poniedziałek, 31 października 2016

Październikowe nowości, czyli co dobrego tym razem...?

Czy u Was jest tak samo paskudnie, jak u mnie? Leje i wieje (żeby nie powiedzieć gorzej) jak na dworcu w Kielcach (ponoć to powiedzenie wzięło się stąd, że był on bardzo długo drewniany i faktycznie było tam koszmarnie zimno) i pomimo tego, że nie jestem fanką upałów - ja chyba chcę lato... Albo śnieg, mróz, a nie takie o - coś :/ Połączenie ulewnego deszczu z porywistym wiatrem, to chyba najgorsze, co może człowieka spotkać ze strony aury :D Żeby jednak choć troszeczkę sobie ją osłodzić, zapraszam Was na krótki przegląd październikowych nowości, one zawsze poprawiają humor ;)
Jednymi z pierwszych zakupów w tym jakże paskudnym miesiącu, były najbardziej owocowe perfumy, jakie znam. Jakie? L'Imperatrice Dolce&Gabbana! Soczyste, słodkie, aż wibrujące owoce, w połączeniu z delikatnymi kwiatami tworzą mieszankę wprost idealnie pełniącą funkcję poprawiacza humoru (dla mnie oczywiście) w ten nieciekawy czas. To moja druga butelka i z pewnością nieostatnia! Jeśli chcecie poczytać o tym zapachu troszeczkę więcej, to pisałam o nim również tutaj. Ogólnie rzecz ujmując - dla fanek słodyczy i owoców, to obowiązkowa pozycja choćby do przetestowania w perfumerii ;) Jednymi z kolejnych nowości, są zakupy poczynione w Inglot, podczas kolejnego z "weekendów zniżek". Skusiłam się wtedy na dwie Pomadki w Płynie HD Matte, jedną o numerze 21, będącą zwykłym beżowo-różowym nudziakiem, i 32, która z kolei jest kolorem pięknym i nietuzinkowym (To fiolet podbity szarością, zimny i niedostępny a jednocześnie ciekawy i pociągający. Jeśli lubicie na ustach trupie szarości, to jest ich bardziej przystępna wersja). Same szminki są naprawdę bardzo dobre jakościowo. Już je kocham i absolutnie nie żałuję zakupu, zwłaszcza tego drugiego odcienia! ;) Do wirtualnego koszyka wrzuciłam jeszcze osławioną ostatnio Konturówkę do Brwi w Żelu nr 20. Z kolorem trafiłam wręcz idealnie, jeśli jednak chodzi o sam produkt - absolutnie nie należy on do łatwych w obsłudze. Jeżeli Wam się spieszy, lepiej postawcie na cień, zwłaszcza na początku Waszej przygody ;) Dłubaninę i trudności w nakładaniu rekompensuje mi jednak trwałość i piękny efekt. W sklepie internetowym dostałam jeszcze gratis - czyli matowy cień w kolorze krwistej czerwieni ;)
Tym razem oparłam się całkowicie promocjom w Rossmannie (bo długo byłam chora i nie wychodziłam z domu, ot, cała prawda...). Zdążyłam jednak zrobić zakupy w Superpharm :P Co wpadło do mojego koszyka? Pierwszy był tusz do rzęs Bourjois Volume Reveal. Jeszcze go nie używałam, ale nie będę ukrywać, że pokładam w nim duże nadzieje ;) Najlepiej gdyby świetnie wydłużał, dobrze pogrubiał i cudownie podkręcał, jednocześnie się nie osypując :P Drugim zakupem było trzecie już opakowanie cuda o nazwie L'oreal Brow Artist Sculpt. Lubię go za szybkie efekty, łatwość stosowania i idealnie dobrany dla mnie odcień (mam nr4) troszeczkę więcej na jego temat znajdziecie tutaj, mam jednak nadzieję, że w końcu uda mi się napisać jego recenzję :D Trzecim kosmetykiem z tego zdjęcia, to po prostu tani a całkiem dobry cień bazowy marki Delia, w odcieniu nr 3. Chyba jedyną jego wadą jest dostępność ;) Ostatnim już produktem tutaj widocznym, jest Sephora Wonderful Cushion, czyli Matowy Krem do Ust. Posiadam nr 2, czyli Wonderful Coral, i mimo ciekawego aplikatora, pięknego koloru i dobrej trwałości - naprawdę nie wiem czy się polubimy. Mam wrażenie, że pomadka wysusza wargi, choć muszę też przyznać, że akurat teraz są one teraz wyjątkowo kapryśne. Cóż, czas pokaże...
W związku z tym, że moje włosy już niemalże sięgają pasa, wszelkie odżywki idą u mnie jak woda. Tym razem skusiłam się na Garnier Ultra Doux Intensywną Odżywkę z Cudownymi (??? :D) Olejkami (nie wiem kto te nazwy wymyśla...). Bardzo lubię produkty Nivea, ale skończyła mi się cierpliwość do ich opakowań, stąd decyzja o zakupie czegoś innego, bo na te nowe butelki sił mi brak. Dosłownie i w przenośni. Drugim produktem do włosów jest stary i pewnie dobrze już Wam znany z mojego bloga szampon Pharmaceris H "Łupież tłusty". Bardzo polecam go osobom borykającym się z łuszczycą, pomaga w pielęgnacji skóry i złuszczaniu skalpu ;) Z kolei z racji tego, że po lecie i namiętnych kąpielach w Termach Uniejów (które ponoć dobrze robią na choroby skóry, górne drogi oddechowe i stawy), moje ciało jest wyjątkowo ładne (ach ta wrodzona skromność... :P) i próżno aktualnie szukać na nim łuszczycowych plam, to zachęcona pięknym zapachem, nabyłam Kremowy Żel pod Prysznic Fresh Juice Thai Melon&White Lemon. Ma boski zapach, bardzo polecam całą serię tych żeli, zwłaszcza, że cena jest bardzo przystępna. Po tych wszystkich emolientowych mazidłach do mycia, mam w końcu trochę przyjemności z prysznica :P
Z kolei z racji tego, że za zamieszczenie na stronie The Body Shop recenzji ich kosmetyku otrzymałam 30% rabatu, trafiły do mnie te oto trzy produkty: Krem do Rąk Hemp Hand Protector, który dla mnie paskudnie śmierdzi i absolutnie cudownie działa (uwielbiam takie połączenia :P i już jestem do nich przyzwyczajona), Pomadka Hemp Lip Protector, która już mniej śmierdzi ale równie świetnie działa, oraz pewne dziwadło o dwuznacznym wyglądzie... Te dwie kulki na patyku (bez skojarzeń :P) to Masażer do Twarzy Twin Ball. Uczucie podczas masażu jest bardzo przyjemne i relaksujące, posiadam jednak świadomość, że potrzeba czasu, aby zobaczyć pierwsze efekty. Mam nadzieję, że nie zabraknie mi regularności, wszak słomiany zapał nie jest mi obcy... Jeśli chodzi o moje zakupy - to już koniec, jednak w październiku spotkała mnie jeszcze jedna mała, ale za to jakże miła niespodzianka...
Jak już widziałyście pewnie na facebooku, mój ukochany Norel, na początku miesiąca przysłał mi do testów trzy produkty. Mam nadzieję, że zestaw ten pozwoli mi zniwelować zaczerwienienia, nadmiar piegów i niechciane zmarszczki, których nabawiłam się podczas lata. Tym razem w walce z wiatrakami pomogą mi Trójaktywny Krem Odmładzający Renew Extreme Retinol H10, Serum na Twarz do Cery Naczynkowej Sensitive (pierwsze wrażenia są świetne, zmianę widać już po jednym zastwosowaniu, twarz jest ukojona i mniej czerwona), oraz niespodzianka - najnowszy Aktywny Krem Przeciwzmarszczkowy pod Oczy Re-Generation. Bardzo jestem ciekawa, jak sprawdzi się to trio! :)
Znacie któryś z tych kosmetyków? Coś lubicie, czegoś nienawidzicie? A może po prostu coś wpadło Wam w oko? Dajcie znać, jestem bardzo ciekawa :) Co kupiłyście w ostatnim miesiącu? :)

