piątek, 30 czerwca 2017

Czerwcowe nowości, czyli o promocjach, spełnionych marzeniach i uzupełnianiu braków

Jak minęło mi ostatnie 30 dni pod względem zakupów? W czerwcu nowości nie dotarło do mnie jakoś spektakularnie dużo, ale niektóre z nich są, że tak powiem sporego kalibru :P Było także spełnianie zaległych marzeń, było uzupełnianie zapasów, było polowanie na promocje. Czyli na dobrą sprawę jak co miesiąc :D Zostawmy jednak to lanie wody i przejdźmy do konkretów! Co nowego tym razem? :D
Nowości czerwca Black Liner
Zamówienie Jolse Innisfree the saem petitfee laneige
Zaraz na samym początku czerwca, albo nawet pod koniec maja, dotarła do mnie paczka od Jolse, którą mogłyście już oglądać na moim Instagramie. Właściwie wszystkie produkty, poza Innisfree Whitening Pore Synergy Serum, poszły już w ruch. Z maski do ust Petitfee Oil Blossom Lip Mask jestem niesamowicie zadowolona, i już nawet doczekała się swojej recenzji (klik). Z kolei Innisfree Jeju Lava Seawater Intensive Ampoule jest jeszcze w fazie testów, ale po miesiącu wiem, że bardzo podoba mi się jej zapach, ma ciekawą konsystencję (coś jakby połączenie żelu z olejkiem?), ale niestety trochę się klei. Reszta niech na razie zostanie tajemnicą ;) Jeśli chodzi o pielęgnację ciała latem, postawiłam na The Saem i jego Iceland Hydrating Soothing Gel. Jest to galaretowaty żel nawilżający, który wchłania się do matu,  bosko pachnie i naprawdę uwielbiam go używać :D Z kolei Laneige Water Bank Eye Gel chodził mi po głowie już od bardzo dawna. Czytałam kilka jego recenzji, większość była dobra i z racji tego, że w momencie wyboru nie miałam żadnego kremu pod oczy - poległam. Ale zdradzę Wam, że nie żałuję ;)
Rossmann promocja 2+2 maszynki gilette venus wilkinson
Jak pewnie same dobrze wiecie, Rossmann w czerwcu uraczył nas kolejną promocją z cyklu "dwa kupujesz, dwa dostajesz, ale ściągnij aplikację". A że od dobrego roku zużywam zapasy męskich maszynek, bo mój mąż stwierdził, że on już golił się nie będzie, i mam ich serdecznie dość (ale została już ostatnia), postanowiłam skorzystać. Skusiłam się na klasyczną Gilette Venus i wkłady do niej, Gilette Venus Breeze (strasznie mi się ona podoba, te mydełka po bokach dają idealny poślizg!) oraz jednorazówki Wilkinson Sword Hydro Silk. Mam maszynek do końca świata :P Ale wiecie, promocja była xD
Balea Rasiergel Hada Labo
Z kolei brnąc dalej w tematykę usuwania zbędnego owłosienia, mąż przywiózł mi z Bułgarii trzy żele do golenia Balea Rasier Gel. Jeden z nich, to wersja dostępna cały czas, nosząca nazwę Pink Grapefruit, a dwa to limitki: Fruity Dream i Coco Melon. Bardzo je lubię, a wypaprałam już wszystko, co przywiozłam z ubiegłorocznych wakacji, więc nadeszła pora, na ubłaganie "małża" na wycieczkę do DM. Nie był szczęśliwy, ale chyba biedak się przyzwyczaił :P Na doczepkę na zdjęcie załapał się jeszcze kupiony tydzień temu żel Hada Labo Tokyo Gentle Hydrating Cleanser All-In-One. Miałam na niego ochotę już wcześniej, ale jakoś nie składało się z zakupem, jednak kiedy zobaczyłam parę dni temu promocję w Rossmannie, wpadł do koszyka. I koniec pieśni :P
Tusz Mac Nyx Soft Matte YSL Volpute Shine pomadka Mac konturówka Golden Rose
W kwestii kolorówki również nie próżnowałam (jak zwykle :P). Zakupiłam w czerwcu mój ukochany tusz Mac In Extreme Dimension 3D Black Lash (recenzje różnych wersji: klik oraz klik). Moje rzęsy  uwielbiają tę maskarę. Dlaczego? Idealnie pogrubia, wydłuża, rozdziela, ale także starcza na najdłużej ze wszystkich mi znanych. Tylko jej cena jest już trochę mniej fajna, ale na szczęście trafiłam na promocję :P Kolejne nowości to zakupy szminkowo-pomadkowe. Ucięłam sobie niedawno pogawędkę z panią w Sephorze, że mam ich tyle, że naprawdę powinnam odpuścić, ale powiedziała, że lepsze to niż papierosy (pani była