wtorek, 27 listopada 2018

Petitfee Collagen&CoQ10 Hydrogel Eye Patch, czyli o dodatkowej pielęgnacji okolic oczu słów parę

Pewnie nie jestem osamotniona, uważając iż to właśnie okolice oczu bardzo zdradzają nasz wiek i powinno się o nie szczególnie dbać? Chcąc odpowiednio je odżywić, często szukamy pomocy w dodatkowej pielęgnacji, chcąc tym szczególnie delikatnym miejscom zaserwować coś więcej, niż nawet najbardziej wyszukany krem. Często sięgamy po serum lub różnego rodzaju emulsje, ale co powiecie na płatki? Jeśli do tej pory nie udało Wam się znaleźć takich, które działają zapraszam do lektury szczególnie serdecznie! ;) Dziś będzie trochę na temat nowego produktu marki Petitfee, czyli Collagen&CoQ10 Hydrogel Eye Patch.
Collagen&CoQ10 Hydrogel Eye Patch
Petitfee Collagen&CoQ10 Hydrogel Eye Patch czyli nasze płatki pod oczy, umieszczono w zwykłym, plastikowym opakowaniu z naklejką. Jest prosto, skromnie ale jednocześnie wygodnie. Dołączono do niego łopatkę ułatwiającą wydobycie płatków z pudełka, jednak szczerze powiedziawszy, mnie zupełnie nie chciało się jej używać, bo łatwiej zanurzć mi w środku czyste paluchy :P W jednym opakowaniu znajduje się 60 sztuk hydrożelowych płatków, ważnych 2 miesiące od otwarcia, czyli aby zużyć je w terminie, należałoby stosować je co drugi dzień ;) Mnie zapewne pójdzie to szybciej, wszak regularnie podbiera mi je mąż xD (a wcześniej kradła mama. Chociaż teraz po wyprowadzce przynajmniej kosmetyki do makijażu mam dla siebie, wszak mój małżonek, to także typ "testera".).
Petitfee Collagen&CoQ10 Hydrogel Eye Patch zawierają w sobie kolagen i koenzym Q10, ale znajdziemy w nich również wyciągi z rumianku, bambusa, żeń szenia, mięty oraz cytryny. Należy je nałożyć pod oczy na około 20-30 minut (ja najbardziej lubię ich używać rano). Same płatki są dość grube, wykonane z przezroczystego hydrożelu, dobrze dopasowane do kształtu mojego oka i co najważniejsze - zupełnie nie przeszkadzają w wykonywaniu codziennych czynności, bo od skóry nie odpadają nawet podczas schylania się :P Na dobrą sprawę możemy ich używać nawet podczas kąpieli albo odkurzania xD Podczas aplikacji czuć przyjemny efekt chłodzenia i trwa on właściwie aż do zdjęcia płatków. W tym miejscu warto również wspomnieć, że pachną one bardzo delikatnie czymś w rodzaju "owocowej świeżości" ale dla mnie ich aromat wyczuwalny jest jedynie w opakowaniu. 
Petitfee Collagen&CoQ10 Hydrogel Eye Patch
I teraz pora podzielić się ze światem, jak spisują się u mnie płatki Petitfee Collagen&CoQ10 Hydrogel Eye Patch :D Szczerze powiem, że jestem z nich bardzo zadowolona i absolutnie nie odstają one od standardów, do których mnie ta marka przyzwyczaiła. Jeśli uważacie, że nasze płatki to nic nie robiące bubelki, powinnyście spróbować tych :P Dlaczego? Ponieważ już po pierwszym użyciu, zaserwują Wam one na cały dzień efekt "maseczki bankietowej", genialnie wygładzając wszelkie zagniecenia (i widać to nie tylko na skórze 30-latki, ale także u 54-latki ;)).  Przy w miarę regularnym stosowaniu, możemy się także spodziewać wzrostu nawilżenia i lekkiego rozjaśnienia sińców. Niestety nie potrafię powiedzieć, jak dają sobie one radę z zasinieniami, gdyż takowych nie posiadam :P
Podsumowując - płatki Petitfee Collagen&CoQ10 Hydrogel Eye Patch to idealny dodatek do używanego przez Was kremu pod oczy. Świetnie sprawdzą się zarówno u niewyspanej młodej kobiety, jak i dojrzalszych pań ze zmarszczkami. Cena? 10$ na Jolse, czyli w tym momencie około 38zł za dwumiesięczną kurację.
A Wy staracie się jakoś urozmaicać pielęgnację okolic oczu? Może macie inne ulubione płatki? A może w ogóle jesteście z frakcji stosującej w tych okolicach kremy do twarzy? Dajcie koniecznie znać, jak Wy zapatrujecie się na tę tematykę ;)

