poniedziałek, 29 lutego 2016

Kosmetyczne top cztery lutego ;)

Tegoroczny luty zleciał mi jakoś wyjątkowo szybko... Nie będę jednak ukrywać, że obfitował on w wiele zauroczeń i miłostek, oraz pojawili się nowi ulubieńcy zarówno jeśli weźmiemy pod uwagę kolorówkę, perfumy, pielęgnację jak i lakiery do paznokci. Jeśli chodzi o makijaż oraz zapachy, bardzo szybko jestem w stanie wytypować dobre dla mnie produkty. Trochę dłużej przekonuję się do pielęgnacji, jednak tym razem i ona się tu znalazła :) Wszystkich ciekawych, co podbiło moje serce w tym miesiącu, zapraszam serdecznie do czytania i oglądania! :*
Zacznę może od perfum. W moim przypadku, absolutnym hitem lutego, okazał się zapach Dolce&Gabbana D&G Anthology 3 L'Imperatrice. Należą one ponoć do kategorii kwiatowo - wodnej, choć ja osobiście czuję w nich głównie owoce. Nuty głowy to różowy pieprz, kiwi i rabarbar, nuty serca to z kolei jaśmin, fiołek i arbuz, a nuty bazy: piżmo, drzewo sandałowe i drzewo cytrynowe (tutaj można przeczytać więcej na ten temat). I choć ja sama czuję w nim głównie kiwi, rabarbar i coś z pogranicza mango oraz arbuza, to bardzo ten zapach polubiłam. Jest względnie trwały, ładny, lekki, słodki i wiosenny. Generalnie w lutym, był u mnie bardzo skutecznym poprawiaczem humoru, co widać po sporym stopniu zużycia :) Polubiliśmy się bardzo ;) Ogólnie rzecz biorąc, opisywanie zapachów nie jest moją najmocniejszą stroną, ale jeśli lubicie owoce, to zachęcam do powąchania testera w drogerii, lub zamówienia próbki ;) W przypadku tych perfum, jedynie flakon jest średnio w moim guście :P
Przedstawicielem pielęgnacji, do którego moje serce zabiło w lutym szybciej, okazał się koreański krem do twarzy Lioele Pink Alaska Watery Cream (klik). Po niemalże dwóch miesiącach jego użytkowania, na mojej twarzy naprawdę widać efekty. Do tego otrzymujemy piękne opakowanie (mnie kojarzy się z kroplą wody, jednak któraś z Was napisała mi na facebooku, że wygląda ono niczym beza ;)), bardzo delikatny aromat (wiem, że niektórzy nie lubią mocno perfumowanych kremów) i bezproblemową współpracę. Już niebawem pojawi się jego recenzja, więc teraz nie będę zdradzać zbyt wiele ;)
Z kolei na moich paznokciach, właściwie przez calusieńki luty gościł lakier Semilac Diamond Cosmetics w kolorze 140 Little Stone. Jest on w sumie tak samo dobry, jak cała reszta lakierów tej marki, które posiadam. Długo się trzyma, pięknie błyszczy, łatwo się nim maluje, ale ma on w sobie jeszcze coś. Coś, co sprawia, że miałam go na paznokciach trzy razy z rzędu. Dosłownie uwielbiam jego barwę, będącą połączeniem szarości, nude, oraz delikatnej lilii...? Rozważałam zakup trzech odcieni szarego i bardzo się cieszę, że postawiłam akurat na ten. Uwielbiam takie nieoczywiste kolory :)
Na sam koniec, zostawiłam to, co tygryski lubią najbardziej - kolorówkę! I to w dodatku jaką ładną! ;) Jak już Wam pisałam, naprawdę starałam się być twarda, i nie kupić Dior Diorskin Nude Air Glowing Gardens Illuminating Powder 001 Glowing Pink, jednak moja silna wola nie wytrzymała, i rozświetlacz mnie skusił. Na początku głównie swoim kolorem i tłoczeniem (niestety zdjęcia odejmują mu uroku), ale kiedy powoli zaczęliśmy się poznawać, okazało się, że jest trwały, wydajny, łatwy w obsłudze i tworzy na policzku piękną taflę. Jeśli jeszcze zastanawiacie się, czy go kupić, to przestańcie i lećcie do sklepu po swój egzemplarz, wszak to wiosenna edycja limitowana, i za moment nie będzie po niej śladu! :) (wieeem, kuszę strasznie :P Ale warto!) Dla Dam ciepłej urody, Dior przygotował również drugą wersję kolorystyczną ;)
I tym razem to już wszystko. Znacie jakieś z kosmetyków, które z różnych powodów zauroczyły mnie w lutym? Jakie macie na ich temat zdanie? Jestem bardzo ciekawa, czy podobne do mojego :)
P.S. W momencie, kiedy ten post się opublikuje, będę już prawdopodobnie w drodze w góry, przesyłam więc serdeczne pozdrowienia dla Was wszystkich ;* Mam nadzieję, że pogoda dopisze ;)

