wtorek, 31 października 2017

Shinybox Think Pink, czyli różowy październik, kosmetyki i profilaktyka

Ten post miał się pojawić wczoraj, ale mojego męża "położyła" rwa kulszowa. Ja jako całkiem niezła żona postanowiłam pójść z nim do lekarza i siedząc w kolejce obok jakiejś zasmarkanej po pas dziewoi - złapałam to samo. Katar, trochę kaszlu, rozbicie, bóle mięśni - męczy mnie cały weekend. A że w tym momencie akurat daje o sobie znać tylko ból głowy, postanowiłam zasiąść do pisania ;) O czym? O październikowym Shinybox Think Pink!
Shinybox Think Pink Październik
Całe pudełeczko jest oczywiście utrzymane w tematyce profilaktyki nowotworów piersi, jako że październik, to właśnie miesiąc walki z nimi. Kartonik jest więc różowy, znajduje się na nim wstążeczka w tymże kolorze, a w magazynie Shinymag i na ulotkach znajdziemy informacje na temat badania piersi, mitów dotyczących raka, doboru stanika i ćwiczeń. Szczerze powiem - dla mnie najciekawszy był artykuł "fakty i mity" ;) Przejdźmy jednak w końcu do zawartości...
Shinybox Think Pink Październik
Pierwszym kosmetykiem, który wpadł mi w oko, jest Odżywka - Wcierka z Wyciągiem z Bursztynu Jantar. Mnie samej - szczerze powiedziawszy - włosy bardzo mocno trzymają się głowy i o ile ze skórą skalpu miewam problemy, tak z samymi włosami - nigdy. Ale gdy tylko moja mama zobaczyła ten produkt, od razu usłyszałam znane mi dobrze "Inga, daj!". Oczywiście dałam, a przy okazji dowiedziałam się, że u mojej rodzicielki, która z wypadaniem włosów oraz innego rodzaju problemami walczy od lat, okazał się on skuteczny. Więc może pomoże i Wam ;) Cena? 13zł za 100ml :)
Shinybox Think Pink Październik
Na tym zdjęciu widać produkty, które spodobały mi się najbardziej :D Pierwszym z nich jest pomadka Avon Mark, która trafiła mi się w wersji matowej w odcieniu Irresistible. W pierwszym momencie pomyślałam: "Fuj, co to za kolor! Nie lubię czerwieni na ustach...", ale gdy się nią pomalowałam - od razu zmieniłam zdanie (co niektórzy mogli nawet obejrzeć efekt na instastory ;)). Pomadka ślicznie pachnie, nie wysusza mi ust i ma bardzo twarzowy, malinowo - czerwony odcień. Polubiliśmy się! ;) Jej cena to niby 32zł, ale jak to w Avon, na 100% można upolować ją o wiele taniej :D Drugim kosmetykiem, który wpadł mi w oko, jest All Over Rescue Body Balm  nieznanej mi marki Barnangen. Wprawdzie balsam będzie musiał poczekać na swoją kolej, ale delikatny zapach, obietnica ulgi dla przesuszonej skóry, nawilżenia oraz regeneracji brzmią zachęcająco ;) Do tego czytałam o nim sporo dobrego. Zobaczymy :) Jego cena to 34.99zł.