środa, 21 listopada 2018

Jesienne nowości, część druga - ostatnia

Ostatnie nowości na blogu pojawiły się 5 października (zostawiam link dla tych, którzy nie widzieli :)). Od tego czasu, dotarło do mnie trochę nowych rzeczy, których recenzje powinny sukcesywnie pojawiać się na blogu ;) Co to takiego? Zapraszam Was do oglądania!
jesienne nowości
jesienne nowości
W ostatnim czasie dotarło do mnie trochę kosmetyków kolorowych ;) Pierwszym z nich, jest baza Lovely 1st Step Primer Anti Redness. Jak zapewne wiecie, dokuczają mi zaczerwienienia na twarzy i nie każdy mój podkład sobie z nimi radzi. Jednak w towarzystwie tego kosmetyku, jest naprawdę o niebo lepiej. Poza tym, postanowiłam zakupić Puder Lovely Banana Powder, gdyż gdzieś obiło mi się o uszy, że i on ładnie neutralizuje "buraczka". Jeszcze go nie otworzyłam, ale niebawem zobaczymy jak sprawdzi się w praktyce. Poza tym, swoim wyglądem skusiła mnie także Tonująca Baza pod Makijaż Bielenda Glow Essence. A z racji tego, że ostatnio korektorów nigdy u mnie za wiele (tak, mam wrażenie, że z dnia na dzień wyglądam już gorzej xD) kupiłam dwie sztuki. Jeden z nich to Maybelline Instant Anti Age Eraser Concealer, który już długo wisiał na mojej wishliście, a drugi z nich, Maybelline Fit Me nabyłam z polecenia Bling Bling Makeup sobie i mojej mamie :) Obie jesteśmy zadowolone! :D
jesienne nowości black liner
Dodatkowo dotarło do mnie trochę kolorówki do mazania oczu na czarno prosto z Jolse! :D Z racji tego, że ostatnio irytuje mnie jakość żelowych eyelinerów dostępnych w Polsce, postanowiłam sprawdzić jak będą sprawować się u mnie kosmetyki ze wschodu, z podobnej cenowo, drogeryjnej półki. Tym sposobem trafiły do mnie dwa eyelinery Tonymoly, czyli Mark Waterproof Gel Liner, oraz Black Gel Eyeliner. Szczególnie ten drugi moje serduszko pokochało bardzo mocno :) Poza tym, skusiłam się jeszcze na czarną kredkę BBIA Last Auto Gel Eyeliner, która ma mi pomóc pomniejszyć oko (gdzie się nie ruszę, ludzie mówią, że mam wytrzeszcz xD). Już w tym momencie widzę, że u mnie jest bardzo trwała. Ostatni kosmetyk, wyglądający jak wieczne pióro, to Tonymoly Inked Coloring Brow, czyli po prostu tusz do brwi :) Niedługo zobaczycie, jak ta koreańska gromada dała sobie u mnie radę :D
jesienne nowości black liner
Poza tym, trafiły do mnie także dwa opakowania płatków Petitfee. Jedne z nich, czyli Black Pearl&Gold Eye Patch dobrze już znam, a drugie to z kolei nowość, czyli Collagen&CoQ10 Hydrogel Eye Patch. Tym razem zdecydowałam się także wypróbować krem nawilżający Su:m37 Water-full Timeless Water Gel Cream. Ma on naprawdę bardzo wymyślne opakowanie, posiadające szpatułkę przyczepianą do nakrętki na magnes. I wiecie co? Przez ten "myk" pierwszy raz w życiu używam aplikatora :P Poza tym, zachęcona dobrymi wynikami kosmetyków