Spragnionych więcej, zapraszam jeszcze na blogowe konkursy: tutaj i tutaj

środa, 24 lutego 2016

Nowości lutego, czyli trochę na temat tego, co trafiło do mnie w tym miesiącu

Jakby na to nie patrzeć, luty powoli chyli się ku końcowi. Mimo tego, że miesiąc ten jest stosunkowo krótki, to kilka rzeczy do mnie trafiło. Trochę z nich było nieplanowane, kilka dostałam, jedna po prostu wykorzystała moją słabość do błyskotek (pozdrawiam wszystkie "Sroczki" :*), a część po prostu się skończyła i trzeba było czymś je zastąpić. Z racji tego, że spłukałam się doszczętnie (na to, co widzicie, ciuchy oraz akcję "diagnoza") i nie planuję już w tym miesiącu zakupów, wszystkich ciekawych zapraszam do czytania i obejrzenia zdjęć :)
Oto produkt, który w lutym totalnie zawrócił mi w głowie. Pierwszy raz Dior Diorskin Nude Air Glowing Gardens Illuminating Powder 001 Glowing Pink (czyli rozświetlacz z wiosennej edycji limitowanej Dior - po prostu), wypatrzyłam na jakimś blogu (zabijcie mnie a sobie nie przypomnę). I ja naprawdę próbowałam go nie kupić. Włożyłam go w internetowej Sephorze do koszyka - nie złożyłam zamówienia. Potem to samo w innym sklepie... Oglądałam go w perfumerii - wyszłam bez. W końcu po tygodniu walki z samą sobą, pojechałam, wyciągnęłam kartę i kupiłam ostatnią sztukę. Nie żałuję, jest cudowny. A wewnętrzna sroka w końcu się zamknęła i chwała jej za to!
Tutaj z kolei widać nowe produkty do ust. Z racji tego, że ostatnio dosłownie z każdej strony atakuje mnie Dior Lip Maximizer (zaraz wyskoczy mi z lodówki!) a ja nie chciałam wydawać 160zł na coś, do czego być może się nie przekonam, postanowiłam spróbować z tańszym odpowiednikiem marki Catrice, czyli Volumizing Lip Booster. Z Diorem nie miałam do czynienia, ale ten błyszczyk wydaje mi się całkiem przyjemny! Przy okazji wrzuciłam wtedy do koszyka jeszcze Catrice Tinted Lip Glow Balm, który z kolei ma udawać Dior Addict Lip Glow Color Reviever Balm (o, tu o nim pisałam). Ciekawa jestem, z jakim skutkiem... Pożyjemy, zobaczymy. W lutym skusiłam się jeszcze na wyprzedawany Lip Designer Ombre Top Coat Sephora. I powiem szczerze, że dobrze, że kosztował tylko 9.90, bo zbyt szczególnie, to się on nie zapowiada :P Z kolei Clarins Instant Light Lip Comfort Oil 02 Raspberry dostałam od męża, chcącego usilnie poprawić mi humor, który ostatnio jest naprawdę "pod psem". Po moim komentarzu "O, ponoć to dobre! Chciałam go kupić w tamte wakacje, ale mi się nie udało" zaprowadził mnie z olejkiem do kasy i pokrył koszty zabrania owego obiektu do domu ;) Z kolei Dr Irena Eris Provoke Lipgloss nr9 Charming Peach to produkt, który otrzymałam za wymianę punktów lojalnościowych (dostaje się je za zakup produktów marki). Nie spodziewałam się, że ten kolor będzie taki śliczny! Błyszczyk jest tak samo świetny jak inne kolory, tutaj możecie przeczytać o nich więcej :)
Na tym zdjęciu widać moje najnowsze nabytki z kategorii "wody toaletowe". O zapachu Dolce&Gabbana 3 L'imperatrice czytałam już parę razy w różnych miejscach, ale na przełomie stycznia oraz lutego, trafiłam na bloga Edpholiczki, gdzie zapoznałam się z recenzją owego zapachu. I powiem szczerze, że dopiero ona skłoniła mnie do powąchania go, a finalnie - do zakupu całego flakonu. Jak widać - używam go namiętnie bo zapach jest przecudowny, połączenie kiwi, rabarbaru i melona (bo to je głównie czuję) idealnie trafiły w mój gust ;) Podobna historia towarzyszy buteleczce Escada Taj Sunset. Dostałam go od męża na Walentynki, ale wcześniej zgubiony zapytał, czy czasem nie marzy mi się jakiś zapach. Od razu przyszła mi do głowy recenzja tej samej Blogerki i delikatnie nakierowałam go na to, co bym chciała (czyli pokazałam palcem :P). Miks nektarynki, pomarańczy, mango i innych soczystych owoców idealnie poprawia humor w te deszczowe, paskudne dni :) Z kolei miniatura Hermes Eau des Merveilles trafiła do mnie z okazji wymiany, ale powiem szczerze, że mimo iż nie jest to zapach z serii "moich" jest absolutnie przecudowny.
Od dłuższego czasu chodziły mi też po głowie kremy marki Make Me Bio. Do tej pory miałam tylko wersję dla skóry suchej, czyli Garden Roses (recenzja), a że moja skóra przez ten czas trochę się zmieniła, tym razem zdecydowałam się na zakup Orange Energy. Używam go już od jakiegoś czasu i zapowiada się całkiem ciekawie :) Dla męża z kolei zakupiłam wersję Featherlight, czyli krem do cery tłustej i mieszanej. Oba pochodzą drogerii internetowej Ekobieca. Niskie ceny, szybka wysyłka i szeroki asortyment sprawiają, że dość często robię tam zakupy ;)
A teraz pora na prezentację małego uzupełnienia zapasów prosto z apteki. Ulubiony balsam do ust Nuxe Reve de Miel (recenzja), antyperspirant Vichy, oraz nowość - szampon do włosów Pharmaceris H na łupież tłusty (tego typu szampony dobrze sprawdzają się w przypadku zmian łuszczycowych) i można sobie spokojnie egzystować dalej ;)
Znacie może któryś z tych produktów? A może też macie na któryś ochotę? Co trafiło do Waszych kosmetyczek w lutym? Dajcie znać, zostawiajcie linki, dzielcie się swoimi wpisami :) Bardzo lubię tego typu posty i chętnie zajrzę też w nowe miejsca :)