Shinybox Think Pink Październik
W październikowym Shinybox znalazłam również dwie maseczki. Pierwsza z nich Efektima Institut Algae - Lift Hydrożelowa Maska w Płachcie z Efektem Liftingującym. Zawiera ona witaminę C, ma za zadanie rozjaśnić cerę, zadziałać przeciwutleniająco, ochronnie i antyrodnikowo. Zawartość arbutyny gwarantuje rozświetlenie oraz promienny wygląd. Nie powiem, całość brzmi niesamowicie zachęcająco i ma działać akurat na sfery, z którymi mam największy problem... Zastanawiam się tylko, czy tak gruba warstwa żelu, będzie przylegać sensownie do skóry. Zobaczymy. Jej cena to 14.76zł. Kolejną maseczką w tym pudełku okazał się produkt marki 7th HeavenPassion Peel - Off, która dzięki zawartości przeciwutleniaczy oczyszcza, wycisza i wygładza skórę. Jeszcze nie miałam okazji jej używać, ale nie przepadam za maseczkami w saszetkach. Może się skuszę, może nie... Cena?  W zależności od rodzaju: od 5.60 do 8zł.
Shinybox Think Pink Październik
Z racji tego, że w tym miesiącu Shinybox wypchano praktycznie po brzegi, to jeszcze nie koniec ;) Bispol obdarzył nas świecami zapachowymi z serii "Świat Perfum". Mnie trafiła się wersja Diamond Chic i muszę przyznać, że pachnie ona naprawdę ładnie, a w małym pokoju jej zapach naprawdę jest nieźle wyczuwalny i jednocześnie niemęczący. Jestem na tak ;) Cena? 5.54. Poza tym w pudełku znalazła się jeszcze próbka kremu Charming Rose oraz Pocket Energy Bar Foods by Ann, czyli po polsku zdrowy baton od Ani Lewandowskiej w wersji jabłko i cynamon. Nie lubię cynamonu, nie lubię jabłek, nie lubię Lewandowskiej, batona zjadł brat, doniósł mi, że w środku były też orzechy, i że jemu smakował. Tyle w temacie. Koszt? 3.86zł
W boxie jak zwykle znalazłam również różnego rodzaju papiery i ulotki, jednak najbardziej ucieszył mnie katalog z Avonu xD Nie widziałam żadnego już od dobrych kilku lat :P Podsumowując: według mnie, na tle poprzednich edycji Shinybox, ta prezentuje się naprawdę przyzwoicie. Mogłabym się oczywiście czepiać, że baton mi nie pasuje, że wcierka przydała się nie mnie, a mojej mamie, że w środku są dwie maseczki, i że jedną z nich można by czymś zastąpić, ale ogólnie rzecz biorąc - jest fajnie ;) Jeśli jesteście pudełkiem zainteresowane, to teraz trwa Halloweenowa Promocja i można je dostać za 29zł + przesyłka, co jak na tę zawartość - wydaje mi się niezłą ceną ;) A Wy co myślicie na jego temat? Spodobała Wam się październikowa edycja Shinybox? A może zupełnie nie przypadła Wam do gustu? ;) Dajcie znać!

