środa, 31 stycznia 2018

Styczniowe nowości, czyli o tym co do mnie trafiło słów parę

Nie planowałam w styczniu wielu zakupów. Ale moje "nieplanowanie", i planowanie też, zazwyczaj żyje swoim życiem i generalnie w 80-90% przypadków nic z niego nie wychodzi. Cóż, taka karma, pewnych rzeczy się nie przeskoczy... Nie byłam też w stanie przeskoczyć faktu, że nie dało się  zrobić zdjęć do tego posta od 6 dni, a te które widzicie, są niestety najlepszymi. U mnie w okolicy panują egipskie ciemności, całymi dniami palę światło i już naprawdę brak mi słońca. Naprawdę! Wiosno, przychodź... A tymczasem na poprawę humoru obejrzyjmy moje styczniowe nowości na tychże fatalnych fotkach z lampą błyskową xD
Black Liner nowości stycznia
Black Liner nowości stycznia
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie skorzystała z promocji na kosmetyki naturalne w Rossmannie :P Na szczęście doszłam do porozumienia z mamą i zrobiłyśmy zakupy na pół. Ona skusiła się na jakąś chemię gospodarczą, a do mnie trafiły Szampon Dodający Objętości Papaja& Bambus Alterra oraz Żel pod Prysznic Limonka&Agawa, również marki Alterra. Z kolei na wyprzedażach w The Body Shop kupiłam kilka prezentów oraz coś dla siebie. Z racji tego, że ostatnio, kiedy posiadłam coś z serii brzoskwinkowej, przypadkowo powędrowało to do Interendo, postanowiłam nadrobić zaległości w poznawaniu nowych linii zapachowych i w końcu nabyłam Żel pod Prysznic oraz Lotion do Ciała Vineyard Peach. W sumie szkoda, że ta seria nie jest dostępna w TBS regularnie (między innymi jak malina i jagoda).
Black liner nowości stycznia
Tutaj z kolei widać najzwyczajniejsze w świecie uzupełnienie braków w produktach do higieny. Odżywkę Garnier Fructis Goodbye Damage bardzo polubiłam i kiedy na początku miesiąca była w promocji w Biedronce, kupiłam sobie 3 albo 4 sztuki. Do zdjęć dotrwała jedna xD.  Jest też oczywiście kolejna butla szamponu Pharmaceris H Łupież Tłusty, który skutecznie hamuje swędzenie mojej łuszczycowej skóry głowy (pod warunkiem, że akurat mnie nie wysypie, bo wtedy nie daje rady) oraz Płyn do Higieny Intymnej Facelle Aloe Vera. Jest tani, polecany w wielu miejscach i sprawdził się też u mnie, więc z chęcią nabyłam kolejną butlę. Następnym zakupem z Biedronki jest też zgrabny pakiecik ukochanego Płynu Micelarnego Garnier 3w1 ;)
Black liner nowości stycznia
Na tym zdjęciu widać moją zimową orkę na ugorze, czyli nowości i znane już kosmetyki do walki ze spierzchniętymi ustami. Po tym jak mój poziom irytacji osiągnął stan krytyczny, w końcu kupiłam  polecaną na prawo i lewo do pielęgnacji trudnych warg Lano-Maść Ziaja (składa się z czystej lanoliny i jest przeznaczona do pielęgnacji brodawek sutkowych u matek karmiących). Co ciekawe, pęknięci,e z którym nie mogłam dać sobie rady ponad 2 tygodnie, zniknęło po niej w 3 dni... Brawo! Kolejnym zakupem, jeszcze z grudnia, jest Innisfree Canola Honey Lip Balm Smooth Care. Bardzo mi ta pomadka odpowiadała, więc zdecydowałam się zakupić ją po raz drugi. Vitamin 75 Maximizing Cream by Wishtrend poznałam, gdy na Hello Asia dostałam trochę jego próbek. Potestowałam, spodobał mi się i cóż - jest pełnowymiarowe opakowanie ;) Przy okazji promocji zdecydowałam