Jeśli macie ochotę, możecie też wziąć udział w blogowych konkursach: tutaj i tutaj

piątek, 19 lutego 2016

"Sekrety urody Koreanek - Elementarz pielęgnacji", czyli o tym dlaczego Azjatki mają taką piękną cerę słów parę (oraz zakończony KONKURS ;))

Parę tygodni temu, otrzymałam od Wydawnictwa Znak propozycję, aby przeczytać i wypowiedzieć się na temat książki Charlotte Cho "Sekrety urody Koreanek - Elementarz pielęgnacji" (ponoć w przyszłym tygodniu autorka ma być nawet w Dzień Dobry TVN). Zastanawiałam się czy podjąć się recenzji publikacji (choć niezbyt długo, jedynie parę godzin, bo zazwyczaj kieruję się sercem a nie rozumem, od rozumu mam męża :P On nawet zbyt twardo stąpa po ziemi ;)), bo książek na blogu do tej pory nie recenzowałam (robiłam to tylko w liceum, bądź na studiach). Postanowiłam jednak spróbować, bo tematyka wydała mi się szalenie ciekawa, i jeśli czytadełka bym nie dostała, to bym je kupiła. Dlaczego? Ano dlatego, że po prostu jestem już nieźle "zafiksowana" jeśli chodzi o tematykę koreańskiej pielęgnacji. Pierwszy swój prawdziwy krem BB kupiłam jeszcze na studiach licencjackich, dokładnie nie pamiętam kiedy, ale było to mniej więcej 5 lat temu. I choć wtedy zrobiłam to właściwie wyłącznie dlatego, że miał jasny kolor i ładne opakowanie (na wizaż.pl przypadkiem trafiłam zdjęcia, był to Vip Gold marki Skin79) to potem poszło już łatwo... Kremy, esencje, emulsje, maseczki w płachcie, serum, azjatyckie kremy, hulaj dusza piekła nie ma! Ebay i polskie sklepy oferujące kosmetyczną namiastkę Azji stały się jednymi z moich ulubionych miejsc do robienia zakupów, a filozofia Koreańczyków coraz bliższa. Jednak wiedzieć trzeba (i mówi o tym sama autorka), że aby stosować się do zaleceń koreańskiej pielęgnacji, można oczywiście stosować zachodnie produkty. O co więc w tym wszystkim chodzi? Dlaczego tyle o to szumu? Już mówię!
Autorką książki jest Charlotte Cho, ekspertka od koreańskiej pielęgnacji skóry, będąca kosmetyczką i właścicielką sklepu internetowego Soko Glam (oczywiście z koreańskimi kosmetykami). Przez większość swojego życia mieszkała w Ameryce, wychowywana przez rodziców, którzy wyemigrowali z Korei. Po studiach Charlotte dostała jednak pracę w kraju swoich przodków, i mieszkała tam przez pięć lat. Tak w skrócie można opisać to, co przydarzyło się autorce, która w publikacji opisuje, jak zmieniło to jej podejście do pielęgnacji i dbania o siebie :) 
W "Sekretach urody Koreanek" opisuje między innymi właśnie swoją historię, mentalność Koreańczyków, sposoby na perfekcyjne oczyszczanie cery, istotę złuszczania, nawilżania i filtrów przeciwsłonecznych. Znajdziemy tu również informacje na temat słynnego azjatyckiego "rytuału pielęgnacyjnego w dziesięciu krokach", wskazówki jak znaleźć idealny kosmetyk dla siebie, w jaki sposób się malować, aby uwydatnić to, co w nas najlepsze, oraz rozdział o tym, jak dieta i styl życia wpływają na naszą urodę. A na sam koniec - część o tym jak robić zakupy w Seulu. Nie powiem, autorka narobiła mi ochoty na taką wycieczkę! Mam nadzieję, że może kiedyś uda mi się to miejsce odwiedzić :) 
Jaka jest moja opinia na temat książki? Zacznę może od oprawy graficznej. Lekturę otrzymujemy w miękkiej (może nawet ciut za miękkiej, bo w okładce odcisnęłam sobie niemałą dziurę - nie pytajcie), różowiutkiej okładce ze słodziutką Koreanką. Mnie się podoba :) Wewnątrz witają nas szaro-różowe obrazki, wygodny do czytania druk i lekko chropowate strony. Biorąc pod uwagę cenę publikacji - jest chyba w porządku :) (kosztuje ona tutaj 27.68 - sama sprawdziłam nawet obsługę i cenę przesyłki, bo zamawiałam drugi egzemplarz dla koleżanki - wszystko było w porządku ;))
Nie będę ukrywać - biorąc tą książkę w dłonie, miałam niemałą wiedzę na temat koreańskiej pielęgnacji, wyniesioną z zagranicznych i polskich blogów. Dzięki tej publikacji, udało mi się usystematyzować wiedzę i dała mi ona możliwość postawienia na półce "wszystkiego w jednym miejscu", choć dowiedziałam się też kilku nowych rzeczy. Dla osób, które nic, bądź prawie nic o koreańskiej pielęgnacji nie wiedzą, jest to bardzo dobry sposób na poznanie tamtejszej kultury, sposobów dbania o urodę i mentalności Koreańczyków, którzy zajmują się sobą naprawdę kompleksowo, w dodatku "wysysają to z mlekiem matki", a mężczyzna mający w łazience cały kosmetyczny arsenał, nie jest niczym dziwnym. Warto nadmienić też, że książkę świetnie się czyta. Poradnik napisany jest szczerze, lekkim piórem i z ciekawej perspektywy kobiety, która żyła w dwóch kulturach i dwóch światach: "Wschodu" i "Zachodu".
Co wyjątkowo mi się podobało? Ciekawe opisy składników kosmetycznych zawartych w tabeli, charakterystyka najpopularniejszych firm kosmetycznych (na powyższym zdjęciu akurat jedna z moich ulubionych marek - Skinfood), oraz konkretne propozycje kosmetyczne autorki (jednym słowem - podaje nam nazwy swoich ulubionych produktów i pokazuje niezorientowanym, lub niezdecydowanym palcem "kup, powinnaś być zadowolona", choć jednocześnie dodaje, że niekoniecznie to, co sprawdziło się u niej, sprawdzi się też u nas). Szczerze i bez ściemy - tak mogę podsumować całość :) Jednocześnie nie będę ukrywać, publikacja zrobiła na mnie dobre wrażenie, mimo że sporo na powyższy temat wiedziałam. I jak już powiedziałam - gdybym jej nie dostała, z pewnością bym ją kupiła, oraz na pewno nie żałowała wydanych pieniędzy. 
Jeśli i Wy macie ochotę zapoznać się z książką Charlotte Cho "Sekrety urody Koreanek - Elementarz pielęgnacji", zapraszam serdecznie do wzięcia udziału w konkursie :) Wydawnictwo Znak ufundowało dla Was trzy książki! Co trzeba zrobić aby wygrać jedną z nich? 
Obowiązkowo:
1. Należy być publicznym obserwatorem bloga (do tego wystarczy konto google, więc jeśli np. masz mail na gmailu, wystarczy, że klikniesz w "dołącz się do tej witryny" przy gadżecie "obserwatorzy" i postąpisz według instrukcji ;))
2. Należy podać nazwę ulubionego koreańskiego kosmetyku (a jeśli nie masz ulubionego, to ten, który chciałabyś wypróbować)
A jeśli masz ochotę, dodatkowo:
3. Polubić funpage Black Liner i/lub Księgarni Internetowej Znak
4. Udostępnić informację o konkursie na facebooku i/lub wstawić baner na swojego bloga

