piątek, 30 grudnia 2016

Grudniowy Shinybox, czyli święta, święta i po świętach, a potem? Sylwester!

Jak tam Wasze Święta? Moje w tym roku minęły szybko i raczej przyjemnie, ale nie bez zaskoczeń... Mam nadzieję, że i u Was było miło i spokojnie, a po nich pozostały piękne wspomnienia i świetne prezenty ;) Ja teraz żyję już właściwie wyłącznie Sylwestrem, czyli samą imprezą (trochę pomagam koledze w jego organizacji, zostałam oddelegowana do zrobienia winietek, przejrzenia i wybrania muzyki, wybrania godzin serwowania posiłków oraz kilku innych rzeczy) i problemami z sukienką (a raczej jej brakiem, bo jak na razie nijak nie mogę żadnej kupić :P). Jak w to wszystko wpisuje się grudniowy, świąteczny Shinybox? Czy jest świetnie, czy może tym razem ekipa zawiodła? A może jest całkiem przeciętnie? Już Wam mówię! 
Samo pudełeczko ma w tym roku bardzo ładną szatę graficzną, niestety znów zostało wykonane z miękkiego, nieodpornego na uszkodzenia kartonu. Moje jednak, przyszło w całkiem niezłym stanie, Poczta w tak zwanym międzyczasie jedynie lekko je wgniotła i naddarła na rogu, więc po sesji zdjęciowej i obowiązkowym kocim leżakowaniu wewnątrz, trafiło do kosza ;) Mimo wszystko nie ono jest tutaj najważniejsze, a to, o znalazło się w środku :D (poza masą ulotek oczywiście ;))
Pierwszym z produktów znalezionych w boxie była Keratyna w Płynie Prosalon Proffesional. Z racji tego, że ja właściwie poza odżywką i szamponem nie używam do włosów niczego więcej, gdyż albo swędzi mnie po kosmetykach głowa, albo przeciążają się długie pasma, specyfik trafił do mojej mamy. I co? Ostatnio słyszałam, jak naprawdę go chwaliła. Ponoć włosy są po nim miękkie, puszyste i wolniej się przetłuszczają. Jak za 12zł za 275ml, to chyba naprawdę dobrze, prawda? ;) Drugim kosmetykiem, znalezionym w pudełeczku, okazał się Ekstremalny Krem Dla Sportowców SPF 50 Farmona. I tym razem również za testy wziął się ktoś inny niż ja :P Specyfik podkradł mi mąż, który niezależnie od pogody, czasami dość długo przebywa na zewnątrz. Dzięki niemu chyba pierwszy raz wrócił z dworu bez łuszczącej się skóry i innych "efektów ubocznych". Warto też wspomnieć, że kosmetyk nie wywołał u niego pryszczy, czego naprawdę się obawiałam. Ja sięgnę po krem może podczas ferii w górach, ponoć zapowiadają mróz ;) Koszt? 11.50 za 50ml. Ostatnim produktem z tego zdjęcia jest Olej ze Słodkich Migdałów BioOleo. Nie lubię stosować na twarz olejów, włosów również nimi nie traktuję, jednak to cudo z pewnością przyda mi się do maseczek z glinką i być może spróbuję dodać go do kremów. Co z tych eksperymentów wyniknie? Jeszcze nie wiem, ale z tego co czytam, olej ze słodkich migdałów może całkiem nieźle sprawdzić się na mojej kapryśnej skórze. Cena? Dość wysoka, bo aż 60zł za 30ml.
Len Mielony Oleofarm  trafił do mojej teściowej, która regularnie go pije (w dodatku twierdzi, że widzi poprawę). Działa on korzystnie na funkcjonowanie układu trawiennego, i można go również wykorzystać go do robienia maseczek do włosów oraz twarzy. Był on upominkiem od ekipy Shinybox. Według mnie średnim, ale teściowa była zachwycona. Jak więc widać - wszystko zależy od upodobań obdarowywanej ;) Jego koszt, to 8.50 za 200g.  Drugim produktem - upominkiem w pudełeczku okazały się Świece Zapachowe Bispol o zapachu Mulled Wine (czyli grzanego wina). Zaskoczyło mnie to, że mimo formy tealightów, w powietrzu naprawdę unosił się subtelny zapach korzennych przypraw. Wszystkie zostały przeze mnie wypalone podczas świątecznych kolacji, stojąc na stole roztaczały przyjemny aromat. Ja szczerze powiedziawszy - byłam zadowolona. Są o wiele lepsze niż te, które kupowałam do tej pory w Biedronce lub Ikei. Cena? 4zł za opakowanie. Kolejnym produktem na powyższym zdjęciu, jest Zestaw do Wykonywania Kosmetyków DIY Mieszadełko. Wewnątrz niego znajduje się 15ml oleju z pestek malin, 15ml oleju z orzechów włoskich o aromacie pomarańczowo - cynamonowym, 45ml oleju kokosowego, 5g wosku pszczelego oraz 50g peelingu z pestek malin. Według producenta, można z niego wykonać np. balsam do ciała, balsam do ust, peeling malinowy, maseczkę do włosów lub serum olejowe. Ja zastanawiam się, czy uda mi się wyczarować peeling do ust. Jak myślicie? A może podrzucicie jakiś przepis? Wprawdzie do kosmetyków DIY mam dwie lewe ręce, ale może tym razem mi się uda :D Z pewnością jak znajdę więcej czasu, sięgnę po niego. Całość wyceniana jest na 30zł.
Jednym z dwóch kosmetyków kolorowych z grudniowego pudełeczka okazał się Lakier do Paznokci Vinyl Nail Polish Constance Caroll. Znowu... Odcień faktycznie jest idealny na święta lub sylwestra, bo błyszczy, jest tzw. duochromem, ale to niestety totalnie nie mój styl. Przyślijcie mi kiedyś nudziaka, proszę! Wtedy będę wychwalać pod niebiosa ;) A ten egzemplarz, mimo swej urody podaruję koleżance, która lubi bardziej krzykliwy manicure i będę go podziwiać u niej (bo u kogoś naprawdę tego typu lakiery mi się podobają!). Cena? 6.30 za buteleczkę. Drugim elementem reprezentującym kolorówkę, jest Mascara Zoom Lash Extreme Black Perfect Beauty by Ados. Na razie czeka on na swoją kolej, bo ostatnio wbrew swej naturze naotwierałam milion tuszów do rzęs (no, całe trzy, a zawsze staram się mieć jeden). Producent obiecuje jednak sylikonową szczoteczkę, precyzyjne rozdzielenie i zagęszczenie rzęs. Cena jest niska (całe 6.30) ale doświadczenie nauczyło mnie, że nie zawsze świadczy ona o jakości maskary. Z racji tego, że znam całą jedną kobietę, która tuszu do rzęs nie używa wcale, myślę że to bardzo dobry strzał w sezonie karnawałowym ze strony ekipy Shinybox. Mimo niskiej ceny ;)
Upominkiem dla Ambasadorek okazał się w tym miesiącu zestaw kosmetyków marki Provag. Wśród nich znalazła się  Specjalistyczna Emulsja do Higieny Intymnej PrOVag (koszt: 13.50) Wnioskując z opisu, ma naprawdę kompleksowe działanie, w dodatku w postaci próbek znalazł się wewnątrz jeszcze jakiś inny jej rodzaj.  To już drugie opakowanie, które trafiło w moje ręce i muszę przyznać, że jestem z tego produktu zadowolona (choć warto wspomnieć, że ja nie jestem w tej kwestii wymagającą konsumentką). Drugim kosmetykiem okazał się PrOVag Żel. Ma on pomagać w leczeniu bądź leczyć zakażenia okolic intymnych, Szczerze powiedziawszy - nie wiem co z nim zrobię bo takowych nie miewam :P Wyczytałam jednak na stronie producenta, że można stosować go po depilacji, więc może ten sposób się u mnie sprawdzi ;) Dodatkiem do całości był szklany pilniczek, który już poszedł w ruch i świetnie się sprawdza. I to już wszystko, co w moim pudełeczku się znalazło. 
A co trafiło do klientek Vip? Balsam do Ciała Vianek i pomadka Quiz, a osoby, których grudniowe pudełko było drugim w trwającej subskrybcji dostały jeszcze jeden kosmetyk. Co więc myślę o tym boxie? W moim przypadku nie było tak zwanego "wow". Jest poprawnie i całkiem nieźle, produkty które nie do końca mi się spodobały, zadowoliły mamę, teściową i męża. Mnie jednak brakuje tu czegoś ekstra... Zamiast oleju za 60zł chętniej widziałabym tu np. peeling lub masło Organique, coś ekstra od Stenders bądź inne cudeńko :D Wtedy byłoby duże "wow" ;) A Wy co o nim myślicie? Dajcie znać!