się także na Aloe 92% Shower Gel Holika Holika. Z racji tego, że moja łuszczyca lubi aloes, o czym dane mi było dowiedzieć się podczas stosowania żelu, postanowiłam zobaczyć, jak w akcji sprawdzi się to myjadełko ;) Pewnie wyciągnę je, kiedy znowu będę wyglądać gorzej :P Ostatnim już kosmetykiem z tego zdjęcia, jest My Beauty Essence Flower Beauty Power Miya, która atakowała mnie z każdej możliwej strony na facebooku, instagramie i na blogach. W końcu nie wytrzymałam i postanowiłam zobaczyć, cóż za esencję stworzyła polska firma :)
black liner nowości stycznia
Podczas styczniowych wyprzedaży skusiłam się także na moją ukochaną pomadkę Yves Saint Laurent Rouge Volpute Shine. Zdecydowałam się na podobny, dzienny odcień nr 8, z racji tego że poprzedni się już kończy ;) Kolejnym zakupem jest powrót do korzeni, czyli Revlon Colorstay Normal/Dry Skin Ivory 110. Tak, znowu skusiłam się na zakup podkładu, bo nie wiedzieć czemu - miałam ochotę na jakąkolwiek odmianę. Na razie jestem nawet zadowolona ;) Poza tym, nabyłam jeszcze tani, a dobry Prasowany Puder Ryżowy Ecocera (poprzedni już zużyłam, a byłam z niego zadowolona, więc z chęcią powtórzyłam zakup). W Rossmannie skusiłam się z kolei na dwa lakiery do paznokci L'oreal Nail Laquer nr 220 oraz 674. Do tego w styczniu kupiłam jeszcze gąbeczkę Blend it! o ciekawym, ściętym z jednej strony kształcie. Niby jest fajna, ale na stronie sklepu, jej kolor był burgundowy. Co przyszło - każdy widzi xD Przy okazji nabyłam też mój ulubiony pędzelek do kresek Maestro 790r.0.
Black liner nowości stycznia
Od marki Naturativ dostałam z kolei bardzo miły prezent karnawałowy :) Znalazłam w paczce, którą dostałam, Olejek Rozświetlający, Łagodząco - Nawilżającą Maseczkę do Twarzy z Biopudrem Ryżowym oraz bardzo fajną maskę karnawałową, która niestety nie załapała się na to zdjęcie, ale możecie obejrzeć ją na moim instagramie :)
Black Liner nowości stycznia
Od sklepu Shibushi dostałam z kolei paczkę zawierającą kosmetyki mało znanych, koreańskich marek. Od jakiegoś czasu testuję zatem krem nawilżający Deep Moist Cream Oak Tree Sam marki Polatam oraz Tea Tree Scalp Clinic Hair Pack firmy Lador, czyli po prostu - odżywkę do skóry głowy ;) Szczerze powiem, że pierwsze wrażenie jest całkiem dobre i myślę, że mamy szansę się polubić ;) Zarówno z tymi produktami jak i z kompetentnymi właścicielami sklepu - świetnie doradzają! :) Do tego dostałam również dwie maseczki w płachcie Natural Pacific w wersji Calendula oraz Camellia.
Black Liner nowości stycznia
W styczniu trafił też do mnie lekko spóźniony, ale jakże miły prezent świąteczny od Patrycji z bloga beautypedia Patt :) W jego skład wchodził Olej Werbena do Włosów Niskoporowatych Anwen, Tymiankowy Żel do Twarzy Sylveco, Pianka Kojąca Daily Fresh Bamboo Holika Holika, Rozjaśniająco - Energetyzujący Krem pod Oczy Clochee oraz Multifunkcyjny Peeling do Twarzy Resibo. Kochana, dziękuję Ci bardzo raz jeszcze, jest super ;*
I to już wszystko na dziś ;) Znacie coś z moich ostatnich nabytków? A może coś po prostu wpadło Wam w oko? Dajcie koniecznie znać! Będę czekać na Wasze opinie :) Z chęcią poczytam też o Waszych nowościach, więc bez skrępowania możecie zostawić link ;)