Wzór zgłoszenia:
1. Obserwuję jako:
2. Mój ulubiony koreański kosmetyk:
3. Lubię Księgarnię internetową Znak na Fb: Tak/Nie
4. Lubię Black Liner na fb jako: Tak/Nie
5. Baner/udostępnienie: Tak/Nie (link)
Mail:
Baner:


- Konkurs trwa od dziś do 11 marca 2016 roku (do godziny 24:00), chętnych proszę o zgłaszanie się w komentarzach pod tym postem
- Wyniki zostaną ogłoszone maksymalnie w ciągu tygodnia od zakończenia konkursu
- Ogłoszenie wyników zamieszczę na blogu i funpage'u
- Zwycięzcę proszę o wysłanie danych korespondencyjnych w ciągu 3 dni od ogłoszenia wyników za pomocą formularza kontaktowego znajdującego się z prawej strony, lub na adres ewelina@autograf.pl, można też od razu podać swój mail, wtedy ja napiszę, że uśmiechnęło się do Ciebie szczęście :)
- W przypadku gdy nie dostanę danych wysyłkowych w ciągu 3 dni wyłonię kolejnego zwycięzcę
- W konkursie mogą brać udział osoby pełnoletnie, jeśli masz mniej, niż 18 lat, po prostu zapytaj rodziców :)
- Zastrzegam sobie prawo do ewentualnych zmian w regulaminie
- Osoby, które cofną po zakończeniu rozdania swoje polubienia/obserwacje nie będą brane pod uwagę w jakichkolwiek przyszłych rozdaniach.


Zapraszam do udziału i wszystkim życzę powodzenia! :)


Konkurs nie podlega przepisom Ustawy z dnia 29 lipca 1992 roku o grach i zakładach wzajemnych (Dz. U. z 2004 roku Nr 4, poz. 27 z późn. zm.)


Jeśli macie ochotę, możecie wziąć też udział w drugim blogowym konkursie - klik klik


wtorek, 16 lutego 2016

Kobo Professional Highlighter Powder Moonlight, czyli trochę na temat rozświetlania porcelanowych cer