P.S. Życzę Wam udanej zabawy Sylwestrowej oraz Szczęśliwego Nowego Roku, pełnego sukcesów i miłości! Buziaki! ;*

piątek, 23 grudnia 2016

Świąteczne Życzenia :)

Nie umiem składać życzeń... Ale robiąc to dla Was trzeci już rok z kolei, powoli dochodzę do wprawy. Nigdy nie pomyślałam, iż moja przygoda z blogowaniem potrwa tak długo. Że ktoś będzie tu zaglądał, czytał, że nawet znajomi będą mi mówić: "fajnie, że piszesz", albo "a może wiesz, jaką powinnam kupić pomadkę/eyeliner/krem?". Dlatego jest to dla mnie miejsce wyjątkowo ważne, ważni są dla mnie ludzie, którzy się tu pojawiają, a więc pragnę złożyć życzenia i Wam. Z okazji Świąt Bożego Narodzenia, chciałabym dla Was wszystkiego co najlepsze... Dużo zdrowia, samych szczęśliwych dni, odnalezienia wielkiej miłości, bądź pamięci o tym, by dbać o to codzienne, stare uczucie, a także by najbliżsi byli dla Was jeszcze bliżsi. By nie dzieliły Was kilometry, by wszyscy byli w komplecie, a Ci, których już nie ma towarzyszyli nam choćby w pamięci. Z takich przyziemnych rzeczy oczywiście życzę jeszcze Wesołych Świąt, spokoju, pieniędzy, pięknych prezentów i dużo wolnego czasu ;) Dziękuję, że jesteście! I przy okazji - Szczęśliwego Nowego Roku i udanej zabawy sylwestrowej, choć do końca miesiąca prawie na pewno jeszcze się odezwę. Buziaki! ;*

poniedziałek, 19 grudnia 2016

Skin79 Natural 98 Yum Yum Cleanser, czyli trochę o tym, czy mycie twarzy twarożkiem się sprawdza

Jestem sroką. Tak, trzeba wprost przyznać, że jestem. Jeśli na kilku blogach przeczytam, że coś jest super, dobre i skuteczne - mam ochotę to mieć. Właśnie tak trafił do mnie produkt do demakijażu Skin79 Natural 98 Yum Yum Cleanser, na temat którego producent napisał, że czerpie z bogactw natury, posiada działanie antyoksydacyjne, przeciwzapalne i antyhistaminowe. Kosmetyk ma być świetny zarówno dla cer trądzikowych, jak i suchych i dojrzałych. Mus ma oczyszczać skórę z sebum i makijażu, bez konieczności podwójnego mycia. Do tej pory jest pięknie, prawda? A jak jest w rzeczywistości? Zapraszam do czytania!
Yum Yum Cleanser znajduje się w bardzo ładnym słoiczku stylizowanym na weki. W trakcie użytkowania nie odchodzą z niego naklejki, metal nie rdzewieje, całość się nie rozlatuje. To 100g produktu, które znajduje się wewnątrz, jest naprawdę dobrze zabezpieczone. Tak dobrze, że wręcz nie można otworzyć opakowania :P Mechanizm chodzi bardzo ciężko, trzeba wykazać się umiejętnościami ekwilibrystycznymi, by pod prysznicem otworzyć słoik i potem go zamknąć, jednocześnie trzymając produkt na dołączonej łopatce, bo gdy nałożymy go na skórę bez dokładnego rozsmarowania - odpada od niej ;) W tym przypadku, mimo tego, że opakowanie jest ładne, naprawdę jestem na nie. Jest niepraktyczne do kwadratu, niezależnie od miejsca użytkowania. Czy to na umywalce, czy pod prysznicem, jest tak samo źle.
Zapach to niewątpliwie mocny punkt produktu. Jest odświeżający, cytrusowy i naprawdę przyjemny dla nosa. Czuć go praktycznie cały czas podczas użycia. Konsystencja z kolei to chyba najciekawszy punkt tego kosmetyku. Z wyglądu - twarożek. W dotyku - też twarożek, tyle że z małymi grudkami. Po nałożeniu go na suchą twarz (o ile nic nie spadnie), zwilżeniu dłoni i rozmasowaniu produktu, powstaje gładka emulsja, mająca zmyć zanieczyszczenia i makijaż. Wystarczy użyć naprawdę małej ilości, bo kosmetyk jest bardzo wydajny. 
Po zastosowaniu produktu, twarz jest matowa w dotyku, niezaczerwieniona i wydaje się oczyszczona. Jednak po kilku dniach stosowania kosmetyku w ten sposób (producent twierdzi, że nie ma konieczności podwójnego mycia), dorobiłam się ropnego pryszcza pod nosem i dwóch zaskórników na czole. A że ja nie miewam takich gości niemal nigdy, wydało mi się to niepokojące. Wieczorem więc, po zmyciu makijażu, dla pewności przetarłam twarz płynem micelarnym. Co ukazało się moim oczom? Resztki podkładu... Od tej pory robiłam to już za każdym razem i żadne niespodzianki się nie pojawiały, co nie zmienia faktu, że obietnicy nie spełniono, ponieważ makijażu nie usunięto. Co jeszcze mi się nie spodobało? "Twarożek" koszmarnie szczypie w oczy. Moje, jeśli przypadkiem się do nich ostanie, stają się zaczerwienione i pieką (więc po wyjściu spod prysznica w pierwszej kolejności szukam kropli do oczu).
Podsumowując: Nie jestem z tego produktu zadowolona. Kupiłam go na stronie ekobieca, płacąc coś około 75zł, a w zamian dostałam produkt, który nie spełnia obietnic. Mimo dokładnego masażu nie usuwa mojego makijażu, okropnie szczypie w oczy kiedy nieopatrznie się do nich dostanie, a w dodatku zamknięto go wewnątrz niewygodnego opakowania, wręcz niemożliwego do użytkowania pod prysznicem, i niełatwego w stosowaniu na umywalce. Efektów pielęgnacyjnych oczywiście nie zauważyłam, ale szczerze powiedziawszy nawet ich nie oczekiwałam. Na szczęście cera po jego użyciu nie jest wysuszona i ściągnięta, cóż jednak z tego, jeśli nadal są na niej resztki makijażu... Bardzo lubię kremy BB tej marki, ale tym razem jestem na nie. Jeśli będę chciała kupić coś do demakijażu, wrócę do sprawdzonej i skutecznej pianki Skin79 BB Cleanser O2 (tyle, że w nowej szacie graficznej).
Miałyście może okazję stosować ten produkt? Jak sprawdził się u Was? Czy może tylko mój makijaż jest jakiś "pancerny"? Dajcie znać, chętnie zapoznam się z innymi opiniami. Jakie macie wrażenia na jego temat? :) I jak tam przygotowania do Świąt? Prezenty kupione? ;) 

wtorek, 13 grudnia 2016

Norel Re - Generation GF Aktywny Krem Przeciwzmarszczkowy, czyli trochę o mojej regeneracji po lecie