piątek, 26 stycznia 2018

Shinybox Winter Wonderland, czyli pierwsze wrażenia dotyczące styczniowego pudełka

Szczerze powiedziawszy, od lat mam tak, że po grudniowym pudełku Shinybox spodziewam się bardzo wiele (najlepiej fajerwerków :D), a po styczniowym - dokładnie odwrotnie. Czekałam sobie więc na nie ze spokojem, oraz bez większych emocji czytałam podpowiedzi na facebooku, dotyczących edycji Winter Wonderland. Gdy zobaczyłam zawartość w internecie 23 stycznia, pomyślałam: "takie sobie". Gdy jednak dotarł do mnie mój egzemplarz i wyrobiłam sobie na jego temat zdanie, trochę się zmieniło. Na plus, czy na minus? Już Wam mówię! ;)
Shinybox Winter wonderland styczeń
Szczerze powiedziawszy, sama grafika na pudełku średnio mi się podoba (za to kot zachwycony, bo w końcu schudł i się do niego mieści. Odchudzałyście kiedyś zwierzę? To droga przez mękę!). Pani, futro (mam nadzieję, że sztuczne chociaż), dziwne kółka i nic więcej. Jednak po otwarciu jest przyjemniej. Ba, nawet przed otwarciem! A dlaczego? Bo już biorąc pudło w ręce, pachnie ono mango :D Wszędzie poznam ten aromat xD
Shinybox Winter wonderland styczeń
Sprawcą całego zamieszania zapachowego, są Kule do Kąpieli Daisy Fun 3 sztuki. Pierwsza z nich pachnie brzoskwinią i wspomnianym mango, druga karmelowym jabłkiem, a trzecia mlekiem i miodem. Ale szczerze Wam powiem - mango zabija wszystko inne ;) Ogólnie rzecz biorąc, bardzo lubię wszelkiej maści dodatki kąpielowe, jednak należę do tej grupy osób, które wanny nie posiadają, a nie lubią moczyć nóg w misce, jedynie po to, by je zużyć. Tak więc mimo iż dzięki nim paczka przepięknie pachniała i wydają mi się one fajne, to na razie trafiają do kosmetycznego "czyśćca". Czyli? Albo ktoś dostanie je w prezencie, bo są ładnie zapakowane, albo zużyję je sama, ponieważ powoli pojawiają się widoki na przeprowadzkę. Pożyjemy, zobaczymy... Cena? 15.60 :) Drugim produktem z tego zdjęcia, jest Pumeks Hammam z Maroko Sklep. Szczerze powiem, że widziałam kiedyś coś podobnego i bardzo mnie zainteresowało, więc niezmiernie się cieszę, że ów gadżet do mnie trafił. Jest to naturalny pumeks wykonany z czerwonej glinki, bogaty w selen, cynk, magnez oraz żelazo. Wypróbuję jeszcze dziś! ;) Koszt? 6.52 :)
Shinybox Winter wonderland styczeń
Na tym zdjęciu widać niekwestionowane perełki tego boxa. Pierwszą z nich jest Odbudowujący Krem pod Oczy Naobay, który ma ładny, naturalny skład, i jego zadaniem jest nawilżenie, wygładzenie zmarszczek, a także zregenerowanie tych okolic. Szczerze powiem, że produkty tej marki są dla mnie interesujące, tak więc cieszy mnie jego obecność, szczególnie że w zapasach nie mam zbyt wielu kosmetyków tego typu ;) Pozostaje mi więc mieć nadzieję, że dobrze się u mnie sprawdzi :) Jego cena, to 105zł. Drugim ciekawym kosmetykiem, jest Catharsis Rejuvenation Hair Mud Mask marki -417, czyli regenerująca maska błotna do włosów suchych, farbowanych oraz zniszczonych. Miałam jakiś czas temu maseczkę do twarzy tejże firmy i całkiem dobrze ją wspominam, a z racji długości, produkty do włosów idą u mnie litrami, więc tak naprawdę każda maska lub odżywka jest mile widziana. Na pewno ją zużyję! Koszt? 100zł. Dodawano ją do pudełek klientek, dla których był to przynajmniej drugi Shinybox, wymiennie z Błotem z Morza Martwego -417 w cenie 55zł (szkoda, ze pojawiła się tu taka rozbieżność).
Shinybox Winter wonderland styczeń
Na tym zdjęciu widać dodaną do pudełeczka kolorówkę. Pierwszym z kosmetyków jest Lakier do Paznokci Gel Effect So Chic! w odcieniu nr 02, który przypomina mieszankę śliwki z fioletem (na żywo z pewnością wygląda ładniej). I choć używam nadal klasycznych lakierów, tak ten chyba oddam chrzestnej, bo to zupełnie nie mój odcień, a do niej wydaje mi się pasować idealnie ;) Cena? 7.99zł. Drugi produkt to Outstanding Lip Gloss Miyo. Jak tylko zepnę włosy (czyli uczeszę jakiegoś koślawego koka albo koński ogon), nadal lubię używać błyszczyków. Zazwyczaj nie wysuszają one ust i mimo szału na matowe pomadki, ja ciągle mam w swojej kolekcji kilka sztuk, więc wcale nie jestem nastawiona do niego negatywnie. Jednak kolor, który mi się trafił, jest co najmniej dziwny xD Wewnątrz bazy w odcieniu dość ciemnej fuksji, producent zatopił niebieskie drobinki. Nie powiem, wygląda to bardzo interesująco, jednak szczerze przyznam, że nie wiem czy będę go używać, bo chyba na takie cuda brak mi odwagi :P Z całą pewnością wolałabym inny kolor, niż ten o numerze 11... Koszt? 11.99zł.
Shinybox Winter wonderland styczeń
Ostatnimi produktami dołączonymi do boxa, są Chusteczki Mama Care Efektima, przeznaczone do higieny intymnej. Nie powiem, przydadzą się, wrzucę je sobie do torebki, ale nie wiem, czy oznaczenie ich jako produkt pełnowymiarowy, było dobrym pomysłem. Cena? 1.64 za 2 sztuki. Ostatnim już produktem - upominkiem, był suplement diety F-Vit C 1000, zawierający witaminę C w proszku. Powiem Wam, że ja jakiś czas temu przestawiłam się na taką formę przyjmowania tejże substancji i jestem zadowolona. Można ją dodać do wody, soku, herbaty, koktajlu, czy do czego tylko sobie wymyślicie i w moim odczuciu jest dużo wygodniejsza niż klasyczne czy musujące tabletki. Spróbujcie, polecam :) Poza tym, w pudełeczku była jeszcze ulotka o mydełkach LaQ, ale niestety nie załapała się na zdjęcie.
Podsumowując: powiem szczerze, że tym razem pudełko nawet mi się podoba, choć mam świadomość, iż kule do kąpieli będą musiały poczekać albo trafią do kogoś innego (choć te zapachy bardzo mi się podobają!), lakier ma nietrafiony kolor, a błyszczyk może okazać się zbyt krzykliwy. Złe wrażenie po tych wtopach zaciera krem pod oczy, odżywka do włosów oraz ciekawy pumeks. Nie jest więc idealnie, ale mimo wszystko całkiem przyzwoicie :) Z pewnością lepiej, niż w listopadzie i grudniu :D A Wy co myślicie na jego temat? Coś wpadło Wam w oko, czy niekoniecznie? Byłybyście zadowolone z boxa Winter Wonderland? Dajcie koniecznie znać!