środa, 25 października 2017

Innisfree Jeju Lava Seawater Essence, czyli o wyspie Jeju, wulkanach i pielęgnacji przeciwstarzeniowej słów parę

Jako że długo z pielęgnacją twarzy było u mnie na bakier, w pewnym momencie, gdy już zauważyłam u siebie pierwsze zmarszczki (powstałe głównie z odwodnienia, ale jednak), zaczęłam swoją przygodę z pielęgnacją, która z założenia od razu była przeciwstarzeniowa. Jasne - ciągle używam kremów typowo nawilżających, nawadniających, bądź odżywczych, bo one w każdym wieku są w porządku, ale jednak zawsze znajdzie się w mojej aktualnej pielęgnacji coś, co ma zapobiegać zmarszczkom, starzeniu, marszczeniu, i zawsze lepiej, gdyby jeszcze "leczył" to, co już zdążyło pojawić się na czole i w bruzdach nosowo - wargowych. Od jakiegoś czasu tę zaszczytną funkcję, pełni u mnie Innisfree Jeju Lava Seawater Essence. Jak się u mnie spisała? Czy zdała egzamin? Zapraszam do czytania! :)
Innisfree Jeju Lava Seawater Essence
Esencja znajduje się w prostym, skromnym opakowaniu z plastiku, zawierającym 50ml kosmetyku. Mimo wszystko, uważam jednak, iż jest ono najzwyczajniej w świecie ładne :D Efekt ombre, miły dla oka niebieski kolor (tak, tak, mimo iż noszę głównie czerń, lubię też niebieskości) oraz ciekawy nadruk bąbelków i srebrne litery są naprawdę przyjemne w odbiorze. Dodatkowo dzięki temu, iż butelka posiada system airless i pompkę, jest ona w stanie zapewnić maksimum higieny w trakcie użytkowania. A, i co najważniejsze - pompka ta nie serwuje nam przykrych niespodzianek w stylu - "sorry, zapryskałam Ciebie i pół Twojej łazienki". Także do tej pory jest naprawdę ekstra ;)
Innisfree Jeju Lava Seawater Essence
Mimo tego, iż kosmetyki Innisfree charakteryzują się całkiem przyzwoitym składem, kosmetyk ten przecudownie pachnie. Nie jestem zdziwiona, ponieważ miałam już ampułkę z tej linii i aromat esencji jest dokładnie taki sam - lekki, świeży, wodny, może delikatnie słodki... No ja naprawdę bardzo go polubiłam. Konsystencja samego produktu, to tak naprawdę leciutka emulsja, którą ja stosuję w ilości 2-3 pompek na całą twarz (zależy, czy stosuję ją solo, czy z kremem bądź z serum). Esencja ta naprawdę idealnie się wchłania, nie pozostawiając po sobie filmu, więc będzie ciekawym produktem zarówno gdy będziecie chciały użyć jej rano pod makijaż, jak i w towarzystwie innych kosmetyków, podczas wieczornej rutyny pielęgnacyjnej. 
Innisfree Jeju Lava Seawater Essence
Przejdźmy jednak do najważniejszego, czyli działania kosmetyku ;) Cała seria Jeju Lava Seawater, posiadająca naprawdę dużo produktów, bazuje na wodzie morskiej z Koreańskiej wyspy Jeju, filtrowanej przez skały wulkaniczne, przez co jest ona wyjątkowo zmineralizowana. Dodatkowo esencja zawiera skwalan (składnik ludzkiego sebum), ekstrakty roślinne i glicerynę, przez co ma działać przeciwzmarszczkowo, zapobiegając "uciekaniu" wody ze skóry. I właśnie głównie to zauważyłam podczas stosowania jej. Wzrost nawilżenia, nawodnienie naskórka, wygładzenie cery (zmarszczki są płytsze), a także wydaje mi się, że produkt ten pomógł mi w rozjaśnieniu przebarwień (autentycznie, niby dopiero co skończyło się lato, a ja mam jakoś dziwnie mało piegów xD). Jeśli szukacie czegoś co mocno odżywia, koi zaczerwienienia i naczynia albo działa w jakiś inny sposób - to nie to. Jednak pamiętajmy, że z założenia - esencja, to tylko jeden z kilku etapów pielęgnacji i substancje mające pomóc nam na inne problemy, można dostarczyć wraz z kremem, bądź serum.  U mnie kosmetyk ten dobrze sprawował się solo, jednak w towarzystwie jeszcze lepiej, genialnie "podbijając" działanie innych kosmetyków. Ja zdecydowanie jestem na tak. 
Za Innisfree Jeju Lava Seawater Essence zapłaciłam 23,78$ na Jolse. I co ciekawe - pamiętajcie, że macie do wyboru również wersję "deep", dla skór suchych, bardzo suchych i wrażliwych ;) W ramach podsumowania powiem Wam, że ja z chęcią testowałabym tę linię dalej, co chyba wiele mówi na temat mojego stosunku do niej :D Teraz "chodzi za mną" serum pod oczy, oraz krem do twarzy. A Wy? Znacie tę serię? Lubicie markę Innisfree? Lubicie stosować różnej maści "wspomagacze" kremów w postaci serum lub esencji, czy chodzicie na łatwiznę? Bo ja czasami miewam tzw. okres lenia xD Dajcie koniecznie znać! :)