środa, 26 października 2016

ShinyBox Think Pink, czyli różowy październik ;)

Październikowy ShinyBox trafił do mnie przedwczoraj za sprawą naszej cudownej Poczty Polskiej :D Tenże miesiąc jest jest czasem, który ma nam zwrócić uwagę na konieczność samobadania (i nie tylko) piersi, profilaktykę oraz wczesne wykrywanie nowotworów. Nie wiem jak to wygląda u Was w rodzinie, ale jedna z moich cioć zmarła właśnie z powodu zbyt późno wykrytego raka piersi w wieku bodajże niecałych 40 lat... Uważam więc, że jeśli chociaż jedna kobieta zwróci uwagę na samobadanie, lub pójdzie do lekarza na kontrolę choćby dzięki ulotce z pudełka kosmetycznego, artykułu w gazecie lub na facebooku, to już wielki zysk. Dbajmy o swoje zdrowie, bo niestety łatwo je stracić i czasem już nie da się go odzyskać... Niestety dobrze wiem co mówię ;) Z racji tego, że zrobiło się trochę moralizatorsko i jednak mało przyjemnie, wróćmy do październikowego Think Pink i jego zawartości. Jesteście ciekawe? To zapraszam do oglądania! ;)
ShinyBox znowu postawił na pudełeczko otwierane od góry, z bardziej miękkiego materiału. Nie wiem, czy to dobre rozwiązanie, bo za każdym razem przychodzi do mnie tak zniszczone, że ciężko mu zrobić zdjęcie... A gdy już rozpakuję zawartość, nachodzi mnie myśl: "jakim cudem, to dotarło całe!?". Tym razem zdarzył się mały wypadek, bo wylało się trochę jednego produktu, jednak była to tak minimalna ilość, że wystarczyło przepłukanie reszty wodą, lub przetarcie ręcznikiem jednorazowym. Wracając jednak do Poczty... To co robi "Pan Paczkowy" zakrawa o pomstę do nieba :P Moje przesyłki potrafią lądować sobie u sąsiadów, zawsze muszą odleżeć na poczcie maksymalny możliwy czas na dostarczenie (ale nie zawsze przecież do mnie), w śledzeniu widzę, że np. nie dostałam czegoś bo nie było mnie w domu (a byłam cały czas :D)... Także jest jakby wesoło :P Wracając jednak do pudełeczka: uważam że dużym plusem tej edycji jest ładna grafika i ulotka z instrukcją samobadania piersi. Co jednak wewnątrz?
Pierwszym z produktów, i to w dodatku tym problemowym, który się trochę wylał, jest 50 mililitrowy Szampon Przeciw Wypadaniu Włosów Radical Med Ideepharm. Zawiera on znany nam od dawna skrzyp polny i specjalny kompleks Pro-Hair Booster 4H hamujący wypadanie włosów. Mnie owa miniaturka się nie przyda, bo włosów mam może niewiele, ale za to trzymają się mocno głowy ;) Za to moja mama, która co miesiąc przychodzi do mnie ze słowami "pokaż ShinyBoxa!", od razu wyraziła chęć zapoznania się z ową miniaturą (właśnie ze względu na problemy z czupryną ;)). A że wiem, że lubi kosmetyki tej marki, to jeśli jej się spodoba, z pewnością pojawi się u nas w domu kosmetyk pełnowymiarowy (który kosztuje około 14zł). Drugi produkt, który znalazłam w pudełeczku, to Olejek Naturalny Vis Plantis w wersji Olejek Macadamia. Nie będę kłamać, nie lubię olejków. Ale ten jest malutki i ma pompkę, przeznaczony jest do skóry suchej, łuszczącej się i wrażliwej, więc chyba spróbuję stosować go na moje łuszczycowe plamki (które swoją drogą wyglądają ostatnio wyjątkowo dobrze!). One lubią wszystko co odżywcze, tłuste i regenerujące, będzie miał więc duże pole do popisu, a ja punktowe stosowanie przeżyję bez uszczerbku na psychice :P W boxie pojawiło się opakowanie pełnowymiarowe, kosztujące według karty 12.99 :) Trzeci produkt, który do mnie trafił, to pomadka Bell Glam&Sexy w kolorze nr 48. Zdradzę Wam w tajemnicy, że pierwszy raz znalazłam w pudełku szminkę w kolorze, który nadaje się do użycia :D Zawsze były to jakieś ciemne fiolety, burgundy, dziwne czerwienie, a teraz? Piękny nudziak! Na ustach wygląda jak błyszczyk, nie klei się, cudownie pachnie malinami, nie wysusza i posiada ładne, rozświetlające drobinki, które nie migrują. Chyba się polubimy... Jedyny jej minus to opakowanie, które jest w formie testera. Szkoda, bo Inga lubi ładne opakowania :D Normalnie pomadka kosztuje 10zł :) Kolejnym produktem kolorowym, jest Bell Hypoallergenic Eyeshadow Stick, czyli po prostu - cień w kredce.  Tutaj forma testera mi nie przeszkadza, bo opakowanie jest normalne, a jedynie na skuwce widnieje mały napis. Z samego kosmetyku jestem zadowolona, bo kolor jest trwały, pięknie opalizuje, można go używać jako cienia i w formie kredki. Do tego te niebieskości świetnie komponują się z moimi brązowymi oczami. Cena? 18zł ;)
