wtorek, 27 lutego 2018

Innisfree Green Tea, czyli zielona herbata dla każdego

Linia z zieloną herbatą marki Innisfree jest jedną z moich ulubionych, czemu nie raz dawałam już wyraz. Na całą recenzję zasłużyły już dwa kosmetyki z tejże serii, czyli serum i krem pod oczy. Wyjątkowe jest w nich również to, że marka przygotowała oddzielne wersje toneru, lotionu, esencji oraz kremu dla różnych rodzajów cer. Coś dla siebie znajdą posiadaczki skóry suchej (seria moisture), mieszanej (balancing), oraz tłustej (fresh), a dodatkowo oczywiście możemy wszystko miksować ze sobą jak dusza zapragnie. Brzmi zachęcająco, nieprawdaż? Dlatego postanowiłam testować tę linię dalej, stawiając na piankę do mycia twarzy Green Tea Cleansing Foam, toner Green Tea Balancing Skin, Green Tea Balancing Lotion, esencję Freen Tea Moisture Essence oraz krem Green Tea Fresh Cream. Jak cały ten zestaw się u mnie sprawdził? Już Wam mówię! ;)
Innisfree Green Tea
Głównym zadaniem całej serii jest dogłębne nawilżenie naszej skóry, dzięki zawartości zielonej herbaty z wyspy Jeju (czyt. Czedżu), która bogata jest w minerały i aminokwasy. Jak to oczywiście z koreańskimi produktami bywa, całą serię nakładać należy od najlżejszych do najcięższych konsystencji, co w tym przypadku wyglądało następująco: zaczynałam od oczyszczenia twarzy pianką, następnie nakładałam na twarz toner (tutaj występuje pod nazwą "skin"), następnie lotion, później do całości dołączyło w tym miejscu również serum (z posta, do którego odnośnik znajdziecie wyżej), a na koniec nakładałam esencję oraz krem. Całość stosowałam wyłącznie na noc, a wszystkie te warstwy wchłaniały się około godziny, jednak właściwie już po kwadransie można było iść spać bez obaw, że upaprzemy sobie poduszkę. Rano oczywiście wyczuwalny był ochronny film ;) Cała seria pachnie lekko herbatą pomieszaną z ziołami, ale aromat ten w żaden sposób nie był dla mnie dokuczliwy, lub męczący. Szczerze powiedziawszy - bardzo go polubiłam :D
Innisfree Green Tea Cleansing Foam
Innisfree Green Tea Cleansing Foam, to pianka oczyszczająca, która służy za drugi etap mycia twarzy. Na początku bacznie się jej przyglądałam, ponieważ Interendo nastraszyła mnie, że niestety  ów kosmetyk wysusza. Produkt ten znajduje się w tubie z miękkiego plastiku i jak na piankę ma stosunkowo rzadką konsystencję. Zadowolona byłam z faktu, że kosmetyk ten, niezależnie od tego, czy użyjemy do niego siatki spieniającej, czy nie, tworzy gęstą, sztywną wręcz czasem pianę, którą bardzo łatwo wykonać demakijaż (nic nie ścieka po rękach :P). Kolejnymi zaletami jest również fakt, iż nie szczypie ona w oczy oraz oczyszcza cerę do stanu "aż piszczy", a w kryzysowych sytuacjach (czytaj: kiedy nie mam olejku, albo nie chce mi się go ze sobą zabierać), właściwie samodzielnie jest w stanie zmyć calusieńką moją szpachlę. Wspomnianego wyżej wysuszenia nie zauważyłam, choć lekkie ściągnięcie po użyciu już tak. Nie przeszkadzało mi jednak ono, ponieważ zaraz po, do gry wchodził cały arsenał nawilżaczy.
Innisfree Green Tea Balancing Skin
Innisfree Green Tea Balancing Skin to najzwyczajniej w świecie tonik/toner, jednak już na tym etapie, ma on pełnić funkcję nawilżającą i przywracającą równowagę. Umieszczono go w 200ml, plastikowej butelce, z której trzeba go najzwyczajniej w świecie "wytrząsnąć". Średnio lubię ten rytuał, ale konsystencja "gęstej wody" (jakkolwiek to brzmi xD) nie pozwala na nic innego :P  Według mnie, większy otwór ułatwiłby wydostanie ze środka odpowiedniej ilości kosmetyku (a może producent pomyślałby o pompce...?). Nanoszę go na skórę palcami - nałożony solo wchłania się do matu praktycznie w kilkadziesiąt sekund. Był też wraz z liotonem jednym z dwóch produktów stosowanych również na szyję oraz dekolt. Kosmetyk pochodzi z linii do cery mieszanej ;)
Innisfree Green Tea Balancing Lotion