paląca). A ja rzuciłam parę miesięcy temu, to chyba mi wolno :D (no dobra, wcześniej też tylko popalałam na imprezach). Trafiła do mnie więc Nyx Soft Matte Lip Cream 03 Tokyo (tutaj znajdziecie recenzję innego odcienia tej pomadki a tu obejrzycie jak wyglądam w kolorze 03;)). W kwestii spełniania marzeń: od bodajże roku, chodziła za mną pomadka Yves Saint Laurent Rouge Volpute Shine... Ale chodziła bardzo. W końcu nie wytrzymałam i wywaliłam ponad stówę na odcień Beige Blouse nr47 podczas Vipów we wspomnianej wyżej Sephorze. Cóż, szczęśliwa jestem :P Dziś pożyczyłam ją mamie i ta stwierdziła, że na pewno kupi swoją. Jest miłość - nie żałuję nawet grosza!  Z kolei drugim zakupem marki Mac jest Pomadka Up The Ump o wykończeniu Amplified, będąca pięknym, lekko zgaszonym, chłodnym fioletem. Też myślę o niej od Bożego Narodzenia, ale nie mogłam określić, czy będę się w niej dobrze czuć. W końcu kupiłam, nabyłam też pasującą do niej (no, tak plus minus pasującą :/) Konturówkę Golden Rose Lipliner nr203 i będę próbować. Na razie używałam jej kilka razy i wszyscy mówią, że wyglądam... inaczej. Wiele to mówi, nieprawdaż? :P
Douglas kod niespodzianka
Z kolei te nowości, wiążą się z historią pewnego prezentu. 29 czerwca mój mąż miał urodziny i w związku z tym kupiłam mu w Douglasie perfumy (nigdzie indziej nie było, bo to jakaś mega nowa nowość :P). Wrzuciłam je więc do koszyka, wpisałam kod na 20% rabatu i wtedy mym oczom ukazało się, że do zakupów powyżej 99zł, po wpisaniu kodu NIESPODZIANKA dostajemy nieokreślone coś. Myślę sobie: "no dobra, będzie dodatek do prezentu". No i dodatkiem do prezentu okazała się damska kosmetyczka Guerlain, baza L'or oraz Maskara Maxi Lash. Nieziemsko męski prezent, który bardzo mnie ucieszył :D Z kolei miniaturę Lancome Bi-Facil Visage dostałam bodajże do zakupu tuszu i pomadki Mac.
W czerwcu postanowiłam trochę zająć się swoimi włosami. W poniedziałek byłam u fryzjera, skróciłam je dobre 15cm, i generalnie wydumałam, że będę z nimi robić bliżej nieokreślone coś, czyli opracuję jakąś metodę stylizacji xD (to wersja oficjalna).  W celu realizacji swojego niecnego planu podboju kosmosu zwanego moją głową, zakupiłam Prostownicę Philips MoistureProtect HP8372/20. I szczerze powiem: jestem nią oczarowana! Po porzuceniu badziewia, którego używałam ostatnie 9 lat (na studniówkę sobie nabyłam :P) poczułam się jak po przesiadce z Poloneza do Porsche. Nic nie ciągnie, nie pali, nie wyrywa, jeszcze tylko opracuję kręcenie nią fal i będzie ekstra. A jak nie wyjdzie, to nabędę stożkową lokówkę :D W każdym razie, po kilku użyciach jestem zachwycona. Zobaczymy, jak sprawdzi się przy dłuższym stosowaniu. Z zalet "okołoprostownicowych" warto  też wspomnieć o dołączonym do niej klipsie, a w kwestii wad: to etui mogłoby być jednak ładniejsze :/ Kilka dni temu w Claire's nabyłam sobie jeszcze ładną, metalową klamrę, ale w sumie poza zrobieniem za jej pomocą końskiego ogona nie opracowałam nic nowego (ma się ten talent, co nie? :P). Jeśli zaś chodzi o opaski... Mój mąż zapuszcza włosy (tak, on ma nienaturalną dla mężczyzn skłonność do noszenia dziwadeł na głowie) i jest na etapie "wykończy mnie ta grzywka". Ja chcąc być dobrą żoną, zanabyłam mu w Rossmannie opaskę Ivybands w kolorze czarnym. Raz pożyczyłam i zaraz kupiłam swoją (trzy razy grubszą niż męska wersja). Powiem Wam, że chyba nigdy nie miałam nic, co tak świetnie trzymałoby włosy w ryzach. Opaska ogarnia ciężką grzywkę męża, moje wybujałe baby hair i cały dzień trzyma się na miejscu (ponoć dzięki specjalnej powłoce wewnętrznej). Ja z pewnością kupię sobie jeszcze cieńszy model, taki błyszczący, "z brokatę", czarnym oczywiście :D.
I to już wszystko na dziś. Co wpadło Wam w oko? A może znacie któryś z tych produktów? Dajcie znać, bo jestem bardzo ciekawa Waszych opinii ;)