sobota, 20 stycznia 2018

Buble roku 2017, czyli o tym, czego może lepiej nie kupować słów parę

Wiadomo oczywiście, że w kwestii kosmetyków różnie bywa. To, co dla jednego może być hitem, dla drugiego może okazać się bublem totalnym. I odwrotnie... O moich ulubieńcach było na blogu całkiem niedawno (o tutaj), a dziś przyszła pora na przedstawienie sześciu kosmetyków, na których zawiodłam się najbardziej. Co mi podpadło, zaszkodziło, nic nie zrobiło, źle wyglądało albo uczuliło? Czego więcej nie kupię i co ponownie nie zawita już w moich progach? Zapraszam Was do lektury!
Buble 2017 black liner
Buble 2017 black liner
Zacznę może od kosmetyków kolorowych. Zdecydowanie największym zawodem w tej kategorii, był dla mnie Tusz do Rzęs Volume Million Lashes Waterproof, który nabyłam sobie drogą kupna przed wyjazdem w sierpniu na urlop do Chorwacji. Wiadomo, nie w każdej sytuacji noszę makijaż, ale np. na plażę lubię do filtra spf50 pomalować sobie same rzęsy. I cóż mnie spotkało... Wprawdzie tenże badziew mi nie zaszkodził, ale poza tym, że lekko przyczernił moje już i tak ciemne rzęsy, to nie robił z nimi dokumentnie nic. Nie podkręcał, nie wydłużał, nie pogrubiał, a jak lekko się spociłam, albo zrobiło się wilgotno, wszystko zaczęło się pięknie osypywać i byłam czarna aż po końcówkę nosa. Sorry, ale nie. W dodatku zmycie tego produktu to katorga, nawet dwufazą było ciężko... Użyłam go dwa razy i potem chodziłam na plażę już tylko z filtrem. To pierwszy tusz wodoodporny, który tak mnie załatwił w identycznych warunkach.
Buble 2017 black liner
Buble 2017 black liner
Kolejnym kosmetykiem, na którym niesamowicie się zawiodłam, to Baza Pod Cienie do Powiek Shadow Insurance Primer Too Faced. Jest to miniatura, którą dostałam w prezencie od Sephory, i chwała Bogu, że nie utopiłam w tym kosmetyku własnych pieniędzy. Jak już wiele razy wspominałam, ja zupełnie nie mam problemów z trwałością eyelinerów oraz cieni. A po jej użyciu nagle wszystko zaczęło się rozmazywać, blednąć i zbierać w załamaniu powieki, w dodatku sam kosmetyk miał dziwną konsystencję, która wygląda mniej więcej tak, jakby wytrącał się z niej olej. Cóż, może trafiłam na popsuty egzemplarz, trudno powiedzieć...
Zostając dalej w tematyce makijażu oczu, przejdźmy do kolejnego bubla - Style Liner Metallic nr 16 Golden Rose. I cóż mogę powiedzieć na jego temat... Niemiłosiernie rozmazuje się i odbija na powiece dosłownie w każdym towarzystwie (a jak już wspomniałam, żeby na moich oczach stało się coś takiego, muszę mieć naprawdę gówniany kosmetyk, bo u mnie zazwyczaj wszystko pięknie się trzyma). Niezależnie od bazy pod cienie, od cienia, od tego czy nałożę go solo... Zawsze pod koniec dnia mam odbite półkole na górnej powiece i wytartą jaskółkę. Dla mnie to niedopuszczalne! Co ciekawe, czarny kolor z tej serii jest naprawdę genialny i szczerze wszystkim go polecam.
Ostatnim kosmetykiem kolorowym, jest Water - Full Tint Missha. I fakt, trzeba mu przyznać, że jest trwały oraz trzyma się na ustach praktycznie cały dzień, nadając im ładny kolor różu. Ale jakim kosztem! Ja już po godzinie od jego użycia mam na ustach Saharę, a po noszeniu go cały dzień porobiły mi się na ustach ranki, które w dodatku koszmarnie źle się goiły, bo cały czas tkwił w nich ten różowy pigment :/ Generalnie więc, nie dość, że kosmetyk jest zły, to jeszcze zrobił mi krzywdę. To, co widzicie na zdjęciu, zużyła moja mama, której usta po użyciu tintu są jedynie wysuszone. Ją na szczęście ominęły przygody z leczeniem warg. A, aktualnie odpadła od niego również nakrętka... No cóż, nie polecam :P
buble 2017 black liner
Z kolei jeśli chodzi o produkty pielęgnacyjne, jednym z moich większych zawodów, jest Łagodzący Olejek do Demakijażu Vianek. Wiele po nim oczekiwałam, bo jest on chwalony praktycznie wszędzie i przez wszystkich, a mnie on totalnie nie pasuje :/ Po zmyciu "tapety" tymże kosmetykiem, jestem umazana na czarno niczym górnik z kopalni węgla świeżo po zmianie. W dodatku cudo to nie emulguje i ciężko domyć się z make - upu oraz tłuszczu, który po sobie pozostawia nawet podczas drugiego etapu demakijażu, więc zdarzało się, że musiałam używać jeszcze płynu micelarnego. Szalę goryczy przelał jednak fakt, iż opakowanie jest jakieś nieszczelne i z nasady pompki ciągle leje się kosmetyk, sprawiając iż wszystko dookoła ciągle paprze. Ja podziękuję, nie chcę mieć z nim już nic wspólnego...
buble 2017 black liner
Ostatnim już produktem, który w 2017 roku nie zrobił na mnie dobrego wrażenia, jest Phyto Natural Total Essence koreańskiej marki Kicho. Dostałam go na evencie Hello Asia i generalnie jarałam się paczką od tejże marki chyba najbardziej ze wszystkiego co otrzymałyśmy. A potem zrobiłam największą głupotę świata. Czyli? Zabrałam sobie tą nową, nieprzetestowaną wcześniej esencję na wakacje! (całe szczęście rozum nie opuścił mnie całkowicie i spakowałam jeszcze krem nawilżający Skinfood). Po pierwszym zastosowaniu na policzku pojawiły mi się dwie czerwone gule, które koszmarnie swędziły. Szczerze? Najpierw pomyślałam, że ugryzł mnie pająk xD I stosowałam sobie ją nieświadomie dalej. Z dnia na dzień było coraz gorzej, ale dopiero gdy obsypało mi policzki oraz brodę, coś mnie tknęło, odstawiłam esencję Kicho, a także zrobiłam próbę uczuleniową na zgięciu łokcia (która swoją drogą nic nie wykazała). Po zaprzestaniu stosowania wszystko od razu zaczęło schodzić... Po kilku miesiącach od powrotu do domu, zrobiłam drugie podejście do niej, i od razu zaczęła mnie swędzić twarz, więc wszystko zmyłam. Dalszych testów się boję :P Ale podczas robienia zdjęć, zwędziła mi ją mama, twierdząc, że "ona spróbuje". No zobaczymy...
I to już wszystko, co zrobiło na mnie wyjątkowo negatywne wrażenie w 2017 roku. Oczywiście były też jakieś mniej spektakularne wtopki, ale nie na tyle, by warto o nich wspominać. Znacie może któryś z moich "anty hitów"? Miałyście styczność z którymś z nich? Na Was też zrobił aż tak złe wrażenie, czy może wręcz odwrotnie? Dajcie znać, bo jestem bardzo ciekawa, czy tylko u mnie te sześć produktów okazało się takimi wtopami ;)

poniedziałek, 15 stycznia 2018

Givenchy Rouge Interdit Vinyl Noir Revelateur 16, czyli o czarnej pomadce, która czyni róż

