piątek, 31 sierpnia 2018

Laneige Time Freeze Eye Serum, czyli zatrzymajmy czas

Może któraś z Was zauważyła, że nie było mnie tu dłużej niż zwykle? ;) Wynika to z faktu, iż od momentu, kiedy pojawił się tu ostatni post zaliczyłam jakąś paskudną trzydniówkę i przeprowadzkę do innego miasta (tak, u mnie zawsze dzieje się wszystko na raz). Na dodatek ciągle nie mam internetu, ponieważ pan z Netii zgodził się zaszczycić mnie swoją obecnością dopiero w sobotę :P Dość jednak wysmętniania się na tematy osobiste, czas przejść do głównego bohatera dzisiejszego posta, czyli serum pod oczy Laneige Time Freeze Eye Serum. Czy ten kosmetyk się u mnie sprawdził? Udało mu się "zamrozić czas"? Same przeczytajcie! :)
Laneige Time Freeze Eye Serum
Laneige Time Freeze Eye Serum umieszczono w bardzo eleganckim, jakby lustrzanym pojemniczku z plastiku (które koszmarnie trudno było mi sfotografować xD). Jego dużą zaletą jest opakowanie typu airless z bardzo sprawnie działającą pompką i malutkim "okienkiem z boku" przez które na bieżąco możemy kontrolować stopień zużycia produktu. Kosmetyk ten zawiera 20ml serum ważnego 12 miesięcy od otwarcia. Jakie obietnice złożył względem serum producent? Ma ono za zadanie poprawić elastyczność powiek, nawilżyć je, zmniejszyć drobne linie pod oczami oraz lekko rozjaśnić te okolice. Podoba mi się fakt, że Laneige nie naobiecywało "cudów na kiju" i na stronie internetowej marki możemy znaleźć dokładne wyniki badań, które są na moje oko całkiem realne.
Laneige Time Freeze Eye Serum
Dużą zaletą tego produktu, jest bardzo przyjemna konsystencja przypominająca lekki krem - żel, który bardzo łatwo rozprowadzić na powiece oraz pod nią. Kosmetyk szybko się wchłania i mimo tego, że pozostawia po sobie bardzo delikatny, nieklejący film, bardzo dobrze dogadywał się z moim makijażem. W tym momencie muszę też wspomnieć o zapachu Laneige Time Freeze Eye Serum. Jest on bardzo ładny, perfumowany i naprawdę elegancki, ale według mnie, jak na produkt do stosowania w okolicach oczu - po prostu zbyt mocny. Na początku czułam go dość długo, choć z czasem nos oczywiście się przyzwyczaił i przestałam zwracać na niego uwagę.
Laneige Time Freeze Eye Serum
Jak zatem z działaniem Laneige Time Freeze Eye Serum? Na dobrą sprawę producent obiecał nam bardzo niewiele, wspominając głównie o prewencji i poprawie wyglądu okolic oka. Biorąc to pod uwagę, oczywiście z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że to nastąpiło xD Wzrósł poziom nawilżenia, przez co zmarszczki faktycznie stały się mniej widoczne (ale nie będę ukrywać, że wcześniej trochę zaniedbałam pielęgnację tych stref, a dodatkowo zaczęła mi dokuczać bezsenność), sińce pod oczami już tak nie straszą i lekki korektor bez problemu może je zakryć, a o wzroście elastyczności skóry może świadczyć choćby fakt, iż przestały robić mi się tzw "zagniotki" podczas spania. Bardzo często mam z tym problem i niesamowicie mnie to irytuje, tak samo jak moją mamę, po której chyba odziedziczyłam takie super "tendencje" :P Nie wiem jednak, jak poradziłby sobie z obrzękami, ponieważ po prostu ich nie miewam. Laneige w swoim opisie zapewnia jednak, iż serum pomogłoby także na ten rodzaj "dolegliwości".
Laneige Time Freeze Eye Serum
W ramach podsumowania przyznać muszę, iż jest to produkt, którego bardzo lubiłam używać. Świetnie nadaje się on do stosowania o każdej porze, jest wydajny i dobrze spełnia swoje zadania. Podczas jego użytkowania skóra faktycznie wygląda jaśniej, zdrowiej oraz po prostu ładniej. Jedyne co mi w nim przeszkadzało, to zbyt mocny zapach samego kosmetyku (jednak jak wspominałam z czasem przestał mi on przeszkadzać), oraz jego cena. Na jolse kosztuje on około 150zł a na dobrą sprawę u mnie nie zdziałał nic spektakularnego, choć bardzo dobrze sprawdził się w codziennej pielęgnacji. Z drugiej strony nie wiem, czy kiedykolwiek trafiłam na kosmetyk z przeznaczeniem do stosowania w okolicach oczu, który mogłabym nazwać "moim małym geniuszem" ;) Czy warto? Oceńcie same :)
Znacie markę Laneige? A może miałyście już styczność z linią Time Freeze? Zdradzicie mi nazwę swojego ulubionego kremu pod oczy? :D