Jesień to dobry czas na wszelką regenerację i odnowę skóry. Nie wiem, jak to wygląda u Was, ale ja zawsze latem lekko się zaniedbam. Bo akurat "dzień lenia", grill u znajomych, impreza w domu, wyjazd, nocleg poza miejscem zamieszkania, pójście spać po wschodzie słońca... A nie da się ukryć - kremy na twarz jeszcze same nie wskakują :P Zazwyczaj "pozwalanie sobie" latem, kończy się u mnie sięgnięciem po intensywniejszą pielęgnację skóry jesienią, by trochę nadrobić braki. W tym sezonie, postanowił mi pomóc Norel, który w ramach niespodzianki przesłał mi swój najnowszy Aktywny Krem Przeciwzmarszczkowy Re - Generation GF z czynnikami wzrostu i folacyną. Jak się on u mnie spisał? Czy pozwolił zapomnieć mi o letnim niedbalstwie? Już mówię!
Krem pod oczy Norel, znajduje się w bardzo wygodnym, piętnastomililitrowym opakowaniu typu Air Less. Na szczęście pompka działa bez zarzutu, nie strzela, nie zacina się, po prostu - szczyt wygody :) Plastik jest lekki i na szczęście nie rysuje się w pudełku, w którym trzymam kosmetyki do codziennej pielęgnacji. Jedyną jego wadą, jest brak możliwości kontroli stanu zużycia. Teoretycznie krem ten przeznaczony jest dla pań 60+, jednak ja takimi oznaczeniami się nie sugeruję. Moja skóra pod oczami jest sucha, cienka i wymagająca, więc dlaczego nie dać jej czegoś, czego potrzebuje, tym bardziej jeśli jest to w ramach kuracji dwa razy w roku? Zawsze twierdzę, że lepiej zapobiegać, niż leczyć ;)
Specyfik ten, zawiera wiele nowatorsko brzmiących składników... Jest to między innymi Bio Placenta, czyli kombinacja pięciu czynników wzrostu, astaksantynę, będącą silnym przeciwutleniaczem, który rozjaśnia i działa przeciwzapalnie, matrycę Tens'Up 5% wygładzającą zmarszczki oraz już bardziej swojską kofeinę, oraz kompleks hydrolipidowy, oparty na kwasie hialuronowym i naturalnych olejach. Cały ten koktajl, po wypłynięciu z opakowania, wygląda jak zwykła, dość gęsta emulsja o beżowym kolorze. Jej zapach jest bardzo delikatny, naturalny i niedrażniący, czuć go jedynie jeśli mocno się "wwąchamy" (tylko kto na co dzień wącha oczy...? :P). Jedna pompka wystarcza na posmarowanie okolic obu powiek, w dodatku w bardzo komfortowy sposób. Środek delikatnie sunie po naszej skórze i bezproblemowo się rozprowadza. Specyfik wchłania się dość szybko, ale pozostawia po sobie jedwabisty, ochronny film, który czuć jeszcze rano (bo stosuję go jedynie na noc).
Jak zatem działa ów krem? Muszę przyznać, że dobrze - jak to zwykle w przypadku Norel :P Otrzymałam wszystko, co producent obiecał w swoim opisie. Czyli co konkretnie? Ano już mówię. Skóra pod oczami faktycznie stała się pięknie nawilżona i odżywiona, jędrna i jakby grubsza. Zmarszczki, które miałam na linii oczodołów (Nienawidzę ich! A przy nieodpowiedniej pielęgnacji zawsze się pojawiają :/) zniknęły całkowicie, a te na dolnej powiece wyglądają jakby płycej. Worki pod oczami przestały mi dokuczać całkowicie, ale cienie są jedynie nieznacznie mniejsze (choć przyznać trzeba, że stosuję go od początku października i w tym okresie chronicznie nie mogę spać, więc może to wina braku odpowiedniego odpoczynku). Mimo to, nie mam mu tego za złe, cienie schowam pod korektorem, a zmarszczek już niestety nie :P Czy polecam? W ramach kuracji jak najbardziej! Do codziennej pielęgnacji - może dla trochę starszych Pań, tak koło 40, też powinien być idealny. 
Krem Norel, kosztuje w sklepie firmowym producenta 78zł. Czy to dużo? Biorąc pod uwagę jego wydajność i działanie - chyba nie ;) W razie czego, można go jeszcze szukać w sklepie internetowym Douglas i u kosmetyczek, ja jednak preferuję to pierwsze miejsce. Dlaczego? Zawsze gdy coś tam zamawiam (najczęściej dla mamy) dostaję mnóstwo próbek ;) A Wy? Jaki macie stosunek do kosmetyków tej marki? Macie już swoich ulubieńców? A może miałyście już okazję wypróbować tę nowość naszego polskiego producenta i wyrobiłyście sobie o niej zdanie? Dajcie znać! :)

czwartek, 8 grudnia 2016

Inspired By U.R.O.K. VII, czyli o chilli, wanilii, pomponach i czerni słów parę

Gdzieś mniej więcej tydzień temu, trafiło do mnie najnowsze pudełeczko Inspired by Urok, część siódma odysei kosmicznej ;) Zwlekałam trochę z zaprezentowaniem go, ponieważ - jak już mówiłam w poprzednim poście - mam problem z zatokami, który niestety skończył się antybiotykiem. Wracając jednak do tematu... Box kosztuje 39zł, i tym razem - same musimy opłacić przesyłkę (czyli inaczej niż w Shinybox). Jak w tym miesiącu z zawartością? Jestem zadowolona, czy raczej nieszczególnie? Zapraszam do czytania!
Mocną stroną pudełeczka Inspired by Urok, jest kartonik. Ciągle w takiej samej szacie graficznej, jednak twardy i mocny, więc nie musimy się obawiać, iż rozleci się w transporcie. Szczerze powiem, że zawsze te pudełka zostawiam, i trzymam w nich różnej maści bibeloty. Dzięki nim, taki zbieracz i bałaganiarz jak ja, jest w stanie zachować  komodzie względny porządek :P
Jedynym miniaturowym elementem boxa, okazał się Produkt do Pielęgnacji Włosów Pilomax. Mnie trafił się Szampon do Włosów Farbowanych Ciemnych - czyli wypisz wymaluj - moich (taaak, trochę je farbuję, może nie tyle w celu przyciemnienia/rozjaśnienia ich, ale zmiany tonu na chłodniejszy). Jak trochę podleczę moje cudowne łuszczycowe plamy i w końcu wyeliminuję ten koszmarny świąd, to z pewnością zobaczę, czy się u mnie sprawdzi, gdyż bardzo słabo znam produkty tej firmy. Mimo iż to miniatura, jest raczej z gatunku tych sporych ;) Jej koszt to 13.60 za 70ml. Drugim produktem jest kosmetyk marki Joanna, czyli Naturia, Olejek do kąpieli Wanilia i Śmietanka. Ponoć myje i pielęgnuje ciało... Niezbyt lubię takie aromaty w kosmetykach, ale z racji obietnicy pielęgnowania - przez co rozumiem: "niewysuszania" zrobię z niego użytek ;) I jest z bajerkiem - dwufazowy :D Niech tylko skończy się mój żel pod prysznic, to zobaczę, co jest on wart ;) Jeśli się nie sprawdzi, skończy jako środek do mycia pędzli :P Cena? Całe 6zł za 200ml ;) Trzecim kosmetykiem, który znalazłam w pudełeczku, okazała się Specjalistyczna Emulsja do Higieny Intymnej PrOVag. Wnioskując z opisu, ma naprawdę kompleksowe działanie, w dodatku w postaci próbek znalazł się wewnątrz jeszcze jakiś inny jej rodzaj. Z chęcią ten płyn wykorzystam, jak tylko skończę produkt marki Biały Jeleń, znaleziony w innym pudełeczku Inspired by (klik). Nie jestem raczej wymagająca w tej kwestii, i wszelkiego rodzaju problemy intymne są mi obce, jednak z chęcią zobaczę, co ma ona do zaoferowania ;) Koszt emulsji: 13.50 za 150ml :)
Od marki Yellow Giraffe dostałyśmy cudowne breloki - pompony. I wszystko byłoby pięknie, bo dodatek jest dobrze wykonany, milusi i śliczny, a sama idea umieszczenia go w pudełku trafna, gdyby nie to, że mój jest różowy. Różowy... Moje ubrania i dodatki, są bardzo monotematyczne kolorystycznie, w szafie króluje czerń, szarość i biel, a jedynym wyjątkiem potwierdzającym regułę, jest czerwona marynarka, którą czasem zakładam na wesela i tego typu imprezy do małej czarnej. Więc jakby to nie mój kolor (żaden poza wymienionymi trzema w sumie nie jest "mój"), pomijając fakt, że za czasów liceum jeszcze, różu nienawidziłam jak mało czego... Kot jest nim jednak zachwycony i namiętnie próbuje się do owego puszystego pomponika dobrać, ale ja jeszcze rozważam, czy czasem nie przyczepić go do kluczy, a Rozetki nie zostawić z jej ukochanym szczurem z Ikei o wdzięcznej nazwie - Gerwazy Żeberko... On jest dla mojej kici zawsze na topie :P Kończąc ten przydługi wywód - Cena pomponastego pomponika to 21zł ;) Kolejnym elementem pudełka, jest Bio - Olejek do Ciała Kneipp. To już trzeci egzemplarz, który miał okazję trafić pod mój dach (przeznaczenie jakieś, czy coś?) i żadnego z nich nie użyję. Dlaczego? Nie cierpię smarować się olejkami... Jednak jeśli jesteście ich amatorkami, to w tym znajdziecie między innymi wyciąg z krokosza barwierskiego, ekologiczną oliwę z oliwek, oraz olejek grejpfrutowy. To trio ma zapewnić skórze pielęgnację, regenerację i świetny wygląd. Cena? 28.90 za 100ml. Kolejnym, moim zdaniem najmocniejszym elementem pudełka, jest Powiększająca Pomadka do Ust szwedzkiej marki Procle, którą sama miałam wcześniej ochotę kupić. Zawiera ona ekstrakt z papryczek chilli, kwas hialuronowy i kolagen, pachnie niczym wiśniowa mamba i ma matowe wykończenie. Kiedy czekałam na pudełko, modliłam się jedynie, by nie trafiła do mnie wersja przezroczysta i moje prośby zostały wysłuchane - jest kolor Nude! Do wyboru mamy jeszcze wspomniane wcześniej clear, pink, oraz mauve. Po jej użyciu usta są praktycznie znieczulone, jak po najedzeniu się papryczek, trochę "mrowią" i chyba rzeczywiście są minimalnie większe. Z pewnością gruntownie ją przetestuję. Jej koszt to 35.90 za 3.5g :) 
Ostatnim z kosmetyków, jakie znalazłam w pudełku, okazała się Czarna Kredka do Oczu z Temperówką, nieznanej mi wcześniej marki Revers. Jest ona mięciutka, łatwa w użytkowaniu i chętnie stosowałabym ją na górną i dolną linię wodną oka, jednak na to chyba jest zbyt nietrwała (bez obaw, że sobie je pomniejszę, lekarz rodzinny niedawno wysłał mnie do okulisty w celu sprawdzenia, czy to czasem nie wytrzeszcz - także przeboje są twoje :P). Na powiece jednak - daje radę :) A kosztuje całe 3 złote :D Gdybyście miały na nią ochotę, w Perfumerii Niebieska, do połowy lutego obowiązuje 10% rabatu na produkty marki z kodem REV2, a 5% na cały asortyment, z kodem UROK1. Prezentem w pudełeczku okazała się Herbata Piramidka, od sklepu "Łyczek Herbaty" :) Wolę kawę, ale tą z pewnością niebawem wypiję. Za 50g. zapłacimy 35zł.
Podsumowując mój przydługi wywód - mimo koszmarnego koloru prześlicznego pomponika (mam co do niego ambiwalentne uczucia, kocham i nienawidzę jednocześnie :D), waniliowego zapachu myjadełka oraz bezużytecznego olejku, którego nie mam chyba nawet gdzie upłynnić, cała reszta mi się podoba ;) Już nawet po ujawnieniu zawartości, miałam to pudełko zamówić, głównie ze względu na pomadkę, jednak w międzyczasie okazało się, że trafi ono do mnie w ramach bycia Ambasadorką. I myślę, że chęć wydania nań własnych pieniędzy mówi tu najwięcej ;) A Wy? Co o nim myślicie? Byłybyście zadowolone? W razie czego, znajdziecie je jeszcze tutaj :)