Kolejny produkt, który znalazłam w pudełeczku Think Pink, to Musujący Puder Kąpielowy Iduun Naturals o zapachu Zielona Herbata. Był on dodawany do boxów wymiennie z mydełkiem z kocimi oczami :D Nieczęsto mam ostatnio dostęp do wanny i generalnie korzystam głównie z prysznica. Jednak z pewnością, kiedy tylko będę miała możliwość, to go wypróbuję, bo uwielbiam kosmetyki o takim zapachu ;) A samej marki do tej pory nie znałam. Za 100g pudru zapłacimy 11zł. Drugi kosmetyk ze zdjęcia, to pasta do zębów będąca 15ml miniaturą, Blanx White Shock. Lubię produkty tej firmy, od czasu do czasu u mnie bywają, więc z chęcią ją wypróbuję, zwłaszcza że i z natury i z zamiłowania do kawy moje ząbki bielą nie grzeszą ;) Pełnowymiarowa pasta kosztuje około 22zł. Kolejny produkt z październikowego pudełka, to Odżywczy Krem do Rąk Total Nutrition Evree. Bardzo lubię kosmetyki tej marki, świetnie się u mnie sprawdzają i cieszę się z jego obecności. Będzie tylko musiał chwilę poczekać na swoją kolej, bo ja jeszcze kończę ten marki Stenders, który pojawił się dwa boxy temu ;) Ostatnim kosmetykiem z tego zdjęcia jest Żel pod Prysznic Fa Magic Oil Pink Jasmin. Niemal wcale nie kupuję żeli pod prysznic tej marki, ale w przypadku tego egzemplarza, bardzo spodobał mi się zapach. Mam nadzieję, że na dłuższą metę nie wysuszy mojej problemowej skóry, jednak jak na razie, całkiem przyjemnie sprawdza się pod prysznicem (jak to drogeryjny żel, jest pachnąco i pieniąco ;)). Z racji tego, że moje ciało wygląda ostatnio wyjątkowo dobrze, mogę sobie pozwolić na trochę przyjemnej aromaterapii pod prysznicem i odstawić emolientowe mazidła ;) Kosztuje on około 8zł za 250ml :)
Ostatnim z produktów znajdujących się standardowo w pudełku Think Pink jest Maseczka na Zmarszczki Mimiczne i Głębokie Linie Vis Plantis Age Killing Effect (można było trafić też na wersję do skóry wrażliwej). Jeszcze jej nie używałam, ale z chęcią ją przetestuję, zawartość peptydów i naturalnych olei brzmi obiecująco. Koszt: 4.40zł za podwójną saszetkę. Mleczna Mgiełka do Ciała Abyssinian Oil Silcare trafiła do mnie w ramach trafienia na tzw "Szczęśliwe Pudełko", która pojawiała się zamiennie z różowym lakierem Rimmel. Sam produkt wydaje mi się przyjemny. Nie klei się, pachnie bardzo delikatnie, szybko się wchłania i wygładza skórę, ale ciężko mi stwierdzić czy nawilża jakoś wybitnie... Czas pokaże ;) Szkoda tylko, że nie jest ważny zbyt długo. Kosztuje 10.99 za 200 mililitrowe opakowanie :) Kolejnym prezentem dla nas, jest świeca Bispol Aurelia, która przyleciała do mnie w cudownej wersji zapachowej. Jakiej? Lychee! Nie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam ten owoc. Jak tylko widzę go gdzieś w sklepie, to kupuję i jem, jem, jem... Świeczka pachnie ładnie i mam nadzieję, że nie zmieni się w bezzapachową podczas palenia ;) Kosztuje 7.99 i z tego co widziałam, można trafić na różne wersje zapachowe :)
Dodatkiem dla mnie, jako blogerki są trzy lakiery Mollon Pro Monophase UV/LED Vernis, które są lakierami jednofazowymi. Co to znaczy? Że malujemy bez bazy i topu! Dwie warstwy lakieru, utwardzenie pod lampą i już. W moje ręce trafił nr 06 Lara, 04 Adrianna, 12 Cindy, oraz piękna szarość nr 29 Tyra, którą znalazłam w pudełeczku U.R.O.K. :) Z pewnością pojawi się pełna recenzja tych produktów, ponieważ dla takiego lakierowego lenia jak ja to interesująca perspektywa... Zobaczymy, bo brzmi to tak pięknie, że aż nieprawdopodobnie! :D Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej, możecie zerknąć na stronę producenta - klik. Wspomnę może jeszcze, że klasyczne lakiery tej marki okazały się bardzo dobre (właśnie mam na paznokciach piękny kobalt), więc może i teraz tak będzie ;) Oczywiście w całym pudełeczku znalazła się jeszcze masa ulotek, z czego najciekawszy okazały się bony do Change Lingerie, BingoSpa i Miya Cosmetics (dajcie znać, jeśli chcecie by się z Wami podzielić).
Co myślicie na temat tego pudełeczka? Podoba się Wam? W razie czego, jest ono jeszcze w sprzedaży (klik), jednak nie będzie zawierać "szczęśliwego produktu" i oczywiście lakierów Mollon Pro :) Czekam na Wasze opinie. Czy w Tym miesiącu Shinybox udało się zaskarbić Waszą sympatię? :)

