środa, 23 grudnia 2020

Wesołych Świąt mimo wszystko

Rok 2020 chyba większości z nas dał w kość. Powoli można się z nim jednak żegnać i przy okazji Świąt Bożego Narodzenia, chciałabym życzyć Wam tego, co najlepsze. Przede wszystkim dużo zdrowia - aktualnie jest w cenie, oraz by udało Wam się spędzić nadchodzące dni bezpiecznie i odpowiedzialnie, a także tego abyśmy Boże Narodzenie 2021 mogli obchodzić już "normalnie". Poza tym dużo szczęścia, miłości, spełnienia marzeń, oraz dużo empatii i wyrozumiałości dla innych. Z bardziej przyziemnych rzeczy oczywiście życzę jeszcze raz Wesołych Świąt, mile spędzonego czasu, spokoju, pieniędzy (z nimi jednak jest w życiu łatwiej i weselej ;)), pięknych prezentów oraz dużo wolnego ;) Dziękuję, że jesteście! I przy okazji - Szczęśliwego Nowego Roku i mimo wszystko udanej zabawy sylwestrowej, choć niewykluczone, że do końca miesiąca jeszcze się odezwę. Buziaki! ;* Może najlepsze chwile są jeszcze przed nami ;)

niedziela, 20 grudnia 2020

Whishlista, czyli jakie kosmetyki chciałabym zobaczyć u siebie w przyszłym roku

Moja ostatnia whishlista to trochę niewypał ;) Kilka kosmetycznych marzeń udało mi się spełnić, co do części rzeczy jednak zmieniłam zdanie, a na sporą rzeszę brakło funduszy, lub nie dało się ich zamówić z zagranicy przez covid19. Od jakiegoś czasu kiełkuje we mnie trochę nowych "chciejstw" i dziś chciałabym Wam je przedstawić. Miłego oglądania! I wybaczcie, że nie było mnie tu dłużej niż zwykle, ale dopadło mnie zapalenie spojówek :P
1. Hourglass Ambient Lighting Powder w odcieniu Ethereal Light - rzecz, której nie udało mi się kupić ostatnio, ale nadal strasznie chodzi mi po głowie... Jest to puder do wykańczania makijażu, który kamufluje, wygładza i poprawia wygląd skóry, zapewniając niezwykle subtelny efekt. Działa on niczym prawdziwy filtr fotograficzny, nadając skórze naturalną świetlistość, kamuflując wszelkie niedoskonałości, pory oraz drobne zmarszczki. Formuła nie zawiera talku i tworzy gładką, równą powierzchnię, aby w przygotować skórę do aplikacji bronzera, różu oraz rozświetlacza. Szczerze Wam powiem, że moje serce zabiło do tego kosmetyku mocniej, jeszcze zanim pojawił się w polskich perfumeriach. Wpadł mi w oko lata temu na zagranicznych blogach i do dziś nie udało mi się go nabyć :D Może kiedyś... ;) Miał być na urodziny, ale one są za 6 dni i nadal nic :P
2. Hourglass Veil Translucent Setting Powder - tak, mam lekkiego fioła na punkcie pudrów i rozświetlaczy. To już kolejne cudeńko, które pozwala osiągnąć piękny wygląd naszej cery. A że ostatnio zaczęłam namiętnie używać pudrów sypkich, to oczka się świecą... "Drobno zmielony, ultralekki puder bez talku posiada w swojej formule cząsteczki odbijające światło, które natychmiast kamuflują niedoskonałości i zmniejszają widoczność porów, drobnych linii i zmarszczek, nadając skórze aksamitną gładkość" - same przyznajcie, że to brzmi mega dobrze! W dodatku też bardzo elegancko wygląda :) Chcę, chcę i jeszcze raz chcę, choć chyba ten prasowany odrobinkę bardziej :P