czwartek, 23 sierpnia 2018

Su:m37 Time Energy Skin Resetting Repair Serum, czyli piękniejsza skóra na już

Jak zapewne dało się już zauważyć, azjatyckie esencje i serum, to taki mój mały konik. Właściwie mam z nimi trochę jak z pokemonami i generalnie chciałabym wypróbować chyba wszystkie xD Tym razem jednak, postawiłam na produkt, o którym naczytałam się naprawdę wiele dobrego. Co to takiego? Su:m37 Time Energy Skin Resetting Repair Serum. Czy finalnie się ono u mnie sprawdziło? A może internetowe zachwyty nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością? Zapraszam do lektury :)
Su:m37 Time Energy Skin Resetting Repair Serum
Serum Su:m37 Time Energy umieszczono w pięknej, 60-mililitrowej butelce. Jest ona wykonana z perłowego szkła, opalizującego w zależności od kąta padania światła na różowo. Całość wyposażono również w bardzo wygodną pompkę, która bez problemu dozuje odpowiednią dla nas ilość. Szczerze powiem, że biorąc tą buteleczkę do ręki, od razu widać oraz czuć, że mamy w niej małe cacko ;) Kosmetyk zawiera cały wachlarz ciekawych składników i ekstraktów (skład), ale o dziwo producent nie snuje na temat jego działania bajek. Na dobrą sprawę, obiecano nam tylko poprawę kondycji skóry, oraz jej rozjaśnienie dzięki naturalnym fermentowanym składnikom i ekstraktom roślinnym. W sumie to szanuję.
Su:m37 Time Energy Skin Resetting Repair Serum
Konsystencja Su:m37 Time Energy Skin Resetting Repair Serum przypomina mi bardzo rzadki, lekko wodnisty żel, który ma tendencje do delikatnego ściekania z palców. Nie stoi to jednak na przeszkodzie w komfortowym nakładaniu produktu na twarz (mnie zazwyczaj wystarcza około 5 pompek przy stosowaniu jej solo). Zapach tego kosmetyku przypomina mi chyba kwiaty neroli. Jest on jednak dość mocny i tak naprawdę nie każdemu może on odpowiadać. Ja w pierwszej chwili nie byłam nim zachwycona, drugiego dnia stwierdziłam, że jednak jest znośny, po kilku go polubiłam, a potem tak się do niego przyzwyczaiłam, że zwyczajnie przestałam go czuć ;) (bo aromat pozostaje jednak chwilę na twarzy). Po nałożeniu kosmetyku, pozostawia on po sobie delikatny film, jednak nawet w te upały nie był on dla mnie uciążliwy. Serum Su:m37 świetnie zgrało się też z moim makijażem. Tak, w przypływie lenistwa, używałam rano i wieczorem wyłącznie jego, więc na dobrą sprawę po półtora miesiąca dobija dna :P
Su:m37 Time Energy Skin Resetting Repair Serum
Co mogę powiedzieć na temat jego działania? Zważywszy na to, że był to jedyny produkt pielęgnacyjny poza tonikiem, który stosowałam, serum nie miało łatwego zadania. Jednak już po kilku dniach pokazało, co potrafi (szczerze powiedziawszy byłam zdziwiona, że stało się to tak szybko). Cera najpierw pięknie się rozjaśniła. Z czasem z kolei zaczęłam zauważać, że skóra jest bardziej jędrna, gładsza, nawilżona, napięta w ten pozytywny sposób oraz ja nie mam na twarzy swojego znaku reklamowego - czyli buraczka na policzkach. Na dobrą sprawę producent świetnie spełnił swoją zwięzłą obietnicę: cera jest po prostu piękniejsza! W trakcie jego stosowania zrobił mi się jednak na brodzie pryszcz xD Nie jest to u mnie zbyt częste, ale zauważyłam, że zagoił się, zniknął i rozjaśnił szybciej niż zawsze. Generalnie nie wiem więc, czy uznać to za plus, czy za minus :P
Podsumowując moje wywody: ogólnie jestem z Su:m37 Time Energy Skin Resetting Repair Serum bardzo zadowolona i z chęcią jeszcze bym do niego wróciła, bo zauważyłam, że moja cera naprawdę wyjątkowo się z nim polubiła. Jedynym minusem w całym tym przedsięwzięciu jest cena, wszak na jolse kosztuje ono 58$. Z drugiej strony to jednak koreańska marka premium, więc na dobrą sprawę w jakiś sposób jest ona uzasadniona ;)
Jakie jest Wasze ulubione serum? Używacie koreańskich kosmetyków? Trafiłyście już może na jakiś swój hit? Dajcie koniecznie znać! :)

