy - w swym życiu trochę problemów z cerą już miałam. Ba! Nawet dużo, wszak od 1 roku życia rodzice zawzięcie biegali ze mną po dermatologach, alergologach i innych doktorach. Wszystkie moje dolegliwości wiązały się jednak z AZS, łuszczycą oraz alergiami a po tym okresie życia pozostała mi jedna rzecz - wstręt do wszystkiego, co tłuste i klejące. Nie sądziłam jednak, że w wieku 29 lat, moja cera spłata mi figla kolejnego i zafunduje mi wysyp drobnych zaskórników. Szczerze powiedziawszy byłam wtedy w kropce - z jednej strony stosunkowo świeża diagnoza tocznia układowego oraz słowa lekarza: "niech Pani uważa z cerą", a z drugiej - no nie mogłam na siebie patrzeć! Nawet makijaż nie pomagał :/ Poradziłam się w tym temacie Interendo, przeczytałam kilka książek, trochę artykułów mądrych ludzi w sieci i zaczęłam działać. Na początku kupiłam Skinoren - nic. Potem wypaprałam butelkę Płynu Bakteriostatycznego Pharmaceris T Sebo Almond Clairs z 3% kwasu migdałowego - też prawie nic. Pierwsze zaskórniki, te mniejsze lub otwarte, ruszył w końcu BHA Blackhead Power Liquid Cosrx (jego recenzję znajdziecie tutaj) a dziś pora na króla tej imprezy, czyli Cosrx AHA 7 Whitehead Power Liquid! Jak się u mnie spisał? Czy jestem zadowolona? Zapraszam do lektury!
Cosrx AHA 7 Whitehead Power Liquid
Zacznijmy więc od tego, co na temat Cosrx AHA 7 Whitehead Power Liquid mówi producent. Jest to specyfik przeciw zaskórnikom z naturalnym kwasem AHA w postaci wody jabłkowej oraz kwasem glikolowym. Ma on oczywiście właściwości złuszczające i oczyszczające, redukuje zaskórniki, a także reguluje wydzielanie sebum. Płyn zawiera również niacinamid, który rozjaśnia skórę i zwiększa jej odporność na czynniki zewnętrzne. Wewnątrz kosmetyku, znajdziemy też kwas hialuronowy, który ma zapewnić nam odpowiedni poziom nawilżenia. Płyn wspiera także procesy odnowy komórkowej, regeneruje, zmniejsza widoczność zmarszczek oraz przyspiesza gojenie. Kosmetyk polecany jest dla cery z zaskórnikami zamkniętymi, tłustej i problematycznej. Produkt ten zapakowany jest w prostą butelkę z matowego plastiku, mającą na sobie jedynie fioletowo - czarny nadruk z logo firmy oraz nazwą kosmetyku. Według mnie jest minimalistycznie, ale jednocześnie estetycznie i porządnie. Pompka działa bez zarzutu, nic niepożądanego się z niej nie wylewa, a całość nie ma skłonności do niszczenia się, mimo tego że zabierałam butelkę w różne miejsca. Wewnątrz znajduje się 100ml produktu, ważnego 12 miesięcy od pierwszego otwarcia :) Pamiętajcie, że w trakcie stosowania tego cuda, nawet jesienią lepiej używać filtrów ;) (a jeszcze lepiej robić to cały rok :P).