P.S. Bez skrępowania możecie zostawić mi w komentarzach link do swoich kosmetycznych nowości z ostatniego miesiąca, bo mam lekkie "blogowe" tyły ;)

niedziela, 25 czerwca 2017

Piąte urodziny Shinybox, czyli kosmetyczne świętowanie

Urodzinowy Shinybox to zawsze coś wyjątkowego ;) Zanim zostałam ambasadorką, zdarzało mi się zamawiać pojedyncze pudełka. Raz z listopada, czasem z grudnia, niekiedy trafiło do mnie coś z wiosny, ale od trzech lat zawsze urodzinowy box gości u mnie w domu. Dlaczego? Zazwyczaj jest wyjątkowy i zazwyczaj mi się podobał. Co ciekawego pojawiło się zatem w roku 2017? Akurat w piąte urodziny? Zapraszam na prezentację wersji XXL! :) (pojawiła się jeszcze klasyczna i VIP).
Shinybox 5th Anniversary Celebration Time
Piąte urodzinowe pudełeczko nosi nazwę Shinybox 5th Anniversary Celebration Time. Tym razem, zawartość boxa XXL umieszczona jest w dużym pudle, do którego całkiem nieźle mieści się mój z deczka otyły kot (z normalnego się wylewa, to jest znacznie większe :P oraz zawiera jeden dodatkowy, pełnowymiarowy kosmetyk). 
Shinybox 5th Anniversary Celebration Time Kueshi
Niewątpliwie największą "atrakcją" pudełka są kosmetyki marki Kueshi. Pierwszym z nich jest Kremowy Balsam do Ciała i Rąk, który zawiera aż 500ml kosmetyku. Cieszę się z jego obecności, gdyż wszelkiego rodzaju smarowidła do dłoni schodzą u mnie niczym woda, więc najprawdopodobniej zostanie zużyty w ten sposób, przez moją kremolubną familię. A że produkt jest w miarę naturalny i nie testowany na zwierzętach, to zawsze duży plus. Cena? 57zł. Drugim kosmetykiem Kueshi jest Rewitalizujący Tonik do Twarzy. Długo nie używałam tego rodzaju kosmetyków, ale całkiem niedawno zaskoczyło u mnie w głowie, że jednak sporo tracę. Teraz moja pielęgnacyjna rutyna bez toniku obejść się nie może a w zapasach nie ma ich u mnie zbyt wiele - z pewnością wcześniej czy później wyląduje więc na mojej twarzy :) Mam nadzieję, że obietnica nawilżenia nie jest przesadzona ;) Jego koszt to 42zł za 200ml.
Shinybox 5th Anniversary Celebration Time Kneipp Mincer Evree
Pierwszym z nietrafionych produktów jest Olejek do Kąpieli Tajemnica Piękna Kneipp. Dlaczego nie jestem z niego zadowolona? Bo nie mam regularnie dostępu do wanny :( Ale muszę przyznać, że to genialny kosmetyk. Miałam okazję go używać, będąc w na wyjeździe nad jeziorem, w domu cioci. Sam olejek przepięknie pachnie wanilią, a skóra po jego użyciu jest miękka, nawilżona i natłuszczona. Nawet mój "suchar" nie wymagał stosowania balsamu, więc sam produkt naprawdę jest super. Dam go Chrzestnej za użyczenie nam kluczy na "biwakowanie", ona ma wannę, więc powinna być zadowolona ;) Jego koszt to 5.99 za 20ml. Drugim kosmetykiem z powyższego zdjęcia jest Koncentrat do Rąk Przeciw Przebarwieniom Mincer. Muszę przyznać, że idea rozjaśnienia przebarwień na dłoniach jak najbardziej do mnie przemawia i z chęcią miałam go używać, ale o serum poprosiła mnie mama a ja nie miałam serca odmówić (w końcu mam tego tyle :P). Sam produkt pięknie pachnie owocami i mam nadzieję, że faktycznie będzie skuteczny, a przebarwienia na mamy rękach schowają się choć trochę. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym go nie wypróbowała i efekt po użyciu bardzo mi się spodobał. Skóra jest gładziutka oraz aksamitna a serum nie pozostawia żadnego filmu. Super ;) Koszt kosmetyku to 19.99 i już dziś mówię, że z pewnością nabędę swój egzemplarz. Z kolei w ramach pudełka XXL każda z nas dostała jeden z pięciu kosmetyków Evree i Remedium Natura. Ja natrafiłam na Upiększający Krem pod Oczy Evree Magic Rose i muszę przyznać, że jego obecność również wywołała u mnie zadowolenie. Dlaczego? Bo lubię kosmetyki tej marki, miałam już krem do twarzy z tej serii i dobrze się u mnie spisał, oraz dlatego, że w moich zapasach nie leżakuje przysłowiowych 10 innych kremów pod oczy (bo do twarzy już niestety tak :/). Jego cena to 31.49 i gdy zużyję produkty, które mam aktualnie otwarte, zapewne sięgnę po niego :)
Shinybox 5th Anniversary Celebration Time Trind smart girls get more
Jeśli chodzi o kwestię kosmetyków "kolorowych" również zostałam usatysfakcjonowana. W pudełeczku znalazła się Klasyczna Kredka do Ust Smart Girls Get More. Przyznam szczerze, że bardzo mnie ten produkt ucieszył, gdyż trafił mi się różowawy nudziak w odcieniu Nude Pink 01, którego można używać zarówno jako konturówki, jak i w roli matowej pomadki. Jest ona miękka i przyjemna w użytkowaniu, więc często będę po nią sięgać ;) Cena kredki to 5.99 za sztukę. Z kolei w kategorii "pielęgnacja paznokci" towarzyszyć nam będzie Odżywka Trind ;) Mój Semilac właśnie się kończy, a że odżywki używam przed każdym "manicurem", to z chęcią przetestuję i tę. Mam nadzieję, że pomoże choć w optycznym wygładzeniu mojej nierównej płytki ;) Jej koszt, to 59zł za 9ml, w pudełeczku umieszczono mini wersję zawierającą 4ml. (edit. dowiedziałam się, że odżywka zawiera fromaldehyd, co dyskwalifikuje ją do użytkowania na moich paznokciach :( )
Shinybox 5th Anniversary Celebration Time Hello Slim
W czerwcowym boxie znalazł się również Dwustopniowy Program Detox Hello Slim. Ma on za zadanie przyspieszyć metabolizm, oczyścić organizm, pomóc zrzucić parę kilo i zmniejszyć apetyt. I muszę przyznać - pierwszy raz jestem zadowolona, że w pudełku znalazło się coś takiego. Dlaczego? Ano dlatego, że w przeciągu ostatniego półtora roku, wesoło przytyłam sobie z 45 do 51 kg i ostatnie dwa - trzy zaczynają lekko mi przeszkadzać. Chodzę regularnie na basen, ale poza poprawą kondycji - efektów nie widzę. Może pojawią się po tym? Same herbatki ładnie pachną, nieźle smakują i chyba nie ma w nich "badziewia", gdyż w składzie widnieją głównie zioła. Cena? 97zł za zestaw ;)
Shinybox 5th Anniversary Celebration farmona efektima, shefoot
Poza produktami pełnowymiarowymi, w pudełku znalazło się też sporo produktów "saszetkowych". Są to między innymi Mineral Spa Efektima (cena 2.52), Ratunek dla Stóp Nivelazione, Sól do Kąpieli Stóp SheFoot (4.90zł) oraz Owocowo - Festiwalowe Tutti Frutti, czyli żel pod prysznic i szampon w saszetce ;) Poza tym, w boxie znalazła się Micelarna Odżywka Myjąca Schwarzkopf Moisture Kick, która niesamowicie mnie zaciekawiła i z jej obecności również jestem zadowolona. Zobaczymy do to za cudo ;) Koszt pełnego wymiaru, to 85zł za 500ml ;)
Podsumowując: urodzinowe, czerwcowe pudełeczko Shinybox 5th Anniversary Celebration zrobiło na mnie bardzo dobre wrażenie. Poza saszetką Efektimy, odżywką Trind i olejkiem do kąpieli Kneipp, reszta mi się podoba i z chęcią zużyję pozostałe produkty. Szczerze powiem - rzadko się to zdarza, więc oby tak dalej! A Wy co myślicie o najnowszym boxie? Jesteście zadowolone? ;)