wtorek, 21 sierpnia 2018

Dr Irena Eris Spa Resort Mauritius Nawilżający Balsam - Żel, czyli niemożliwe stało się możliwe

Jak zapewne od dawna dobrze wiecie, fanką wszelkiego rodzaju balsamów do ciała nie byłam nigdy. Zawsze miałam stosunkowo suchą skórę ciała, a jako nastolatka i jeszcze "młoda dorosła", potrafiłam doprowadzić swoje nogi do stanu "można po mnie rysować" xD Później trafiałam na smarowidła różnej maści... Jedne były lepsze, inne gorsze, ale wszystkich używałam wyłącznie z rozsądku. Dziś pora jednak na recenzję produktu, który na pewno zapadnie w mojej pamięci na dłużej ;) Cóż to takiego? Dr Irena Eris Spa Resort Mauritius Nawilżający Balsam - Żel!
Dr Irena Eris Spa Resort Mauritius Nawilżający Balsam - Żel
Nawilżający Balsam - Żel Dr Irena Eris Spa Resort Mauritius znajduje się w eleganckim, plastikowym słoiczku. Wiem, że może to nie do końca całkowicie higieniczne rozwiązanie, ale ja wolę wyciągnąć z niego tyle produktu, ile potrzebuję, niż męczyć się z pompkami xD Całe opakowanie zawiera 200ml produktu i ważne jest 6 miesięcy od pierwszego otwarcia. Kosmetyk ten zawiera odżywczy wosk z mango, wyciąg z egzotycznej pomarańczy, kwas hialuronowy, oraz witaminę B3, a producent obiecuje nam optymalne nawilżenie, wygładzenie i piękny wygląd.
Dr Irena Eris Spa Resort Mauritius Nawilżający Balsam - Żel
Pierwszą rzeczą, na którą zwróciłam uwagę po otwarciu balsamu, to jego zapach. Słodkie, odurzające swoją mocą mango było dla mnie naprawdę bardzo przyjemne w odbiorze. W słoiczku na pewno aromat był dużo mocniejszy, ale i na skórze utrzymywał się on przez jakiś czas ;) Druga rzecz, która od razu mi się spodobała, to konsystencja tego produktu. Jak sama nazwa wskazuje, jest to coś pomiędzy balsamem, a żelem, co przypomina mi trochę azjatyckie kremy do twarzy, albo świeżo ugotowany budyń :P Całość bardzo łatwo nabiera się na palce oraz rozprowadza się po skórze, sprawiając że aplikacja produktu staje się lekka i przyjemna :) Co ważne, bardzo szybko się on wchłania nie pozostawiając po sobie uczucia tłustości, czy lepkości.
Dr Irena Eris Spa Resort Mauritius Nawilżający Balsam - Żel
Jak więc Nawilżający Balsam - Żel Dr Irena Eris Spa Resort Mauritius działa? Szczerze powiedziawszy, ja jestem z niego bardzo zadowolona. Skóra już po pierwszym użyciu staje się ładniejsza, a przy regularnym, wieczornym stosowaniu udaje mu się utrzymać moje ciało w doskonałej kondycji. Jest ono ładnie nawilżone, odżywione oraz wygładzone, a ja nie odczuwam żadnej suchości, swędzenia ani ściągnięcia. Jestem także pod wrażeniem, że żel ten ładnie poradził sobie nawet z moimi wymagającymi łydkami ;)
Dr Irena Eris Spa Resort Mauritius
Podsumowując moje wywody: dla mnie to kosmetyk niemal idealny. Szybkość wchłaniania, genialna konsystencja i skuteczne działanie sprawiają, że aż chce mi się go używać i trochę żałuję, że odkąd go kupiłam, tyle czasu przeleżał w szafce czekając na swoją kolej xD Widzę jednak dwie wady tego produktu: pierwszą z nich jest cena, wszak kosztuje on aż 89zł, a druga: jest dostępny tylko w sieci perfumerii Douglas. Warto jednak zauważyć, że tam dość często bywają różne promocje i bez większych problemów można upolować swoje opakowanie około 20% taniej. 
Znacie serię Spa Resort Dr Irena Eris? A może macie jakiegoś swojego ulubieńca tej marki? Dajcie koniecznie znać! ;)

wtorek, 14 sierpnia 2018

Hello Asia 3, czyli azjatyckich wspomnień czar...