Lubicie kosmetyczne dziwadła i szalone gadżety? Ja bardzo :D Ale szczerze Wam powiem, że czarna pomadka Givenchy Rouge Interdit Vinyl Noir Revelateur nr 16, trafiła do mnie przez przypadek. Jaki? Po prostu zgadałam się ze znajomą, która sprzedała mi ją mniej więcej połowę taniej (oczywiście jako nową, nieużywaną). A że w gruncie rzeczy Inga Givenchy lubi, to nie mogła się oprzeć takiej okazji. W sumie w tym miejscu warto byłoby wspomnieć, że czerń lubię jeszcze bardziej, ale w sumie po co... Na pewno po tylu latach wiecie :P Jak zatem układa się nasza niespodziewana znajomość? Dobrze czy może raczej średnio? Zapraszam Was do czytania! ;)
Givenchy Rouge Interdit Vinyl Noir Revelateur 16
Opakowanie jest iście boskie. Jak przystało na Givenchy! Czarne, półprzezroczyste, z tasiemeczką, za pomocą której możemy wyciągnąć pomadkę. Wewnątrz znajduje się logo i plastikowa imitacja wstążeczki. Super! Co ciekawe, całość nie ma tendencji do niszczenia się. Sam sztyft jest ścięty na ukos, co naprawdę bardzo lubię, bo po prostu wygodniej mi pomadką o takim kształcie malować usta. Według mnie są one bardziej precyzyjne i "ładniej" się zużywają xD Ile kosmetyku znajdziemy wewnątrz? 3.3g. - czyli ani dużo, ani mało. Pomadka posiada lekko słodki zapach i szminkowo-słodki posmak. Mam nadzieję, że wiecie, o co mi chodzi :P
Givenchy Rouge Interdit Vinyl Noir Revelateur 16
Sama szminka jest mięciutka i pięknie sunie po ustach, jednocześnie nie gibiąc się we wszystkie strony oraz nie kalecząc o opakowanie (mam jedną taką Burberry, przed malowaniem najlepiej włożyć ją do lodówki... :/). Co ciekawe, zawsze nakładam jej sporo i jeśli już jej używam, to również często, ale chyba nie ma ona zadatków na coś totalnie niewydajnego. Pamiętajcie również, że ta pomadka nie zastyga na ustach i ma ona bardziej formę balsamu, niż szminki.
Givenchy Rouge Interdit Vinyl Noir Revelateur 16
Sztyft, jak już mówiłam, jest właściwie kruczoczarny :D Gdy pomalujemy nim usta, jego góra nabiera jednak delikatnego, różowawego połysku. A co z ustami? Kolor potrafi być różny (inaczej wygląda u mnie i inaczej u mojej mamy), ale ogólnie rzecz biorąc, jest to zawsze odcień różu. W naszym przypadku chłodnego, i u mojej rodzicielki dość mocno wpadającego w fiolet. U mnie znowu przypomina on coś w rodzaju różu z błękitną poświatą ;)
Givenchy Rouge Interdit Vinyl Noir Revelateur
Wykończenie Givenchy Rouge Interdit Vinyl Noir Revelateur jest typowo przejrzyste, faktycznie jakby winylowe, wygładzające wszystkie nierówności (dzięki temu nie ma tendencji do podkreślania suchych skórek, zmarszczek oraz blizn). Jednak po wytarciu wierzchniej powłoki nie musimy się obawiać, że kolor zniknie z naszych ust całkowicie. Dlaczego? Ponieważ na wzór azjatyckich tintów pięknie wgryza się on w wargi. Tak więc z warstwą błysku pomadka tkwi u mnie bez jedzenia około 2 godzin, a sam kolor jeszcze godzinę lub dwie dłużej. Weźcie jednak poprawkę na to, że ja bardzo szybko "zjadam" wszystko, co tylko na usta nałożę :P Taka uroda. Choć przy ilości szminek, jaką posiadam, powinnam się raczej z tego cieszyć xD To tak w ramach dygresji... ;)
Givenchy Rouge Interdit Vinyl Noir Revelateur
Co ciekawe, producent dotrzymał też słowa w kwestii właściwości pielęgnacyjnych produktu, ponieważ działa ona niczym najlepsza pomadka ochronna. Odżywia, wygładza, nawilża i uelastycznia nasze wargi oraz - co ważne zimą - chroni je całkiem dobrze przed zimnem. Jedyną wadą pomadki jest jej cena, gdyż normalnie kosztuje ona aż 149zł. Warto jednak polować na promocje, gdyż w Sephorze od czasu do czasu pojawiają się rabaty rzędu 20% , raz do roku nawet 30%, a być może przypadkiem poszczęści się Wam tak jak mnie i będziecie miały okazję kupić ją jeszcze taniej... Bo jak za te 75-80zł jestem z niej bardzo zadowolona, ale cena regularna wydaje mi się  dość wysoka. Cóż jednak poradzić, płacimy też za luksusowe opakowanie, prestiż i markę ;)
A Wy lubicie kosmetyczne gadżety? Podoba Wam się ten produkt? Miałyście kiedyś czarną szminkę? A może macie jakichś swoich ulubieńców marki Givenchy? Koniecznie dajcie znać! :)


wtorek, 9 stycznia 2018

Kosmetyczne top 10 roku 2017.