poniedziałek, 19 czerwca 2017

Skin79 Super+ Triple Functions Orange, czyli o jednym z moich pierwszych kremów BB słów parę

Podkłady porzuciłam (wychodzi, że teraz już na amen), mniej więcej w wieku 21-22 wiosen, czyli ponad 6 lat temu. W tak zwanym międzyczasie próbowałam szukać ideału, kupowałam przeróżne kosmetyki, szukałam wśród produktów wysokopółkowych, średnich i tych całkiem tanich. I co? Nic... W końcu w akcie desperacji zaczęłam przekopywać internet poszukując czegoś jasnego, co dobrze wyglądałoby na mojej skórze o dziwnym, szaroróżowosinym zabawieniu. Tak oto trafiłam na wizaż oraz markę Skin79, i od prawie 7 lat mam w kosmetyczce co najmniej dwa różne kremy BB tej firmy. Dziś więc pora na Skin79 Super+ Triple Functions Orange, który trafił do mnie jako drugi tejże marki, zaraz po wersji Gold. Kupiłam go ponownie po kilku latach i właśnie przyszła pora, aby wypowiedzieć się, czy powroty to dobra rzecz :P Zapraszam do lektury! ;)
Skin79 Super+ Triple Functions Orange
Krem BB jest zapakowany oczywiście w kartonik, wewnątrz którego znajduje się pomarańczowe opakowanie w kształcie walca mieszczącego 40g produktu. Pompka generalnie działa w nim bez zarzutu, choć pod koniec stosowania zaczyna trochę strzelać. Napisy pięknie tkwią na swoim miejscu, plastik się nie rysuje i chyba jedyne co mogę mu zarzucić, to to, że jest niezbyt poręczne w podróży. Jest to jednak bardzo naciągany problem, gdyż ja jeżdżę z nimi dosłownie wszędzie i jakoś dajemy radę ;) Na zużycie całości, mamy aż 12 miesięcy, czyli wg mnie w sam raz :) Warto również wspomnieć o tym, że tak jak w przypadku chyba wszystkich BB tej że marki, podczas nakładania, towarzyszy nam aromat kwiatów ;) 
Skin79 Super+ Triple Functions Orange
Wersja Orange, to chyba jedna z popularniejszych u nas w kraju. Dlaczego? Ano dlatego, że jako jedyna posiada w miarę ciepłe tony. Pewnie jesteście ciekawe, z jakiego powodu kupiłam sobie krem o takim zabarwieniu? Ano dlatego, że latem, gdy złapię trochę słońca (pod filtrem spf50, więc jest to naprawdę "trochę"), moja skóra odrobinę zmienia odcień, i z typowo zimnej, staje się raczej neutralna. Kolor Skin79 Orange po utlenieniu na mojej cerze, określiłabym również jako neutralny, beżowy, bez typowej przewagi tonów ciepłych (choć zimą barwi mnie nieco na żółto), ani chłodnych. Dużą jego zaletą, w przypadku stosowania w cieplejsze dni, jest bardzo wysoki filtr, bo aż SPF50 PA +++. 
Skin79 Super+ Triple Functions Orange
Konsystencja kremu BB jest bardzo komfortowa w użyciu. Produkt jest dość gęsty, ale jednocześnie stosunkowo śliski i łatwo rozprowadzić go po twarzy. A przypudrowany, trzyma się na mojej normalnej ostatnio skórze od nałożenia, aż do zmycia, w niemalże nienaruszonym stanie (jako wiecznie zakatarzonej, zazwyczaj trochę wyciera się w okolicy nosa). Co ważne, kosmetyk nie podkreśla suchych skórek i nie zbiera się w zmarszczkach, ani załamaniach skóry w celu złośliwego podkreślenia nierówności ;) Nie lubicie używać pudru? To również żaden problem. Z kremów BB marki Skin79, to właśnie Orange funduje nam najmniejszy glow, i choć jednak go posiada, to na pewno daleko mu do mokrego efektu "chok chok" uwielbianego przez Koreanki. Nieutrwalony jednak, może odbić się na telefonie, albo ubraniu (nie raz zebrałam "opeer" od mego męża, że znowu usmarowałam mu ciemną bluzkę :P). Co ważne, posiada on bardzo przyzwoite krycie i pięknie maskuje moje zaczerwienienia oraz naczynka, choć niektóre piegi potrafią spod niego delikatnie wyglądać ;) Poniżej możecie obejrzeć swatche wszystich moich kremów BB i zapewniam, że choć wyglądają na ciemne i zupełnie od siebie inne, po utlenieniu się wszystkie poza Skinfood Platinum Grape Cell świetnie dopasowują się do mojej cery (ten też nie jest za ciemny, tylko za żółty więc oddałam go mamie).
BB cream swatch dr.G Skinfood skin79
Czy krem faktycznie posiada właściwości rozjaśniające, nawilżające i przeciwzmarszczkowe? No chyba tak średnio, ale nie oczekuję, że kosmetyk kolorowy będzie robił za mnie to, co pielęgnacja. To ona jest podstawą dobrego wyglądu naszej cery, a krem BB to tylko dodatek (kiedyś nie kładłam pod BB nic, ale teraz już nie pomijam esencji, serum i kremu na dzień). Dla mnie ważne jest, że Orange nie wysusza, nie powoduje wysypu niedoskonałości (ale zmywam go dwuetapowo lub specjalną pianką do usuwania kremów BB) i nie wywołuje podrażnień na mojej twarzy.
Skin79 Super+ Triple Functions Orange review
Krem Skin79 Super+ Triple Functions Orange kosztuje od około 70 do 100zł. Ale czy za ponad pół roku codziennego stosowania, ze względu na szaloną wydajność to dużo? Moim zdaniem za tak dobry produkt - nie. Powrót po latach do mojego drugiego w życiu kremu BB okazał się bardzo udany! :) A Wy? Znacie ten kosmetyk? A może lubicie inny krem BB tejże marki? Albo macie całkiem innego faworyta? Dajcie znać!
P.S. Jeśli szukacie recenzji kremów BB ze zdjęcia na ręce - znajdziecie je tutututututu i tu