3. Eau des Merveilles Bleue Hermès - nie mam zbyt wielu perfum, gdyż jak mój mój mąż "jak na kobietę, masz bardzo specyficzne upodobania". Od wielu lat bardzo lubię klasyczną wodę toaletową Eau des Merveilles Hermès, więc gdy w 2016 roku stworzono jej flanker, od razu go zapragnęłam... (nawet już raz pojawił się na blogowej whishliście). Do tej pory nie udało mi się go nabyć, ale z racji tego, że żółta wersja się kończy, może teraz pora na niebieską? To zapach oparty na nutach morskich, drzewnych, oraz paczuli. Na pewno w przyszłym roku kupię albo tę, albo klasyczną wodę toaletową Eau des Merveilles Hermès , bo po prostu kocham oba te zapachy... Edit. Po wizycie w perfumerii wygrywa żółta wersja ;)
4. Cosmedix Lumi Crystal Lip Hydrator - To nie tylko zwykły błyszczyk z holograficzną zawartością! To profesjonalne, luksusowe serum, wykorzystujące technologię opartą na formule z ciekłymi kryształami, wyciągach botanicznych oraz peptydach (i już jestem kupiona xD). Widziałam jak zachwala je Deliciousbeautybe no i cóż... Zaświeciły mi się oczy :D Podobno zmiękcza, nawilża, regeneruje suche usta i działa przeciwzapalnie oraz antyoksydacyjnie, pomaga zmniejszyć wygląd drobnych zmarszczek, a także przeciwdziała oznakom starzenia się. Dodatkowo on tak pięknie opalizuje, że usta od razu wyglądają na pełne i soczyste. A że ja wiecznie mam z nimi problem... No same rozumiecie :D Potrzeba wygenerowała mi się momentalnie :P
5. Paula's Choice - Skin Perfecting 2% BHA Liquid Exfoliant - Kończy się produkt z kwasem salicylowym (czyli BHA), którego używam aktualnie, a on zamiennie z azaleinowym i glikolowym, chyba najlepiej robi mojej skórze, ze względu na możliwość działania "głębiej". Nie wiem, czy wiecie, ale to składnik powszechnie stosowany także w lekach na łuszczycę, a ja już przy swojej pierwszej wizycie u dermatologa z tym problemem, dostałam bardzo mocny lek usuwający łuskę, oparty głównie na tej substancji ;) Teraz kwas BHA stosuję w walce z zaskórnikami zamkniętymi, a historia zatoczyła koło :D Produkt ma za zadanie oczyszczać gruczoły łojowe i regulować ich pracę, działać przeciwzapalnie, złuszczająco, oraz zapobiegać powstawaniu wyprysków. W składzie zawiera także zieloną herbatę.
6. Is Clinical Active Serum - to podobno jeden z popularniejszych i skuteczniejszych produktów marki, który sprawdza się przy wielu typach cery. Zawiera wyciąg z trzciny cukrowej (źródło kwasu glikolowego), borówki (kwas mlekowy), wierzby białej (kwas salicylowy), arbutynę, oraz wyciąg z żagwi okółkowej (źródło kwasu kojowego). Ma robić z kolei dokładnie to, z czym ja mam problem :D Czyli redukować zmarszczki, pomóc w leczeniu trądziku, oraz zmniejszyć przebarwienia. Ideał :P Tylko jego cena taka jakby mniej idealna ;) Mimo to, mam nadzieję, że kiedyś będę mogła na własnej skórze przekonać się jak działa :)