Czternastego lipca tego roku, po raz drugi miałam okazję uczestniczyć w spotkaniu w stylu azjatyckim, noszącym nazwę Hello Asia 3 :) Szczerze powiem Wam, że do dziś ubolewam, że zanim zaproszono mnie na pierwsze spotkanie w Trójmieście, zarezerwowaliśmy z mężem urlop i nie mogłam na nim być xD Organizatorką eventu jest oczywiście Interendo, znana także jako Pat :) Dziś pora więc opowiedzieć co się działo, oraz jak i gdzie się bawiłam :D Zapraszam do czytania!
Hello Asia 3
Moje przygody z Hello Asia 3 rozpoczęły się właściwie już dzień wcześniej, kiedy to trochę pomagałam w zakupach i odbieraniu uczestników z przystanku (pozdrawiam Anię i Michała xD). Potem nie przespałam połowy nocy, ponieważ w hotelu była dyskoteka i wstałam rano przypominając zombie :P Zakryłam to jednak tapetą i o nieludzkiej godzinie 9:00 stawiłam się wraz z kilkoma innymi osobami mieszkającymi w tym samym miejscu w Yasumi Grudziądz :) Spotkanie zaczęło się od świętowania urodzin Oli Heyitsalexk, zadymienia racami całej sali konferencyjnej, kupą śmiechu, odśpiewaniem "Sto lat" i upiciem się szampanem Piccolo xD 
Hello Asia 3
Potem Patrycja przeszła do prezentacji upominków, które dla nas przygotowała (dostaliśmy je wcześniej i ponoć było mówione, żeby nie zaglądać, ale ja nie słyszałam xD). Całość oparta była na idei 10 kroków pielęgnacji z książki "Sekrety Urody Koreanek" i mimo tego, że boxy niby były podobne, to każdy był ciut inny ;) Znalazły się w nich kosmetyki koreańskie i japońskie, a zawartość mojego będziecie mogły zobaczyć trochę niżej :) Potem Pat urządziła nam pogadankę na temat herbaty Matcha oraz masażu twarzy, a następnie sami tworzyliśmy maseczkę z aloesu i wyżej wymienionej herbatki ;)
Hello Asia 3
Później Patka zorganizowała nam konkurs, podczas którego z zasłoniętymi oczami trzeba było odgadywać nietypowe smaki azjatyckich kit katów. Wiedziałam, że nie mam w nim żadnych szans, bo po pierwsze w życiu nie jadłam nawet tego normalnego, dostępnego u nas, a po drugie to ja chyba nieszczególnie lubię słodycze xD Przez ten czas można też było pozwiedzać piękne grudziądzkie Yasumi, porozmawiać i chwilę odpocząć :) Rywalizację wygrała Karolina z bloga Biszkopcik86 oraz Magda z Takie Moje Oderwanie. Nagrodą była paczka słodyczy z Grudziądza (mają tam bardzo dobre "Wisełki" :P nawet ja czasem jakąś zjem ;)).
Hello Asia 3
Hello Asia 3
Już po konkursie, okazało się że przyjechały do nas Panie z centrali Yasumi w Kaliszu, które przekazały nam świetne upominki i zaprosiły na prezentację dwóch japońskich rytuałów, jakie można wykonać w sieci SPA Yasumi. Pierwszym z nich, był zabieg Shido (Ryżowe Odżywienie), przeprowadzany na Oli Heyitsalexk. Polegał on na demakijażu twarzy, peelingu, oraz nałożeniu maski ryżowej. Drugim rytuałem, który miałyśmy okazję oglądać, to Sentaku. Jest to zabieg herbaciany,  zaczynający się oczywiście od filiżanki zielonej herbaty oraz kąpieli stóp. Potem można cieszyć się peelingiem, maską do ciała, chwilą w elektrosaunie i masażem połączonym z nakładaniem balsamu. Modelką z kolei była Magda z bloga I love dots :) W tym czasie my cieszyliśmy się herbatą i jedliśmy ciasteczka z wróżbą. Moje ambitnie orzekło: "Pamiętaj o swojej wartości!" :)
Hello Asia 3
Na sam koniec wizyty zrobiliśmy sobie jeszcze eleganckie zdjęcie na patio w Yasumi i poszliśmy razem na obiad w azjatyckim stylu :D
Hello Asia 3
Bardzo się cieszę, że miałam okazję się z Wami spotkać! :) Na zdjęciu znajdują się oczywiście: 