środa, 19 października 2016

Masło The Body Shop Pink Grapefruit, czyli o przyjemności stosowania słów kilka

Tak, zdecydowanie ostatnio coś cienko u mnie z regularnością, mimo dobrych chęci. Ten post miał powstać w niedzielę, jednak od samego poranka walczę z migreną, więc blog siłą rzeczy na kilka dni zszedł na dalszy plan. Dopiero wczoraj poczułam się lepiej i momentalnie zaczęłam myśleć o napisaniu recenzji masła do ciała The Body Shop Pink Grapefruit. Jak się ono u mnie sprawdziło? Czy ja, antyfanka balsamowania, nielubiąca wszystkiego, co tłuste, w końcu się przełamałam? Zapraszam do czytania! Będzie ciekawie, maślanie i bardzo grejpfrutowo! ;)
Masło znajduje się w plastikowym, świetnym jakościowo słoiczku. Jeśli chodzi o wygodę stosowania, jest bardzo dobrze. Ja mimo średniego poziomu higieny, w kwestii opakowań smarowideł do ciała, preferuję właśnie te odkręcane, zwłaszcza płaskie, o dużej średnicy :) Pudełeczko jest też jak najbardziej solidne. Było ze mną w Chorwacji (zdjęcia są z płotu przed tamtejszym domem :D), parę razy upadło, i nadal w niezmienionym stanie jest zarówno plastik, jak i naklejka. Całość to 200ml, które możemy sobie spokojnie zużywać aż 12 miesięcy od pierwszego otwarcia :)
Co najbardziej w tym maśle polubiłam? Oczywiście zapach! Absolutnie grejpfrutowy, piękny, intensywny, ale niemęczący. Po posmarowaniu się wieczorem, gdy wstanę czasem w nocy, czuć go nadal, i to z niemałą mocą (więc jeśli macie zamiar je kupić, to postawcie na wersję zapachową, która naprawdę Wam się podoba, bo będziecie ją czuć wyjątkowo długo). Wydaje mi się, że nawet rano daje o sobie znać :) Co jeszcze w nim lubię? To, że będąc zbitym i treściwym kosmetykiem, jednocześnie łatwo i szybko się go rozsmarowuje. No i na całe szczęście produkt się nie klei. Z wydajnością w moim przypadku też jest zadowalająco, ale muszę przyznać, że nie używam go codziennie :)
A co w takim razie z najważniejszym, czyli z działaniem? Po rozsmarowaniu na ciele, kosmetyk wchłania się stosunkowo nieźle, jednak nie można określić tego jako "błyskawicznie". Pozostawia również po sobie delikatny film, ale na cale szczęście nie jest on w żaden sposób uporczywy, ani męczący, bo jeśli by był, owe masło wylądowałoby zapomniane w szufladzie, a pewnie za jakiś czas zużyłaby je moja mama. Po nałożeniu produktu, moje ciało stawało się miękkie, nawilżone, aksamitne (pewnie za sprawą owej powłoki, którą czuć przez kilka godzin), ukojone i natłuszczone. Mam suchą skórę (szczególnie na łydkach), ale naprawdę nie lubię się balsamować, więc szczególnie ważne jest dla mnie to, by dobre działanie szło w parze z przyjemnością stosowania. Tutaj to otrzymałam, zdecydowanie :) Nie muszę smarować się codziennie a skóra i tak wygląda ładnie :D Jedyne co w tym kosmetyku jest mało przyjemne, to cena, wszak regularna wynosi aż 69.90. Na całe szczęście The Body Shop organizuje często promocje, ja swoje kupiłam podczas akcji 2+2 (dwa produkty kupiłam, dwa dostałam ;)).
Znacie masła tej marki? Macie z nimi jakieś doświadczenia? A może posiadacie już swoją ulubioną wersję zapachową? (ja uwielbiam jeszcze mango ;)) Dajcie znać, jestem bardzo ciekawa! Swoją drogą podobno zakupy w TBS mają od dziś szansę robić także poznanianki, gdyż otwiera się tam nowy sklep ;) Byłyście już? :D

środa, 12 października 2016

Spóźnione wrześniowe nowości, czyli o tym, co trafiło do mnie w poprzednim miesiącu