I to już chyba wszystko na dziś. Jak widać nie jest tego szczególnie dużo, ale moje aktualne chciejstwa są dość kosztowne (jakoś tak wyszło), a ja jak wiele z nas - przez pandemię, oraz wiele, wiele innych rzeczy - jakoś nie jestem w finansowej kondycji życia :D Ale może za to uda mi się spełnić moje wielkie niekosmetyczne marzenie :P Jeśli miałyście któryś z tych produktów, dajcie koniecznie znać, jak się sprawdził, wolałabym uniknąć sprawienia sobie bubla ;) A co Wam chodzi po głowie?

niedziela, 13 grudnia 2020

Clio Kill Cover, czyli o nowym ulubionym korektorze słów kilka

Znalezienie korektora, z którego byłabym zadowolona, nigdy nie było dla mnie szczególnie proste. Niby nie miałam specjalnie wygórowanych wymagań, ale finalnie niezbyt wiele marek posiada w swojej ofercie wystarczająco jasne dla mnie odcienie, co generuje dodatkowy problem. Tym razem zdecydowałam się przetestować coś z rynku koreańskiego, ze względu na dużą dostępność kolorów dla bladziochów :P Przypadkowo padło na Clio Kill Cover Liquid Concealer. Zapewne po tytule już się domyślacie, że się polubiliśmy. Teraz pora wyjaśnić dlaczego...
Clio Kill Cover Liquid Concealer
Clio Kill Cover Liquid Concealer znajduje się w eleganckim opakowaniu z matowego plastiku, które przypomina błyszczyk. Jest ono wygodne, dozuje odpowiednią ilość produktu i z łatwością można zabrać go ze sobą w podróż bez obaw o potłuczenie. Właściwie to nawet nakrętka nie rysuje się podczas noszenia w torebce... ;) Przyznać należy, że całość stworzono z materiałów naprawdę dobrej jakości, łącznie z aplikatorem. Jest miękki, delikatny, bardzo precyzyjny i nabiera odpowiednią ilość produktu, aby pokryć okolice pod oczami, ewentualne przebarwienia, bądź inne niedoskonałości. Wewnątrz mamy 7g produktu, ważnego rok od pierwszego otwarcia. O dziwo, jak na mnie to jest to też kosmetyk całkiem wydajny ;)
Clio Kill Cover Liquid Concealer
Gama odcieni Clio Kill Cover Liquid Concealer nie zachwyca bogactwem, ale z pewnością będą z niej zadowolone osoby, mające jasną karnację. Ja posiadam odcień 02 Lingerie i muszę przyznać producentowi, że faktycznie jest to beż wpadający w chłodne tony, co przy mojej cerze jest jak najbardziej pożądane. Poza nim, znajdziemy także wersję ciepłą, oraz dwie trochę ciemniejsze, również w dwóch tonacjach. I koniec :P Mało prawda? Mimo to, ja czuję się usatysfakcjonowana. Sam produkt ładnie adaptuje się do mojej cery i mam wrażenie, że po nałożeniu utlenia się na jeszcze jaśniejszy niż wygląda w opakowaniu. Nie posiada on żadnych drobinek i nie śmierdzi, co w przypadku korektora jest sporą zaletą. Ja jakoś nie mam szczęścia i często trafiam na takie "pachnące" farbą albo klejem xD
Clio Kill Cover Liquid Concealer
Clio Kill Cover Liquid Concealer łatwo nakłada się zarówno gąbeczką jak i palcem, choć ja preferuję raczej ten pierwszy sposób. Na jego szczęście, całkiem szybko zastyga, pozostawiając po sobie satynowe wykończenie. Sam produkt nie jest zbyt gęsty oraz ma średnie krycie, które bez problemu można stopniować. Pod oczami wystarcza mi jedna cienka warstwa, ale czasem, by przykryć czerwone przebarwienie po jakiejś zmianie, nakładam jeszcze drugą. A teraz najważniejsze: utrwalony trzyma się w stanie niemal idealnym od nałożenia aż do zmycia i absolutnie nie ma mowy o żadnym wchodzeniu w zmarszczki, ani podkreślaniu suchych skórek. Korektor Clio dobrze współpracował z każdym moim pudrem, kremem pod oczy oraz bazą. Nie zauważyłam też, by wysuszał, choć ja zawsze nakładam na skórę najpierw krem nawilżający ;)
Clio Kill Cover Liquid Concealer
Clio Kill Cover Liquid Concealer kosztuje na Jolse 14.30$, czyli około 52zł i moim zdaniem, jak najbardziej jest tej kwoty wart. U mnie świetnie sprawdził się zarówno stosowany na przebarwienia, jak i pod oczy, utrwalony rozświetlającym korektorem wygląda ładnie cały dzień, nie wchodzi w zmarszczki i nie podkreśla suchych skórek, a jednocześnie bardzo dobrze zakrywa u mnie to, co powinien. Kupowałam go totalnie "w ciemno", ale wyszłam na tym bardzo dobrze :D 
A jaki jest Wasz ulubiony korektor? Miałyście już styczność z kosmetykami tej marki? Dajcie koniecznie znać! :) Chętnie poczytam o Waszych typach!

niedziela, 6 grudnia 2020

Kobieta zmienną jest, czyli maseczka z glinką Innisfree Super Volcanic Pore Clay Mask 2X