P.S. Nie pozdrawiam bezczelnej Pani, która w poniedziałek w łódzkiej Manufakturze ukradła moją ulubioną czapkę :/

sobota, 3 grudnia 2016

Listopadowe nowości, czyli trochę o tym, co trafiło do mnie w ostatnim miesiącu

Listopad - czyli chyba najpaskudniejszy miesiąc w roku (nie wiem, jak u Was, ale ja z racji jakiegoś wirusa i problemów z zatokami nie mogłam spać do 2:00, ale to co działo się u mnie wczorajszej nocy to jakiś istny armagedon), w końcu minął. Nastrój jaki ostatnio panował był iście depresyjny, ale nie obyło się oczywiście bez zakupów. Czasem z przeszkodami, czasem bez, raz nawet uśmiechnęło się do mnie szczęście i dostałam kilka prezentów od różnych marek. Chcecie zobaczyć co do mnie trafiło? Zapraszam do oglądania!
W ramach punktów uzbieranych za zakupy kosmetyków Dr Irena Eris Provoke, zamówiłam sobie Błyszczyk Provoke Lipgloss w kolorze Tender Coral nr9. Bardzo te produkty lubię, świetnie nawilżają suche usta i dobrze sprawdzają się zimą (ale włosy lepiej związać ;)) Ich recenzję znajdziecie tutaj. Mam już cztery kolory, więc chyba pora zaktualizować zdjęcia i pokazać całą kolekcję ;) Cały miesiąc miałam (i mam :/) duże problemy z zatokami (może macie na to jakieś sposoby? Próbowałam już tabletek z pseudoefedryną, sinupretu, kropli do nosa wszelkiej maści, płukania zatok, inhalacji i nadal nie mogę spać ze względu na zatkany na beton nos). A im niestety często towarzyszą spierzchnięte usta. Aby jakoś sobie z tym poradzić, kupiłam sprawdzony i dobrze mi znany Balsam Nuxe Reve de Miel (recenzja), oraz całonocną maskę do ust Lip Sleeping Mask Laneige. Zapowiada się ona bardzo dobrze, jednak miałam masę problemów z jej zakupem. Dzwoniłam trzy razy do Paypal, napisałam z milion maili do sprzedawcy, nadenerwowałam się co niemiara, ale na szczęście wszystko zostało odkręcone i maska jest u mnie. A wszystko dlatego, że Paypal dwa razy pobrał mi z konta pieniądze :/ Paskudniki!
I tutaj kolejna część moich zakupów - Skoncentrowane Serum 3w1 Advance Volumiere Eveline, które niby ma coś robić z rzęsami, ale tego nie robi, jednak świetnie nadaje się jako wydłużająca i pogrubiająca rzęsy baza pod tusz. To moje drugie opakowanie, w tym celu ją stosuję, jednak wzmocnienia włosków, ani czegokolwiek innego nie zauważyłam. Drugi kosmetyk na zdjęciu to również baza, tyle że tym razem do paznokci ;) Lakier Wypełniający Nierówności Paznokci Ridge Filler Inglot (recenzja) towarzyszy mi od lat, nawet nie potrafię określić ilu... Prawdopodobnie mniej więcej od liceum, czyli momentu, kiedy moje paznokcie zaczęła atakować łuszczyca. Ale przyznać muszę, że świetnie maskuje wszelkie "dziurki" na pazurkach ;)
Tutaj z kolei widać, jak elegancko odbiła mi palma. Odnowił mi się (mocno) szał na rozświetlacze i w związku z tym trafił do mnie produkt Mac Extra Dimension Skinfininsh w kolorze Soft Frost, będący pięknym, zimnym sreberkiem opalizującym na delikatny róż (bardzo ciekawie się zapowiada, a za zakup w sklepie internetowym dostałam jeszcze trzy miniaturki). Drugi kosmetyk to z kolei dużo tańszy rozświetlacz My Secret Face Illuminator Powder w odcieniu Sparkling Beige. Jest wyjątkowo ładny, neutralny, zostawia po sobie delikaną taflę, idealną na co dzień. Myślę, że możemy się polubić ;)
Tu widać znowu efekty walki ze świądem skóry głowy (kiedyś był taki wierszyk "w szkole, w domu w łóżku, w wannie", i tak dalej... Mnie tak swędzi skalp). Czasami nie mogę w nocy spać, bo albo leżę i się drapię, albo pilnuję, żeby się nie drapać :/ Próbowałam szamponów, leków, i nic. Najlepiej radził sobie z tym chyba jeszcze Pharmaceris H do Łupieżu Tłustego, ale postanowiłam spróbować czegoś innego i skończyłam z Keratolitycznym Szamponem Dermatologicznym Oillan, oraz dobrze mi znanym Dermedic Emolient Linum (recenzja). Obawiam się jednak, że tym razem lepiej po nich nie jest, więc do akcji wkroczył Pharmaceris w Piance (o którym niżej).
Tutaj możecie już zobaczyć nagrodę, którą udało mi się wygrać w konkursie u Terri :) Bardzo dziękuję za maseczki, kulę do kąpieli, szczotkę, woski i piękny odcień kredki, oraz cieszę się, że to akurat moje życzenia najbardziej Ci się spodobały ;* Pudełko, które widać w tle, również jest przepiękne, zostanie u mnie na pamiątkę! :)
W ramach współpracy z marką Pharmaceris, dostałam Kremowy Żel Myjący Emotopic, oraz Fizjologiczny Szampon Nawilżający w Piance. Uwielbiam tę linię, świetnie się ona u mnie sprawdza i z pewnością będę regularnie kupować kilka produktów, które do niej należą ;) Nie będę zbytnio spojlerować, bo z pewnością pojawi się recenzja jej całej :) Dokończę tylko testy szamponu i biorę się za pisanie - zdjęcia czekają ;) Cieszę się jednak, że na nią trafiłam! :D Gdyby nie Pani Magda, to chyba sama w życiu bym na to nie wpadła... A efekty momentami są lepsze niż po sterydach.
Z okazji Światowego Dnia Chorych na Łuszczycę (gdyby ktoś nie wiedział - 29 października ;)) dostałam również od Pani Magdy całą linię Pharmaceris P dla osób chorych na powyższe nieobliczalne "badziewie". Z racji tego, że na razie w użyciu mam linię Emotopic, ta chwilę musi poczekać na swój debiut, ale może akurat okaże się lepsza niż poprzednia? Zobaczymy! W jej skład wchodzi Płyn Keratolityczny, Żel do Mycia Ciała i Skóry Głowy oraz Kojąco - Natłuszczający Krem do Ciała :) 
Tutaj z kolei widać zawartość paczki od marki Lirene (nie wpadłam na genialny pomysł zrobienia im jednego zdjęcia, kosmetyki mam w dwóch różnych miejscach a mój blogger ma problemy z publikowaniem postów z dużą ilością zdjęć - stąd takie miniaturki). W jej skład wchodziły Rękawiczki Regenerujące "Aksamitne Dłonie", Skarpetki Złuszczające "Stopy bez Zgrubień", Wygładzający Balsam pod Prysznic Egzotyczna Orchidea, Olejkowe Serum do Rąk, Skórek i Paznokci, dwa kremy z linii Bio Nawilżenie (wersja do skóry suchej i wrażliwej oraz mieszanej i tłustej) a także trochę "kolorówki". Szczególnie zainteresował mnie Rozświetlający Korektor Pod Oczy No Dark Circle oraz Baza Rozświetlająca Be Glam. Fluid Dopasowujący się do Koloru Cery Perfect Tone niestety jest dla mnie dużo, dużo za ciemny, a szkoda... ;) Akurat bardzo chętnie bym go przetestowała :)
I to już wszystko tym razem ;) Znacie któryś z tych produktów? Podzielicie się wrażeniami? Dajcie znać! I życzę miłego weekendu ;*

niedziela, 27 listopada 2016

Listopadowy Shinybox Dobra Partia, czyli o tym co wyszło ze współpracy z Pewex.pl słów parę