Cosrx AHA 7 Whitehead Power Liquid
Wewnątrz opakowania, znajduje się przezroczysty płyn, mający konsystencję czegoś pomiędzy olejem a wodą. Bardzo łatwo i szybko można nałożyć go palcami, choć gdy nieco bardziej się guzdrzemy - potrafi z nich spłynąć ;) Specyfik ten w ciągu kilku minut wchłania się praktycznie do matu. Co do aromatu - według mnie, niemalże go nie czuć, ale bywają takie dni, że gdzieś z tyłu głowy przebiega mi myśl, czy on czasem nie pachnie cytryną...? :P Co ważne, Cosrx AHA 7 Whitehead Power Liquid nie szczypie, nie powoduje u mnie przesuszeń, łuszczenia się skóry i żadnych innych niedogodności. Chętnie stosował go także mój mąż, który wersją BHA pogardził "bo go piekła". Tutaj takich atrakcji nie było ;) Ja najpierw nakładałam go dwa razy w tygodniu, a przez miesiąc zwiększałam częstotliwość stosowania dochodząc do "codziennie". Teraz po czasie intensywniejszego złuszczania, znowu wróciłam do zalecanej przez producenta wersji "dwa razy w tygodniu".
Cosrx AHA 7 Whitehead Power Liquid
Jak zatem Cosrx AHA 7 Whitehead Power Liquid sprawdził się u mnie? W trakcie jego stosowania, moja cera stała się ładnie nawilżona oraz rozświetlona, a zmarszczki i pory stały się mniej widoczne. Zaskórniki otwarte zniknęły całkowicie już jakiś czas temu, nowe nie powstały, a zamknięte naprawdę się ulotniły! Część wyparowała sama z siebie, a paru "najtwardszych" zawodników bez problemu udało mi się wycisnąć, w dodatku bez żadnych ranek i innych uszczerbków. Przy stosowaniu go raz, lub dwa razy w tygodniu, na szczęście nie pojawia się nic nowego. Moja twarz jest dzięki płynowi Cosrx AHA 7 Whitehead Power Liquid jest tak gładka jak dawniej i po prostu dużo ładniejsza, zarówno w makijażu, jak i bez :)
Podsumowując: Jestem niesamowicie zadowolona z działania tego kosmetyku. Udało mi się po roku walki odzyskać moją dawną, gładką twarz i specyfik ten zapewnił mi poprawę samopoczucia nawet w wymiarze psychicznym xD Trzymajcie kciuki, żeby tak zostało! Jego cena wynosi około 45-55zł na ebay i uwierzcie mi - naprawdę warto, szczególnie że jego wydajność jest szalona ;) 
A Wy macie tego typu problemy? Znacie markę Cosrx? Stosowałyście już ich produkty? A może znacie AHA 7 Whitehead Power Liquid? Dajcie koniecznie znać! ;)