środa, 14 czerwca 2017

Oil Blossom Lip Mask Camelia Seed Oil Petitfee, czyli o całonocnych maskach do ust - epizod 2.

Jak zapewne dobrze wiecie, moje usta rządzą się swoimi prawami. Są nieznośne, kapryśne, mają nierówną pigmentację (na dolnej wardze z prawej strony mam megaelegancką, ciemniejszą plamkę wyglądającą jak pęknięte naczynko), w dodatku są dość duże (może nie jak u Angeliny Jolie, ale jednak miałam kompleks na punkcie ich rozmiaru) i skutecznie działa na nie naprawdę niewiele kosmetyków. Jako że fascynacja kosmetycznym rynkiem azjatyckim (a raczej głównie koreańskim) trwa u mnie w najlepsze, zainteresowałam się obecnymi tam całonocnymi maskami do ust. Pierwszą z nich, Laneige, niesamowicie polubiłam. Jak sprawdziła się zatem  sporo tańsza Oil Blossom Lip Mask Petitfee? Zapraszam do lektury!
Oil Blossom Lip Mask Petitfee
Maska do ust Petitfee jest umieszczona w szklanym, bardzo eleganckim, 15-sto gramowym opakowaniu ze srebrną nakrętką. Co ciekawe, z powodzeniem może ona służyć za lusterko. Skąd wiem? Ano stąd, że ja, z zerową koordynacją ruchową i wiecznymi problemami z przestrzenią, zawsze nakładam kosmetyki przed lusterkiem :P W przypadku tej maski, jest o tyle komfortowo, że po prostu nie muszę go szukać, bo podczas smarowania mogę przejrzeć się w nakrętce :D Brawo :P Sam słoiczek jest wygodny w użytkowaniu, dołączono do niego szpatułkę, więc bez problemu można zachować higienę :) 
Oil Blossom Lip Mask Petitfee
Konsystencja Oli Blossom Lip Mask Camelia Seed Oil Petitfee jest identyczna, jak w przypadku wspomnianej wyżej Laneige. Niby twarda, niby zbita, ale pod wpływem ciepła naszego ciała, zamienia się w delikatny olejek, który z łatwością rozprowadzimy nawet po najbardziej zniszczonych ustach. Zapach maseczki wydaje mi się świeży i delikatnie kwiatowy, ale z pewnością będzie on niemęczący nawet dla wrażliwych nosów. Co ciekawe, produkt ten, mimo iż przeznaczono go do stosowania na noc, jednak posiada jakiś posmak. Jaki? Również bardzo delikatny, lekko słodki, ale także nie przeszkadza on w użytkowaniu i przeszkadzać nie powinien - nawet jeśli ktoś jest wrażliwy na tym punkcie.
Oil Blossom Lip Mask Camelia Seed Oil Petitfee
Jak jednak z działaniem owej maski (wszak nie samym opakowaniem i zapachami kobieta żyje)? Szczerze? Jestem pod wrażeniem. Nie wiem jak jest u Was, ale w kwestii produktów do ust, ja po pierwszym użyciu mam świadomość, czy coś co kupiłam to bubel, przeciętniak, czy rewelacja. I ten produkt zdecydowanie należy do tej ostatniej kategorii. Dlaczego? Od razu po nałożeniu maski czuję ulgę i komfort, a moje wiecznie spierzchnięte usta w momencie przestają być ściągnięte. Co dla mnie wyjątkowo ważne - kosmetyk ten nie szczypie, nawet jeśli posmaruję sobie nim pęknięty kącik, albo inne newralgiczne miejsce. Przy regularnym stosowaniu, ciemniejsza, naczyniowa plamka zniknęła niemal całkowicie, a wargi praktycznie cały dzień są jędrne, gładkie, nawilżone, odżywione i gotowe do malowania nawet matowymi pomadkami. Ja jestem usatysfakcjonowana i cieszę się, że Oil Blossom Lip Mask Camelia Seed Oil Petitfee trafiła pod mój dach, bo stała się moim kolejnym "must have" w kwestii pielęgnacji ust.
I teraz podsumowanie - po recenzji maski do ust Laneige, kilka z Was pisało, że chętnie by ją wypróbowało, ale jest po prostu za droga... A więc ta, marki Petitfee, absolutnie nie odstaje jakościowo od poprzedniczki, a jest znacznie tańsza. W moim ulubionym ostatnio sklepie "od koreańskich nowości" - Jolse - kosztuje ona 9.33$ (około 35zł), przesyłka bez śledzenia jest darmowa, a za pierwszy zakup dostaje się bodajże 3$ zniżki (do zrealizowania przy zakupach powyżej 20$). Miałyście już okazję stosować całonocne maski do ust? A może polecacie jakiś inny, skuteczny produkt do ich pielęgnacji? Dajcie znać! :)

czwartek, 8 czerwca 2017

Kosmetyczny Hand Made, czyli o moich obawach i pierwszym samodzielnie zrobionym produkcie

