Nie wiem jak Wam, ale mnie zielona herbata kojarzyła się głównie z kosmetykami do cery tłustej bądź trądzikowej. A tu koreańska marka Innisfree przygotowała calusieńką linię zawierającą wyciąg z zielonej herbaty z podziałem na rodzaje: dla skóry tłustej, mieszanej, normalnej, suchej, czego dusza zapragnie! Moja zapragnęła akurat uniwersalnego, polecanego dla każdej cery The Green Tea Seed Serum, będącego jednocześnie chyba najbardziej znanym kosmetykiem tej marki, oraz kremu pod oczy - The Green Tea Seed Eye Cream. Jak spisał się u mnie duet z zieloną herbatą spod szyldu Amore Pacific? Zapraszam do czytania!
Innisfree The Green Tea, to kosmetyki, które powstały na bazie wyciągu z nasion i liści zielonej herbaty z koreańskiej wyspy Jeju (wymawia się to bodajże Czedżu, nie że "o, jeju" czy coś :P). Oba produkty umieszczone są w opakowaniach o przepięknym odcieniu głębokiej zieleni (i mówi to osoba, która nie lubi zielonego :P), zrobionych z dobrego jakościowo plastiku. Pompka znajdująca się w serum działa bez zarzutu, słoiczek jest wielki (ma aż 30ml!) i wygodny, ciężko znaleźć w nich jakiś minus. Z tego, co zauważyłam, cała marka kładzie nacisk na składy i są one w miarę naturalne, jednak szczerze przyznam, że jakoś szczególnie się na tym nie znam, więc jeśli ma to dla Was duże znaczenie - najlepiej jeśli sprawdzicie same :) Całą linię łączy jeszcze jedna rzecz: zapach! Piękny, świeży, ziołowo - herbaciany, uzależniający, boski! W serum silniejszy (ale nieszkodliwy), w kremie pod oczy ledwie wyczuwalny. Kocham go jednak całym sercem i dla mnie to jeden z piękniejszych aromatów, jakie ostatnio spotkałam w kosmetykach.
Innisfree The Green Tea Seed Serum, to produkt zawierający wyciąg nie tylko z herbaty, ale również z orchidei, cytrusów i innych roślin. Ma ono konsystencję jakby "gęstego płynu", który idealnie rozprowadza się po twarzy. Osobiście - nie żałuję go sobie i kładę na twarz codziennie wieczorem aż trzy pompki, jednak mimo tego, okazało się ono całkiem wydajne (swoją drogą 80ml kosmetyku to też niemało). Prawdopodobnie za sprawą nietypowej jak na polskie standardy konsystencji, bardzo łatwo się je rozprowadza (nakładam je na tonik, nie pozwalając skórze wyschnąć). Pozostawione na twarzy solo, wchłania się do matu około godziny, przez ten czas racząc nas delikatnym, nielepiącym się filmem, jednak ja najczęściej stosuję je pod krem (mój aktualny jest niestety do niczego, sam nie robił nic :/). Warto również wspomnieć, że serum całkiem dobrze nadaje się pod makijaż i nie trzeba czekać, aż całkowicie wsiąknie w skórę. Jeśli chodzi o działanie samego kosmetyku: jestem pod sporym wrażeniem. Pięknie nawilża, odżywia, koi, łagodzi zaczerwienienia i dzięki nawodnieniu cery - pomaga w wygładzeniu zmarszczek. Wydaje mi się również, że skóra wygląda na ładnie rozświetloną. Co ciekawe, serum sprawdziło się równie dobrze u mojego męża ze skórą tłustą. Wprawdzie używał go "z doskoku" ale nie spowodowało ono wysypu niedoskonałości i nie wzmogło przetłuszczania. Jestem z tego produktu naprawdę zadowolona, i jeśli będę miała okazję - wrócę do niego w przyszłości. Możemy je kupić już za 62zł na ebay, w PL niestety trochę drożej.