piątek, 8 listopada 2019

Holy Snail Shark Sauce - magiczna różdżka na przebarwienia i rumień?

Moja cera to twór wyjątkowo upierdliwy w kwestii przebarwień. Praktycznie od dziecka miałam piegi, których szczerze nienawidziłam (na szczęście bardzo mało z nich przetrwało do dnia dzisiejszego), a dodatkowo ostatnimi czasy wraz ze zmianą leczenia pojawiły się u mnie okresowe niespodzianki w postaci pryszcza bądź zaskórników, które trzeba było usunąć mechanicznie (na serio szczególnie z tymi drugimi nie było wyjścia).  Po tego typu zabiegu, oczywiście pozostawały mi na skórze plamy, które samoistnie znikały dopiero po około 4-6 tygodniach, a mnie już przy trzech tego typu śladach na twarzy trafiał przysłowiowy szlag. Trzeba więc było działać, dodatkowo najlepiej szybko i skutecznie. I tak za sprawą Interendo i Myskinstoryy trafił do mnie Holy Snail Shark Sauce. Czy sos rekinowy wyżarł moje przebarwienia? Już mówię! :D
Holy Snail Shark Sauce
Holy Snail Shark Sauce zapakowano w prostą buteleczkę z miękkiego plastiku, zawierającą 30ml produktu. Niestety, ale prawda jest taka, że wygląda ona tanio, już przy pierwszym użyciu naklejka na "rekinku" brzydko się gniecie, a dodatkowo ciężko dostać się do wnętrza (tj. odkręcić korek). Całość wykonano "po kosztach", ale za to aplikator jest precyzyjny i bardzo wygodny w przypadku stosowania punktowego. Kluczowe składniki aktywne tego serum to niacinamid, który rozjaśnia i poprawia elastyczność skóry, N-Acetyloglukozamina (rozjaśnia oraz nawilża, redukuje widoczność drobnych zmarszczek, a dodatkowo wspomaga naprawę uszkodzeń spowodowanych promieniami UV i przyspiesza gojenie się ran), korzeń lukrecji i ekstrakt z zielonej herbaty, kwas hialuronowy, mleczan sodu oraz pantenol. Warto pamiętać, że Shark Sauce stosujemy po wszystkich substancjach aktywnych i toniku, a przed kremem.
Holy Snail Shark Sauce
Konsystencja produktu to bardzo rzadki żel, który mnie najwygodniej nanosić na twarz palcami. Zapachu według mnie serum niemalże nie posiada, choć może gdyby dobrze się wczuć, można by doszukać się w nim delikatnej, "aptecznej" nuty. Produktu tego, używam zarówno rano jak i wieczorem, choć nie codziennie. Głównie czeka on na epizody problemowe, czyli kropki po niedoskonałościach, bądź "dzień buraka". Po nałożeniu na twarz kosmetyk nie pozostawia po sobie żadnej warstwy, chyba że przesadzicie - jak ja za pierwszym razem xD Wtedy klei się wręcz niemiłosiernie. W przypadku Holy Snail Shark Sauce mniej znaczy lepiej :) Warto również dodać, że jest to produkt szalenie wydajny i całe szczęście, że jest ważny aż 12 miesięcy od otwarcia, bo kilkoma kropelkami posmarujemy praktycznie całą twarz. 
Holy Snail Shark Sauce na przebarwienia
Co jednak z działaniem? Stosowałam go na przebarwienia oraz mojego toczniowego motylka i powiem Wam tak: to faktycznie działa. Stare plamki trzeba smarować dłużej, ale faktycznie jaśnieją, a świeże ślady po zaskórnikach bądź pryszczach, lub nawet nowe blizny np. po zadrapaniu (też sprawdzałam) znikają z twarzy w około 7-14 dni. Co z piegami? Piegi jak to piegi, raz są, raz ich nie ma i generalnie to walka z wiatrakami, w której najbardziej pomaga dobry filtr UV. Mimo to - faktycznie trochę jaśnieją. Co ciekawe, po posmarowaniu skóry tym serum, mój rumień wycisza się praktycznie w ciągu godziny (magia), więc jeśli macie problemy tego typu - również może się ono u Was sprawdzić.
Holy Snail Shark Sauce na przebarwienia
Sporą przeszkodą w imprezowaniu z rekinami (ponoć żaden nie ucierpiał przy tworzeniu tego serum :D) może być niestety cena. Duże opakowanie kosztuje 239zł lub 29$ a małe 7ml - 89zł lub 9$. Jeśli jednak chcecie stosować je punktowo, to z czystym sumieniem możecie zaopatrzyć się w mniejszą buteleczkę. Przy jego szalonej wydajności na pewno wystarczy na długi czas. Ja swoim opakowaniem podzieliłam się z bratem, który ma podobną cerę ;) Z mojej perspektywy warto w niego zainwestować, szczególnie jeśli macie problemy z przebarwieniami, bądź rumieniem :) Do sosu z rekina jestem już bardzo przywiązana i czuję się bezpieczniej, gdy stoi sobie na półeczce :D Wprawdzie problemy z zaskórnikami i pryszczami powoli są coraz mniejsze a nawet pokusiłabym się o stwierdzenie, że powoli zanikają, to świetnie ratuje mnie on także w "buraczane dni", kiedy mój rumień szaleje ;)
Znacie Holy Snail Shark Sauce? Macie problemy ze śladami po pryszczach, przebarwieniami bądź rumieniem? Też zostają Wam widoczne ślady nawet po maleńkich bliznach? Jak sobie z tym radzicie? Dajcie koniecznie znać!

Jako bonus publikuję piosenkę, z którą większości z Was skojarzył się ten kosmetyk, gdy pokazałam go na instagramie :D

poniedziałek, 4 listopada 2019

Kinvane PDRN Cica Balm - cudowna galaretka w tubce?