Nie będę kłamać i mydlić nikomu oczu - do tej pory nie byłam zwolenniczką robienia kosmetyków. Wszystko co wymagało czegoś więcej, niż nałożenia na siebie, zaraz lądowało zapomniane. Dlaczego? Hm... Ciężko stwierdzić. Trochę dlatego, że trzeba się wysilić i coś wymieszać, trochę też dlatego, że nie znałam żadnych przepisów. Dlaczego jeszcze? Dlatego, że średnio wierzyłam w działanie tego typu produktów. I tak tkwiłam sobie w swoim bezpiecznym azylku, aż napisała do mnie Manufaktura Kosmetyczna z propozycją wypróbowania ich peelingu morelowego do samodzielnego przygotowania. Wtedy zaczęła się analiza... Ale to wymieszać by trzeba, nie wiadomo co to będzie, a może do niczego, a może coś jeszcze, albo mnie zje pod prysznicem albo Bóg jeden wie, co dalej. Ciekawość jednak wygrała i postanowiłam spróbować. Tak, świat się kończy, ja Ewelina z nazwiskiem po mężu postanowiłam zrobić coś sama. Stwierdziłam, że najwyżej mi się nie spodoba. A w gruncie rzeczy to tylko krowa nie zmienia poglądów i raz kozie śmierć. I poprosiłam o paczkę...
Manufaktura kosmetyczna, Olej z pestek moreli, peeling z pestek moreli, witamina E
W ten oto psychicznie trudny sposób, stałam się zakłopotaną posiadaczką Oleju z Pestek MoreliPeelingu z Pestek Moreli, oraz Witaminy E. Nazwy produktów przekierują Was bezpośrednio do opisu producenta, w razie gdyby ktoś chciał pogłębić wiedzę ;) I paradoksalnie nie będę się skupiać dziś na nich, tylko na tym, co z ich zawartości wyszło...
Manufaktura kosmetyczna, Olej z pestek moreli, peeling z pestek moreli, witamina E
Witamina E, jako surowiec kosmetyczny, ma postać lekko tłustego, pomarańczowo - brązowego płynu o dziwnym, aptecznym zapachu. Olej z pestek moreli, jak przystało na olej jest tłusty, odżywczy, oraz posiada lekko orzechowy aromat, który można podciągnąć również pod migdały, a z kolei pestki moreli, to zwykły przemielony proszek. I właściwie to koniec. Ale, ale... Po złączeniu składników dzieje się magia!
Manufaktura kosmetyczna, peeling z pestek moreli
Po zmieszaniu wszystkiego według przepisu na stronie (1 łyżeczka peelingu, 2 łyżeczki oleju i 10 kropli witaminy E), otrzymujemy gęstą, olejową maź, w której zatopiona jest masa naturalnych drobinek. Po stworzeniu kosmetyku, bez emocji pomyślałam "I już? To naprawdę proste..." - oraz pomaszerowałam pod prysznic. Dopiero tam, zrozumiałam, jak się pomyliłam (a już naprawdę rzadko mi się to zdarza!). Przed użyciem, produkt należy przemieszać, bo olej, który wlewamy do środka wypływa na wierzch, a drobinki moreli, siłą rzeczy spływają na dno. Trochę trudno nakłada się go na ciało, bo potrafi spaść z palców, ale za to można wykonać nim bardzo przyjemny masaż. Muszę przyznać, że mimo niepozornego wyglądu, to jeden z najostrzejszych peelingów, jakich miałam okazję używać ;) Dla fanek porządnego drapanka - polecam gorąco ;) Osobiście średnio odpowiadał mi jego orzechowo - migdałowy aromat, ale przy kolejnym użyciu bez problemu "zabiłam go" olejkiem lawendowym :) 
Manufaktura kosmetyczna, peeling z pestek moreli
Jeśli chodzi o samo działanie - jestem w szoku. Ale takim bardzo pozytywnym, naprawdę. Peeling nie szczypie, przyjemnie się go używa, a po zastosowaniu - piałam z zachwytu! Skóra była miękka, jędrna, gładka, pięknie nawilżona oraz natłuszczona (mogłam sobie odpuścić balsam na noc ;)), a wszelkie nierówności na przedramionach zniknęły bezpowrotnie. Warto też wspomnieć o tym, że jak wiecie - cierpię na łuszczycę. I czasem peeling wywołuje u mnie ból, albo pogarsza wygląd owych plamek. Tutaj nic takiego nie miało miejsca, nawet miałam wrażenie, że po jego użyciu stan skóry się poprawia - i tu podejrzewam, że może to być zasługa witaminy E. Jednak pal licho to wszystko. W największy szok, wprawił mnie fakt, że pomógł on mojemu mężowi, cierpiącemu na paskudne rogowacenie okołomieszkowe. Walczymy z tym zaciekle od jakichś 9 lat i praktycznie nic nie pomagało. A tu szok (kolejny już) - przy regularnym użytkowaniu jego ramiona są niemal całkowicie gładkie, a skóra nie jest już tak zaogniona...
A teraz znowu pora na kilka moich przemyśleń. Podchodziłam do tego "produktu" jak pies do jeża i nie spodziewałam się fajerwerków, a naprawdę pozytywnie mnie on zaskoczył. Za każdym razem możemy zrobić sobie świeżą porcję, działanie jest wręcz boskie, wydajność bardzo wysoka, a cena - jak za kosmetyk w pełni naturalny oraz genialnie działający - całkiem niezła. (olej to koszt 28zł, peeling 17 a wit. E - 16zł). Ja jestem na tak. Nawet bardzo. A Wy? Robicie same kosmetyki? A może macie jakieś sprawdzone przepisy? Dajcie znać! Z chęcią poczytam, bo sama zobaczyłam, że warto się tym tematem zainteresować ;)