Organizatorka Patrycja - Interendo
Magda - I love dots
Kasia - My skin story
Monika - Candymona
Ania - Kolorowy kraj
Karolina - Biszkopcik86
Ola - Heyitsalexk
Ola - Wroobela

A poniżej możecie zobaczyć upominki, które otrzymałyśmy:
Hello Asia 3 upominki
Hello Asia 3 upominki
Hello Asia 3 upominki
Jeśli prezenty się Wam podobają, to podobną paczkę będzie można niebawem wygrać w konkursie organizowanym na blogu Interendo :) Powodzenia! ;)

czwartek, 9 sierpnia 2018

Jolsebox 3, czyli o koreańskiej odpowiedzi pewnego sklepu na pudełka kosmetyczne

Szczerze Wam powiem, że nie sądziłam, że post ten pojawi się na blogu. Coś jednak mnie tknęło i w poniedziałek opublikowałam na swoim instastory pytanie, czy chciałybyście zobaczyć zawartość najnowszej, trzeciej edycji Jolseboxa, oraz przeczytać kilka słów na jego temat. Wszystkie osoby biorące udział w ankiecie odpowiedziały, że tak! :D Ja najpierw zrobiłam wielkie oczy, potem poszłam zrobić zdjęcia, a dziś pora opowiedzieć o co tu chodzi ;) Zapraszam więc do czytania! :)
Jolsebox 3
Jolsebox to odpowiedź sklepu z produktami koreańskimi na bardzo modne ostatnimi czasy boxy kosmetyczne. Ich autorem jest oczywiście sklep Jolse (ale post nie jest sponsorowany). Od czasu do czasu, wypuszcza on swoje własne, autorskie wersje pudełek, dzięki którym możemy przetestować ich nowości, mniej znane produkty, oraz po prostu kupić za jednym zamachem kilka kosmetyków sporo taniej. Jego koszt, to zazwyczaj około 34$ (a same pełnowymiarowe produkty z pudełka kosztują 134.37$), możemy zamówić jedną sztukę na osobę, a box wysyłany jest bezpłatnie przesyłką EMS, która dociera do nas zazwyczaj w tydzień (normalnie ona sama kosztuje 22$).  Zakończmy jednak rozważania teoretyczne... W sumie to standard, że przesyłka jest darmowa, że w grupie taniej, itd. Ale czy tak naprawdę warto? Czy pudełko jest godne zakupu? Mimo swojego uwielbienia do kosmetyków koreańskich postaram się być obiektywna xD Na pewno jego minusem jest fakt, że wszystko dostajemy w zwykłym kartoniku bez fajerwerków, który po przeleceniu połowy świata trochę się sfatygował. O zawartość nie trzeba się jednak obawiać, ponieważ wszystkie kosmetyki były dokładnie owinięte folią bąbelkową, więc każdy z nich dotarł do mnie nienaruszony. Drugi minus pudełka, to brak choćby najprostszej karty produktowej. Dlaczego ja się pytam? :( No i trzeci minus - niestety boxów na sprzedaż jest zawsze bardzo mało :/ Na plus na pewno warto z kolei zaliczyć fakt, że nie kupujemy kota w worku i zawsze dzień przed znamy zawartość danej edycji. Ja na tą napaliłam się jak "szczerbaty na suchary", więc dokładnie o północy czasu pacyficznego zasiadłam do komputera i rozpoczęłam polowanie... xD (gdyby ktoś nie wiedział, to u nas 9 rano ;)) Czy nadal jestem zadowolona z tego, co dostałam? Same przeczytajcie ;)
jolsebox 3
Pierwszym kosmetykiem, który znalazłam w Jolsebox 3, jest 302White Ice Breaking Cream, czyli krem do twarzy, zawierający wyciąg z żeń szenia, mający za zadanie utrzymać równowagę wodno - olejową, wodę z Alaski, pantenol, niacynamid oraz adenozynę. Producent obiecuje nam nawilżenie na wysokim poziomie, rozświetlenie, a także wygładzenie zmarszczek. Co ciekawe, nadaje się on nawet do wrażliwej skóry. Bardzo się cieszę, że krem ma żelową konsystencję, bo uwielbiam tego typu kosmetyki, a producent deklaruje chyba w każdym miejscu, że nie będzie się kleił. Jest duża szansa, że się polubimy :D Jego cena to 19.80$ za 50ml. Drugą rzeczą, która pojawiła się w pudełku, jest May Coop Raw Activator, czyli odżywcze serum z bio polimerami, ceramidami, wodą klonową i "kompleksem grzybkowym" (zwłaszcza te grzybki brzmią interesująco xD). Ma ono za zadanie wzmocnić naszą skórę, nawilżyć, ujędrnić, oraz przywrócić promienny wygląd. Nie będę ukrywać, że bardzo podoba mi się sposób zapakowania i buteleczka tego produktu (dokładniej pokażę Wam go jeszcze na