Tosowoong, wybrałam dwie ampułki. Jedną wybielającą, czyli Spot Whitening VITA Clinic Vita Ampoule Serum, a drugą łagodzącą o nazwie SOS Repair CICA Clinic Cica Ampoule Serum. Tę pierwszą maltretuję już od dłuższego czasu :D Poza tym, zakupiłam sobie plasterki na pryszcze Cosrx Acne Pimple Master Patch (i jestem z nich bardzo zadowolona!), a prezentem do zamówienia były chusteczki do demakijażu A'Pieu oraz krem do rąk Honey on Honey. Z kolei Skin&Lab Red Serum, dostałam w prezencie od Asian Beauty World :) Dziękuję Ci pięknie! ;*
jesienne nowości black liner
W ostatnim czasie, kupiłam sobie także nową Szczotkę do Włosów The Wet Brush. To mój drugi egzemplarz (poprzedni wytrzymał chyba około 2 lat) i za żadne skarby nie zamieniłabym jej na nic innego. Odkąd ją mam, Tangle Teezer oraz Tangle Angel całkowicie poszły w odstawkę. Poza tym, uzupełniłam także braki w kuferku z lakierami, zakupując dwa egzemplarze, czyli Golden Rose Hollographic Nail Colour nr 07 oraz Ice Chic nr 170. Poza tym, nabyłam także stałego bywalca mojej kosmetyczki, czyli bazę Golden Rose Nail Expert Smoothing Base. Jeśli macie jakiekolwiek nierówności na płytce paznokcia, to ona z pewnością świetnie je zamaskuje! :) Z kolei w Biedronce do mojego koszyka wpadły nożyki do brwi Beauty Eyebrow Shaper Willkinson ;)
jesienne nowości black liner
Poza tym, trafił do mnie także antyperspirant Vichy Deo Anti - Transpirant 48H, krem do rąk, o którym wspomniałam już wyżej i sporo produktów do ust, które schodzą u mnie aktualnie masowo ;) Pierwszym z nich, jest Nuxe Reve de Miel Honey Lip Balm, który zyskał ostatnio nową formułę oraz opakowanie (wrzucę zdjęcie na instagram, bo tu się nie załapał). Dalej widzicie Pomadki Ochronne Vianek z gazety Zwierciadło (u mnie okazały się bublami :/), Balsam do Ust Frudia Blueberry Hydrating Honey Lip Balm, oraz szminkę Be Natural Beeswax Lip Balm Mango :) Miałam już taką o zapachu granatu, ale zabrała mi ją mama, więc skusiłam się na inną wersję ;)
jesienne nowości black liner
Ostatnimi już nowościami z niemalże dwóch miesięcy, są rzeczy do mycia :) W Rossmannie zakupiłam sobie odżywkę Pantene Intensive Repair (bo była w promocji :P), a w aptece Szampon Przeciwłupieżowy Pharmaceris T do Skóry Łojotokowej, który dobrze sprawdza się przy mojej łuszczycy. Poza tym, trafiły też do mnie dwa płyny do kąpieli Kneipp. Pierwszy z nich to jakiś unikat, o nazwie Mannersache 2.0, który znalazł mój mąż w Tk Maxx. Z kolei na wersję "Na dobranoc" narobiła mi ochoty Patrycja :) Ją już bez problemu dostaniecie w Hebe, Rossmannach, albo w sklepie internetowym marki.
I to już wszystko na dziś. Co wpadło Wam w oko? Jaką recenzją byłybyście zainteresowane? Koniecznie dajcie znać :) Jeśli macie ochotę, możecie też zostawić link do swojego posta z nowościami, bo ostatnimi czasy mam spore tyły :)