Innisfree Green Tea Balancing Lotion, to pierwszy produkt typowo nawilżający nakładany na naszą skórę. Jest on umieszczony w opakowaniu zawierającym 160ml, również "do wytrząsania" ale on dla odmiany posiada zbyt duży otwór i trzeba uważać z jego dozowaniem (błagam o pompkę!). Posiada on formę leciutkiej, białej emulsji, którą jak już wspomniałam nakładałam na twarz, szyję oraz dekolt. Jeśli posmarujemy nim skórę solo, wchłania się właściwie tak samo szybko, jednak pozostawia po sobie delikatne uczucie wygładzenia skóry, ale bez uczucia lepkości. Po używaniu na szyję i dekolt jedynie skin'a oraz lotionu zauważyłam w tych okolicach wzrost nawilżenia, a także wygładzenie :) Mój kosmetyk pochodzi z linii do cery mieszanej ;)
Innisfree Green Tea Moisture Essence
Innisfree Green Tea Moisture Essence pełni z kolei typową rolę kosmetyku nawilżająco - odżywczego. Nie do końca wiem, ile w tym prawdy, ale ponoć Koreanki uważają ten rodzaj produktu za główny punkt swoich rozbudowanych rytuałów pielęgnacyjnych ;) Esencję Innisfree umieszczono w plastikowym opakowaniu typu airless, zawierającym 50ml kosmetyku. Nie mogę nic jej zarzucić, jest bardzo wygodna, wydajna, ma białą barwę i typowo żelową konsystencję. Dwie - trzy pompki spokojnie wystarczają do posmarowania całej twarzy. Esencja nałożona solo wchłania się bardzo szybko, pozostawiając po sobie uczucie nawilżenia oraz wygładzenia. Czasami zdarzało mi się używać jej solo lub wraz z tonikiem pod makijaż i w tym aspekcie również świetnie się spisywała. Moja pochodzi z linii do ceru suchej.
Innisfree Green Tea Fresh Cream
Innisfree Green Tea Fresh Cream również pełni funkcję odświeżającą, nawilżającą i odżywczą. W plastikowym, pękatym słoiczku w seledynowym odcieniu umieszczonych zostało 50 mililitrów przezroczystego żelu, który z łatwością sunie po skórze, niezależnie od tego, czy stosowany jest solo, czy jako kolejna warstwa. Sam kosmetyk jest bardzo lekki a w kontakcie z cerą zmienia się jakby w wodę :D Również zdarzało mi się używać go np. w towarzystwie toniku pod makijaż i wtedy wchłania się niemal błyskawicznie, pozostawiając po sobie delikatnie wyczuwalny film. Uczucie lepkości znika niestety po kilku minutach, ale nakładanie make-upu spokojnie można rozpocząć wcześniej. Mój krem pochodzi z linii do cery tłustej.
Ogólne wrażenia dotyczące działania linii Innisfree Green Tea muszę uznać za bardzo dobre. Jak pewnie zauważyłyście, w całości stosowałam ją jedynie wieczorem, a rano wybierałam jeden, lub dwa produkty oraz nakładałam je pod makijaż. Ogólnie rzecz biorąc, moja cera nie jest łatwa do nawilżenia i z całą stanowczością muszę powiedzieć, że wieloetapowa pielęgnacja od tym względem naprawdę jej służy. Z tej linii jestem szczerze zadowolona, bo zapewniła mi naprawdę bardzo wysoki poziom nawodnienia oraz nawilżenia skóry, sprawiła że cera stała się jędrna, gładka i pięknie rozświetlona, a poranne "zagniecenia" po spaniu przestały się pojawiać (zaczyna mi się dziać to samo, co mojej mamie xD Przez parę godzin potrafi "prostować się" nam ślad po poduszce).  Co ciekawe, choć sam producent tego nie obiecuje, zauważyłam również rozjaśnienie przebarwień, a także pozytywnie zaskoczył mnie fakt, iż moje zaczerwienienia stały się prawie niewidoczne. Myślę, że warto wspomnieć również o tym, że przy moim trybie użytkowania, poszczególne kosmetyki zużywają się w dość podobnym tempie, więc raczej nie trzeba obawiać się faktu, iż np krem skończy się na długo przed lotionem ;) Linię tę polecam z czystym sumieniem. Ze swojej strony mogę jeszcze dodać, iż kosmetyki Innisfree w dobrych cenach znajdziecie na jolse.com i ich profilu na ebay o nazwie iamlove-shop. Cały zestaw kosztował 65$, czyli wg dzisiejszego kursu około 220zł.
A wy znacie markę Innisfree? Miałyście może styczność z ich kosmetykami, albo tą linią?  A może dopiero macie ochotę ją wypróbować? Koniecznie opowiedzcie o swoich wrażeniach! :)
P.S. Dziś, czyli 1 marca 2018, zaprezentowano odświeżoną linię Green Tea, którą można obejrzeć tutaj. Niektóre z kosmetyków zniknęły, pojawiły się nowości, ale największe hity zostały ;)