Listopadowy Shinybox, tak jak wskazuje tytuł, powstał we współpracy ze sklepem internetowym Pewex.pl. Byłam niesamowicie ciekawa, co z niej wyjdzie, ponieważ pudełeczko sprzed dwóch lat (klik) ogólnie rzecz ujmując - podobało mi się. Śledziłam więc zapowiedzi na facebooku marki, zastanawiałam się, zgadywałam, nie mogłam się doczekać, używałam łaciny kuchennej z myślą o kurierze, że nie przyniósł mojego pudełka pierwszego dnia. I co z tego wyszło? Zawiodłam się? A może nie? Zapraszam do czytania!
Pudełeczko przyszło do mnie oczywiście w "nowym stylu", który jest gorszy jakościowo od kartonów używanych jeszcze kilka miesięcy temu. Przyznać jednak trzeba, że po raz pierwszy dotarło ono do mnie w stanie nadającym się do zrobienia mu zdjęcia :) Rozumiem - oszczędności ;) Takie piękne boxy z twardej tektury z pewnością są dużo droższe od aktualnych, jednak wolałabym mieć pewność, że wszystko dojdzie całe. Może warto więc owinąć zawartość lub sam karton np. w folię bąbelkową? :) Wtedy wszystko byłoby okej, a pieniądze można spokojnie zainwestować w ciekawsze kosmetyki. Tyle z mojej strony, jeśli chodzi o kartonik - przejdźmy jednak do jego zawartości ;)
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy po otwarciu pudełeczka, to Słodkie Masło do Ciała Sweet&Natural marki Delawell (było dodawane do boksów zamiennie z peelingiem tej marki). Mnie trafiła się wersja pomarańczowa, z czego bardzo się cieszę, ponieważ nie jestem fanką wanilii ani kokosa. W dzień, w który paczka do mnie przyszła, stałam się szczęśliwą posiadaczką gumy Mamby i muszę Wam powiedzieć, że masło to, pachnie zupełnie jak ta pomarańczowa :P Po jednorazowym użyciu, mam również wrażenie, że zapowiada się całkiem dobrze pod względem pielęgnacji, Mimo dużego zapasu kosmetyków tego typu, cieszę się, że do mnie trafiło i jestem zadowolona, że umieszczono je w pudełku, gdyż do tej pory nie miałam z marką styczności ;) Koszt? 34.99zł. Ciekawą pozycją w pudełku okazał się również Żurawinowy Żel pod Prysznic Stenders. Markę lubię, chętnie testuję ich produkty, spodobała mi się linia o zapachu żurawiny, ale ubolewam, że w boksie umieszczono tylko miniaturkę. 50ml (kosztujące 9.90zł) wystarczy mi jedynie na wyjazd, i to krótki ;) Ostatnio z mężem podczas dziesięciodniowych wakacji, zużyliśmy normalny, 250 mililitrowy produkt we dwie osoby ;) Powiem Wam jednak, że miałam pełnowymiarową wersję borówkową i myślę, że warto się na ten żel skusić. Trzeci produkt w pudełeczku to Mydło do Twarzy i Ciała Vis Plantis Elha Pharm, na które trafiłam w wersji Biszofitowej (w pierwszej chwili pomyślałam - "co to jest ten biszofit...?!". Po przegrzebaniu otchłani internetu okazało się jednak, że to po prostu jakiś minerał, powstały w okresie Permu na dnie morza. Całe życie się człowiek uczy ;)). Poza minerałkami zawiera ono jeszcze oliwę z oliwek, pachnie bardzo ładnie, świeżo, mydlanie - dobrze mi się ów zapach kojarzy ;) Szkoda tylko, że tego typu mydła często traktowane są przeze mnie po macoszemu i lądują zapomniane w mydelniczce, a ja  chętniej stawiam na te w płynie... Może tu będzie inaczej? Zobaczymy :) Kosztuje 3.99zł.
W tym pudełeczku, całkiem bogato wyposażono nas w kolorówkę. Czyli? Między innymi trafił do mnie Błyszczyk do Ust Glamour Liquid Color, w odcieniu nr 20. Jest to lekki, delikatny beż, który całkiem ładnie wygląda na ustach. I chyba zaczynam węszyć tu jakiś spisek... On też pachnie Mambą! Tyle, że malinową :P Czy Mamba była w polskim PRLu? (ja już dziecko "demokracji"). W Niemczech z pewnością, bo znalazłam informację, że istnieje od 1953 roku ;) Ciekawe, jak u nas :D Wracając jednak do błyszczyka - jest przyjemny, nie wysusza i cieszę się, że znalazł się w pudełeczku. Kosztuje 6.44zł. Dalej niestety jest już trochę gorzej :P Dlaczego? Ponieważ trafił do mnie totalnie niedopasowany kolorystycznie Puder Prasowany Compact Refill Constance Caroll Daydream. Marka istnieje już długo, ponoć była popularna, ale kolor sprawia, że kosmetyk jest za ciemny aby stosować go "tradycyjnie", a za jasny na bronzer. Do tego opakowanie jest nieciekawe, zapach babciny, więc chyba faktycznie dam go babci. O! :) Wydaje mi się, że nawet dawno temu taki miała, więc jest za to bardzo w klimacie "Dobrej Partii" :D Kosztuje około 10zł. Kolejny kosmetyk to Utwardzający Lakier do Paznokci Mollon Pro. Posiadam identyczny z pudełka UROK, tyle że kobaltowy i mogę zaświadczyć, że spisuje się on bardzo dobrze, tyle że odcień z tego Shinybox'a (nr 128) to koszmarny pomarańcz z różowo-złotym shimmerem. Cóż, taka idea pudełek, koloru nie dobierzemy :P W razie czego jednak - buteleczka kosztuje 18zł i w jakiś ładny kolor jak najbardziej można inwestować, wszak kobalt spisał się u mnie dobrze ;)
Dalej jest już jednak dużo lepiej. Trafiła do mnie pyszna czarna herbata Qbox o nazwie "Idealny Poranek" z bergamotką i chabrem (i całe szczęście, bo dodawana była wymiennie z zieloną, której nienawidzę. Nie jestem amatorką herbaty, ale tego zielonego siana to już w ogóle nie pijam :P). Jej koszt - 20zł za 100g, otrzymałyśmy saszetkę z 5cioma gramami ;) Do tego wewnątrz znalazłam jeszcze malutkie lustereczko (świetne do torebki!), będące upominkiem od Pewex.pl oraz pożądane przez wiele z nas Bloterazzi by Beautyblender (będąca gąbeczką pochłaniającą z twarzy nadmiar sebum, zastępującą bibułki matujące). Nie spodziewałam się go wewnątrz swojego pudełka, bo zazwyczaj mam pecha do takich rzeczy, ale tym razem jednak mi się poszczęściło ;) Trafiłam do grona zadowolonych Dam, które znalazły je u siebie :D (i to nieprawda, że wszystkie Ambasadorki je dostawały ;)). Wewnątrz znajduje się też saszetka z żelem do jego mycia. Mam nadzieję, że będzie tak samo skuteczne, co jest śliczne i milusie :D Koszt? Spory, bo 75zł za sztukę. Co myślę na temat boxa? Z Bloterazzi jest bardzo dobrze, bez - już chyba trochę gorzej niż "bardzo dobrze"... Pomijam niedopasowane kolorystycznie kosmetyki, po prostu uważam, że chyba jednak czegoś w wersji podstawowej zabrakło, i Dziewczyny, które gąbeczki nie dostały, mają prawo czuć niedosyt. Mam jednak nadzieję, że pudełeczko Bożonarodzeniowe będzie naprawdę super i zrekompensuje już wszystkim Klientkom listopadowe niedociągnięcia :) A co ciekawego dostałam w ramach bycia Ambasadorką marki Shinybox? Zobaczcie! :)
Trafiła do mnie szara koszulka ze sklepu Pewex.pl (w rozmiarze M, normalnie noszę XS a jest dobra, więc w razie zamówienia zwróćcie uwagę na rozmiarówkę), z lekko przekłamanym w moim przypadku napisem: "Zyskuję przy bliższym poznaniu" :D (bo ja z tych miłych i grzecznych do czasu, a jak coś mi się bardzo nie podoba, to pokazuję różki ;)) oraz paczka z kosmetykami od Bell. Co się w niej znalazło? Korektor do brwiwosk modelujący do brwicień do powiek w kredcekorektor korygujący pod oczy i do twarzy (niestety za ciemny :() oraz trwale barwiący flamaster do kresek. Wszystkie kosmetyki pochodzą oczywiście z linii Hypoalergenic :) Co sądzicie na temat pudełeczka Shinybox "Dobra Partia"? Podoba Wam się? Dajcie znać! :)