piątek, 20 października 2017

Synchroline Rosacure, czyli o tym jak kosmetyki uratowały mi twarz słów parę

Ogólnie rzecz ujmując, problemy ze skórą twarzy mam od zawsze. Odkąd skończyłam rok, rodzice jeździli ze mną po dermatologach, sprowadzali leki zza granicy, wymyślali, cudowali, nie pomagało. Dopiero w liceum, gdy objawy zaczęły być bardziej swoiste (albo przyplątało się coś innego), postawiono mi diagnozę - łuszczyca. Mimo iż dziwne naczyniowe wykwity udało się zaleczyć jeszcze w podstawówce, to do dziś zdarza mi się, że słońce powoduje u mnie trudne do okiełznania zmiany (dlatego unikam go niczym mały wampir, filtry, kapelusze, cień, chowanie się w domu - tak spędzam całe lato, a na wakacjach mąż orzekł, że on uda, iż mnie nie zna i padło mi na rozum, bo chodziłam w najgorsze dni pod parasolem xD). Mimo cudów na kiju - dopadło mnie i w tym roku. Czy to wina jakiejś pięknej choróbki, czy przyjmowania fotouczulających leków - nie wiem. Ale było zacnie. Bordowe plamy, pieczenie, swędzenie, suchość, rozszerzone naczynia, brawo ja! Po powrocie, gdy nie przechodziło, stwierdziłam, że coś trzeba z tym zrobić i wróciłam do odstawionej na czas wyjazdu (w sumie nie wiem czemu, pomijając masę filtrów, zabrałam tylko swój ulubiony krem) linii Synchroline Rosacure. Ale może to i dobrze, bo gdyby nie ta sytuacja, całość nie zrobiłaby na mnie takiego wrażenia.
Synchroline Rosacure
Seria Synchroline Rosacure stanowi gamę preparatów zarejestrowanych jako wyroby medyczne, co gwarantuje bezpieczeństwo i skuteczność stosowania. Teoretycznie są one przeznaczone do kontrolowania i łagodzenia objawów związanych z trądzikiem różowatym oraz skóry naczyniowej. Ja na co dzień mam tylko porozszerzane naczynia wokół nosa, i rodzinną skłonność do ich pękania -  stąd moja chęć do przetestowania tej linii. Jak się potem okazało, miały one okazję zaprezentować się również w moim wielkim, powakacyjnym kryzysie (mama orzekła: "dziecko, jak ty wyglądasz..."). Brnąc dalej w teorię, cała linia działa przeciwzapalnie, łagodząco, kojąco, zwiększać przepustowość naczyń, zmniejszać rumień i wrażliwość skóry, jednocześnie pomagając przy zatrzymaniu wody w naskórku. Tak, zdecydowanie potrzebowałam właśnie tego wszystkiego. I to wszystko dostałam! Ha xD
Synchroline Rosacure
Już po zmyciu makijażu wieczorem, i potem od rana, towarzyszył mi Hydroaktywny Roztwór Żelowy do Oczyszczania Skóry Twarzy. Można stosować go zarówno używając płatków kosmetycznych, jak i spłukując wodą. Ja postawiłam na ten drugi sposób, bo od jakiegoś czasu staram się ograniczyć stosowanie wacików. Sam kosmetyk po nałożeniu na twarz nie pieni się i jest jakby śliski. Konsystencja jest na tyle gęsta, że nic nie spływa nam z palców i spokojnie możemy zająć się delikatnym masażem oraz delektować bardzo subtelnym aromatem cytrynki. Po spłukaniu preparatu faktycznie można zaobserwować to, co obiecał producent. Czyli? Złagodzenie, ukojenie i może