Rok 2017 skończył się z przytupem już ponad tydzień temu, chyba więc pora, aby po raz ostatni do niego wrócić. Chciałabym opowiedzieć Wam o moich ulubieńcach i najczęściej używanych kosmetykach minionych dwunastu miesięcy, jednocześnie zaznaczając, że produkty, które pokazywałam w poprzednich latach, w ogromnej większości nadal kocham i ciągle kupuję, więc jeśli szukacie informacji o moich kosmetycznych hitach - warto zerknąć również tam :) (Hity 2016Makijażowe hity 2015 oraz Pielęgnacyjne hity 2015). Wróćmy jednak do teraźniejszości i razem zobaczmy, co skradło moje serce w roku 2017 :) (i jednocześnie wybaczcie wszystkie ewentualne wtopy, piszę do Was z grypą :P).
Ulubieńcy 2017
Ulubieńcy 2017 Eau Des Merveilles Hermes
Zacznę może od zapachów. W 2017 roku moim zdecydowanie ulubionym zapachem był Eau Des Merveilles Hermes. Jej nuty głowy zawierają pomarańczę, cytrynę i żywicę elemi, z kolei nuty serca wybrzmiewają ambrą, pieprzem, fiołkiem i różowym pieprzem, a gdy już dotrwamy do nut bazy, możemy zapoznać się z aromatem jodły, mchu dębowego, cedru i madagaskarskiej wetywerii. Zapach ten jest dla mojej osoby absolutnym zaskoczeniem, nigdy nie pomyślałabym, że dosłownie pokocham coś tak dla mnie nietypowego. Dlaczego? Gdyż aromat jest jak na mnie dość ciężki, morsko-leśno-drzewny o mocnej, cytrusowej nucie, w dodatku bardzo męski i niesamowicie uzależniający. Do tego tak trwały, że wita mnie codziennie gdy otwieram szafę, co dodatkowo skłania mnie do użycia akurat jego. I do tego ten cudowny (już drugi mój) flakon. Miłość, po prostu miłość... Choć zdecydowanie nie dla każdego i absolutnie nie polecam kupowania tego zapachu w ciemno, lub nawet bez ponoszenia go na sobie cały dzień ;)
Ulubieńcy 2017 Mac pro longwear concealer ysl rouge volpute shine
W kwestii kosmetyków kolorowych, moje serce podbił między innymi Mac Pro Longwear Concealer NW15 (recenzja). Niewątpliwą zaletą tego korektora jest ogromna gama kolorystyczna w różnych tonacjach, wygodne opakowanie i naprawdę świetna współpraca z moją cerą. Zużyłam przez to aż dwa opakowania i bez zastanowienia kupiłabym trzecie (a znając życie zapewne tak się stanie). Pięknie kryje, nie wchodzi w zmarszczki oraz trwa na twarzy calusieńki dzień. Co ciekawe - nie wysusza moich skłonnych do tego okolic oczu ;) Kolejnym z kosmetyków, który okazał się hitem minionego roku, jest Yves Saint Laurent Rouge Volpute Shine nr47 Beige Blouse. Nie będę ukrywać, bardzo długo chodziłam za tą pomadką, bo odstraszała mnie cena, ale za to w 100% mnie usatysfakcjonowała. Zużyłam ją już prawie całą i praktycznie nie wychodzę bez niej z domu, bo nie dość że nadaje ustom kolor, to jeszcze genialnie nawilża nawet tak suche oraz problematyczne wargi, jak moje. Jednocześnie całkiem długo, jak na tego typu formułę, się na nich utrzymuje. Ja jestem na tak, i to bardzo. Podczas ostatnich promocji, kupiłam sobie z urodzinowych pieniędzy inny odcień :)
Ulubieńcy 2017 Catrice ICONails Laneige Lip Mask Elite Models
Jak pewnie wiecie, Black Liner bez czarnego lakieru do paznokci nie potrafi żyć xD I w 2017 w tej materii przydarzyła mi się ciekawa przygoda. W Golden Rose nie mieli czerni, którą kupowałam zawsze, więc poszłam do pobliskiego Hebe i złapałam pierwszy czarny lakier, który wpadł mi w ręce. Był to Catrice ICONails Gel Laquer 20 Black To The Routes. Trafił do mnie z przypadku, a okazało się, że na stopach trwa w stanie niezmienionym 2-3 tygodnie, a u dłoni (faktycznie bez nakładania topu) trzyma się obiecywany tydzień. Dodatkowo ma on naprawdę wygodny pędzelek i dość rzadką konsystencję, czyli dokładnie tak, jak lubię ;) Naprawdę jestem pod wrażeniem i na pewno kupię go po raz kolejny :)
Ulubieńcy 2017 Catrice ICONails Laneige Lip Mask Elite Models