wtorek, 22 listopada 2016

Mac In Extreme Dimension 3D Lash Black Extreme, czyli tusz i już na bis

O ile tusz do rzęs jest podstawą mojego makijażu, o tyle bardzo nie lubię pisać jego recenzji. Dlaczego? Z bardzo prostego powodu... Fotografii :D Bardzo często, choćby nie wiem jak pięknie maskara wyglądała na rzęsach w rzeczywistości, na zdjęciu prezentuje się niczym coś na kształt owadzich nóżek, pozlepianego włosia, bądź innych dziwnych rzeczy. Fakt ten znacząco zniechęca mnie do fotografowania mojego oka, bo powstaje zawsze milion pięćset sto dziewięćset podobnych selfie, a według mnie żadne nie jest wystarczająco dobre. Uznałam jednak tym razem, że o tuszu Mac In Extreme Dimension 3D Lash Black Extreme napisać muszę, ponieważ najzwyczajniej w świecie mu się to należy. Bo jest ekstra! (taki mały spojler) :P Dlaczego zatem? Już mówię!
Nieco ponad rok temu pisałam recenzję drugiej wersji tego tuszu (znajdziecie ją tutaj) i pozwolę sobie powtórzyć, że opakowanie jest tak samo dobre jakościowo i wygodne. Różni się jedynie kolorem literek, które na szczęście nie wycierają się podczas użytkowania. Maskarę trzyma się w dłoni bardzo komfortowo, łatwo się ją odkręca, a całość zawiera 12 gramów kosmetyku ważną pół roku od otwarcia. Powiem jednak szczerze, że tak naprawdę wychodzi na to, że ja tusze chyba zjadam, bo używam go od 23 września i już dogorywa... (jednak nie bierzcie tego jakoś szczególnie do siebie, ponieważ KAŻDĄ maskarę zużywam maksymalnie w 2-3 miesiące, więc to nie wyjątek. Dlatego właśnie nie lubię dużo wydawać na ten kosmetyk). Niestety jeśli chodzi o zapach, nie możemy się tu spodziewać czekoladki w stylu L'oreal, moim zdaniem tusz ten pachnie plasteliną :P
Kształt aplikatora moim zdaniem jest niby prosty, ale nie do końca typowy. Przyznaję, że z tego typu szczoteczką spotkałam się dopiero w tuszach Mac. Jest ona sylikonowa, dość gruba, duża, długa i prosta na całej długości, z niemałą ilością ząbków, dokładnie przeczesujących rzęsy. Pamiętam, że kiedy miałam pierwszy tusz z tej serii, ciężko było mi ją "ogarnąć", teraz jednak podeszłam do niej jak do starej znajomej, i bez problemów malowałam rzęsy, nie mażąc przy tym ani górnej, ani dolne powieki. Z perspektywy czasu wydaje mi się ona bardzo wygodnym rozwiązaniem. Warto również nadmienić, że konsystencja tuszu jest taka w sam raz (nie za sucha i nie za mokra), a tego typu szczoteczka bardzo ładnie sobie z nią radzi. 
Tusz ten posiada bardzo ładny, elegancki, czarny kolor, który pięknie błyszczy i świetnie prezentuje się nawet przy najczarniejszym eyelinerze. Bardzo mnie cieszy, że maskara nie ma tendencji do osypywania się. Pomijam już fakt, że wygląda to nieestetycznie, ale ja dodatkowo noszę szkła kontaktowe, i w moim przypadku taki niechciany pyłek potrafi się do nich "przykleić" powodując dyskomfort. Tu na szczęście nic takiego nie ma miejsca :) Warto również wspomnieć, że noszenie szkieł kontaktowych ciągnie za sobą konieczność używania kropli nawilżających (polecam Hyabak - to nie jest reklama sponsorowana ;)), i na całe szczęście maskara ta, nawet jeśli delikatnie się zamoczy - nie ma tendencji do rozmazywania się. 
No a teraz może przejdźmy do najważniejszego. Jaki efekt daje ta maskara? Według mnie spektakularny! Wrażenia z jego użytkowania najlepiej oddaje pytanie cioci z jakiejś rodzinnej imprezy: "Inga, czy Ty masz sztuczne rzęsy?". Po nałożeniu 2-3 warstw, mamy pięknie rozdzielone, pogrubione i wydłużone aż po same brwi firanki, na których w dodatku nie ma żadnych grudek. Jednocześnie są też dobrze utrwalone, ale nadal stosunkowo elastyczne. Niestety jednak tusz zmywa się dość opornie ;) W tym miejscu zaproszę Was do obejrzenia jedynego sensownego zdjęcia (z pięćdziesięciu :P) jakie udało mi się zrobić w ostatnio panującej ciemnicy :D 
W ramach podsumowania powiem Wam, że jestem z niego niezmiernie zadowolona. Nie wiem jednak, czy kupiłabym go ponownie... Dlaczego? Trochę szkoda mi 100 złotych na dwa - trzy miesiące szczęścia :D (tusz z poprzedniej recenzji znalazłam w Joybox a z dzisiejszej - dostałam w prezencie na otwarciu Mac w Manufakturze, więc ewidentnie mam do nich farta :P) A Wy, co o tym myślicie? Może polecacie jakiś kosmetyk do 50zł, gwarantujący spektakularny efekt? Na ile Wam starczają maskary? Czy tylko mnie idą one "jak woda"? Dajcie znać, z chęcią zapoznam się z Waszymi opiniami :)

piątek, 18 listopada 2016

Diamond The Prestige BB Cream Skin79, czyli o tym jak niechciane stało się kochane