Kosmetyków z centellą przetestowałam już masę i nie będę ukrywać, że bardzo je polubiłam, ze względu na fakt, że świetnie łagodzą mój "kochany" rumień na policzkach :) Pewnego pięknego dnia, napisała do mnie Pani z ekipy Jolse, że w mają w swojej ofercie nową linię kosmetyków, którą testowali jeszcze na etapie tworzenia i szczególnie polecają Kinvane PDRN Cica Balm. Pomyślałam sobie, że spróbuję... Jak na tym wyszłam? Już Wam mówię :)
Kinvane PDRN Cica Balm
Krem umieszczono w zwykłej, białej tubce "na klik" zawierającej 50ml kosmetyku. Niczym szczególnym się ona nie wyróżnia i mnie osobiście odrobinę przypomina nasze kosmetyki apteczne. Mimo wszystko fajnie wygląda stylizowany na receptę tył. U mnie na zdjęcie się nie załapał, ale jeśli chcecie zobaczyć, jak to wygląda, zerknijcie do Secretaddiction ;) Kinvane PDRN Cica Balm zawiera beta - glukan, kwas hialuronowy, wyciąg z Centella Asiatica oraz madekasozyd, które odpowiadają za nawilżenie i łagodzenie oraz tajemniczy PDRN. Co to takiego? Otóż jest to polydeoxyribonucleotide, który dba o szybką regenerację naszej skóry.
Kinvane PDRN Cica Balm
Sam krem jest białawy i lekko pachnie cytrusami. Trochę zawiodła mnie jego konsystencja, wszak producent obiecał nam galaretkę. A jeżeli obiecano mi galaretki, to oczekuję galaretki, a nie czegoś co wygląda jak hybryda kremu i żelu. Smutno :( Galaretki są fajne :P  W dodatku mam wrażenie, że całość dość ciężko rozprowadza się po skórze... Po nałożeniu na twarz i pieczołowitym wklepaniu kremu jako ukoronowanie pielęgnacyjnego rytuału zaczyna się niemiłosiernie lepić. Nienawidzę tego tak bardzo, że w końcu zaczęłam stosować go jedynie pod makijaż. U mnie nie pomagała ani aplikacja na wilgotną skórę, ani wklepywanie, ani masowanie... I tak pozostawiał on po sobie warstwę, która nie dawała mi spokojnie iść spać. Ble, ble, ble! Za to makeup trzymał się na nim pierwszorzędnie i można go było wykonywać praktycznie od razu. Chociaż tyle :P
Kinvane PDRN Cica Balm
Co jednak z działaniem? Po pierwsze - centelli oraz dodatków łagodzących jest w nim na tyle dużo, że stosowany raz dziennie trzyma mój rumień w ryzach i chwała mu za to. Dodatkowo faktycznie szybko regeneruje oraz ładnie nawilża, co szczególnie widać było podczas gdy jeszcze zawzięcie stosowałam go na noc. Rano twarz była jędrna, gładka, odżywiona, rozświetlona i pięknie wygładzona, nawet podczas kuracji kwasami. Dodatkowo - nie spowodował u mnie powstania jakichkolwiek niedoskonałości z czym ostatnio miewam okresowo drobne kłopoty ;) Jego koszt to około 23$, ale według mnie, jest on dość wydajny. 
Podsumowując: na mojej twarzy krem Kinvane PDRN Cica Balm zdziałał naprawdę sporo dobrego i bez wątpienia, podczas jego stosowania moja cera wyglądała bardzo ładnie. Byłam z niego zadowolona stosując go na dzień, ale używanie takiego klejucha na noc, to zdecydowanie nie na moje nerwy. Polecam go więc albo niewrażliwym na takie atrakcje, albo szukającym dobrego kremu pod makijaż dla wymagającej skóry ;)
A czy Wam również przeszkadza lepiący się film po zakończeniu rytuału pielęgnacyjnego? Czy znacie markę Kinvane? A może tak jak ja, jesteście fankami kosmetyków z wąkrotką azjatycką? Dajcie koniecznie znać!