czwartek, 15 listopada 2018

L'oreal Unlimited Mascara, czyli o zbędnych innowacjach słów parę

Jak zapewne wiele razy mówiłam - nie lubię pisać recenzji tuszy do rzęs. Ale bywają w życiu takie egzemplarze, którym własny wpis na blogu z jakiegoś powodu po prostu im się należy. Zazwyczaj czymś się one wyróżniają - albo są wybitnie dobre, albo po prostu tragiczne. W przypadku L'oreal Unlimited Mascara sytuacja nie jest jednak jasna i klarowna, wszak to tusz, o którym zdecydowałam się napisać, ze względu na przedziwne innowacje dotykające szczoteczki oraz nietypowy wygląd. Czy klasykę zawsze warto zmieniać na coś innego? O tym już dziś ;)
L'oreal Unlimited Mascara
Co skłoniło mnie do zakupu L'oreal Unlimited Mascara? Oczywiście nietypowe opakowanie! Przypomina ono czarny kałamarz i zawiera 7.4ml kosmetyku ważnego 6 miesięcy od otwarcia. Całość nie niszczy się i nie wyciera nawet przewożone w ciasnych kosmetyczkach, więc uznać należy, że dziwadełko to jest całkiem trwałe. W przypadku tego tuszu, na uwagę zasługuje głównie szczoteczka. Jest ona wykonana z sylikonu i zwęża się do dołu. Ciekawy jest jednak fakt, że możemy "złamać" jej rączkę w połowie, otrzymując nachylenie około 45 stopni. Niestety w tym miejscu przyznać muszę, iż jest to tylko drobny bajer, który niczego w życiu nie ułatwia, nie zmienia, ani nie poprawia. I tak maluję rzęsy prostą szczoteczką, jak robiłam to przez ostatnie 14 lat i tak... Nie nastawiajmy się również na żadne czekoladowe aromaty, czy coś w ten deseń :P Tusz ten zapewnia nam niezapomniane doznania zapachowe o aromacie plasteliny xD
L'oreal Unlimited Mascara
Trzeba jednak przyznać, że sama szczoteczka jest bardzo prosta w obsłudze. Nabiera optymalną ilość tuszu, ładnie wyczesuje rzęsy i już przy pierwszym użyciu udało mi się osiągnąć satysfakcjonujący efekt. Trudno się też nią upaćkać xD Wręcz powiedziałabym, że aby tego dokonać, trzeba wykazać się wyjątkowymi umiejętnościami manualnymi ;) Konsystencja tuszu również raczej temu nie sprzyja. Podoba mi się, że jest dokładnie taka jak należy: ani nie zbyt sucha, ani też nie za mokra. Dodatkowo maskara ma ładny, czarny kolor, który nie blaknie w ciągu dnia. Niestety dwa, czy trzy razy zrobiła mi psikusa i pięknie osypała mi się pod oczami. Ciężko jednak stwierdzić, jaka mogła być przyczyna takiego stanu rzeczy, bo zdarzyło się to dosłownie kilka razy... (ale jednak i byłam wtedy strasznie zła xD). Poza tymi kilkoma wpadkami, nie jestem w stanie zarzucić jej wiele w kwestii trwałości. Co ważne, rzęsy są po niej są jednocześnie na tyle sztywne, iż elegancko trzymają kształt i na tyle elastyczne, że wygodnie się z nimi funkcjonuje :D
L'oreal Unlimited Mascara
Jaki efekt otrzymamy po wytuszowaniu rzęs maskarą L'oreal Unlimited Mascara? Według mnie - średni (albo inaczej - codzienny). Moje rzęsy ostatnio są w naprawdę nieszczególnej kondycji, a ten tusz nie robi z nimi cudów. Fakt, trochę je wydłuża i pogrubia, ale w celu ich podkręcenia wyciągam zalotkę (na szczęście po jego użyciu skręt ładnie się trzyma). Dodatkowo, jeśli nałożymy zbyt wiele warstw, zacznie sklejać włoski i trzeba będzie sięgnąć po grzebyk :P Oczywiście wszystko da się uratować, ale ja nie jestem osobą, która lubi spędzać godziny na tuszowaniu firanek xD Na szczęście w przypadku Unlimited Mascara nie musimy obawiać się grudek, ale za to trochę pomęczymy się podczas zmywania ;) Poniżej zobaczyć możecie efekt, który gwarantuje jedna warstwa tuszu:
L'oreal Unlimited Mascara
W ramach podsumowania powiem Wam, że ja do L'oreal Unlimited Mascara już nie wrócę. Za kwotę 30zł jestem w stanie wyposażyć się w tusz, który będzie bardziej mi odpowiadał i zapewniał dużo lepszy efekt na rzęsach, przy jednocześnie mniejszym nakładzie pracy (choćby L'oreal False Lash Wings, L'oreal False Lash Telescopic albo Maybelline Lash Sensational). Miałyście może styczność z tym tuszem? Jakie są Wasze wrażenia? Dajcie koniecznie znać!