nie jakieś mega nawilżenie, ale chociaż brak ściągnięcia, które po myciu towarzyszy mi często, a we wspomnianym wyżej kryzysie - chyba non stop :P Jednocześnie żel całkiem ładnie oczyszczał cerę, i myślę że od biedy byłby w stanie usunąć również makijaż, choć przyznam, że ja używałam go jedynie rano i jako drugi etap mycia. Co ważne - nie szczypie też w oczy (nie, nie myję nim oczu, ale ja mam takie szczęście, że każdy żel wcześniej, czy później w nich ląduje :P). Jego koszt to około 35zł za 200ml, i znajdziecie go oczywiście w aptekach ;)
Synchroline Rosacure
Drugim kosmetykiem, jaki miałam okazję testować, była Emulsja - Żel do Twarzy. Znajduje się on w prostej, acz wygodnej tubce, na dobrą sprawę chyba od razu sugerującej, że mamy do czynienia z kosmetykiem aptecznym. Zapach produktu jest subtelny, bardzo delikatny i niezbyt ciekawy, wszak żel pachnie niczym. Kosmetykiem, apteką, ciężko stwierdzić ;) Ale cóż - zupełnie mnie to nie dziwi, ponieważ dla cer naczyniowych - im mniej zbędnych dodatków, tym lepiej. Najczęściej stosowałam go rano, gdyż idealnie spisywał się pod moim makijażem, choć gdy było już naprawdę źle, towarzyszył mi także wieczorem jako ostatni etap pielęgnacji. Wyjątkowo podobała mi się konsystencja tego kosmetyku (mamy tu do czynienia z leciutkim żelem). Bardzo ważne jest dla mnie to, że produkt naprawdę szybko i ładnie się wchłania, pozostawiając po sobie ledwo wyczuwalną powłoczkę (a jak wiecie, ja jestem na tym punkcie koszmarnie przewrażliwiona xD).
Synchroline Rosacure
Co jednak z działaniem? Muszę szczerze przyznać, że prawdopodobnie dzięki temu duetowi, w końcu wyglądam nawet bez makijażu jak człowiek a nie buraczek albo biedronka (choć złożyło się na to pewnie również stosowanie w najbardziej newralgicznych dniach i miejscach maści od lekarza i leków przeciwalergicznych). Mimo wszystko jednak - jestem zadowolona z efektów, bo moja twarz stała się nawilżona, uczucie ściągnięcia i pieczenia ustępowało praktycznie od razu, a czerwone placki były znacznie jaśniejsze już rano, po pierwszym użyciu (wtedy jeszcze nie miałam żadnych medykamentów). Gdy stosowałam go wcześniej - czyli nie posiadając żadnych wybujałych zmian, zauważyłam, że naczynia wokół nosa zbladły a cera była rozjaśniona i gładka. Ja z pewnością do niego wrócę, gdy tylko zajdzie taka potrzeba. Za 30ml zapłacimy w zależności od miejsca zakupu 50-60zł. Ale jeśli macie podobne problemy - warto...
Podsumowując - linia Synchroline Rosacure spisała się u mnie naprawdę dobrze i jako jedyna z aktualnego "stanu posiadania" pomogła mi zaleczyć skórę. Po odstawieniu objawy nie wróciły, na co dzień krem i żel również spisywały się bardzo dobrze, więc w związku z tym bardzo się cieszę, że te dwa kosmetyki do mnie trafiły i pomogły zażegnać kryzys, który mnie spotkał. Na szczęście już mam względny spokój :P A Wy? Znacie kosmetyki Synchroline? A może miałyście okazję testować tą linię? Dajcie znać! ;)