Krem BB Diamond The Prestige Skin79 to tak jak pomadka z poprzedniego postu - zakup impulsywny, z cyklu "bo była promocja". Dopadłam go w polskim sklepie internetowym, całkiem tanio i całkiem korzystnie. Po jakimś czasie gryźć mnie zaczęły wyrzuty sumienia... "Inga, no bo ty masz tyle tych kremów BB, kiedy je zużyjesz?" W przypływie uczucia rozsądku, kiedy był jeszcze nowiutki i nieotwarty, chciałam go nawet sprzedać, w równie ciekawej cenie, ale chętny się nie znalazł, więc stwierdziłam, że skoro istnieje nawet stosowne na tę okazję przysłowie ("nie miała baba kłopotu, to kupiła sobie prosię" tudzież "jak się naważyło piwa, to trzeba je teraz wypić"), tak więc będę go używać sama. Ogłoszenie usunęłam, krem rozpakowałam i dziś chciałabym Wam napisać, jak potoczyły się nasze relacje, choć po tytule i po tym, że raz pojawił się w ulubieńcach miesiąca, pewnie już się domyślacie, że wyszło całkiem dobrze ;)
Krem zapakowany jest oczywiście w kartonik, a opakowanie stworzono z różowego, opalizującego na srebrno plastiku, któremu koszmarnie ciężko zrobić zdjęcie. Wszelkie obrazki i napisy również są w kolorze srebrnym, ale na szczęście, mimo użytkowania, nie ścierają się i nie schodzą z powierzchni. Cały kosmetyk posiada 40 gramów i jest ważny 12 miesięcy od otwarcia. Jeśli mam być szczera, to całość prezentuje się ładnie, elegancko i jest dobra jakościowo, ale do mnie bardziej przemawiają okrągłe opakowania bebików marki Skin79 ;) (czyli te) Na całe szczęście pompka również nie strzela jak zawodowy żołnierz :P
Ta wersja nie jest chyba zbyt popularna u nas w kraju. Wszędzie widzę pomarańczową, różową i wiele innych, ale recenzji Diamond The Prestige jeszcze nie czytałam. Jak to więc z nim jest? Podczas nakładania kremu towarzyszy nam bardzo delikatny zapach kwiatów. Nie należy on w żaden sposób do aromatów męczących, nie utrzymuje się na twarzy, ale jednak jest ;) Ciekawy w jego przypadku jest również odcień, chyba jeden najjaśniejszych ze wszystkich kremów marki, które miałam okazję testować (jaśniejszy jest jedynie Green). Posiada on w miarę neutralną tonację z bardzo delikatną przewagą tonów zimnych. Diamond jest tak jasny, że po lecie i wakacjach, mimo stosowania filtra SPF50 okazał się za jasny (przypominam, że aktualnie w Rossmannie wszystkie podkłady są dla mnie za ciemne ;)) i musiałam na kilka miesięcy przerzucić się na wersję Orange, która teraz zrobiła się już dla mnie leciutko za żółta, choć nadal całkiem dobrze się wtapia ;) (wychodzi chyba w takim razie na to, że się nie opaliłam tylko zażółciłam :P).
Konsystencja kremu jest bardzo łatwa w użytkowaniu. Lekko śliska, o "wygodnej" strukturze, która świetnie się rozprowadza, nie będąc ani zbyt lejącą, ani zbyt gęstą. Warto pamiętać tylko, by krem BB nakładać cieniutkimi warstwami (zawsze lepiej dwie cienkie niż jedna gruba!). Mimo wszystko, ma on jednak u mnie tendencje do zbierania się w ciągu dnia w zmarszczkach pod oczami, ale na szczęście dobrze przypudrowany zostaje na miejscu. Na mojej generalnie sezonowo suchej, czasami idącej w stronę normalności skórze, trzyma się cały dzień (oczywiście pod warstwą pudru). Nie podkreśla on też suchych skórek i nie powoduje uczucia ściągnięcia aż do zmycia. Wykończenie jakie ten BB posiada, to dość silny, mokry glow, który oczywiście można złagodzić pudrem matującym. Krycie niestety nie jest w jego przypadku oszałamiające, powiedziałabym wręcz, że bardzo średnie i bardzo naturalne, ale w razie potrzeby, bez problemu można je budować, najzwyczajniej w świecie nakładając kolejną warstwę.
Czy krem Diamond The Prestige BB Cream Skin79 pielęgnuje? Moim zdaniem nie, ale za to nie wysusza, powoduje że skóra wygląda ślicznie i zdrowo, oraz wybacza jeśli nie nałożę pod niego żadnego kremu lub serum. Tym oto sposobem, trafiłam na nowego, zimowego ulubieńca (ze względu na SPF25 PA++ i bardzo jasny odcień). To mój kolejny, impulsywny zakup, który przerodził się w aktualną miłość... Tym razem nawet chciałam się go pozbyć, a byłaby to naprawdę wielka szkoda ;) Dla kogo krem będzie idealny? Moim zdaniem dla kobiet o suchej, wrażliwej lub normalnej cerze. I takim go polecam, u mnie sprawdził się wręcz idealnie (pomijam oczywiście ścieranie się w okolicy nosa, ale mojego permanentnego kataru nie wytrzymało bez uszczerbku jeszcze nic :P A Diamond radzi sobie z katarami całkiem znośnie ;)). Cena? Od 80 do 100zł. Niemało, ale za około pół roku codziennego stosowania? Po tej informacji nie brzmi ona już tak groźnie :) Znacie krem BB Diamond The Prestige Skin79? A może macie innych ulubieńców pośród kremów tej marki, lub w ogóle? Dajcie znać, chętnie poczytam o Waszych aktualnych faworytach! :)
P.S. Zdjęcie twarzy niestety jest stare i pochodzi z recenzji kremu BB Skin79 Hot Pink, ponieważ u mnie w domu panują egipskie ciemności, a niestety z lampą błyskową nic sensownego mi nie wychodzi :( Ale zapewniam (gorliwie!), że wygląda na buzi tak samo dobrze, jak powyższy :) Za coś w końcu musiał stać się moim ulubieńcem ;) Jeśli nie stosowałyście jeszcze azjatyckich BB również warto tam zajrzeć, znajdziecie w nim kilka porad dla początkujących - klik

sobota, 12 listopada 2016

Collistar Rosetto Art Design Fragola, czyli o mistrzyni impulsywnych zakupów w akcji

Pewnie dobrze kojarzycie, jak szminka Collistar Rosetto Art Design w kolorze 9 Fragola do mnie trafiła. Nie? To Wam przypomnę. Pewnego pięknego dnia, dostałam od Douglasa bon na 40zł, za punkty na karcie lojalnościowej. Postanowiłam wydać go na coś, co bardzo lubię, czyli na szminkę, mniej więcej tak jakbym miała ich mało :P Najpierw miałam ochotę na pomadkę marki Mac, ale jakoś tak się złożyło, że to, co sobie upatrzyłam było wiecznie niedostępne, więc kupon przeleżał swoje w portfelu. Któregoś wakacyjnego jeszcze dnia, moja mama zaproponowała wyjazd do Ikei. Pojechałam, a po drodze obie odwiedziłyśmy Douglas. Tam przywitała nas Pani, która standardowo zapytała "czy może w czymś pomóc" (nomen omen była to dawna uczennica mojej mamy). Ja spojrzałam na kobietę i doznałam olśnienia. Wow, co ona ma na ustach?! Zapytałam, i wyszłam z tym oto cudem marki Collistar. Ja, nosząca na ustach delikatne róże, mauve, nude, wszelkiego rodzaju beże i brązy, zdecydowałam się na coś wyglądającego na koszyk malin, który wpadł w odwiedziny na pole fuksji? Siedząc potem z rodzicielką na kawie i oglądając ową pomadkę pomyślałam "no chyba mnie pogięło...". Jak ułożyła się nasza znajomość? Czy się polubiłyśmy? I czy to dobrze kupować coś całkiem w ciemno, bez czytania recenzji? Już mówię! :)
Pomadka znajduje się w pozornie ładnie wyglądającym, ale niestety plastikowym opakowaniu, które mnie lekko - z całym szacunkiem do marki - zalatuje kiczem :D Niby jest dobre jakościowo, wygląda w porządku, nie zostają na nim rysy, ale wydaje mi się lekko tandetne. To połączenie srebra, złota i nierównych powierzchni chyba jednak nie wpisuje się w moje gusta. Może coś prostszego? :D W tym dziwacznym plastiku, znajdują się 4 gramy włoskiej pomadki, ważnej całe dwa lata od otwarcia. Zauważyłam jednak, że dzięki ostrym krawędziom i ogólnie dobrze wyprofilowanemu sztyftowi, bardzo łatwo wyrysować nią usta bez konturówki, nawet w przypadku tak intensywnego koloru jak mój.
Jak już wspomniałam, kolor, który posiadam (Fragola o numerze 9), to piękne połączenie fuksji z maliną, które to ma tendencje do ślicznego wybielenia zębów (a ja niestety przez zamiłowanie do kawy posiadam wyjątkowo proste, ale nieszczególnie białe uzębienie). Wykończenie pomadki jest typowo satynowe, lekko i subtelnie odbijające światło oraz wyglądające na ustach naprawdę elegancko. Warto wspomnieć, że odcień ten bardzo przyciąga spojrzenia mężczyzn ;) Jednocześnie jest na tyle uniwersalny, że pasuje zarówno do mocnej kreski na oku w stylu pin up, jak i jedynie pociągniętych mascarą rzęs.
Sztyft jest stosunkowo twardy i dobrze przytwierdzony do opakowania (nienawidzę kiedy szminka się "gibie"!). Łatwo wyrysować nim usta i jedno, dwa pociągnięcia pomadki wystarczą, aby otrzymać pełnię koloru. Szminka niestety nie posiada żadnego smaku, ale za to ładniutko i delikatnie pachnie waniliowym budyniem ;) Co ważne, nie ma tendencji do podkreślania suchych skórek, równomiernie się zjada, a przez to, że kolor mocno wgryza się w wargi (coś na styl tintów) nie pozostawi nas ona bez koloru, nawet gdy teoretycznie już jej nie ma ;) Ostatnio miałam ją na obronie męża i pokonał ją dopiero hot - dog z keczupem i majonezem :P (tak długo czekałam, że zgłodniałam :D) Bez jedzenia utrzymuje się około 4-5 godzin, nie brudząc zębów, nie zbierając się w załamaniach, i nie wylewając się poza kontur naszych warg.
Niestety szminka ta w żaden sposób naszych warg nie nawilży i mimo naprawdę wielu zalet, mam wrażenie, że w te gorsze dni, ma nawet tendencję do lekkiego wysuszenia (uczciwie jednak przyznaję, że zdarzyło się to dosłownie kilka razy). Wtedy jednak, gdy wracam do domu, po prostu ją zmywam i nakładam na usta ulubiony balsam. Jak wygląda na ustach? Już Wam pokazuję! Z racji panujących aktualnie, listopadowych ciemności, umieszczam może niezbyt piękne, ale całkiem wiernie oddające odcień pomadki zdjęcie:
I teraz może trochę odpowiedzi na pytania z początku posta... Czy żałuję zakupu w ciemno? Nie, ponieważ trafiłam na całkiem niezłą jakościowo pomadkę, tyle że w koszmarnym opakowaniu (mimo to, mam świadomość, jak takie zakupy mogą się skończyć :P). Czy polubiłam się z tym kolorem i kupiłabym szminkę raz jeszcze? Nie wierzę w to, co mówię, ale zdecydowanie tak! Odcień sprawia, że czuję się pewnie oraz kobieco, a jednocześnie naprawdę świetnie wygląda on na ustach. I mówię to ja - amatorka brudnych róży i nierzucających się w oko nudziaków. Za szminkę zapłacicie od 70zł w internecie (np. w Dolce.pl) po 99zł w Douglas. Macie na sumieniach takie nietypowe jak na Was zakupy? Co ostatnio dziwnego kupiłyście i jak się to potem sprawdziło? Dajcie znać! Ciekawa jestem, czy tylko ja miewam takie szalone pomysły, czy to taka karma - po prostu ;)