piątek, 9 listopada 2018

Dr.G Hydra Intensive Cream, czyli o nawilżaniu słów kilka

Jak powszechnie wiadomo (a przynajmniej mam taką nadzieję, że wiadomo) nawilżać trzeba każdy rodzaj cery, od suchej po tłustą i czynność ta powinna stanowić jeden z podstawowych filarów naszej pielęgnacji. Z racji tego, że nadeszła jesień oraz zaczęło robić się chłodniej (bo nie chłodno xD my nadal poruszamy się po Łodzi głównie rowerem, wszak muszę ćwiczyć swoje zasiedziałe mięśnie i stawy :P) wyciągnęłam z szafki krem, który dostałam jakiś czas temu od Interendo, czyli Dr.G Hydra Intensive Cream, który wydał mi się odpowiedni na jesień. Dlaczego? Nauczona doświadczeniem, wiedziałam że jeśli koreańska marka dodała do nazwy kosmetyku "intensive" to konsystencja produktu zapewne będzie cięższa, niż żele, których zazwyczaj do nawilżania używam. Czy finalnie jestem z niego zadowolona? Zapraszam na recenzję!
Dr.G Hydra Intensive Cream
Dr.G Hydra Intensive Cream umieszczono w błękitnym, plastikowym słoiczku ze srebrną nakrętką. Mimo iż całość wykonana jest z tworzywa sztucznego, to wygląda nad wyraz elegancko. Napisy się nie ścierają, opakowanie jest małe, łatwe w transporcie i całkiem wygodne. Na zużycie 50ml kosmetyku, mamy aż 12 miesięcy. A swoją drogą, co pisze na jego temat producent i jakie obietnice nam składa? Dr.G Hydra Intensive Cream to silnie nawilżający krem, który dogłębnie odżywia i odbudowuje skórę, przeciwdziałając starzeniu. Zawiera między innymi kwas hialuronowy, ekstrakt z lilii wodnej, winogron, olej z wiesiołka oraz ceramidy. Krem ma białą barwę i przepięknie pachnie czymś, co przypomina mi kwitnące wiosną akacje (uwielbiam ten zapach :D). Aromat umila proces nakładania kosmetyku na skórę, ale potem na szczęście nie czuć go już na twarzy. Konsystencja kremu jest typowa dla produktów tego typu. Łatwo nałożyć ją na twarz, nie jest ciężka, ale jednak nie wchłania się do matu i pozostawia po sobie lekki film ochronny, który na szczęście nie jest lepki ani męczący, nawet dla osoby szczerze nienawidzącej tego typu atrakcji :P
Dr.G Hydra Intensive Cream
Co ważne, produkt ten idealnie nadaje się pod makijaż. Świetnie współpracował z praktycznie każdym moim podkładem, kremem bb czy pudrem, a w dodatku po jego użyciu można zacząć wykonywać makijaż praktycznie od razu, bez niepotrzebnego czekania aż krem się wchłonie. Co ciekawe, jeśli użyjecie go pod podkład, świetnie ukryje wszystkie suche skórki. W tej kategorii to mój ulubieniec wszechczasów, bo ładnie wyglądają na nim nawet fluidy, które podkreślały u mnie każdą suchość bądź nierówność. Wydajność produktu również jest całkiem przyzwoita, wszak używam go sobie od września i dopiero teraz dobijam do dna (jednak nie będę kłamać, to niejedyny produkt pielęgnacyjny którego używałam :P).
Dr.G Hydra Intensive Cream
Jak zatem z najważniejszym, czyli z działaniem owego specyfiku? Muszę przyznać, że producent w stu procentach spełnił swoje obietnice, jednak nic ponad to. Skóra podczas jego używania naprawdę była pięknie nawilżona, ujędrniona, odżywiona i gładka, jednak jeśli chodzi o kwestię uspokojenia zaczerwienień i rozszerzonych naczyń krwionośnych - jestem zawiedziona. W tej kategorii musiałam wytoczyć dodatkowe działa. Za plus uznaję także to, iż mimo tego, że nie jest on najlżejszym kremem z jakim się spotkałam, nie spowodował u mnie powstania żadnego pryszcza ani zaskórników. Ogólnie rzecz biorąc moja skóra chyba nawet się z nim polubiła, ale nie był on na tyle wspaniały, abym miała ochotę do niego wracać. Za to nie będę ukrywała - chętnie wypróbowałabym jego lżejszy odpowiednik, czyli Hydra Creme Full of Water. Sporym minusem dla niektórych osób, może być też cena tego produktu, wszak za słoiczek musimy zapłacić w Polsce 144zł lub około 27$ sprowadzając go bezpośrednio z Korei.
Znacie kosmetyki Dr.G? Miałyście okazję testować już jakieś produkty tej marki? Byłyście z nich zadowolone? Dajcie koniecznie znać! Jakiego kremu aktualnie używacie? Pamiętacie o nawilżaniu swojej cery? :)