niedziela, 15 października 2017

Spóźnione wrześniowe nowości, czyli o zakupach, prezentach i nagrodach słów parę

Ostatnimi czasy sporo się u mnie dzieje i wiecznie mam tyły :P Staram się jednak sukcesywnie realizować "program" i dziś mimo lekkiej obsuwy, przychodzę do Was z wrześniowymi nowościami. Nie było ich w sumie zbyt wiele, ale jak co miesiąc - musiało się przecież coś pojawić xD Co? Zapraszam do oglądania! ;)
Black Liner nowości
Black Liner nowości
Jak przystało na fankę eyelinerów w żelu, w zeszłym miesiącu postanowiłam zaopatrzyć się w nowy, ukochany pędzel Maestro 790 r.0. Dla mnie jest to absolutny szczyt precyzji i kocham go miłością wielką, ale przez pomyłkę zamiast prostego, podczas zamówienia w sklepie dostałam ten zagięty. Pomyślałam - no sorry, ale to nie to uwielbiam, chcę "mój" ;) Napisałam do firmy co się stało, a ona stanęła na wysokości zadania tak wysoko, że aż byłam w ciężkim szoku :P Dosłano mi za darmo właściwy produkt bez odsyłania omyłkowego, a na przeprosiny dostałam jeszcze kod rabatowy :) Bardzo miło! ;) Z prawej strony widzicie Mac  Lipstick z edycji limitowanej Nicki Minaj. I teraz chwila szczerości... Wiem jedynie jak ta pani wygląda xD Nie kojarzę żadnej piosenki, ale podobał mi się kolor i opakowanie pomadki, więc w taki oto sposób trafiła do mnie szminka w kolorze The Pinkprint o wykończeniu Amplified Creme. Już się kochamy! Z tyłu z kolei widać część przepięknego prezentu od Interendo :D Dlaczego część? Ano dlatego, że dostałam jeszcze skarpetki w pokemony i tester pudru, ale nie załapały się do zdjęcia ;) Jest za to K Palette 1day Tattoo Lasting 2way Eyebrow Liquid w odcieniu 003 ze śliczną, Małą Syrenką. Jako dziecko oglądałam ten film tak namiętnie, że moja mama do dziś śmieje się, że dialogi znała na pamięć (mnie w wieku 4-5 lat oglądanie go po raz setny absolutnie nie przeszkadzało). Sam kosmetyk bardzo mnie ciekawi, choć zastanawiam się, czy aby nie będzie za jasny ;) Już nie mogę doczekać się, kiedy się do niego dobiorę! ;)
Black Liner nowości
Produktem, bez którego właściwie nie potrafię już wykonać swojego manicure jest Sally Hansen Instant Cuticle Remover. Jest to kosmetyk szalenie wydajny, bardzo skuteczny i wyjątkowo dobrze sprawdzający się w przypadku moich wybujałych skórek. Z chęcią kupiłam drugie opakowanie ;) Olejek do Demakijażu Resibo wygrałam z kolei w konkursie na facebooku Beautypedia Patt. Bardzo mnie to ucieszyło, gdyż od dłuższego czasu miałam na niego chęć. Wiem mniej więcej czego się spodziewać, i mimo iż nie jest to olejek emulgujący, mam ochotę wypróbować go na własnej skórze. Zobaczymy! :) Trzecim produktem ze zdjęcia, jest z kolei krem do twarzy Skinfood Peach Cotton. Jako fanka marki i amatorka brzoskwini, nie mogłam przepuścić okazji i zamówiłam xD Zobaczymy, jak się sprawdzi, planuję stosować go rano, pod makijaż ;)
Black Liner nowości
We wrześniu odkleiło mi się coś w głowie i odnowiła się u mnie faza na ziołowo - mentolowo - sosnowe aromaty. Wtedy przypomniało mi się, że sto lat temu, miałam takie rosyjskie mydło, które bardzo dobrze się u mnie sprawdzało i było wyjątkowo uniwersalne. Tak oto trafił do mnie produkt 100% Natural Hammam Body Soap Planeta Organica (tu znajdziecie jego recenzję, ale uwaga - to bardzo zamierzchłe czasy i rewelacji nie ma xD).
We wrześniu mój mąż był ze trzy razy w bułgarskiej Sofii, skąd przywiózł mi cztery żele Balea (sobie zostawiłam dwa - wersję Viva Cuba i takie dziwne coś o długiej nazwie z pawiem xD Oba pochodzą z edycji limitowanych). Do tego dostałam też swój ulubiony żel do golenia - Balea Rasiergel Pink Grapefruit. Jest wydajny, znacząco ułatwia poślizg maszynki i do tego przepięknie pachnie. W Polsce nie znalazłam lepszego zamiennika, więc zawsze jak tylko mam okazję - każę je sobie przywozić :P
Black Liner nowości Mixa
Od jednego z portali internetowych dostałam też do testów pakiet kosmetyków Mixa. Nie będę ukrywać - naprawdę wszystko przypadło mi do gustu! Krem Intensywnie Nawilżający Hyalurogel Bogaty ładnie nawilża oraz pięknie się wchłania, Żel Micelarny Zmniejszający Uczucie Ściągnięcia jest łagodny i dobrze myje, a Płyn Micelarny Skóra Zaczerwieniona świetnie usuwa makijaż, w dodatku nie pozostawiając po sobie uczucia lepkości. Do tej pory nie miałam kosmetyków tej marki, ale z tymi trzema - akurat się polubiłam ;)
I to już wszystko na dziś. Muszę chyba przyznać, że jak na mnie i moje wybitne możliwości zakupowe - nie jest źle. Choć powiem Wam też w tajemnicy, że w październiku na pewno będzie więcej do oglądania xD Przyjdą przesyłki z zagranicy, pokażę trochę swoich zakupów, odrobinę współprac, mam nadzieję, że to wszystko już za dwa tygodnie ;) Znacie coś z moich wrześniowych nowości? Podzielicie się wrażeniami? ;)

wtorek, 10 października 2017

Inspired by Naturalnie Piękna edycja 8, czyli co ciekawego przygotowano dla nas tym razem