Do tej pory tylko czytałam o Waszych problemach sprzętowych, aż w końcu to przebrzydłe fatum dopadło i mnie. Uszkodzona ładowarka od laptopa (generalnie "paskud" ładuje się kiedy ma ochotę, i nie daj Boże dotknąć go w jakikolwiek sposób podczas tego podniosłego procesu), tablet w reklamacji i właściwie zostałam jedynie z telefonem :/ Do tego jeszcze mąż na urlopie i mamy komplet. Szczęście w nieszczęściu, że od czasu do czasu zajmie się gitarą bądź xboxem, to zwolni na trochę komputer :D Dziś więc, z racji tego, że w końcu udało mi się zawłaszczyć na jeden wieczór owy pożądany obiekt, będzie post na temat mojego ukochanego ostatnio rozświetlacza, czyli Kobo Professional Highlighter Powder, który nawet miał okazję pojawić się w ulubieńcach ostatniego roku (tutaj możecie o nich przeczytać). Jeśli śledzicie Black Liner już jakiś czas, z pewnością wiecie, że z rozświetlaczami się nie rozstaję. Moja cera ma to do siebie, że jest szara i matowa, a ja jestem absolutną fanką subtelnego glow, tak więc tego typu kosmetyków Ci u mnie dostatek. Po prostu uwielbiam testować wszelkiej maści nowinki, Wstyd się przyznać, ale samych rozświetlaczy mam ze dwadzieścia, od Diora po Essence... (Boję się policzyć dokładnie) Kobo to jednak jedyny produkt, który kupiłam po raz drugi. Dlaczego? Ano już Wam mówię! :)
Zacznę może tradycyjnie - od opakowania. I to chyba będzie jedyne miejsce, gdzie będę narzekać. Nie ma lusterka, nie ma puszka, dół jest czarny, zwykły, i pół biedy, że napisy się nie ścierają a puderniczka jest w miarę solidna. Mój poprzedni egzemplarz wytrzymał niemalże rok katowania go prawie dzień w dzień. Mimo wszystko - kwadracik nie jest zbyt urodziwy i naprawdę mogłoby być lepiej... Przydałoby się coś ładniejszego, ale na szczęście nie samym pudełeczkiem człowiek żyje.
Po otwarciu puderniczki robi się jednak coraz lepiej :) Puder rozświetlający jest mięciutki, bardzo drobno zmielony, wręcz kremowy, delikatny. Bezproblemowo się go aplikuje, nie pozostawia po sobie smug, nie pyli i nie osypuje się na policzki. To lubię!
Powiem szczerze, że uwielbiam sam efekt, jaki ten rozświetlacz gwarantuje. Jest on srebrzysty, lekko wpadający w róż, bardzo chłodny (w sam raz dla porcelanowych, bladych twarzy). Intensywność rozświetlenia bez problemu można stopniować, ale ja tam sobie go nie żałuję :D Producent pomyślał też jednak o karnacjach ciepłych i stworzył również wersję złotą, więc jeśli różowo-srebrna Ci nie odpowiada, może warto zerknąć w stronę tej drugiej...? I teraz to, co lubię w nim najbardziej - brak drobinek! Po zanurzeniu w pudrze pędzla, i przeniesieniu pyłku na twarz, otrzymujemy tylko piękną, gładką taflę, w sam raz do stosowania na co dzień (drobinek może i można by dopatrzeć się w lustrze powiększającym, i w świetle jarzeniówek, ale inaczej - nie ma szans). W dodatku cudo utrzymuje się od nałożenia, aż do zmycia, zarówno jako rozświetlacz, jak i cień do powiek (bo tak też czasem go stosuję).
Produkt ten świetnie ożywia "blade twarze", nadaje im naturalnego blasku i naprawdę świetnie się prezentuje. Stosuję go na szczyty kości policzkowych, łuku kupidyna, do rozświetlenia wewnętrznych kącików oczu i łuków brwiowych. Ciemniejsze cery ten rozświetlacz może jednak lekko wybielić, weźcie więc poprawkę, że ja naprawdę jestem biała niczym mąka (takie geny, taka karnacja, taki gust i takie przyzwyczajenia - unikam słońca jak mogę ;)). Za 9 gramów kosmetyku, producent życzy sobie 19.90. Wydaje mi się, że to kwota znośna właściwie dla każdego, zwłaszcza biorąc pod uwagę wydajność (starczył mi na około rok) i jakość. Od czasu do czasu, można też upolować go na promocjach. Dostępny jest jednak tylko w Naturze (Jednak producentem jest HEAN, więc może ich rozświetlacz będzie identyczny? Sprawdzę to!). Na twarzy prezentuje się następująco (to moje chyba setne z kolei selfie :P Może macie jakieś rady dla ignorantki? :D):
W ramach podsumowania powiem Wam, że jeśli macie jasną, chłodną cerę, uwielbiacie rozświetlacze, bądź od razu szukacie czegoś na poziomie, ale nie rujnującego portfela, to zdecydowanie polecam Wam Kobo Highlighter Powder. Ja na razie nie znalazłam niczego innego, co dawałoby tak ładny, codzienny efekt. Znacie ten puder? Lubicie? A może polecicie coś innego "rozświetlaczowej maniaczce absolutnej"? Dajcie znać! ;*

Zapraszam też na mały KONKURS! :)