Następnym hitem zeszłego roku, okazała się całonocna maska do ust Lip Sleeping Pack Laneige. Jest to jeden z niewielu produktów, który dobrze sprawdza się na moich wrażliwych, skłonnych do pęknięć, wysuszeń oraz podrażnień ustach. Otula je grubą, odżywczą warstwą, nie szczypie gdy są poranione, świetnie regeneruje i nawilża, a dodatkowo ujednolica kolor ust, ładnie pachnie i jest przyjemna w stosowaniu. W stu procentach polecam ;) Jeśli chcecie wiedzieć więcej - tutaj znajdziecie całą recenzję :) Gadżetem, który skradł moje serce w zeszłym roku jest Pęseta Punktowa Salon Elite Models. Nie wiem czy wiecie, ale żeby moje brwi wyglądały tak, jak w poprzednim poście, muszę spędzić naprawdę sporo czasu na namiętnym wyrywaniu ich. Pęseta, nożyczki i nożyk do podgalania to mój stały zestaw kata brwi, który naprawdę często wykorzystuję, bo gdyby nie on, miałabym jedną, wybujałą i zrośniętą monobrew xD Salon Elite Models wyprodukował pęsetę, którą łatwo złapać włoski, bez problemu je wyrywa, a nie np. ucina przy skórze oraz naprawdę nie tępi się szybko. Przy cenie około 12zł z całą stanowczością nie wymagam niczego więcej, bo jest super ;)
Ulubieńcy 2017 Lily Lolo rozświetlacz bronzer
W kwestii konturowania, niekwestionowanymi hitami są kosmetyki Lily Lolo. Pierwszym z nich jest Rose Illuminator. Ma on piękny, chłodny odcień - idealnie nadający się dla zimnych i bladolicych dam (ale ponoć dla innych typów urody też pasuje), można za jego pomocą wyczarować na policzkach piękną taflę, łatwo się z nim pracuje, jest szalenie wydajny i naprawdę trwały. Do tego ta piękna minimalistyczna, czarno - biała puderniczka z lusterkiem. Ja jestem zakochana! <3
Ulubieńcy 2017 Lily Lolo rozświetlacz bronzer
Drugim z kosmetyków, który opanował makijaż twarzy i sprawił, że róż do policzków poszedł w odstawkę, a ja w końcu ogarnęłam "obsługę" bronzera, jest Lily Lolo Pressed Bronzer Honolulu. Ma on dość ciemny odcień, przez co na jasnej cerze wystarcza go dosłownie odrobina, ale za to jego kolor jest naprawdę wyjątkowo piękny i szalenie twarzowy. Nie za ciepły, nie za chłodny, idealnie dopasowuje się chyba do każdej karnacji. Dodatkowo konsystencja sprawia, że naprawdę bardzo łatwo go nałożyć i ładnie rozetrzeć (a właśnie to sprawiało mi zawsze największy problem). Jeśli jeszcze tego duetu nie znacie, naprawdę bardzo go polecam! Nawet niewprawne dłonie powinny bez problemu dać sobie radę z konturowaniem ;)
Ulubieńcy 2017 żel pod prysznic the body shop tonymoly tomatox
Kolejnym z kosmetyków, który bardzo polubiłam w roku 2017 są Żele pod Prysznic The Body Shop. Na zdjęciu widzicie akurat wersję zapachową Mango, ale szczerze powiedziawszy uwielbiam też grejpfruta, satsumę, moringę, brzoskwinię, borówkę i wiele innych (zwłaszcza tych cytrusowych). Za co? Żele te świetnie się pienią, pięknie pachną, są wydajne, i co najważniejsze, o dziwo toleruje je moja skóra. Co to znaczy? Jeśli czytacie mojego bloga już jakiś czas, na pewno wiecie, że choruję na łuszczycę, i czasem z byle jakiego powodu potrafi wysypać mnie na potęgę. Te żele na szczęście nic takiego nie robią, ale niestety nie są zbyt tanie. Choć 12.90 na wyprzedaży już tak nie boli ;)
Ulubieńcy 2017 żel pod prysznic the body shop tonymoly tomatox
Ostatnim hitem 2017 roku jest Maseczka TonyMoly Tomatox Magic Massage Pact. Zdradzę Wam teraz w tajemnicy - chyba pierwszy raz odkąd prowadzę bloga - że tak szczerze powiedziawszy, to ja niekoniecznie przepadam za maseczkami... Mam  wrażenie, że bardzo wiele z nich daje totalnie mierne efekty. Tomatox jest jednak inny. Skóra po jego zmyciu jest rozjaśniona, rozświetlona, miękka, gładka i mam wrażenie, że nawet lekko nawilżona. Przy regularnym stosowaniu naprawdę wybielił mi piegi i różnej maści plamki, a do tego przyjemnie pachniał i aż chciało się go stosować. Między innymi przez to śmieszne opakowanie i wysoką skuteczność. Bardzo się polubiliśmy więc niesamowicie się cieszę, że od Interendo dostałam na urodziny drugi egzemplarz :)
I to już wszystko na dziś. Co myślicie na temat moich osobistych hitów 2017 roku? Miałyście może styczność z którymś z nich? Wam też skradł serce? A może wręcz przeciwnie? ;) Dajcie znać! I bez skrępowania możecie zostawiać linki do swoich ulubieńców ostatniego roku :)