instagramie). Jego cena to 35$ za 60ml i co ważne, Jolse nie odwala numerów typu "kosmetyk ważny do końca miesiąca". Sprawdziłam wszystkie daty przydatności bardzo dokładnie i oscylują one między 2020 a 2021 rokiem. Trzecim kosmetykiem, który znalazłam w Jolsebox, jest Haruharu Wonder Honey Green Briliant Cream. Jest to produkt stworzony z naturalnych składników, który bazuje głównie na zielonej herbacie i miodzie, które mają zapewnić nam efekt głębokiego nawilżenia oraz rozjaśnienie cery. Szczerze powiem, że mimo bajernego opakowania przypominającego kubek z kawą na wynos, wydaje mi się on najsłabszym ogniwem tego pudełeczka. Dlaczego? Bo w sumie zamiast drugiego kremu o podobnych właściwościach wolałabym zobaczyć tu toner, lub może coś do mycia twarzy? Ale generalnie nie będę mocno grymasić, ponieważ nie kupowałam kota w worku, sam kosmetyk jest duży, pewnie będzie wydajny i jeśli sama nie zdążę, bądź nie będę miała na niego ochoty, bez żalu podaruję go mamie. Te 90ml kosmetyku będzie dla niej jak znalazł xD A że ona również walczy z przebarwieniami, na pewno chętnie go przyjmie. Cena produktu to 24.65$.
jolsebox 3
Czwarty pełnowymiarowy kosmetyk, który znalazłam w pudełku, to Tosowoong Spot Whitening Vita Clinic Vitamin Eye Cream. Jest to krem pod oczy bazujący na arbutynie, pomagający usunąć plamy, piegi oraz cienie. Dzięki zawartości adenozyny, ma także poprawiać wygląd skóry wokół oczu i wspomóc walkę ze zmarszczkami. Szczerze powiem, że w dużej mierze to ten produkt zachęcił mnie do zakupu całego pudełka. Niedawno zauważyłam, że ostatni bastion w walce z moimi piegami to właśnie skóra pod oczami i kości policzkowe, a dodatkowo od ponad roku "chodzi" za mną krem pod oczy z kulkowym aplikatorem xD Tosowoong to wszystko ma, można nim dodatkowo wykonać delikatny masaż, a działanie i opakowanie jakby stworzone pode mnie. Gdybym nie kupiła Jolseboxa, na pewno i tak bym go przetestowała ;) Jego cena to 20.40$ za 15ml. Ostatnim, piątym już pełnowymiarowym kosmetykiem, jest Blithe Patting Splash Mask Soothing&Healthing Green Tea. Jest to produkt bazujący na ekstrakcie z zielonej herbaty, mający koić podrażnioną skórę, odżywić, zapewnić równowagę pH i wspomóc naszą nierówną walkę z przebarwieniami. Kosmetyk ten nazwano maseczką, jednak jego zastosowanie jest co najmniej dziwaczne jak na kosmetyk tego typu. Dlaczego? Producent przewiduje, aby po demakijażu napełnić zlew lub miskę wodą, wlać nakrętkę płynu z butelki i opłukiwać tą mieszanką twarz przez 15 sekund. Jeśli komuś nie chce się bawić w takie cuda, alternatywą dla tego sposobu, ma być wklepanie maski w twarz i zmycie produktu po 15 sekundach. Trzeci sposób użycia, którego autorką jest Marta @virulentiss (pozdrawiam Cię serdecznie! :*), zakłada stworzenie z niej mgiełki stosując się do proporcji podanych na opakowaniu :) Ja swojej "maseczki" jeszcze nie otwierałam, ale czytałam, że zapach ponoć nie jest zbyt zachęcający :P Z chęcią zobaczę czy i co ten "gadżet" daje xD Jego koszt, to 33.77$ za 200ml.
jolsebox 3
Poza pełnowymiarowymi kosmetykami, w Jolsebox 3 znalazły się także dwie miniatury. Czego? Pianki do mycia twarzy Cosrx Low pH First Cleansing Milk Gel, którą bardzo chciałam wypróbować odkąd tylko pojawiła się na rynku, oraz filtra Elrastory UV Shield Centella Sun Spf 50+ PA ++++. Poza tym, do pudełeczka dorzucono także dwie maski w płachcie SecretKey Starting Treatment Essential.
Jakie są moje ogólne odczucia odnośnie tego boxa? Jak bardzo łatwo się domyśleć, jestem zadowolona z jego zakupu. Całość ukierunkowana jest głównie na rozjaśnienie skóry twarzy, usunięcie przebarwień, nawilżanie oraz odżywianie, czyli dokładnie to, na czym ostatnio skupiam się w swojej pielęgnacji. Ciekawa jestem, kiedy sklep zaskoczy nas kolejną edycją i komu będzie ona dedykowana. Co myślicie o zawartości tego pudełka? Podoba Wam się pomysł Jolse? Dajcie koniecznie znać! :)