sobota, 3 czerwca 2017

Shinybox Pretty. Happy. You. czy Urok XIII, czyli o tym, który box podoba mi się bardziej słów kilka

W ostatnim miesiącu dotarły do mnie dwa nowe pudełeczka tworzone przez ekipę Shinybox. Jedno z nich to majowa edycja Pretty. Happy. You. a drugie - Inspired by Urok XIII. Kosztują tyle samo, mają takie same kartoniki, jednym jestem zachwycona, drugim mniej. Którym? I dlaczego? Zapraszam na małe porównanie! :)
Inspired By Urok XIII
Pudełko Inspired by Urok XIII zawierało tym razem aż 7 produktów. Pierwszym, który najbardziej zwrócił moją uwagę jest Skoncentrowane Serum Tlenowe O2 Skin. Było ono dodawane do boxów wymiennie z dwoma kremami, jednak ja od samego początku miałam ochotę właśnie na nie. Jestem więc niezmiernie zadowolona, że tym razem mi się poszczęściło i wylądowała u mnie ta pożądana wersja pudełeczka. Serum zawiera wysoką zawartość tlenu, przez co skutecznie zapobiega starzeniu się skóry, utracie wody, spadku napięcia i elastyczności. Ma również nawilżać, odżywiać, a także poprawiać koloryt skóry. Marka jest dla mnie stosunkowo nowa, jednak niezmiernie interesująca. Mam nadzieję, że obietnice producenta zostaną spełnione! Tylko niestety kosmetyk musi poczekać na swoją kolej :D Jego cena wynosi aż 209zł.
Inspired By Urok XIII O2 Skin Bioteq Tutti Frutti Efektima
Drugim produktem, który znalazłam w pudełeczku był Sztyft Ochronny przeciw Otarciom Bioteq. Był on dodawany do boxów wymiennie z Kojącym Sztyftem po Ukąszeniu Owadów, który mam już w domu (i o dziwo jest skuteczny!), więc cieszę się, że trafiłam na coś innego. Jednak z racji tego, że moje stopy są mało wymagające, a ja zazwyczaj chodzę w wygodnych butach, to otarcia, pęcherze i tego typu "wypadki" praktycznie mi się nie zdarzają. Kosmetyk powędrował więc do siostry ciotecznej, która ma z tym problem. Mam nadzieję, że u niej się sprawdzi ;) Koszt? 14.20 ;) Tutti Frutti zafundowało nam Mgiełkę do Ciała. Ja trafiłam na średnio wystrzałowy zapach Gruszka&Żurawina, jednak sam kosmetyk wydaje mi się całkiem przyjemny. Producent obiecuje nawilżenie, wygładzenie oraz regenerację skóry, i muszę przyznać, że to faktycznie ma miejsce. Grucha powędruje do mamy, bo bardzo jej się spodobała, a ja chyba kupię sobie wersję z brzoskwinią i mango bo działanie jest dla mnie interesujące :P Cena mgiełki to 10.50 :) Efektima z kolei obdarzyła nas Serum Antycellulitowym CELLU-LIFT, pachnącym kawą. Jest to tylko miniaturka, ale sam kosmetyk wydaje mi się całkiem ciekawy, więc chętnie ją wypróbuję. Koszt pełnowymiarowego kosmetyku to 28.28zł.
Inspired By Urok XIII Catrice Golden Rose Neess
Tym razem, do pudełeczka dołączono również odrobinę kolorówki i ciekawy gadżet ;) Marka Neess przygotowała Pilnik Odlepiany 6w1. Z pewnością wystarczy nam on na dłużej niż klasyczny, ponieważ po zużyciu jednej warstwy, odklejamy ją i zabawa trwa od nowa ;) Cena takiego cuda to 5.49. Super, bo mój papierowy pilnik akurat wymaga wymiany :P Drugim produktem tejże marki jest Olejek do Skórek i Paznokci. Moje zawsze są w średnim stanie, więc tego typu produktów używać muszę, ale aktualnie mam ich taki nawał, że wraz z Sztyftem Bioteq powędrował on do kuzynki. Mam nadzieję, że jej posłuży ;) Kolejnym produktem, który znalazłam w pudełku, jest Maskara Glam&Doll Catrice. Ma ona sylikonową szczoteczkę, producent obiecuje efekt sztucznych rzęs, a ja nie mam w zapasie żadnych tuszy. Ekstra! Niedługo zatem pierwsze testy, a tymczasem bardzo mi miło, że w końcu znalazłam w boxie jakiś ciekawy tusz do rzęs. Jego cena regularna to 16.99zł. Ostatnim już produktem z tego pudełka, jest Baza pod Pomadkę Golden Rose. Kosmetyk ma nawilżać wargi, uwydatniać kolor pomadki i sprawić, że będzie się ona utrzymywała dłużej. Pierwsze testy już za mną i powiem szczerze, że po jej użyciu usta faktycznie są mniej wysuszone nawet po matowej pomadce, a makijaż trwa na nich dłużej. Mam jednak wrażenie, że baza niestety nie ułatwia nałożenia szminki :P Ale mimo wszystko bardzo cieszę się z obecności tego produktu w pudełeczku, ponieważ sama miałam zamiar go kupić. Jego cena wynosi 14.90.
Shinybox maj Happy. Pretty. You.