czwartek, 22 lutego 2018

Nowości lutego, czyli mały falstart

Nie było mnie tu dłużej niż planowałam... Dlaczego? Ano pochorowałam się na amen, w dodatku w typowo męskim stylu, czyli umieram na katar i zdycham na kaszel :P Co ciekawe, jak wstaję, wyłącza mi się też na jakieś 5 sekund zmysł widzenia, haha xD Jednak po trzech dniach brania antybiotyku, stwierdziłam że już chyba dam radę napisać jakiś luźniejszy post, więc postanowiłam zaprezentować Wam moje nowości z lutego ;) (pisząc ten wpis, po dobrej godzinie zorientowałam się, że nazwałam je wszędzie styczniowymi. Nie jest dobrze :P) A więc tradycyjnie - co nowego trafiło do mnie w ostatnim miesiącu? ;)
Black liner nowości lutego
Black liner nowości lutego
Jakoś na początku miesiąca, mocno sfrustrowana ostatnimi korektorowymi niewypałami i pogłębiającymi się zasinieniami pod oczami, zakupiłam swojego największego ulubieńca, czyli Mac Pro Longwear Concealer (recenzja) w odcieniu NW15. Co ciekawe, moja mama skusiła się na zakupy razem ze mną, stawiając na kolor NC20 i również jest zadowolona ;) W styczniu w ramach akcji Back2Mac otrzymałam również pomadkę Mac Lipstick Candy Yum Yum :) Na czym ta akcja polega? Przynosicie do sklepu 6 zużytych opakowań, a pani daje wam za free wybrany kolor szminki. A więc Dziewczyny, zbieramy "pustaki"! ;)
Black liner nowości lutego
Z racji tego, że ostatnimi czasy pół blogosfery zachwyca się tuszem do rzęs L'oreal Paradise Extatic, a moje rzęsy to nadal rozpacz w stanie czystym, postanowiłam iż mimo niechęci do tradycyjnych szczoteczek - spróbuję co to za cudo. Znając życie, wyjdę na tym jak Zabłocki na mydle, ale przynajmniej nie będę miała wyrzutów sumienia, że nie próbowałam uczynić moich "firanek" bardziej efektownymi xD Przy okazji dorzuciłam również do koszyka Cień bazowy do stosowania na całą powiekę w towarzystwie kreski, czyli Makeup Revolution Mono Eyeshadow w kolorze Touch Me ;)
Black liner nowości lutego
Na tym zdjęciu z kolei widać efekty mojej wizyty w Golden Rose. Wychodzi na to, że chyba tę markę lubię, wszak wszystko co się tu znajduje, to kosmetyki mi znane, sprawdzone i nadal z chęcią do nich wracam. Baza Nail Expert Smoothing Base to stały bywalec mojej kosmetyczki i maluję nią paznokcie przed każdym manicurem, lakier Holographic Nail Color nr 07 to już moja czwarta butelka a cień do brwi Eyebrow Powder nr 107 nabyłam po raz drugi. Do pomadki Candy Yum Yum Mac zakupiłam również konturówkę nr 509 z dobrze znanej mi serii Dream Lips Lipliner. Mam kilka i również jestem z nich zadowolona ;)
Black liner nowości lutego
W lutym, zaraz po zakupie korektora Mac, dostałam ciężkiego "fiksum dyrdum" na punkcie Makeup Revolution Conceal&Define. A tu nagle okazało się, że to towar deficytowy, który rozchodzi się w 15min po rzuceniu go do sklepu. Mojego koloru C1 oczywiście nie ma nigdzie (z resztą chyba żadnego nie ma nigdzie xD). Co więc zrobiłam? Zamówiłam z UK pięć sztuk, cztery przeznaczając na sprzedaż, a jeden zostawiając sobie. To chyba największy odpał zakupowy w moim życiu, więc mam nadzieję, że to cudo będzie warte zachodu :P (w razie czego, C4 szuka jeszcze nowego domu xD) Jak trochę ozdrowieję i w końcu będzie chciało mi się umalować, to zobaczę, ile jest wart :P Drugim kosmetykiem ze zdjęcia, zakupionym właściwie wyłącznie dlatego, że bardzo spodobał mi się u Magdy, jest Paleta Rozświetlaczy Makeup Revolution SophX. Jeśli czytacie mnie już jakiś czas, na pewno wiecie, że mam bzika na punkcie rozświetlenia i ciągle odczuwam niedosyt w tej materii :P Pogrzebałam więc trochę w internecie, zrobiłam mały rekonesans, poczytałam, a w końcu zamówiłam. No cóż xD Na szczęście ostatnio mam na koncie coraz mniej tak genialnie przemyślanych zakupów ;)
Black liner nowości lutego
Tutaj też widać produkty, które goszczą u mnie w domu regularnie. Na odżywkę Pantene Pro V Lśniący Kolor i L'oreal Elseve Fibralogy Ekspansja Gęstości skusiłam się z powodu promocji, braków w tej materii i dużego zużycia tego typu produktów. Swoją drogą włosy już mam za pas, a mam wrażenie, że u fryzjera byłam naprawdę niedawno... (w dodatku obciął mi 30cm). Olejek pod Prysznic Isana to z kolei dobry środek piorący do gąbek, poza tym raczej nie używam go do niczego innego, ale w tej roli sprawdza się wyśmienicie ;)
Black liner nowości lutego
Z kolei na tym zdjęciu zobaczyć można prezent, który mój mąż przywiózł mi z wizyty w Bułgarii (swoją drogą oni mają DM a my nadal nie :(). Są dwa mydła w płynie, jedno o zapachu magnolii i zielonej herbaty - Pures Erlebnis, oraz drugie, kuchenne, pachnące granatem. Dalej widać Żel pod Prysznic Rose Elegance (róża i guawa), żel do golenia Rasiergel Pink Grapefruit, Piankę do Rąk udającą krem Raspberry Party oraz Piankę pod Prysznic Hawaiian Dream. Rafał wie, co lubię :D
I to już wszystko tym razem ;) Wpadło Wam coś w oko? A może coś miałyście okazję testować? :) Dajcie koniecznie znać! ;)
P.S. Zapomniałam wcześniej wspomnieć o tym pięknym prezencie walentynkowym :D