niedziela, 4 listopada 2018

Tosowoong Spot Whitening Vita Clinic, czyli kolejny epizod w walce z przebarwieniami

Walka z przebarwieniami i piegami, to tak naprawdę proces ciągły, bardzo przypominający walkę z wiatrakami xD Jedne znikają, drugie się pojawiają. Podobna historia tyczy się piegów, które raz bledną, a raz ciemnieją. Czasem wcale ich nie ma, a czasem zjawiają się znikąd, w dodatku wcale nieproszone. Stale więc, poza ochroną przeciwsłoneczną, testuję wszelkiego rodzaju "wybielacze" i "rozjaśniacze", które często przy okazji całkiem dobrze działają na moje wybujałe zaczerwienione policzki ;) Tym razem, zdecydowałam się więc wypróbować dwa kosmetyki koreańskiej marki Tosowoong, czyli płatki złuszczające Spot Brightening VITA Clinic All-In-One Moisture Vitamin Pads oraz punktowy krem Spot Whitening VITA Clinic Vitamin Tree Fruits Extract :) Jak te dwa produkty zdały u mnie egzamin? Czy jestem z nich zadowolona? Przeczytajcie dalej :)
Tosowoong Spot Whitening Brightening Vita Clinic
Krem Tosowoong Spot Whitening VITA Clinic Vitamin Tree Fruits Extract to produkt przeznaczony do punktowego rozjaśniania przebarwień różnego pochodzenia (choć ja, jak to ja stosuję go czasem na całą twarz i wszystko jest super, ciężko smarować każdego piega z osobna xD). Zawiera on w swoim składzie rokitnik, niacynamid, zieloną herbatę, ekstrakt z centelli asiatici, pantenol i wiele innych dobroci, mających zapewnić nam jak najlepsze efekty. Krem zapakowany jest w metalową, 50gramową tubę, przypominającą kosmetyki rodem z apteki. Specjalnie nie przeszkadza mi to pod względem estetycznym, ale w praktyce tuba jest średnio wygodna i wiecznie mam problem z wydostaniem właściwej ilości kosmetyku, bo albo nie leci z niej nic, albo zaraz zawartość cieknie jak szalona xD Wolałabym chyba słoiczek, albo coś z pompką.
Tosowoong Spot Whitening Brightening Vita Clinic
Jeśli chodzi o zapach, to jest on bardzo przyjemny, cytrusowy, przypominający mi pomarańcze, cytryny i nektarynki w środku sezonu ;) Konsystencja produktu, to coś pomiędzy kremem, a żelem. Spodziewałam się ciężkiego ulepka, ale ten kosmetyk absolutnie taki nie jest. Pięknie się wchłania, pozostawiając po sobie lekką, nieklejącą warstwę, bardzo łatwo rozprowadzić go zarówno punktowo jak i na całej twarzy, oraz co ciekawe - świetnie nadaje się także pod makijaż ;) W moim przypadku, był on też totalnie niewydajny :P Krem ten najlepiej stosować jako ostatni etap rutyny pielęgnacyjnej, choć ja używałam go także samodzielnie i również byłam zadowolona. Ponoć kosmetyk ten nadaje się do każdego rodzaju cery i szczerze powiem, że chyba faktycznie moja skóra zdaje się to potwierdzać (aktualnie jest chyba mieszana, naczynkowa).
Tosowoong Spot Whitening Brightening Vita Clinic