Innisfree The Green Tea Seed Eye Cream to krem pod oczy z tej samej serii. Również zawiera on wyciąg z herbaty, wielu owoców cytrusowych i orchidei. Kosmetyk ma delikatnie maślaną konsystencję, która jest wyjątkowo przyjemna w użytkowaniu i mimo swej gęstości - bardzo łatwo rozprowadza się on pod oczami. Szczerze powiedziawszy, kupując ten produkt, spodziewałam się żelu, może lekkiej śmietanki, a otrzymałam odżywczy, gęsty i bardzo wydajny krem. Czy jestem zawiedziona? Może odrobinę - jednak ma on wiele innych zalet. Po nałożeniu, kosmetyk pozostawia po sobie delikatny film (na szczęście się on nie klei), który dość długo się wchłania, jednak dzięki temu świetnie koi wszelkie podrażnienia. Co poza tym? Muszę przyznać, że krem nie działa ot tak, z dnia na dzień... Jednak jeśli chwilę poczekamy, otrzymamy naprawdę ciekawy efekt. Skóra staje się miękka, delikatna, nawilżona i pięknie odżywiona. Dzięki temu nie pozwala on na pojawienie się nowych zmarszczek i lekko spłyca stare, dodatkowo subtelnie rozświetlając okolice oka. Szczerze powiedziawszy - spodziewałam po nim czegoś innego, ale to co otrzymałam przeszło moje oczekiwania. Myślałam, że kupuję delikatny, nawilżający żel, a dostałam świetnie działający, odżywczy krem :P Albo trzeba zacząć szukać anglojęzycznych recenzji, albo nauczyć się koreańskiego - taki morał na koniec :P Za krem zapłaciłam 56zł, ale zważywszy na to, jaki jest wydajny, to naprawdę nie wiem, czy uda się go zużyć w pół roku :P (choć niby jest na to 12 miesięcy od otwarcia).
W ramach podsumowania muszę przyznać, że naprawdę nie żałuję ani złotówki wydanej na tę linię. Ciężko jest mi się też doszukać jakichkolwiek wad... Na siłę mogłabym wymyślać, że jeśli nie nałożymy na serum kremu, to przez pierwszą godzinę czuć po nim jakiś dziwny film, a krem mógłby jednak być żelem tak jak sobie nie wiadomo czemu wydumałam... Ale nie zmienia to faktu, że to naprawdę dobre, działające kosmetyki. Ja się z marką Innisfree polubiłam. A Wy? Znacie tę firmę? Stosowałyście już jakieś produkty? Macie swoich ulubieńców? Dajcie znać! Mam nadzieję, że wszyscy nie wyjechali na majowy weekend ;)
Innisfree The Green Tea Seed Eye Cream to krem pod oczy z tej samej serii. Również zawiera on wyciąg z herbaty, wielu owoców cytrusowych i orchidei. Kosmetyk ma delikatnie maślaną konsystencję, która jest wyjątkowo przyjemna w użytkowaniu i mimo swej gęstości - bardzo łatwo rozprowadza się on pod oczami. Szczerze powiedziawszy, kupując ten produkt, spodziewałam się żelu, może lekkiej śmietanki, a otrzymałam odżywczy, gęsty i bardzo wydajny krem. Czy jestem zawiedziona? Może odrobinę - jednak ma on wiele innych zalet. Po nałożeniu, kosmetyk pozostawia po sobie delikatny film (na szczęście się on nie klei), który dość długo się wchłania, jednak dzięki temu świetnie koi wszelkie podrażnienia. Co poza tym? Muszę przyznać, że krem nie działa ot tak, z dnia na dzień... Jednak jeśli chwilę poczekamy, otrzymamy naprawdę ciekawy efekt. Skóra staje się miękka, delikatna, nawilżona i pięknie odżywiona. Dzięki temu nie pozwala on na pojawienie się nowych zmarszczek i lekko spłyca stare, dodatkowo subtelnie rozświetlając okolice oka. Szczerze powiedziawszy - spodziewałam po nim czegoś innego, ale to co otrzymałam przeszło moje oczekiwania. Myślałam, że kupuję delikatny, nawilżający żel, a dostałam świetnie działający, odżywczy krem :P Albo trzeba zacząć szukać anglojęzycznych recenzji, albo nauczyć się koreańskiego - taki morał na koniec :P Za krem zapłaciłam 56zł, ale zważywszy na to, jaki jest wydajny, to naprawdę nie wiem, czy uda się go zużyć w pół roku :P (choć niby jest na to 12 miesięcy od otwarcia).
W ramach podsumowania muszę przyznać, że naprawdę nie żałuję ani złotówki wydanej na tę linię. Ciężko jest mi się też doszukać jakichkolwiek wad... Na siłę mogłabym wymyślać, że jeśli nie nałożymy na serum kremu, to przez pierwszą godzinę czuć po nim jakiś dziwny film, a krem mógłby jednak być żelem tak jak sobie nie wiadomo czemu wydumałam... Ale nie zmienia to faktu, że to naprawdę dobre, działające kosmetyki. Ja się z marką Innisfree polubiłam. A Wy? Znacie tę firmę? Stosowałyście już jakieś produkty? Macie swoich ulubieńców? Dajcie znać! Mam nadzieję, że wszyscy nie wyjechali na majowy weekend ;)