czwartek, 15 lutego 2018

Pielęgnacja z Shibushi, czyli koreańskich eksperymentów ciąg dalszy

Jakiś czas temu, został otwarty kolejny sklep internetowy z koreańskimi kosmetykami o wdzięcznej nazwie shibushi.pl :) Można znaleźć w nim zarówno klasyki gatunku, jak na przykład "koci puder" TonyMoly (kiedyś wrzuciłam jego zdjęcie na instagramie i dostałam masę pytań, gdzie takie cudo kupić xD), jak i marki mniej znane oraz rzadziej spotykane, takie jak Polatam, La'dor, Thank You Farmer (marzy mi się ich krem BB :P) oraz wiele innych... Jeśli macie ochotę na zakupy, z kodem inga.blackliner10 możecie zaszaleć 10% taniej ;) A tymczasem, ja opowiem Wam, jak sprawdziły się u mnie produkty, które trafiły stamtąd pod mój dach w ramach niespodzianki :)
Nawilżający Krem do Twarzy Polatam Odżywka na Skórę Głowy La'dor
Pierwszym z kosmetyków, który miałam okazję wypróbować, jest Odżywka na Skórę Głowy La'dor. Szczerze powiem, że po wyjęciu tego kosmetyku z paczki najpierw przeżyłam lekką konsternację, potem zwątpienie oraz zawód, a na końcu postanowiłam, że raz kozie śmierć i będę ją testować. Skąd takie podejście? Akurat w momencie kiedy "hair pack" do mnie dotarł, przeżywałam zimowy wysyp łuszczycy. Bałam się więc eksperymentów, wystraszyłam się, że zamiast pomóc - zaszkodzi... Wracając jednak do tematu: odżywkę umieszczono w miękkiej, dwustumilitrowej tubie, z której z łatwością można wydobyć tyle kosmetyku, ile nam potrzeba. Ja używałam go podczas prysznica, więc po umyciu włosów po prostu dzieliłam je na partie, nakładałam produkt, a następnie masowałam głowę przez minutę, oraz trzymałam na skórze kolejne 5. Produkt posiada konsystencję lekkiej emulsji i muszę przyznać, że znacząco ułatwia to rozprowadzenie go, jednocześnie sprawiając, że nic nie ścieka na podłogę ;)  Bardzo przypadł mi też do gustu zapach tego kosmetyku :) Jest świeży, herbaciano - owocowy, z delikatną nutą mięty. Niestety, ale na włosach się nie utrzymuje :D 
Odżywka na Skórę Głowy La'dor
Kiedy użyłam odżywki po raz pierwszy, przeżyłam niemałe zaskoczenie, ponieważ po nałożeniu, produkt ten bardzo intensywnie chłodzi skórę i wrażenie to utrzymuje się jeszcze dobrą godzinę po użyciu. O ile na ciele takiego efektu nie lubię, bo zaraz mi zimno, tak na głowie okazało się to naprawdę wyjątkowo przyjemnym uczuciem. Co jednak z działaniem? Z czystym sumieniem stwierdzić muszę, że mieszanina zielonej herbaty, śluzu ślimaka, kamelii, aloesu, ceramidów i kolagenu, sprawiła, że włosy były odbite od nasady, wolniej się przetłuszczały (oczywiście musimy pamiętać, by kosmetyk nakładać raczej oszczędnie), oraz co ciekawe - zauważyłam bardzo intensywne złuszczanie w miejscach, gdzie miałam plamy łuszczycowe. Jednocześnie skóra była ukojona, a także nie swędziła. Jest to naprawdę bardzo istotnym aspektem, ponieważ bywa, iż z powodu świądu nie mogę spać xD Generalnie w ramach podsumowania muszę przyznać, że podchodziłam do tego produktu jak pies do jeża, a finalnie sprawił on, iż łatwiej i szybciej udało mi się zaleczyć skórę głowy. Dziś już jest całkowicie "czysta", więc spokojnie mogę stwierdzić, że dzięki niemu szybciej udało mi się osiągnąć okres remisji, niż przy samym myciu głowy i leczeniu sterydami.
Nawilżający Krem do Twarzy Polatam
Drugim produktem, jaki miałam okazję testować, jest Nawilżający Krem do Twarzy Polatam. Umieszczono go w bardzo estetycznej, czarno - białej tubce (uwielbiam takie połączenie kolorów! xD), zawierającej aż 100ml kosmetyku o konsystencji gęstej emulsji. Nie będę ukrywać, iż okazał się on bardzo wydajny, więc podzieliłam się nim z mamą. Jest to produkt głęboko nawilżający, przeznaczony do skóry wrażliwej, wzbogacony o wyciągi między innymi z koreańskiego dębu, lawendy, rozmarynu, tymianku, masła shea, oliwy z oliwek i oleju kokosowego. Jak na mój wiecznie przytkany nos - produkt ten wydaje mi się bezzapachowy. Stosowałam go codziennie rano, pod makijaż, tak samo, jak moja mama. W związku z tym mamy właściwie bardzo podobne spostrzeżenia :) Krem faktycznie świetnie nawilża, koi zaczerwienioną skórę i wygładza, przez co genialnie nadaje się pod wysuszające podkłady. Jeśli jednak mogę coś poradzić, warto poczekać chociaż dwie minuty, przed nałożeniem fluidu, aby miał czas się wchłonąć. Nie próbowałam stosować go na noc, jednak jako krem dzienny, obu nam spisał się wyjątkowo dobrze :) Makijaż trzymał się na nim bardzo ładnie, był trwały, a w ciągu dnia na naszych cerach nie pojawiały się suche skórki ;)
Odżywka na Skórę Głowy La'dor Nawilżający Krem do Twarzy Polatam
Ogólnie rzecz ujmując, z obu kosmetyków, które miałam okazję testować, jestem naprawdę zadowolona. Co do kremu Polatam - wiedziałam już po pierwszych testach, że się polubimy, jednak działaniem odżywki do skóry głowy La'dor jestem naprawdę pozytywnie zaskoczona. Bałam się jej użyć, a finalnie okazało się, iż naprawdę pomogła mi w nierównej walce z łuszczycą. Jednocześnie sądzę, iż warto aby poznały ją też osoby mające problemy z ŁZS, łupieżem, świądem, oraz przesuszeniem skóry głowy. A Wy znacie któryś z tych kosmetyków? A może kojarzycie sklep internetowy Shibushi, lub już robiłyście w nim zakupy? Dajcie koniecznie znać! ;)