Ten post pojawić się miał na blogu w poniedziałek, jednak pomijając już ciągle powtarzające się problemy z internetem, przedwczoraj wylądowałam u lekarza z powodu paskudnego przeziębienia ("jesień, jesień, jesień, ach to tak!"), pobrania kolejnego pliku skierowań na badania i napuchniętych węzłów chłonnych. Siedzę więc w domu, kicham, smarczę i kaszlę (a raczej bardziej szczekam :P) także jakoś brakło mi weny, nawet na taki przyjemny pościk (wszak zakupy zawsze są przyjemne :D Ja chyba tylko spodni i butów nie lubię nabywać). Jednak antybiotyk powoli zaczyna działać, więc i życie do mnie wraca, a zatem zapraszam Was w końcu do oglądania, co trafiło do mnie we wrześniu! :)
Jedną z pierwszych nowości we wrześniu był nowy środek do mycia twarzy, mający za zadanie zmyć z mojej buzi "tapetę", bądź inaczej "szpachlę" jak to zwykłam mawiać pieszczotliwie na makijaż. Zdecydowałam się tym razem na środek o nazwie Yum Yum Cleanser Adly marki Skin79. I co? Używam go sobie i używam, ale czy się pokochamy, i czy faktycznie podzielę zachwyty nad nim pojawiające się na wielu blogach? Wyjdzie w praniu. Uczucie doń nie strzeliło mnie jednak na razie jak grom z jasnego nieba (a wiem jak to działa, przeżyłam z mężem :P).  Drugi zakup, który poczyniłam (bo była promocja, taką mam silną wolę!) to Red-Blemish Soothing Ampoule Dr.G Stosuję je sobie pod krem lub pod makijaż, zapowiada się obiecująco, jednak lepi się niemiłosiernie, przez co "irytacja we mnie narasta". Mam jednak nadzieję, że działanie to zrekompensuje, bo z fascynacji klejem wyrosłam po skończeniu klasy trzeciej szkoły podstawowej :P 
Tutaj widać, że dopadła mnie chyba jakaś szminkomania :P Pierwsza pomadka, którą kupiłam we wrześniu to Wibo Million Dolar Lips w kolorze nr1, która ponoć jest odpowiednikiem którejś z pomadek Kylie Jenner coś tam, coś tam, i ciężko ją z tego powodu kupić... Lubię tę serię, całkiem nieźle zdaje u mnie egzamin, i po otrzymaniu do testów numeru 2 zdecydowałam się nabyć jeszcze ten, bo w tamtej wyrazistej fuksji jednak lepiej czuję się latem. Ta dobrze sprawdza się przy moim codziennym makijażu oka, ma łady kolor, lubimy się, więc chyba pokuszę się o napisanie recenzji tego produktu :) Druga szminka kupiona w poprzednim miesiącu, posiada podobną historię do Serum Dr.G, czyli była promocja. W dodatku jeszcze Pani w salonie - tak, w Manufakturze Golden Rose ma wielki, piękniusi salon - zachęcała... "Tylko 9.90, taki śliczny nowy kolor, proszę zobaczyć", no i Inga zobaczyła, brudny róż wpadł w oko, i kupiła, ot co... A że seria tych pomadek jest dobra, to już chyba nawet osoby nie czytające blogów wiedzą ;) Ten "cudowny, niedawno wprowadzony do sprzedaży odcień" to nr 39 a szminka - oczywiście Golden Rose Velvet Matte ;) Potem zaraz widać dwie pomadki Mac. Jedna z nich to Viva Glam II o wykończeniu Satin, czyli bardzo ładny, lekko chłodny nudziak, oraz Saint Germain (wykończenie Amplified), będący kolorem, którego absolutnie nie powstydziłaby się lalka Barbie. Jest to bardzo zimny, jasny róż (na zdjęciu wyszedł trochę przekłamany), w którym z pewnością nie każdemu będzie dobrze, ale mimo tego, że pomadka jest trudna w nałożeniu - kochamy się :D Rzadko sięgam po tego typu kolory, ale uważam, że przy mojej porcelanowej cerze, zamiłowaniu do czarnych ubrań oraz ciemnych włosach, wygląda ona dobrze (w sensie, że nie jak "spod latarni" :P) i zakup uważam za udany :) Ostatnio namiętnie jej używam :P Jednocześnie cieszę się, że za sprawą tych dwóch szminek mam okazję przetestować, jak sprawdzają się u mnie inne wykończenia pomadek Mac, gdyż do tej pory miałam styczność jedynie z Lustre i Cremesheen - z czego zwłaszcza to drugie bardzo polecam :)