czwartek, 11 lutego 2016

Błyszczyk Nyx Butter Gloss Eclair, czyli o różowym cukiereczku do ust słów kilka

Błyszczyki... Jedne kobiety je kochają, drugie - nienawidzą ;) (a swoją drogą, jaki Wy macie do nich stosunek?). Trochę zmotywowana wpisem Iwonki (klik) o jej ukochanych produktach z tej kategorii, postanowiłam napisać recenzję ostatniego z moich ulubieńców (jak na razie ;)). Jacy są wcześniejsi? Tanie i świetne Golden Rose Color Sensation Lipgloss, oraz trochę droższe, ale chyba jeszcze lepsze - Dr Irena Eris Provoke Lipgloss. Do tego grona zalicza się jeszcze Nyx Butter Gloss, który posiadam w kolorze Eclair. Dlaczego? Już Wam mówię! :)
Błyszczyk Nyx'a, znajduje się w plastikowym opakowaniu z czarnymi napisami, które na szczęście nie ma tendencji do niszczenia się. Mam wrażenie, że całość sama w sobie jest "słodka" (i specjalnie pod tę słodycz dziś inna sceneria ;)). Róż, maluteńkie serduszko, nakrętka w kolorze zawartości... Generalnie jest miło ;) Całość zawiera 8 mililitrów i jest ważna 12 miesięcy od pierwszego otwarcia. Aplikator, który mamy do dyspozycji to klasyczna gąbeczka, którą całkiem wygodnie nakłada się produkt (nie zostawia smug!), choć przyznam, że używam do tego lusterka. Bez niego maluję się tylko pomadką ochronną, żeby potem nie wyglądać hmm... śmiesznie :D
Błyszczyk pachnie waniliowym budyniem. I choć generalnie nie jestem fanką takich aromatów - to w jego przypadku zupełnie mi on nie przeszkadza, bo zapach jest subtelny, delikatny, słodki, taki w sam raz. Po oblizaniu ust, możemy się cieszyć przedłużeniem tych doznań ;) Jeśli chodzi o kolory, to kosmetyk posiada naprawdę dużą gamę odcieni, więc pewnie każda z nas znajdzie coś dla siebie. Mój - o nazwie Eclair - to chłodny róż, o kremowym wykończeniu, bez żadnych drobinek. Jednak mimo to, naprawdę pięknie lśni na ustach. Bardzo dobrze się w tym kolorze czuję :)
Konsystencja produktu jest dość gęsta i faktycznie lekko maślana (zgodnie z nazwą). Nie nastręcza to jednak żadnych trudności w nakładaniu go - wręcz przeciwnie. Mimo, że kosmetyk jest "treściwy", nie skleja warg i nie przyciąga do siebie włosów. Mogę go bez problemu nosić z rozpuszczonymi kosmykami ;) W trakcie użytkowania jest bardzo komfortowy. Gdy go nałożę, nie muszę się obawiać spływania z ust, wchodzenia w zmarszczki, rozmazywania i innych nieprzyjemnych rzeczy.  To wszystko to jednak "pikuś", w porównaniu do jego największej zalety. Błyszczyk świetnie nawilża i odżywia usta, mam wrażenie, że nawet lepiej, niż niejedna drogeryjna pomadka! (które swoją drogą potrafią narobić u mnie masy szkód :/) Przez te około 2.5-3h, które mam go na ustach, czuję naprawdę duży komfort. Gdy się zetrze, również nie mam potrzeby sięgnięcia po żaden dodatkowy nawilżacz :) Za to ma on u mnie chyba największy plus ;) A tak oto błyszczyk prezentuje się na ustach:
Cena błyszczyka oscyluje koło 30zł, i aktualnie można go kupić w wielu drogeriach internetowych oraz (chyba) Douglasie. Według mnie cena, patrząc na nią przez pryzmat jakości, jest jak najbardziej do przyjęcia :) Myślę, że w przyszłości sprawię sobie jeszcze jakiś odcień. Jedyny minus - w składzie znajduje się parafina, choć chyba w przypadku produktu do ust - nie jest to jakiś ogromny defekt, mimo że za nią nie przepadam ;) No i jednak mogłyby być one lepiej dostępne ;)
Znacie błyszczyki Nyx? Lubicie je, czy nie za bardzo? A może jesteście zagorzałymi fankami pomadek i tego typu mazidełek do ust nie znajdzie się w Waszej kosmetyczce? Dajcie znać! I zdradźcie, jakie są Wasze ulubione błyszczyki, jestem bardzo ciekawa! :)

Zapraszam też serdecznie na KONKURS!

poniedziałek, 8 lutego 2016

(Zakończony) Konkurs z okazji 700 obserwatorów :)

Witajcie Kochani! Całkiem niedawno, bodajże w sobotę, po raz drugi pojawił się u mnie 700 obserwator! (bo za pierwszym Google usunęło mi chyba 27 osób ;)) Teraz postanowiłam więc obejść malutki jubileusz i zorganizować dla Was skromny konkurs. Nagrody nie są zbyt "bogate" i wyszukane, ale może wybierzecie coś dla siebie :) Zasady będą bardzo proste i przejrzyste, zapraszam więc serdecznie do wzięcia udziału ;* No i oczywiście bardzo Wam dziękuję, że jesteście ze mną! Niesamowicie się z tego cieszę, zwłaszcza teraz, kiedy mam sporo problemów na głowie, a Wy dodajecie mi otuchy ;)
Zestaw numer 1
W skład zestawu wchodzą (w nawiasach daty ważności):
1. Balea Bodybutter Nuss (01.2017)
2. Lirene Kokosowy Peeling Solny (06.2018)
3. Balea Brzoskwiniowy Żel pod Prysznic (12.2017)
4. Rimmel Glam' Eyes Proffessional Liquid Eyeliner (kod 4177)
5. Lirene City Matt Puder Mineralny nr 03 Beżowy (kod 527401)
6. Lirene Shiny Touch nr104 Naturalny (12.2017 - nieużywany, ale robiąc zdjęcia przedarła mi się plomba :()
7. L'oreal Skin Perfection Krem (kod 28LN01 - nowy, ale odfoliowany)
8. Magiclash Serum do Rzęs (30.12.2016)
9. Yves Rocher Pomadka Malinowa (10.2017)

Zestaw numer 2
W skład zestawu wchodzą:
1. Bania Agafii Wyszczuplający Scrub do Ciała (06.2016)
2. Balea Żel do Golenia Blueberry Love (05.2018)
3. Lirene Vital Code Olejek do Ciała (03.2018)
4. Lirene BB Master Blur nr 02 (09.2018)
5. Lip Smacker Chupa Chups Arbuzowy (05.2019)
6. Ruby Rose Eyeliner (08.2016)
7. L'oreal Skin Perfection Serum (kod 28LN01, odfoliowane ale nieużywane)
8. Lirene Dwufazowy Płyn do Demakijażu Oczu (09.2018)
9. Moroccanoil Kuracja (data produkcji - 02.2014)