wtorek, 13 lutego 2018

Korea Love, czyli trochę na temat moich azjatyckich ulubieńców

Koreańskie kosmetyki goszczą u mnie w domu już od bardzo dawna... Lekko licząc, pierwszy swój kosmetyk rodem z Azji, kupiłam na drugim roku studiów licencjackich, czyli w 2009 roku i był to krem BB Vip Gold ze Skin79. Dziś, po 9 latach testów, pogłębiania wiedzy o koreańskich kosmetykach, wschodnich sposobach pielęgnacji i odstawianiu innych cudów, wraz z kilkoma innymi, wspaniałymi Dziewczynami, przedstawiam Wam troje moich koreańskich ulubieńców. Są to produkty stosunkowo uniwersalne, sprawdzające się u wielu osób i mam nadzieję, że Wy również byłybyście z tych kosmetyków zadowolone ;) Zapraszam więc do lektury!
Black liner korea love
Black liner korea love
W tym miejscu warto również wspomnieć, że każdy z tych produktów mam już któryś raz z kolei i każdy z nich doczekał się na blogu pozytywnej recenzji. Jeśli od razu macie ochotę zajrzeć także do nich, zapraszam! Tu znajdziecie informacje na temat Skin79 Super Beblesh Balm Hot Pinkw tym miejscu jest post o Całonocnej Masce do Ust Laneige, a tutaj cała recenzja The Green Tea Seed Serum Innisfree :)
Black liner korea love
Skin79 Super Beblesh Balm Hot Pink, to kosmetyk, który mam w domu nieprzerwanie od 3 lat i nie jestem w stanie zliczyć, ile opakowań zużyłam przez ten czas. Nienawidzę go fotografować, ale za to uwielbiam używać, wszak cera po nim jest faktycznie idealna, do tego genialnie dostosowuje się do kolorytu mojej cery (naprawdę nie wiem jak to możliwe, gdyż po wyciśnięciu z opakowania wygląda na dość ciemny...), jest bardzo wydajny i co najważniejsze - nie szkodzi mojej naprawdę kapryśnej ostatnio cerze. Chyba jedyna jego wada, jaka w tym momencie przychodzi mi do głowy, to fakt, że naprawdę trudno się go zmywa. Ale coś za coś... Za to jest ekstremalnie trwały, i w mrozy, i w upały, i podczas całonocnych imprez ;) Niestety ostatnio producent coś nakombinował, przez co zmienił się jego odcień, ale ponoć formuła została taka sama. Na pewno go wypróbuję, jak tylko skończę to opakowanie ;) 
Black liner korea love
Laneige Lip Sleeping Mask (czyli całonocną maseczkę do ust) pokochałam za piękny zapach owocowej gumy balonowej, genialne działanie i dobrze przemyślane opakowanie. Dlaczego tak mówię, skoro to zwykły słoiczek? Zobaczcie w recenzji (link znajdziecie dwa akapity wyżej), jaką świetną szpatułkę przygotował dla nas producent! ;) Co ciekawe, nawet jeśli mamy na ustach jakieś ranki, ów produkt nie powoduje dyskomfortu, a przyspiesza leczenie oraz genialnie utrzymuje nawilżenie przez cały dzień. Podczas regularnego stosowania zaobserwowałam również ujednolicenie koloru moich warg (jak zapewne wiele razy mówiłam, na dole z prawej strony mam ciemniejszą plamkę). To wszystko sprawia, że naprawdę używam jej z ogromną przyjemnością i z pewnością sięgnę po kolejny słoiczek (może tym razem w innej wersji zapachowej...?). Jej jedyną wadą jest cena, ale u mnie spokojnie nadrabia to wydajnością :)
Black liner korea love
Innisfree The Green Tea Seed Serum to niekwestionowany bestseller tejże marki. Jak przystało na ciekawskie stworzenie, postanowiłam sprawdzić o co tyle krzyku, i czym Korea oraz pół świata tak się zachwyca. Kupiłam, wypróbowałam, no a teraz zachwycam się także ja xD To już drugie opakowanie, które posiadam i z pewnością nie zawahałabym się kupić trzeciego. Dlaczego? Bo uwielbiam jego lekką konsystencję, przecudowny zapach oraz bardzo dobre działanie. Pięknie nawilża, odżywia, koi, łagodzi zaczerwienienia i dzięki nawodnieniu cery - pomaga w wygładzeniu zmarszczek powstałych na skutek suchości. Wydaje mi się również, że skóra wygląda na ładnie rozświetloną. Co ciekawe, jednocześnie wydaje mi się ono kosmetykiem bardzo uniwersalnym, wszak bardzo dobrze sprawdził się u mnie, posiadaczki cery naczyniowo-wrażliwej, u mojej mamy z cerą dojrzałą, męża ze skórą tłustą i brata suchara, który boryka się też z trądzikiem (tak, polecam to serum każdemu, miało je pół mojej rodziny, w dodatku każdy był zadowolony). 
Tym razem u mnie to już wszystko, ale jeśli macie ochotę na więcej, koniecznie zajrzyjcie do reszty Dziewczyn! :* Również one opowiadają dziś o swoich koreańskich hitach ;) A może i Wy macie jakieś swoje ukochane kosmetyki ze wschodu, albo znacie któregoś z moich ulubieńców? Dajcie koniecznie znać! :)