czwartek, 4 stycznia 2018

Kat Von D, czyli o korektorze i matowych pomadkach słów parę

Kat Von D kojarzę od lat. Pamiętam, że kiedy studiowałam, u mnie w pokoju non stop leciał kanał, w którym można było oglądać Miami Ink i LA Ink. Zacznę może od tego, że zasadniczo od Kat wolałabym tatuaż, ale od biedy kosmetyki też mogą być xD Szczerze powiem - póki nie pojawiły się w Polsce, nie miałam ciśnienia ani potrzeby aby sprowadzać je z zagranicy, jednak kiedy już miałam do nich dostęp, jednak postanowiłam zobaczyć, o co tyle krzyku. I dostałam w prezencie oraz zakupiłam trzy produkty: Everlasting Liquid Lipstick w odcieniu Melancholia, miniaturę tejże szminki w kolorze Lovesick oraz Lock it Concealer Creme L5 Neutral. Jak na tym wyszłam? Już Wam mówię ;)
Kat Von D Everlasting Liquid Lipstick Melancholia Lovesick Lock it Concealer Creme L5 Neutral
Zacznę może od Płynnych Szminek do Ust. Są one zamknięte w wysokich, smukłych opakowaniach, zawierających 6.6ml, ważnych 12 miesięcy od otwarcia. Całość utrzymana jest w charakterystycznej czerni, a na zakrętkach widnieją wzory przypominające mi tatuaże Kat. Szczerze powiem - mnie te opakowania kupiły. Są bardzo ładne, ciężko je zniszczyć, denerwuje mnie jednak aplikator "na wysięgniku"... W praktyce wydaje mi się on chyba za długi, aby był całkowicie wygodny. Za to "gąbeczka" jest miękka, nie drapie i z łatwością można precyzyjnie wyrysować nią kontur warg ;)
Kat Von D Everlasting Liquid Lipstick Melancholia Lovesick Lock it Concealer Creme L5 Neutral
Konsystencja pomadek na początku jest płynna oraz dość rzadka, co znacząco ułatwia pracę z nią. Dwie cienkie warstwy wystarczają do perfekcyjnego wyglądu. Szminki jednak nie zasychają do końca i po ściśnięciu usta delikatnie się sklejają. Co ważne - jednocześnie są bardzo komfortowe oraz niewyczuwalne podczas noszenia. Ja dopiero pod koniec ich żywota, czyli po jakichś 6 godzinach czuję delikatną suchość. Pachną lekko waniliowo, w kwestii smaku odczuć chyba u mnie brak ;)
Kat Von D Everlasting Liquid Lipstick Melancholia Lovesick Lock it Concealer Creme L5 Neutral
Odcienie, które posiadam, to Melancholia, będąca raczej dość trudnym w noszeniu barbie różem z chłodnym podtonem (łatwo otrzeć się przy nim o tandetę, ale ja ostatnio nie wiedzieć czemu polubiłam takie odcienie i często ich używam) oraz Lovesick, czyli kolor będący połączeniem różu, fioletu oraz nude. Jest ciekawy, łatwiejszy w nakładaniu od Melancholii (kryje po pierwszej warstwie), ale ja mimo wszystko wolę ten pudrowy róż ;)
Kat Von D Everlasting Liquid Lipstick Melancholia Lovesick Lock it Concealer Creme L5 Neutral
Czy jestem z tych pomadek zadowolona? Powiem szczerze, że tak. Ich zaletą są ciekawe odcienie, brak wysuszenia ust, nieprzyjemnego ściągnięcia oraz uczuleń. Jeśli chodzi o wady - ciężko ją uzupełnić (choć to możliwe). Czasem też, jeśli nałoży się jej za dużo, potrafi brzydko wylądować w załamaniach, jednak na to znalazłam już sposób ;) Raczej nie jest to też szminka całodniowa, więc jeśli tego od niej oczekujecie - nie będziecie usatysfakcjonowane. Ja jednak liczyłam na komfort użytkowania oraz brak wysuszenia i to otrzymałam. Nawet gdy już zejdzie z ust, nie mam potrzeby na gwałt sięgnąć po pomadkę ochronną. Średnio przyjemna jest też cena, wszak musimy zapłacić za sztukę 89zł i niestety na razie nie obejmują tej marki chyba żadne Sephorowe rabaty :(
Kat Von D Everlasting Liquid Lipstick Melancholia Lovesick Lock it Concealer Creme L5 Neutral
Kolejnym produktem marki Kat Von D jaki posiadam, jest Lock It Concealer Creme w odcieniu L5 Neutral. Opakowanie dla odmiany posiada błyszczące wykończenie oraz wykonane jest z dobrej jakości plastiku, który ciężko uszkodzić nawet w podróży. Szczerze powiem - jest wygodne, ładne i typowo w moim guście. Aplikator jest miękki i łatwo dotrzeć nim w zakamarki twarzy. W opakowaniu znajduje się 6.25g kosmetyku, ważnego 12 miesięcy od pierwszego otwarcia. Zapach? Jest, ale średnio przyjemny. Pudrowy, lekko kwaskowy, ale naprawdę trzeba się wczuć, żeby dotarł do naszych nozdrzy. Podczas użytkowania praktycznie "nie istnieje" ;) Dużą zaletą korektora jest spora gama kolorystyczna, wszak możemy dobierać sobie odcień wśród 21 różnych odcieni, które są naprawdę jasne (jest nawet czysta biel). Dlaczego twierdzę, że odcienie są w sam raz dla bladziochów? Ano dlatego że ja, kupująca zawsze wszystko co najjaśniejsze, nabyłam sobie kolor czwarty z gamy. Białego nie chciałam, a pozostałe dwa były za jasne. Robi wrażenie! ;) Nawet Mac mnie tak nie ugościł :) 
Kat Von D Everlasting Liquid Lipstick Melancholia Lovesick Lock it Concealer Creme L5 Neutral
Mój L5 Neutral to odcień - jak sama nazwa wskazuje - nadający się zarówno do karnacji chłodnych, jak i ciepłych. Co ważne, kosmetyk ma dobre krycie, nie ściera się po przypudrowaniu, a także dobrze nadaje się do ukrywania niedoskonałości na twarzy. Zasycha do lekko satynowego matu oraz nie wysusza skóry pod oczami. Korektor ten ma jednak jedną, mega dużą wadę, której nie jestem w stanie mu wybaczyć. Elegancko podkreśli niemal każdą zmarszczkę pod okiem i szczerze powiedziawszy, mam go z tego powodu serdecznie dość. Sprawdza się w przypadku pękniętego naczynia, zaczerwienień, wyprysków, niedoskonałości, ale w bliskiej okolicy oka, gdzie mam dwie głębsze zmarszczki mimiczne, wygląda tragicznie. Czy to nałożony w dużej ilości, czy skromnie, przypudrowany, czy też nie, wejdzie w te dwie zmarszczki zawsze i koniec, powodując u mnie mega irytację. Za 115zł powinien zachowywać się lepiej :/ Gdybym wiedziała, że będzie robił takie cuda, kupiłabym sobie coś innego. 
Kat Von D Everlasting Liquid Lipstick Melancholia Lovesick Lock it Concealer Creme L5 Neutral
Powyżej możecie zobaczyć prosty makijaż wykonany recenzowanymi kosmetykami. Czy polecam pomadki? Jeśli macie podobne oczekiwania do moich - zdecydowanie tak. A korektor? No już niekoniecznie... Mam nadzieję, że jakoś uda mi się go zużyć :/ A Wy jakie macie zdanie na temat kosmetyków tej marki? Lubicie, może nie, czy są dla Was obojętne? Dajcie koniecznie znać! Może tak jak ja macie już swoje hity albo buble ;)