Tu kolejne zdjęcie wyczerpujące jeden temat: tym razem z focusem na brwi! Tak magicznie wyszło, zapewne za sprawą jakiegoś złośliwego chochlika, że nagle skończyły mi się wszystkie produkty do tego przeznaczone. W związku z tym, nabyłam znany mi dobrze, lubiany i bardzo mile widziany w mojej kosmetyczce - L'oreal Brow Artist Plumper w kolorze Medium/Dark. Jeśli chcecie dowiedzieć się o nim czegoś więcej, wystarczy, że klikniecie w link. Na tym się jednak nie skończyło... W akcie zaćmienia umysłu poszłam jeszcze do Golden Rose (to było właśnie wtedy kupiłam pomadkę z poprzedniego zdjęcia) i nabyłam świetny (i to tak naprawdę, bez jaj) Eyebrow Powder o numerze 107, czyli po prostu cień do brwi, oraz pewne dziwadło o nazwie GR Longstay Liquid Browliner 03, którego na razie używałam cały raz, bo aktualnie coś nie mogę się z nim oswoić ;) Może jakoś z czasem polubimy się bardziej, ja zrozumiem zamysł producenta, ogarnę ten dziwaczny aplikator, oraz opanuję rozcieranie tego produktu ;)
Kolejnym, dobrze znanym mi produktem, którego zużyłam już wiele, wiele opakowań, jest tusz do rzęs L'oreal False Lash Wings. W skrócie - świetnie wydłuża, podkręca i pogrubia moje rzęsy, nie kruszy się i w tej cenie - jest dla mnie bezkonkurencyjny. Więcej informacji znajdziecie w podlinkowanej recenzji :)
Ostatni mój zakup, który tak właściwie jest prezentem od męża, to Guerlain Meteorites Voyage, czyli Perły w Pudrze Kompaktowym. Tego typu cudeńko chodziło mi po głowie jeszcze na studiach licencjackich (czyli z 6 lat temu), i w końcu znalazł się ktoś, kto zechciał to marzenie spełnić. Żal mi tylko, że nie potrafię oddać urody tego produktu na zdjęciach. Nie będę ukrywać, na razie jestem zachwycona: piękna puderniczka, możliwość wymiany wkładu, śliczny, naturalny efekt na twarzy i fiołkowy aromat. Biorąc ten kosmetyk w ręce, czasami przychodzi mi na myśl kultowy cytat z filmu "Kogel Mogel": "Marian, tu jest jakby luksusowo!". Tylko tu nie trzeba "jakby". Jest luksusowo :D
W kwestii współprac i upominków nie działo się zbyt wiele :) Recenzje pudełeczek Shinybox i Inspired By, które dostałam już widzieliście, więc do pokazania zostaje tylko prezent, który dostałam na otwarciu butiku Mac w Manufakturze. Poza śliczną kosmetyczką, otrzymałam też Tusz do Rzęs In Extreme Dimension Mascara (właśnie otworzyłam, używam codziennie i chyba się polubimy, mimo dziwnej szczoteczki), kredkę do powiek Powerpoint Eye Pencil w odcieniu głębokiego fioletu, noszącego nazwę Permaplum, błyszczyk w kolorze Opera z edycji limitowanej Mac X Toledos (szkoda tylko, że to zupełnie nie mój kolor... :( na żywo to ciepła czerwień ) oraz cienie do powiek Extra Dimension Eye Shadow x2 w przepięknie wyglądających na powiekach kolorach: Triple Impact, oraz Round Midnight. Szminka, którą widzicie po lewej, to wspomniana już wcześniej Saint Germain ;)
I to już wszystko, co trafiło do mnie we wrześniu. Wpadło Wam coś w oko? Widzicie tu jakichś swoich ulubieńców? A może na zdjęciach znajduje się jakiś bubel? Dajcie znać, chętnie poczytam!