piątek, 3 sierpnia 2018

Lipcowe nowości i niespodzianki: mała - duża prezentacja ;)

Nie będę ukrywać, że ostatni miesiąc minął mi z prędkością światła. Mało byłam w domu, sporo się działo, kilka dni wyjęły mi z życia upały i tak oto lipiec 2018 roku zakończył swój krótki żywot. W tak zwanym międzyczasie, napływały do mnie oczywiście paczki z różnych stron Polski i Świata. Przy okazji - sama kupiłam kilka rzeczy w tradycyjnych sklepach. Jesteście ciekawe jakie kosmetyki i gadżety pojawiły się u mnie w lipcu? Jeśli tak, serdecznie zapraszam do czytania :)
black liner haul
haul black liner
Zacznę może od dodatków z gazet. W jednym czasopiśmie (nie pamiętam tytułu - wybaczcie :P) dorwałam miniaturę Essential Body Balm D'Alchemy. Wiele o tej marce słyszałam i naprawdę szczerze mnie zainteresowała, więc niewiele myśląc, wyszłam z kiosku z gazetą. I to nawet nie jedną! W lipcowym "Zwierciadle" można było dostać Płyn Micelarny Aloesove lub żel do mycia twarzy tejże firmy. A że to nowa marka Sylveco - pomyślałam, że spróbuję. Poza tym, na facebooku Superpharm udało mi się dostać do testów Wypełniacza Zmarszczek do Szyi i Dekoltu D'Alchemy :) Myślałam, że się nie uda, ale okazało się, że mój refleks tego dnia jednak okazał się niezły :P Poza tym sama skusiłam się na Piankę pod Prysznic Spa Secrets w "cenie na dowidzenia" w Rossmannie. Przy okazji wrzuciłam też do koszyka popularne ostatnio na instagramie Maseczki Peel Off Selfie Project oraz Nożyczki Fryzjerskie. Co mnie skłoniło do ich zakupu? W którąś niedzielę postanowiłam - obcinam włosy :D W poniedziałek rano poleciałam do fryzjerki (pozdrawiam panią Michalinę! :D), a tu wolne miejsce dopiero w czwartek :( Stwierdziłam, że absolutnie nie mogę tyle czekać! Poszłam więc po sprzęt, dokształciłam się 3 minutowym filmikiem na youtube i ścięłam czuprynę. Gdy poszłam za 4 dni do fryzjerki stwierdziła, że jest bardzo przyzwoicie jak na pierwszy raz, trochę mi je wystopniowała i teraz jestem szczęśliwszym człowiekiem xD 
haul black liner
W ostatnim miesiącu przyszło do mnie także zamówienie z Colourpop składane jeszcze w czerwcu. Zdecydowałam się na ich nowości, czyli podkład No Filter Natural Matte Foundation nr 20 Fair, puder No Filter Sheer Matte Pressed Powder w odcieniu Fair, cień do powiek Pressed Powder Shadow w kolorze Glassbull oraz mój ukochany korektor Colourpop No Filter Concealer nr 06 Fair :) Poza tym, skusiłam się też na polecaną przez Łukasza maskarę L'oreal False Lash XFiber, a przy okazji zakupów wrzuciłam do koszyka także cień do powiek Nabla Alchemy oraz minipaletkę Rozświetlaczy Makeup Revolution Chocolate Elixir Glow :) W lipcu gdzieś w Rossmannie dorwałam także Trymer Ideen Welt, ale szczerze powiedziawszy nie jest on zbyt genialny :P Choć nic złego też nie można w sumie o nim powiedzieć...
haul black liner
Z kolei z Jolse dotarła do mnie ekstra paczka z masą kosmetyków z czego dwa zrobiły na mnie genialne pierwsze wrażenie. O co chodzi? Ano o Time Freeze Eye Serum Laneige  oraz Su:m37 Time Energy Skin Resetting Repairing Serum. Przy okazji postanowiłam również wypróbować Piankę do Mycia Twarzy Apple Sead Deep Cleansing Foam Innisfree, Moisture Foam Cleanser Pikachu Tonymoly oraz pomadkę Innisfree Canola Honey Lip Balm. Dodatowo dostałam także Maskę w Płachcie Red Ginseng Secris oraz Krem do Rąk Food a Holic Collagen Moisture Hand Cream :) Na pewno niedługo będą pojawiać się ich recenzje ;)