I tym sposobem dobrnęłyśmy do zawartości majowego Shinybox o nazwie Happy. Pretty. You. Produktem - gwiazdą, jest w tej edycji zdecydowanie Krem do Twarzy Extra Rich Cream Nourishing Naobay. Marki niestety nie poznałam do tej pory osobiście, ale miałam szansę usłyszeć na jej temat bardzo wiele dobrych rzeczy, więc ten produkt ucieszył mnie najbardziej z całego boxa. Mam w zapasie sporo kremów do wypróbowania, także będzie musiał on trochę poczekać, ale same przyznajcie, że organiczne składniki, obietnica nawilżenia, odżywienia i zwiększenia elastyczności skóry brzmi bardzo dobrze? :D Cena kremu, to 210zł, więc właściwie warto kupić pudełeczko wyłącznie dla niego ;)
Shinybox maj Happy. Pretty. You. Bielenda Naobay Farmona
Kolejnym produktem, który znalazłam w pudełeczku, jest Korektor Punktowy #Insta Perfect Matt&Clear Bielenda. Szczerze powiem - przez ostatnie 10 lat miałam na twarzy może z 10 pryszczy, z czego cztery przez ostatnie kilkanaście miesięcy, co ponoć spowodowane jest lekami które biorę. Będzie to więc produkt do tak zwanego "użytku domowego". Z pewnością przyda się on bardziej mężowi i bratu, gdyż z całej rodziny to właśnie oni mają największe problemy z tymi oto sprawami. I całe szczęście, bo szczerze powiem, że ja to już chyba wolę tę oswojoną łuszczycę niż trądzik :P (nie chcę być niemiła czy coś, mam na myśli to, że swoje jednak zawsze lepsze, bo znane :D) Ale może w razie potrzeby też z niego skorzystam, bo ponoć dobrze łagodzi zaczerwienienia i podrażnienia ;) Jego cena to 11.13zł, i był on dodawany do pudełek wymiennie z innymi produktami z tej serii :) Ostatnim produktem na powyższym zdjęciu jest Maseczka do Twarzy z Olejkiem Arganowym Herbal Care. Nie lubię produktów w saszetkach, ale ten jest przeznaczony do skóry suchej, więc na pewno ją zużyję ;) Mam nadzieję, że obietnice producenta zostaną spełnione, a cera faktycznie będzie po niej bardziej nawilżona, odżywiona i zregenerowana. Jej koszt, to 2.50zł.
Shinybox Happy. Pretty. You. creightons synchroline fa
Kolejnym produktem znalezionym w pudełku, okazał się Szampon do Włosów Argan Smooth Creightons. I w jego przypadku obietnice wyglądają bardzo dobrze... Zawartość przeciwutleniaczy, oleju arganowego, nawilżenie, gwarancja miękkości, połysku oraz zdrowia brzmią zachęcająco, jednak ja boję się go używać :P Przez moją kochaną łuszczycę oraz fakt, że szaleje głównie na skórze głowy, trzymam się dwóch - trzech sprawdzonych produktów, i żeby nie pogorszyć sprawy, nie robię eksperymentów (tak sobie przyrzekłam :P). Nie ma jednak tego złego! Szamponem zainteresowała się moja mama i zanim zdążyłam powiedzieć, że nie będę go testować, to zdążyła mnie o niego poprosić. Oddałam bez żalu, zdrowie ważniejsze ;) Jego koszt to 19.90 :) Drugim, również newralgicznym kosmetykiem z tego zdjęcia jest Roll On Soft&Control Fa. Poniekąd z nim sytuacja jest identyczna. Używam jednego, sprawdzonego antyperspirantu, bo od innych wszystko mnie swędzi, plus czarne ubrania magicznie stają się białe i po prostu nie mam ochoty na zmiany. Ale jak wyżej - na własne potrzeby zaadaptowała go moja mama ;) Cena? 8.99 za opakowanie. Ostatnim z produktów są próbki Synchroline. Nie miałam jeszcze styczności z tą marką, więc z chęcią zobaczę, co mają do zaoferowania :) W skład tego zestawu pielęgnacyjnego wchodzi krem anti-aging z witaminą C, krem do skóry pozbawionej jędrności i elastyczności, krem do skóry pozbawionej blasku, oraz krem rozjaśniający z filtrem spf 50+.
Shinybox Happy. Pretty. You. Inspired by Urok XIII
W ramach podsumowania pewnie nie muszę pisać zbyt wiele, bo same domyśliłyście się, że w maju moim faworytem zostało pudełeczko Inspired By Urok XIII :) Według mnie jest spójne, przemyślane, zawartość bardzo mi się podoba i w zdecydowanej większości się ona przydała, bądź pozwoliła mi poznać jakiś ciekawy produkt. Co do Shinybox mam mieszane uczucia. Niby kosmetyk Naobay jest interesujący, ale cała reszta jest dla mnie mało przydatna... Jednak jak już pisałam - tak naprawdę opłaca się je kupić jedynie ze względu na powyższy krem, więc nie skreślam go całkowicie. Nie zmienia to jednak faktu, że to właściwie jedynie rzecz gustu i w moim przypadku - problemów skórnych ;) A Wy jakie macie zdanie na temat tych pudełeczek? Które podoba Wam się bardziej? A może skusiłyście się na któreś z nich? Dajcie znać! :)