Organizatorem konkursu jestem ja, czyli Inga B., a sponsorem częściowo marka Lirene, oraz również ja ;) Konkurs odbywa się na moim blogu i obowiązują podczas niego następujące zasady:
1. Należy być publicznym obserwatorem bloga (do tego wystarczy konto google, więc jeśli np masz mail na gmailu, wystarczy, że klikniesz w "dołącz się do tej witryny" przy gadżecie "obserwatorzy" i postąpisz według instrukcji ;))
2. Należy odpowiedzieć na pytanie: Jakie są Twoje ulubione perfumy? (Maksymalnie jedno zdanie, bez epopei ;))
3. Napisać, który zestaw wybierasz :)
Dla chętnych, chcących zwiększyć swoją szansę na wygraną:
3. Polubić funpage Black Liner na facebooku  https://www.facebook.com/iwearblackliner
4. Dodać baner na pasku bocznym swojego bloga
5. Dodać mój blog do Blogrolla (jeśli zdecydujecie się to zrobić, zwróććie proszę uwagę, czy moje posty się uaktualniają i wszystko wygląda prawidłowo :) przy ostatnim rozdaniu u wielu osób niestety to nie działało, i miałam problem jak takie przypadki potraktować :( )
6. Udostępnić informację o konkursie na facebooku
Będzie mi też miło, jeśli dodacie mnie do obserwowanych w Google+ ;) klik

Baner


Wzór zgłoszenia:
1. Obserwuję jako:
2. Moje ulubione perfumy to:
3. Wybieram zestaw numer: 
4. Lubię Black Liner na fb jako: Tak/Nie
5. Baner: Tak/Nie (link)
6. Link do blogrolla: Tak/Nie (link)
7. Udostępnienie na fb: Tak/Nie (link)
Mail:


- Konkurs trwa od dziś do 21 marca 2016 roku (do godziny 12:00), chętnych proszę o zgłaszanie się w komentarzach pod tym postem
- Wyniki zostaną ogłoszone maksymalnie w ciągu tygodnia od zakończenia konkursu
- Ogłoszenie wyników zamieszczę na blogu i funpage'u
- Zwycięzcę proszę o wysłanie danych korespondencyjnych w ciągu 3 dni od ogłoszenia wyników za pomocą formularza kontaktowego znajdującego się z prawej strony, lub na adres ewelina@autograf.pl, można też od razu podać swój mail, wtedy ja napiszę, że uśmiechnęło się do Ciebie szczęście :)
- W przypadku gdy nie dostanę danych wysyłkowych w ciągu 3 dni wyłonię kolejnego zwycięzcę
- Nagrody zostaną wysłane Pocztą Polską na terenie Polski
- W konkursie mogą brać udział osoby pełnoletnie, jeśli masz mniej, niż 18 lat, po prostu zapytaj rodziców :)
- Zastrzegam sobie prawo do ewentualnych zmian w regulaminie
- Osoby, które cofną po zakończeniu rozdania swoje polubienia/obserwacje nie będą brane pod uwagę w jakichkolwiek przyszłych rozdaniach.
Zapraszam do udziału i wszystkim życzę powodzenia! :)


Konkurs nie podlega przepisom Ustawy z dnia 29 lipca 1992 roku o grach i zakładach wzajemnych (Dz. U. z 2004 roku Nr 4, poz. 27 z późn. zm.)

środa, 3 lutego 2016

Styczniowe nowości, czyli historia o tym, jak na początku roku robiłam zakupy ;)