Szczerze powiem - delikatnie się pochorowałam :P A gwoli ścisłości, w czwartek raczej pogorszyło się to, co mam na co dzień i jakoś za nic nie mogę dojść ze sobą do ładu :P W związku z tym, postanowiłam poruszyć dziś niewymagający temat, będący niczym innym, jak openboxem najnowszego pudełeczka Inspired by Naturalnie Piękna. To już ósma edycja, która pojawiła się na rynku. Czy jej zawartość przypadła mi do gustu? Już Wam mówię! ;)
Inspired by Naturalnie Piękna edycja 8
Nie wiem dlaczego, ale tym razem zawartość boxa dostałam w pudełku Shinybox the Beauty Jungle xD (o takim), które w dodatku było znacząco uszkodzone, więc postanowiłam, że do zdjęcia wyciągnę oryginalny karton, w którym przechowuję bibeloty. Dlaczego tak się stało? Czy potraktowano w ten sposób tylko ambasadorki, czy również klientki? Jestem bardzo ciekawa... Przejdźmy jednak w końcu do zawartości!
Inspired by Naturalnie Piękna edycja 8 Senelle O'Herbal
W pudełeczku znalazł się jeden kosmetyk marki Senelle. Słyszałam o niej wiele dobrego i jestem naprawdę bardzo ciekawa oferty tej firmy. W pudełkach wymiennie z Nawilżającym Balsamem do Ciała znajdował się Krem do Twarzy, ja jednak szczerze powiem, że kremów mam już tyle, że chętniej przygarnę pod swój dach coś innego. I w dodatku z wielką chęcią go wypróbuję, ponieważ kosmetyk zawiera masło shea, skwalan i innowacyjną olejową substancję aktywną o nazwie Oleoactif ;)  Cena? 69zł za 200ml. Drugim produktem, jaki znalazłam w pudełeczku, okazała się Maska Objętość do Włosów Cienkich marki O'Herbal, należącej do koncernu Elfa Pharm. Miałam już dwa opakowania wersji wzmacniającej (więcej na jej temat przeczytacie tutaj), i nie dość, że bardzo podobał mi się jej zapach, to jeszcze wyjątkowo dobrze dawała sobie z moimi włosami radę, więc nie będę ukrywać - ta ma wysoko postawioną poprzeczkę ;) Powyższa wersja, zamiast ekstraktu z tataraku, zawiera w sobie wyciąg z arniki. Jej koszt, to 22.49 za 500ml, i nie będę ukrywać - bardzo cieszę się z jej obecności! ;)
Inspired by Naturalnie Piękna edycja 8 Cashee Luvos Vis Plantis Cuccio
Od marki Cashee Naturals otrzymałam Serum Regenerujące Róża i Dynia. Było ono umieszczane w pudełeczkach zamiennie z Przeciwstarzeniowym, zawierającym ekstrakty z Żurawiny oraz Granatu. Wracając jednak do mojej wersji - jest to naturalny, mocno skoncentrowany kosmetyk do twarzy i szyi, zawierający certyfikowane oleje o właściwościach odżywczych i regenerujących. Dzięki dużej ilości witaminy C - wzmacnia naczynia krwionośne, ogranicza powstawanie stanów zapalnych, zmniejsza zaczerwienienie oraz szorstkość skóry, przez co polecane jest do cer poszarzałych, wymagających regeneracji i starzejących się. I teraz szczerze do bólu - lubię kosmetyki w formie serum, to byłoby idealne dla mojej twarzy, ale olejki to już nie jest to, co tygryski lubią najbardziej, więc nie wiem jeszcze, czy czasem nie trafi ono do mojej mamy ;) Jego cena, to aż 149zł za 30ml. Gratisem od marki są dwa mini mydełka, "Rozmarynowe" oraz "Karotkowy Len". Jedynym akcentem przywołującym na myśl kolorówkę, jest Lakier do Paznokci Cuccio w kolorze London Underground, czyli głębokiego granatu. Do tej pory miałam styczność jedynie z masełkami do skórek tej firmy, więc z chęcią wypróbuję coś nowego, szczególnie że podoba mi się kolor, a producent obiecuje brak szkodliwych substancji, wysoką trwałość i krycie już po pierwszej warstwie. Cena? 39zł za 13ml. Kolejnym produktem, szumnie nazwanym pełnowymiarowym, jest Luvos Clean Mask. Saszetka zawiera w sobie mieszankę oczyszczonej glinki, szałwii, cynku i oczaru wirginijskiego, za sprawą których delikatnie oczyszcza, reguluje wydzielanie sebum oraz wygładza skórę. Za nawilżenie odpowiada z kolei olej z pestek moreli. I jak nie lubię kosmetyków w saszetkach, tak ten naprawdę mnie zainteresował! Jego koszt to 8zł. Ostatnim już kosmetykiem, również "saszetkowym", ale nazwanym "pełnowymiarowym",  okazała się Maseczka na Zmarszczki Mimiczne i Głębokie Linie Age Killing Effect Vis Plantis. Wydaje mi się, że miałam już z nią styczność i trafiła ona bodajże do mojej mamy, która była z niej całkiem zadowolona. Z tą będzie identycznie ;) Cena saszetki to 4.40zł.
Podsumowując: 8 edycja Naturalnie Piękna mi się podoba, choć nie mogę oprzeć się wrażeniu, że kilka kosmetyków widzę w pudełkach spod szyldu Shinybox nie pierwszy raz. Czyżby lakier Cuccio? Maseczka Vis Plantis? Sama nie pamiętam, jak to dokładnie było... Nie zmienia to jednak faktu, że u mnie po raz drugi gości jedynie saszetka koncernu Elfa Pharm, a reszta naprawdę przypadła mi do gustu ;) A Wy? Co myślicie o aktualnej edycji? Podoba się Wam? Dajcie znać! :)