haul black liner
W lipcu dotarła do mnie także paczka ze sklepu beautynetkorea, który wprowadził do sprzedaży własną markę kosmetyków noszącą nazwę Eyenlip. Cream Travel Kit testuje mój brat i szczerze powiem, że od ślimaka jego kapryśna cera faktycznie zrobiła się dużo ładniejsza. Kremy są lekkie, delikatne i szybko się wchłaniają. Z kolei nasze czupryny miały okazję testować ampułki Professional Hair Ampoule Lulu. Mają one oleistą konsystencję, ale bardzo łatwo się spłukują, pozostawiając włosy miękkie, jedwabiste i delikatne. Ja, mój mąż i mama bardzo je polubiliśmy :) Kolejną rzeczą z tego zdjęcia, która przypadła mi do gustu chyba najbardziej jest Pure Cotton Perfect Cover BB Cream. Najpierw dałam go do testów mamie, bo wydawał mi się ciemny, ale ona tak ten bb chwaliła, że sama postanowiłam go wypróbować. Dodałam trochę rozjaśniacza i faktycznie na twarzy sprawdza się genialnie nawet w te upały. Na pewno zakupię sobie jaśniejszy odcień! Z kolei jeśli chodzi o płatki pod oczy Hydrogel Eye Patch Salmon Oil, nie jest już tak różowo. Mimo iż efekt, który dają jest całkiem zadowalający, to mają niedopasowany do mojego oka kształt, zjeżdżają w dół i skóra koszmarnie lepi się po ich zdjęciu ;) Krem pod Oczy Salmon Oil Nutrition Eye Cream oraz Maski w Płachcie Calamansi Vitamin Solution Mask jeszcze czekają na swój debiut. Ceny? Od 1.5$ za maseczkę, po 11$ za krem pod oczy ;)
haul black liner
W lipcu dostałam też piękną paczkę od marki Naturativ, która odświeżyła wygląd swojego sklepu internetowego, oraz szatę graficzną opakowań :) Z tej okazji w ramach prezentu trafiły do mnie dwa kosmetyki: cudownie pachnąca mgiełka Orange Flower Mist, która od razu poszła w ruch, oraz Glamorous Cooling&Illuminating Body Balm :) Ślicznie dziękuję! A zmiany bardzo na plus ;*
haul black liner
Od naszej kochanej Interendo dostałam też w lipcu wielki prezent, do którego niestety nie jestem w stanie przypasować żadnej okazji, no może poza tym, że Patrycji mama wzięła ode mnie małą kotkę xD Trafił do mnie kubeczek z Pusheenem, na który od dawna się czaiłam, piękna świeca Bath&Body Works Pink Prosseco, mój ukochany puder TonyMoly Cats Wink Clear Pact, rozświetlacz Too Faced Diamond Light Highlighter, który chodził mi po głowie chyba od pół roku, miniaturki kremów Etude House oraz minitusz Tarte Gifted. Głównymi atrakcjami paczki poza rozświetlaczem, były dla mnie chyba pomadka Fairy Tears i paletka cieni White Peach Too Faced. Słońce, chyba oszalałaś, ale bardzo Ci dziękuję, naprawdę sprawiłaś mi ogromną radość ;*
Poza tym wszystkim, dostałam jeszcze gifty z okazji Hello Asia Vol.3, ale myślę, że ich temat poruszę w kolejnym lub jeszcze następnym poście :) W każdym razie tam też jest co oglądać, szczególnie jeśli nie wpadło Wam nic w oko na moim instagramie ;) Jeśli chodzi o lipiec - to byłoby na tyle. Coś wpadło Wam w oko? A może zostawicie w komentarzu linka do swoich ostatnich nowości? :)