Nie będę ukrywać, styczeń kusił promocjami, zniżkami i świetnymi nowościami dosłownie z każdej strony... W dodatku w portfelu tkwiły pieniądze z urodzin i Gwiazdki, więc troszeczkę tego miesiąca "poszalałam". Poza moimi zakupami, w tym miesiącu nawiązałam także nową współpracę, kilka poprzednich kontynuuję, tak więc trafiło do mnie sporo nowych rzeczy. Jesteście ciekawe co takiego? Zapraszam zatem do oglądania!
Zacznę może od niewielkiej ilości kolorówki i wody toaletowej ;) W ostatnich miesiącach trafiło do mnie sporo nowych pomadek, a ja odkryłam możliwości, jakie daje konturówka. Do tej pory posiadałam jednak całą jedną, zdecydowałam się więc na poszerzenie swojej kolekcji o kolejne trzy, bardzo niskobudżetowe pozycje: Essence Lipliner 07 Cute Pink, Golden Rose Dream Lips Lipliner nr 510 oraz 508. Mimo tego, że produkt Essence jest wychwalany w wielu miejscach, ja chyba bardziej polubiłam propozycje GR ;) W Pepco wrzuciłam do koszyka zwykły, beżowy cień Freedom Mono Eyeshadow w kolorze Nude Matte, który miał być matowy a jest satynowy :/ Przy okazji zakupów w jednym ze sklepów internetowych skusiła mnie pomadka Nyx Butter Lipstick w odcieniu Cotton Candy. Ciężko nałożyć ją równomiernie na usta, zobaczymy, co będzie dalej :P Zdecydowanie najbardziej udanym zakupem z tego zdjęcia okazała się woda toaletowa Chanel Chance Eau Tendre - zapach jest trwały, absolutnie cudowny i bardzo "mój". Chyba będzie nowa miłość ;) Swoją drogą, jak ja bym chciała, żeby ktoś powiedział, że spełni moje zapachowe marzenia! Ostatnio bardzo zmienił mi się gust oraz uspokoiła migrena, i tyle nowych aromatów chodzi mi po głowie!
Jakoś na początku grudnia Organique zaczęło wodzić mnie na pokuszenie, przysyłając kupon rabatowy na 20%, w efekcie czego kupiłam Melon Ritual Body Mousse. Myślę, że będzie idealny na nadchodzące, ciepłe miesiące ;) Udało mi się również w końcu kupić mydełko Yope Werbena, które od dawna chodziło mi po głowie i Płyn Różany do Twarzy marki Fitomed, za którym chodziłam chyba dobre dwa lata :D A na pewno odkąd prowadzę bloga... Na szczęście udało mi się go w końcu spotkać w nowo otwartym sklepie ze zdrową żywnością i ekologicznymi kosmetykami, otwartym w okolicy.
Tutaj z kolei widać efekty mojej pogłębiającej się fascynacji hybrydami... Z racji tego, że mój manicure to głównie czerń, szarość i nudziaki, zdecydowałam się na zakup kolejnych lakierów Semilac: 031 Black Diamond i 140 Little Stone. Do koszyka wpadła mi też nowa Baza Witaminowa Semilac, polerka, dwa płyny (nie zdążyły na zdjęcie ;)), oraz ręczniczek. Miętówki i smyczka to prezent, a klipsy do zdejmowania hybryd przyleciały do mnie prosto z Chin - postanowiłam w końcu przetestować ich skuteczność ;)
Na tym zdjęciu widać z kolei efekty mojej współpracy z Norel. Ale tylko pośrednio! Po tym, jak marka przysłała mi po raz drugi paczkę z różnej maści cudownościami do przetestowania, coś mnie podkusiło i zaczęłam otwierać różne próbki (a generalnie zazwyczaj tego nie robię!). Tak trafiłam na serię MultiVitamin, która tak mi się spodobała, że kupiłam sobie całą :P (no, niemalże ;)) W Zestawie Świątecznym, który wrzuciłam do koszyka, znajdował się Energizujący Sorbet Witaminowy, Rozświetlający Krem Pod Oczy, oraz Krem Rewitalizujący z linii Face Rejuve, który komuś sprezentuję ;) (gdyby ktoś był zainteresowany, to ten i inne zestawy jeszcze są dostępne: klik) Tylko uważajcie, producent wysyła duuuużo próbek i jak widać - potrafi się to skończyć źle dla portfela ;)) Rozświetlający Tonik Witaminowy dokupiłam już poza zestawem ;) Nie mogę się doczekać, kiedy nadejdzie ich kolej!
Tutaj z kolei widać efekt włóczenia się po galerii handlowej... W Superpharm natrafiłam na zestaw prezentowy Bioderma z trzema płynami micelarnymi Sensibio H2O. Nie było wyjścia - kupiłam :P Z prawej strony zdjęcia dumnie pręży się z kolei opaska do robienia maseczek z kocimi uszkami marki Etude House (w sam raz dla 27-latki, a jakże!). Jest świetna jakościowo i przemiła w dotyku, bardzo polecam :) Są dostępne na ebay ;)
Na tym zdjęciu można zobaczyć bezpośrednie efekty mojej kontynuacji współpracy z marką Norel. Pokazywałam Wam już podobne zdjęcie na facebooku, tyle, że bez Kremu Witalizującego pod Oczy. Dlaczego? Ponieważ zaszła mała zamiana i zamiast tego produktu, producent wysłał do mnie Krem Witalizujący ze Złotym Pyłem, również z serii Pearls&Gold. Pomyłka jednak szybko została sprostowana, ja otrzymałam swój krem pod oczy, a kosmetyk do twarzy dostała moja mama - zdradzę w sekrecie, że jest przeszczęśliwa ;) Zadeklarowała nawet, że chętnie powie, co o nim sądzi, żeby recenzja mogła pojawić się na blogu (jeśli będziecie chciały o nim poczytać ;)) Z racji tego, że jest zima, słońca mamy niewiele i to dobra pora na kwasy, zdecydowałam się również na wypróbowanie serii Mandelic Acid, a mianowicie Kremu Rozjaśniająco - Wygładzającego, oraz Toniku Żelowego z Kwasem Migdałowym (i oba produkty na potęgę kradnie mój mąż :P).
Tutaj z kolei można zobaczyć efekty współpracy ze sklepem internetowym My Asia. Do testów wybrałam sobie Lioele Pink Alaska Watery Cream, który polecany jest do cery suchej i wrażliwej z tendencją do odwodnienia. Nie chcę uprzedzać faktów, ale to cudeńko zapowiada się bardzo obiecująco! Sam sklep również przetestowałam już kilka razy (jako normalna klientka korzystałam z niego co jakiś czas) i z czystym sumieniem mogę to miejsce polecić. Zawsze znalazłam w paczce jakiś miły gratis, paczki dochodziły dość szybko a ceny były jak najbardziej w porządku. I piszę to całkowicie szczerze oraz z własnej inicjatywy :)
Absolutnie na sam koniec stycznia, spotkała mnie jeszcze przemiła niespodzianka od Pani Magdy :) Przesłała mi ona do przetestowania nowość marki Dr Irena Eris, czyli Wydłużający Tusz Do Rzęs Provoke Long Lashes Mascara. Bardzo się cieszę, że trafiłam akurat na wersję z silikonową szczoteczką, i że dostałam go właśnie teraz (bo gagatek od Maybelline chyba mnie uczulił :/) Wczoraj Provoke poszło w ruch i nie powiem, to może być ciekawa znajomość :)
To na szczęście już wszystko ;) Znacie któryś z tych produktów? Miałyście okazję je testować? Dajcie znać jak wrażenia! A ja jadę dalej szukać dziury w całym (czyli na wizytę do kolejnego lekarza i na dalsze badania :/ Powoli mam dosyć, ale coś uparcie nie chce we mnie grać :P)
P.S. Jeśli problem migren również nie jest Wam obcy, warto spróbować poznać wroga lepiej ;) Wiele informacji na ten temat można znaleźć między innymi tutaj: http://drogadosiebie.pl/migrena/