piątek, 9 lutego 2018

Inspired by Naturalnie Piękna X, czyli o tym co znalazło się wewnątrz słów kilka

Lubię pudełka Inspired By i lubię boxy spod szyldu "Naturalnie Piękna". Zazwyczaj można znaleźć w nich interesujące, nowe dla mnie kosmetyki, które generalnie z łatwością znajdują miejsce w mojej kosmetyczce. Całkiem niedawno trafiła do mnie dziesiąta już edycja tegoż boxa. Znalazło się w nim aż jedenaście kosmetyków, z czego jedynie jeden był niepełnowymiarowy (bo oczywiście saszetkę policzono jako ten "jeden z dziesięciu" ;)). Co więc ja myślę na jego temat? Czy ilość przełożyła się na jakość? Czy jestem z niego zadowolona? Zapraszam do czytania!
Inspired by Naturalnie Piękna X
Inspired by Naturalnie Piękna X
Jednymi z ciekawszych produktów z tego pudełka są dwa produkty marki Pilomax. Pierwszy z nich, to Serum Przeciw Wypadaniu Włosów i Dojrzałej Skóry Głowy dla Kobiet, a drugi z kolei Serum Przeciw Wypadaniu Włosów dla Mężczyzn Wax. Szczerze powiem, że wydają mi się one bardzo interesujące. W każdym z opakowań znajdujemy grzebień (i to całkiem porządny!) oraz kosmetyk, gwarantujący nam wzmocnienie, ochronę i stymulację wzrostu włosa. Co ciekawe, mniej więcej w jednym czasie zbiegło się to z faktem, kiedy ja zaczęłam znajdować na poduszce coraz większe ilości włosów, a mąż zaczął piać, że robią mu się zakola xD Tak więc na bank skorzystamy! ;) Cena jednej sztuki, to około 30zł za 75ml i grzebień (w damskiej wersji znalazłam różowy, a mąż ma granatowy ;)).
Inspired by Naturalnie Piękna X
Od marokosklep dostaliśmy z kolei bardzo interesujący Ałunowy Naturalny Dezodorant Beaute Marrakesh. Trafiła mi się ładnie pachnąca werbeną wersja ale mimo mojego szczerego zainteresowania tym kosmetykiem, capnęła mi go mama i odmówiła zwrotu, więc cóż xD Z wywiadu wiem, że jest zadowolona ;) Produkt ma za zadanie pielęgnować i chronić przed nieprzyjemnym zapachem potu, jednocześnie nie pozostawiając plam na ubraniach. Cena? 29.01zł. Kolejnym produktem znalezionym w boxie, jest Silnie Odświeżający Krem Pielęgnacyjny SheFoot. Ma on likwidować zapach potu, zapewniając świeżość oraz higienę, jednocześnie nie zapychając gruczołów potowych. I teraz chwila szczerości - chyba w życiu nie miałam spoconych stóp, bo wiecznie są zimne. A jak latem założę na cały dzień adidasy - to czasami robią się cieplejsze xD Produkt więc nie dla mnie, ale rodzinka wykazała zainteresowanie twierdząc, że zużyje. Koszt? 18.90zł. Trzecim kosmetykiem ze zdjęcia jest Mydełko Naturalne Oliwkowe Vespera. Ma ono śliczny zapach, jest w pełni naturalne i szczerze powiedziawszy - bardzo ucieszyłam się z jego obecności :) Widziałam też, że Dziewczyny podostawały wersje z algami, woskiem pszczelim, a także innymi cudami... Jestem bardzo ciekawa, jak pachną! :) Cena? 6.99zł.
Inspired by Naturalnie Piękna X