niedziela, 6 listopada 2016

Inspired By U.R.O.K., edycja 6, czyli o moim małym farcie i niezawiedzionych oczekiwaniach

Pewnie nie wiecie, ale jeśli nie wiecie, to przecież Wam powiem. Generalnie Inga, do wszelkich gier, produktów, które występują w pudełkach zamiennie i nawet "giftów" w grach komputerowych ma pecha. Zawsze trafiam najgorszą (dla mnie oczywiście) opcję :P W przypadku tej edycji boxa, przeglądając uważnie profil Inspired By, odgadłam od razu, że w owym pudełeczku będzie krem Miya Cosmetics. Naczytałam się o nim mnóstwa dobrych rzeczy, weszłam na stronę i obejrzałam dostępne wersje. Okazało się, że mam 25% szans, na trafienie tej pożądanej. I co z tego wyszło? Zapraszam dalej!

Zatem wracając do tematyki kremu... Po kilkudniowym oczekiwaniu ("jak na szpilkach" dodam, bo nie dość, że chciałam konkretną wersję kremu, to jeszcze pocztowy "Paczkowy" zostawia moje przesyłki w różnych nieokreślonych bliżej miejscach), kiedy nareszcie w zeszły poniedziałek Inspired By Urok 6 do mnie dotarł, a ja otworzyłam pudełko, okazało się, że oto jest co chciałam! Szok i niedowierzanie przeplatało się z zadowoleniem (bo gdybym go nie dostała, to chyba bym kupiła :P). W moim boxie znalazł się krem Miya Cosmetics my Wonderbalm, Odżywczy Krem z Olejkiem z Róży "I Love Me", który ma za zadanie odżywiać, nawilżać, rozświetlać, wygładzać i zmniejszać zaczerwienienia. Czyli wypisz - wymaluj, specyfik dla mnie! Ten zdecydowanie najmocniejszy punkt tego pudełeczka, kosztuje 29.90 za 75ml (ale w dniach 16-30.11 z kodem MIYALOVE dostaniecie na ich stronie 30% rabatu na zakup).  Drugą pozycją z boxa, jest Suchy Szampon do Włosów Anti Grease Syoss, przeznaczony do szybko przetłuszczających się włosów. Nie lubię instytucji suchego szamponu, ponieważ jak wiecie, choruję na łuszczycę, która wyjątkowo upodobała sobie mój skalp i każda dodatkowa rzecz nakładana na skórę głowy, powoduje świąd nie do wytrzymania. Próbowałam z dwoma produktami tego typu i na romans z trzecim już naprawdę nie mam ani siły, ani ochoty, pomijając już fakt, że biały proszek zawsze zostaje na moich czarnych włosach... Bez żalu oddam go więc koleżance - blondynce, z nadzieją, że będzie zadowolona ;) Koszt? 15.99zł. Trzecim produktem, znalezionym w pudełeczku, okazał się Kawowy Peeling do Twarzy i Ciała Mark, o aromacie kokosa. Nie powiem, wiele słyszałam o tego typu zdzierakach i szczerze mnie on zainteresował, mimo iż okazał się tylko miniaturą. Jest naturalny, pobudza mikrokrążenie, pomaga walczyć z cellulitem, czego chcieć więcej... ;) Z pewnością go wypróbuję i jeśli mi się spodoba, kupię pełnowymiarowe opakowanie tego, lub podobnego specyfiku, tyle że już z pewnością nie kokosowe :P (bo to nie "mój" zapach) Za całe pudełeczko zapłacimy 59zł.
W IU.R.O.K. 6 znalazła się również mini Odżywka Intensive Therapy Nail Tek 2, zalecana do paznokci wymagających intensywnego wzmocnienia. Spaja ona płytkę, utwardza, pielęgnuje i nabłyszcza, oraz można ją stosować również na lakier kolorowy. O moich pazurkach wiele można powiedzieć... Że swoje przeżyły, że mają sezonowo objawy łuszczycy (nie słyszałyście, że ta choroba atakuje też paznokcie? To już słyszałyście :D), że są suche, ale akurat nigdy się nie rozdwajały i są wyjątkowo twarde oraz mocne. Nie wiem z czego to wynika, ale żeby je obciąć lub spiłować, potrzebuję dłuższej chwili i trochę siły :P Gdyby nie to, że mi przeszkadzają, mogłabym zapuścić je na naprawdę niezłą długość (raz próbowałam, urosły z 5mm więcej niż mają zazwyczaj i wymiękłam, nie wiem jak można chodzić z paznokciami wystającymi więcej niż 3mm za opuszek palca :P).  Sam produkt jednak świetnie zda egzamin u mojej mamy, która ma wypisz - wymaluj taką płytkę :) Koszt pełnowymiarowego kosmetyku, to 29zł za 15ml :) Pozostałe dwie rzeczy, to produkty od sklepu Coralove. Dostałyśmy Chocker, czyli bardzo modny ostatnio rzemyk, który wiązać można na milion sposobów, kosztujący 9.90 (i w sumie cieszę się, że się tu znalazł, bo od jakiegoś czasu chciałam wypróbować jak by mi się takie coś nosiło, chociaż ja jak zwykle popłynęłam pod prąd i ozdoba wylądowała na ręce), oraz Kolczyki Tribal, składające się z dwóch kuleczek, dużej i małej. Do mnie przywędrowała wersja czerwona, która średnio mi się podoba, pomijając już fakt, że mogę nosić tylko srebrne lub złote kolczyki, żeby nie paprały mi się uszy, i jak już się do jakichś "przykleję" to noszę je non stop, nie zdejmując na noc... Finalnie powędrują do tej samej kumpeli, co suchy szampon, wiem, że lubi ona tego typu ozdoby, więc mam nadzieję, że i ta ją ucieszy. Koszt kolczyków? Bardzo mały, jedynie 4zł :)
I to już cała zawartość pudełeczka, kosztującego 39zł. Bardzo ucieszył mnie w nim krem Miya, peeling Mark i chocker od Coralove. Suchy szampon, odżywkę do paznokci i kolczyki oddam, bo mnie się nie przydadzą, ale ogólnie rzecz ujmując, oceniam to pudełeczko jako udane. Wszystkim się nie dogodzi, to jest oczywiste. Mam nadzieję, że obdarowane Panie również będą z giftów zadowolone :) A jeśli o giftach mowa... Dostałam w prezencie świetny zestaw do pielęgnacji stóp od MollonPro oraz Shinybox! :)
Jego zawartość to balsam do stóp MollonPro FcSynergy Revitalising Foot Balm with 5% Urea, oraz peeling do stóp MollonPro FcSynergy Cleansing Sugar Scrub. Bardzo się z tego zestawu cieszę, ponieważ na urlopie w Chorwacji, po chodzeniu w gumowych klapkach pod górę nabawiłam się koszmarnych odcisków i bąbli (to był drugi dzień wyjazdu, resztę ledwo się toczyłam, ciągle za wszystkimi, w dodatku jeszcze większość to faceci, więc wyglądało to na coś a'la kraje muzułmańskie ;)), i do dziś nie mogę dojść z nimi do ładu. Z pewnością go wypróbuję i dam Wam znać, czy ten duet pomógł mi z uporaniem się z pozostałościami tej mało przyjemnej przygody ;) 
Dajcie znać jak podoba Wam się zawartość tego pudełeczka i czy może macie doświadczenia z którymiś produktami :) Czekam na Wasze opinie! Miłej niedzieli Moje Drogie ;)