czwartek, 5 października 2017

Wyniki konkursu z Dr Ireną Eris, czyli trochę o tym, do kogo uśmiechnęło się szczęście

Jak zapewne wiecie, i o ile pamiętacie (ja nigdy nie pamiętam xD), razem z wrześniem skończył się organizowany przeze mnie konkurs z okazji pojawienia się u mnie 900setnego obserwatora :) Teraz powoli już myślę o zabawie świątecznej, więc z chęcią wysłucham wszystkich sugestii w kwestii nagród ;) Może o czymś marzycie szczególnie, coś interesuje Was bardziej, a coś mniej? Lepsza byłaby jedna, droższa rzecz, a może wolicie kosmetyczne zestawy, lub w ogóle niespodzianki?? Dajcie znać! ;)
Przechodząc jednak do sedna sprawy... Trochę mi szkoda, że aż 7 zgłoszeń okazało się nieważnych (czyli Dziewczyny się pozgłaszały, a nie spełniły jedynego obowiązkowego warunku, mianowicie nie zaobserowały bloga). Przyznam szczerze - sprawdziłam to pierwszy raz, bo w konkursie nie wzięło udziału wiele osób. Ciekawa tylko jestem, jak sprawa wyglądała przy wcześniejszych zabawach xD Finalnie, w tej prawidłowo wzięło udział 45 osób.
Jeśli zaś chodzi o to, na co wszyscy czekają, zestaw kosmetyków ze zdjęcia wygrywa:  Joa Nowa - Joasiaczek!
Zwyciężczyni serdecznie gratuluję, niebawem napiszę do Ciebie wiadomość, choć oczywiście możesz zrobić to pierwsza :) Poproszę jedynie o Twoje dane teleadresowe :) Pragnęłabym jeszcze poinformować wszystkich, że jeśli chcą zrezygnować z obserwacji Black Liner, to przekreślają sobie szansę na kolejne wygrane! Życzę też miłego dnia i dziękuję za udział w zabawie! ;* Do następnego razu! :)