Od marki Deborach otrzymałyśmy Kredkę do Oczu 24 Ore Long Lasting Eye Pencil. Mnie trafił się ładny odcień fioletu, jednak szkopuł w tym, że w tej materii reflektuję jedynie eyelinery jedynie w kolorze czarnym. Z pewnością powędruje więc ona do nowej właścicielki, niech ucieszy kogoś, kto lubi kredki, bo w sumie kosmetyki tej firmy są całkiem ciekawe. Cena? 27zł. Następnym produktem znalezionym w pudełku, okazał się Korygujący Niedoskonałości Krem BB Delia 7in1, który również nie znajdzie u mnie zastosowania, bo po małym rekonesansie w sieci, stwierdziłam iż z moją karnacją wyglądałabym niczym dorodna pomarańcza :P A tego chyba nie chcę, więc produkt ten z pewnością poleci dalej w świat ;) (może ktoś chce?) Jego koszt, to 10zł. Największą nowością jest dla mnie z kolei Krem Regenerująco - Nawilżający z Ekstraktem z Imbiru na Noc Tria. Po wstępnym rozpoznaniu, dotarłam do informacji, że produkuje go dobrze nam znana Farmona. Nie powiem - ja jestem zaciekawiona, choć kremów w zapasach mam milionpięćsetstodziewięćset xD Cena? 49.95zł.
Inspired by Naturalnie Piękna X
Na tym zdjęciu z kolei widać między innymi Balsam do Ciała Cztery Pory Roku, który miał już okazję gościć w jednym z Shinyboxów. Tak, już do mnie trafił, zgarnął go mój brat, który jest jeszcze większym "sucharem" niż ja i żeby tradycji stało się za dość, ten również powędruje do niego, wszak ponoć nawet mu się podobał. Cena? 7.99zł. Drugim kosmetykiem z podobną historią (czyli był już w Shiny i również testował go mój brat) jest Kremowa Emulsja do Mycia Ciała Tucuma AA. Z racji tego, że ja mogłabym się kąpać już w samych żelach pod prysznic, na bieżąco staram się pozbywać tych, które średnio mnie interesują. Ten jest ponoć przyjemny oraz - co najważniejsze - nie wysusza i Daniel chętnie sięgnął po drugą butelkę. Cena? 10.99zł. Ostatnim produktem z tego zdjęcia, jest jedyna w boxie miniatura. Oliwkowy Krem do Ciała Herbolive zawiera w swoim składzie oczywiście oliwki, ale również aloes, olej migdałowy, słonecznikowy, witaminę E oraz wiele innych dobrodziejstw, które mają za zadanie nawilżać i odświeżać skórę. Mnie zaciekawił! Cena za pełnowymiarowy produkt, to 24.99zł. W pudełku znalazło się 50ml.
Inspired by Naturalnie Piękna X
Kosmetykiem z serii "pełnowymiarowa saszetka" jest Peeling+Maska do Dłoni Efektima. Gościła ona już u mnie w domu i używał jej mój mąż, recenzując peeling słowami "to mi zdarło skórę do kości", więc chyba jest skuteczny. O masce wypowiadał się pozytywnie, więc teraz chyba w końcu ja zobaczę, co to jest i czy faktycznie z palców zostają paliczki (u męża nie zauważyłam, ale wiecie, ostatnio mało jest w domu :P). Jej cena to 2.59zł. Prezentem z kolei jest bułgarski bodajże Szampon do Włosów marki Milva. Dużo jest cyrylicą, więc bazuję na tym, co po angielsku xD 
Podsumowując: z pewnością nie ma w tym pudełku żadnego produktu - gwiazdy, jest też kilka powtórek z innych boxów, z których jedne miałam, a inne nie... Ale jednocześnie część kosmetyków naprawdę mi się spodobało (albo raczej nam, bo wyjątkowo ucieszyły mnie i męża kosmetyki Wax). Ogólnie rzecz biorąc z mojej perspektywy jest mocno, mocno średnio, bo bardzo dużą część pudełka rozdałam, ale z drugiej strony znalazło się w nim wiele przydatnych na co dzień produktów, więc rozumiem, iż może się ono podobać. Jeśli i Wam box przypadł do gustu, to nadal można go zakupić na stronie Inspired by. A Wy co myślicie na jego temat? Dajcie koniecznie znać!