Kobieta to naprawdę stworzenie przewrotne. Jeszcze kilka lat temu praktycznie nie używałam żadnych glinek. Bo brudziły, bo często trzeba było je rozrabiać, ciężko się zmywały oraz właściwie nic u mnie nie robiły... Potem moja cera od leków na toczeń zmieniła się o 180 stopni i nagle glinki używane zarówno w sposób tradycyjny, jak i ten, który podsunęła nam wszystkim na swoim profilu Kasia Myskinstoryy (czyli wraz z kwasem BHA, który nakładamy 30 minut przed maseczką) stały się moimi ulubionymi produktami tego typu. Do tej pory świetnie sprawdzała mi się Tołpa, ale po wielu zużytych opakowaniach przyszła pora na coś innego i tak oto stałam się szczęśliwą posiadaczką Innisfree Super Volcanic Pore Clay Mask 2X. Jak się u mnie sprawdziła? Czy jestem z niej zadowolona? O tym już za chwilę!
maseczka z glinką Innisfree Super Volcanic Pore Clay Mask 2X
Oczyszczającą maseczkę z glinką Innisfree Super Volcanic Pore Clay Mask 2X umieszczono w małym, zgrabnym słoiczku wykonanym z grubego, brązowego plastiku. Całość zawiera 100ml i jest ważne 9 miesięcy od otwarcia. I tym razem do opakowania muszę się przyczepić :D Fakt, jest ono estetyczne oraz nie niszczy się, ale niestety przez to, że ma kształt beczułki, a góra jest zwężona, to gorzej wydobywa się z niego zawartość i chyba pierwszy raz brakowało mi tego, że do produktu nie dołączono szpatułki. Aby wygodnie używać tej maski, musiałam zorganizować sobie jakąś inną :P Cóż, życie...
maseczka z glinką Innisfree Super Volcanic Pore Clay Mask 2X
Co mówi o niej producent? Maska ma za zadanie zapewnić nam sześć rzeczy. Niby niewiele, a jednak :D Co konkretnie?  Pielęgnować pory skóry, zredukować nadprodukcję sebum, oczyścić oraz pomóc w usunięciu zaskórników, zapewnić efekt chłodzący, poprawić strukturę skóry i jej elastyczność, a także rozjaśnić twarz. Maseczka została stworzona na bazie minerałów uwalnianych przez wulkaniczne wybuchy na wyspie Jeju. Kosmetyk ma ciemnoszary kolor a jej konsystencja jest dość gęsta i zbita niczym pasta. Ja nakładam ją na twarz szpatułką ;) Zapach? Bardzo delikatny, ziemisto - glinkowy, może z lekko przebijającą przez to wszystko świeżością. W moim odczuciu nie jest on mocny i nikomu nie powinien przeszkadzać podczas trwającej 10-20 minut sesji. Co ważne, maseczka nie zasycha na skórze, dzięki czemu nie musimy zraszać niczym twarzy, ani bać się wysuszenia. Z usunięciem kosmetyku nigdy nie miałam problemów, ale szczerze powiem - zawsze do zmywania go używałam celulozowej gąbeczki. Maseczka nałożona na skórę zaczyna lekko chłodzić i ten efekt jest odczuwalny jeszcze kilka minut po zmyciu - mimo że nie jestem wielką fanką doznań termicznych fundowanych przez kosmetyki, to akurat w tym wydaniu znowu bardzo je polubiłam ;)
Innisfree Super Volcanic Pore Clay Mask 2X
Jak maseczka Innisfree Super Volcanic Pore Clay Mask 2X się u mnie sprawdziła? Przede wszystkim, od razu po jej użyciu skóra jest widocznie rozjaśniona, gładka w dotyku, miękka, jędrna i oczyszczona z nadmiaru sebum. Również i pory są mniej widoczne. Przy regularnym użytkowaniu poprawiła ona zdecydowanie wygląd mojej cery, więc na dobrą sprawę nawet solo spełnia więc obietnice producenta...  Jednak mniej więcej w połowie opakowania, zaczęłam ją stosować zgodnie z radą Kasi Myskinstoryy i najpierw nakładałam na pół godziny serum z kwasem salicylowym o stężeniu minimum 2%, a dopiero potem tę glinkową maskę. I cóż mogę powiedzieć? W tym momencie nie mam na twarzy dosłownie żadnego zaskórnika, a taki stan nie zdarzył się u mnie odkąd zaczęłam stosować nowe leki. Efekt jaki osiągnęłam, bardzo zmobilizował mnie do regularnego powtarzania tego typu zabiegu i teraz jestem w kropce :D Od razu kupować kolejne opakowanie tej maski czy może chwilę poczekać? ;)
Jeśli macie ochotę ją wypróbować, bez problemu kupicie ją na Jolse za 14.99$. Moim skromnym zdaniem - warto ;) A Wy stosujecie maski z glinki? Jaka jest Wasza ulubiona? Może jesteście w stanie polecić mi jakiś ciekawy produkt, którego nie trzeba rozrabiać? Dajcie znać w komentarzach!