P.S. Program Dietetyczno-Treningowy Noble Health otrzymuje Panna Migootka :) Czekam na Twojego maila ;)

piątek, 7 października 2016

Inspired By U.R.O.K. - edycja V, czyli o pielęgnacji, paznokciach, demakijażu oraz irytujących światłowodach słów parę

Pozostając w temacie pudełeczek i nowości wrześniowych, bo box to jednak też nowość ;) (moje zakupy będą na początku przyszłego tygodnia), chciałabym zaprezentować Wam co znalazłam wewnątrz. Przy okazji, dla rozrywki warto też wspomnieć, że na mojej ulicy nadal kładą światłowody, i nadal nie mam internetu (no, włączają go od czasu do czasu na moment :/) a także, że piszę właśnie ten post, drżąc czy czasem nie skończy mi się w międzyczasie pakiet w telefonie. No ale - Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana, więc jedziemy dalej! ;) Zapraszam do oglądania!
Pudełeczko jest klasyczne i standardowe jak dla tego typu zestawów. Tym razem przyszło ono do mnie w całości, więc z pewnością wykorzystam je do przechowywania jakichś drobiazgów (za to kocham te pudełka :D). W dodatku grafika jest ładna, więc musiałam o nie stoczyć bój z mamą ;) Zawsze targujemy się, która tym razem bierze kartonik :P
Pierwszy z produktów, który znalazłam w pudełku, to Maseczka do Twarzy, Szyi i Dekoltu Argan Care marki Delia. Z pewnością będę jej używać do tych dwóch ostatnich, bo w porównaniu do tego, co otrzymuje moja cera, reszta jest ciut, hmm.. Zaniedbana. Szkoda tylko, że produkty Delii nie są zbyt szeroko dostępne (zwłaszcza kolorówka, z którą jak na razie się lubimy), ale jeśli chcecie, mogę powiedzieć Wam, gdzie znajdziecie duży wybór produktów tej marki w Łodzi (tam kupiłam też te cudowne plastikowe diamenty, które mój brat skwitował słowami: "jaka księżniczka, takie brylanty" :P) . Jej koszt to 10zł za 30ml. Druga rzecz w pudełku, to kultowy chyba już i mój ukochany Płyn Micelarny Bioderma Sensibio H2O. Mam wrażenie, że zmywa wszystko, jest delikatny dla oczu, nie lepi się, nie szczypie i nie piecze po użyciu, więc już dawno temu, z tych właśnie powodów zdobył moje serce. Tę miniaturkę zostawię sobie na jakiś krótki wyjazd, duże butle zdecydowanie nie są wtedy zbyt poręczne ;) Miniaturka ma 100ml, podczas gdy opakowanie 250ml kosztuje w cenie regularnej około 40zł. Ostatni z kosmetyków na tym zdjęciu, to Odżywczy Balsam do Ciała O'Herbal w wersji Goji (szkoda, że nie trafiła mi się np. lawenda lub róża, które tak uwielbiam). Nie miałam okazji jeszcze go używać, gdyż muszę zużyć masło, które mam, ale obietnice producenta o naturalnej recepturze brzmią zachęcająco ;) Ciekawa jestem bardzo, jak pachnie! :D Cena? 22.49 za 500ml, czyli bardzo ekonomicznie :)
Bardzo ciekawym elementem pudełeczka okazał się lakier Mollon Pro MonoPhase UV/LED Vernis, będący produktem jednofazowym. Co to znaczy? Że nie potrzebujemy do jego stosowania żadnej bazy ani żadnego topu. Nakładamy dwie warstwy lakieru, utwardzamy, i już. Powiem szczerze, że jestem go tak ciekawa, że jak tylko zdejmę obecną hybrydę, to wyciągam lampę i maluję (zwłaszcza, że dostałam piękny odcień szarości, czyli 29 Tyra. Jakby ekipa Inspired By wiedziała, że bardzo takie lubię ;)). Kosztuje 39,90 za sztukę. Minusem w jego przypadku jest to, że jednak nie każda z nas lampę posiada, więc pewnie nie wszystkie będą mogły zrobić z niego użytek :( Jednak i o tym pomyślano! W pudełeczku znalazł się też lakier Mollon Pro Nail Laquer, czyli utwardzający lakier do paznokci. Do niego już nie trzeba żadnych lamp, po prostu malujemy, i już. Bardzo cieszę się, że nie trafiła do mnie żadna czerwień, ani tym bardziej róż, bo takich odcieni na paznokciach nie trawię :P A ten piękny kobalt o numerze 159 z pewnością wypróbuję, ciekawe, jak długo da sobie radę bez nakładania topu ;)
Co myślę na temat tego boxa? Biorąc pod uwagę jego cenę (bodajże 39zł w subskrybcji), to chyba jest dobrze ;) Mnie osobiście, najbardziej ucieszyła miniatura płynu Bioderma i ta dziwaczna hybryda Mollon (choć mam świadomość, że nie każdy będzie mógł jej użyć). Klasyczny lakier również z pewnością wypróbuję, bo ma piękny, głęboki odcień kobaltu, który ja wręcz kocham, a balsam do ciała O'Herbal na 100% zużyjemy razem z mężem (wszak on lubi się paćkać dosłownie każdym mazidłem, jakie wpadnie mu w ręce :P taki nietypowy, męski egzemplarz mi się trafił :D). Może najmniej ucieszyła mnie maseczka Delii (tak sobie wymyśliłam, ze fajniejszy byłby tusz do rzęs tej marki, albo np cień, bo ponoć są dobre), ale i ją wypróbuję :) A Wy co myślicie? Dajcie znać! Z kolei już na początek przyszłego tygodnia zapraszam na klasyczny post z nowościami. Modlę się tylko, żeby w końcu położyli te koszmarne światłowody i wrócił mój kochany internet! (tak, chyba jestem uzależniona :P)