Co jednak z działaniem owego produktu? Nie wiem, jak to się dzieje, ale efekt zauważyłam bardzo szybko. Podczas użytkowania kremu, moja cera stała się rozpromieniona, zyskała zdrowy glow, pięknie się nawilżyła, ujędrniła (tak, częściej stosowałam go na całą twarz niż punktowo :P), a przebarwienia po pryszczach błyskawicznie znikały. Co jednak ze zmorą mojego życia, czyli piegami? Części praktycznie już nie ma, jest mała pula ledwo widocznych sztuk, chowających się już pod lekkim podkładem i kilka bardzo opornych egzemplarzy, których na razie nie usunęło nic. Trzeba jednak przyznać, że Tosowoong Spot Whitening Vita Clinic znacząco je rozjaśnił. Nie będę więc ukrywać, że czuję się usatysfakcjonowana po zużyciu tego produktu, pomimo niskiej wydajności oraz niewygodnego opakowania. Koszt tego cuda, to aktualnie 21$ na Jolse.
Tosowoong Spot Whitening Brightening Vita Clinic
Drugim produktem, który zdecydowałam się przetestować, są płatki Tosowoong Spot Brightening VITA Clinic All-In-One Moisture Vitamin Pads. Wykonane są one z mikrofibry, która nie jest drażniąca i usuwa martwe komórki skóry, dzięki ekstraktowi z rokitnika, trzynastu rodzajom wyciągów owocowych, witaminie C oraz kwasom AHA i BHA Co ciekawe, płatków tych nie musimy używać wyłącznie na twarzy. Z powodzeniem można je stosować także na ciało, z czego ochoczo skorzystałam xD W plastikowym słoiczku znajduje się 70 sztuk, zanurzonych w 155ml bezbarwnej esencji (należy zapomnieć o wożeniu tego cuda ze sobą gdziekolwiek, bo nie jest on szczelny). Jeśli chodzi o mikrofibrę, z której wykonane są płatki, to do skóry twarzy używałam tej gładszej strony, a perforowaną smarowałam ciemniejszą plamkę na łydce i łokcie xD Jeden "pad" jest tak mocno nasączony, że wystarczał, aby użyć go najpierw na twarz, a potem na ciało ;) Zapach produktu jest mocno cytrynowy i szczerze powiedziawszy, średnio mi się on podoba, ale na szczęście nie pozostaje na skórze.
Tosowoong Spot Whitening Brightening Vita Clinic
Jak płatki zadziałały na moją skórę? Bardzo przyzwoicie i wydaje mi się, że znacząco wspomogły one działanie powyższego kremu. Wydaje mi się, że moja cera stała się bardziej rozpromieniona i napięta, zaskórniki zniknęły, pory na nosie stały się mniej widoczne, a jednocześnie nie zauważyłam łuszczenia się, ani jakichkolwiek zaczerwienień. Największe wrażenie zrobiło na mnie jednak to, co płatki zdziałały na mojej łydce :D Ciemniejsza plamka, która towarzyszyła mi już kilka sezonów, praktycznie zniknęła. Łokcie też stały się ciut jaśniejsze. Ja czuję się usatysfakcjonowana, i mimo tego, że Tosowoong kolejny raz zawiódł w kwestii opakowania, z chęcią do nich wrócę :) Ich cena, to 24.22$.
Podsumowując tę recenzję... Powyższy duet naprawdę świetnie poradził sobie z moimi ekstremalnie upierdliwymi przebarwieniami i podczas jego stosowania, moja cera wyglądała naprawdę jak na ostatni czas wyjątkowo elegancko ;) Z czystym sumieniem polecam go więc, jeśli macie ochotę trochę się "wybielić" lub pozbyć niepożądanych plamek :)
Macie problem z przebarwieniami? Jak z nimi walczycie? Czy może należycie do osób, których ten problem nie dotyczy? A może znacie już kosmetyki marki Tosowoong? Dajcie koniecznie znać, co o nich myślicie :)