wtorek, 6 lutego 2018

Innisfree White Tone Up Eye Serum, czyli o rozjaśnianiu cieni pod oczami słów parę

Dobrze. Powiedzmy sobie szczerze, że wcześniej raczej nie miałam problemów z cieniami pod oczami, fioletowymi podkówkami, ani innymi tego typu atrakcjami (dawno temu nawet nie stosowałam żadnych korektorów). Jednak od jakiegoś czasu, prawdopodobnie jak mniemam, ze względu na niespecjalny stan zdrowia, zaczęłam mieć z tym problem. To fioletowe, to szare podkówki, zmarszczki, brak nawilżenia skóry pod oczami, co tu dużo mówić - średnio... Jednak na samym początku grudnia trafiło do mnie z jolse.com Innisfree White Tone Up Eye Serum i zaczęłam stosować je dwa razy dziennie... Co wyszło z tej znajomości? Już mówię!
Innisfree White Tone Up Eye Serum
Opakowanie kosmetyku jest chyba stosunkowo charakterystyczne, od razu widać, że to Innisfree. Smukła, plastikowa buteleczka airless z wypustką na pokrywce jest wygodna, trwała oraz dobrej jakości. Pompka działa bez zarzutu. Nie zacina się, równie dobrze możemy wycisnąć sobie jej połowę. Całość jest ważna 12 miesięcy od otwarcia i zawiera aż 30ml kosmetyku, który swoją drogą jest też bardzo wydajny. Cała pompka wystarcza mi na hojne "obsmarowanie" powiek oraz sporej okolicy pod oczami. 
Innisfree White Tone Up Eye Serum
Sporą zaletą produktu, jest ciekawa konsystencja, wszak serum to, to tak naprawdę leciutka, delikatna, łatwa do rozsmarowania emulsja, która bardzo szybko się wchłania, pozostawiając po sobie delikatny film, oraz uczucie nawilżenia. Od razu po użyciu likwiduje również ściągnięcie okolic oka (mnie często takie coś się zdarza) oraz przy okazji całkiem miło pachnie cytruskami ;) Zapach jest jednak na tyle delikatny, iż uważam, że nawet w tej materii powinien on odpowiadać. Bez problemu można go także stosować pod makijaż, z moimi korektorami współpracuje bardzo dobrze. 
Innisfree White Tone Up Eye Serum
Innisfree White Tone Up Eye Serum zawiera głównie naturalne składniki aktywne wyselekcjonowane z różnego rodzaju jagód, oraz witaminę B3, mające zapobiegać powstawaniu przebarwień, oraz nawilżać okolice oczu. Jak w tej materii to cudo sprawdziło się u mnie? Muszę przyznać, że w kwestii nawilżenia oraz odżywienia jestem bardzo zadowolona. Zmarszczki wzdłuż oczodołów nie są widoczne (to mój wyznacznik, czy krem działa, czy nie xD) a reszta wygląda bardzo ładnie. Skóra jest więc nawodniona, jędrna i gładka. Jak jednak spisał się w kwestii, która zapewne najbardziej Was interesuje, czyli rozjaśnianiu? Szczerze powiem - nie jest spektakularnie, jednak moje podkowy, które miałam w okolicach listopada - grudnia, zrobiły się ciut jaśniejsze, i co ciekawe - serum to spowodowało, że piegi znajdujące się w tych okolicach są niemal niewidoczne.
Innisfree White Tone Up Eye Serum
W ramach podsumowania dla leniwych: serum pod oczy Innisfree okazało się bardzo przyjemne w użytkowaniu i zdecydowanie wystarczające w materii pielęgnacji jak na moje 28-letnie zmarszczki :P W kwestii wybielania jednak - poradziło sobie średnio. Muszę przyznać, że nie spodziewałam się po nim cudów i cudów nie otrzymałam, więc zawiedziona nie jestem, ale jeśli oczekujecie, że kosmetyk ten w magiczny sposób usunie Wasze znienawidzone cienie - no to nie. To tak nie działa ;) (zwłaszcza, że sińce pod oczami to w dużej mierze kwestia genetyczna). Jego koszt, to coś między 55 a 60zł, ale biorąc pod uwagę działanie i wydajność tego cuda: jest bardzo dobrze. Czy polecam? Przy realnych oczekiwaniach jak najbardziej ;)