P.S. Z kodem THINKPINK zamawiając pojedynczy, październikowy Shinybox nie zapłacicie za przesyłkę! ;)

wtorek, 4 października 2016

Wrześniowy Shinybox, czyli Your Beauty, Your Body, Your Choice w akcji

Nie wiem jak Wam, ale mnie jesień daje już w kość, więc trochę ponarzekam :P Jest zimno i pada (choć akurat teraz łaskawie wyszło słońce), w dodatku mam świadomość, że może tak zostać do marca, a ja po sobotnim ognisku ze znajomymi, zorganizowanym na "zamknięcie sezonu" jestem chora, że hej (mąż w sumie też). Warto też wspomnieć, że moja kocia przyjaciółka Rozetka zaczęła spać w łóżku, co oznacza jesień pełną parą! ;) Do tego wszystkiego dodam jeszcze, że u mnie przy ulicy kładą światłowody i co chwilę nie ma prądu, a wraz z nim - właściwie wszystkiego :D Począwszy od ogrzewania, skończywszy na internecie :/ Wracając jednak do tematu... Jak wyglądał pierwszy, jesienny Shinybox Your Beauty, Your Body, Your Choice, przygotowany we współpracy z Jatomi? Zapraszam Was serdecznie do oglądania!
Tym razem, pudełeczko było zupełnie inne niż zwykle... Z mniej wytrzymałego kartonu, bardziej miękkie i otwierane do góry. Mimo tego, że tak naprawdę ładnie się ono prezentowało oraz miało zabawny napis wewnątrz, to nasza Poczta Polska tak je zmasakrowała, że ciężko było mi zrobić mu estetyczne zdjęcie, pomijając już fakt, że byłam w szoku, iż wszystko dotarło w całości :D
We wrześniu wewnątrz boxa znalazło się aż 14 produktów (moje to wersja Big Box, które w dodatku okazało się "Szczęśliwym Pudełkiem" przez co dodatkowo znalazł się w nim jeszcze jeden bonus), jednak tym razem nie wszystkie z nich to kosmetyki. Co zatem, jeśli nie one? Same zobaczcie!
Pierwszy produkt, który wypróbowaliśmy razem z bratem, to Baton Proteinowy That's the Whey Sticks SportDefinition, bez cukru, soli i konserwantów. Mnie trafił się smak waniliowy, i o ile ja jednak nadal wolę Snickersy, to jak na zdrową przekąskę do kawy okazał się całkiem smaczny. Brat był z kolei zachwycony, więc jak widać - wszystko zależy od podniebienia. Cena? 4zł za 30g. Druga rzecz, którą znalazłam w pudełku, to Program Dietetyczno-Treningowy Online Get Slim Noble Health, czyli profesjonalny, 13-tygodniowy program, który zadba o nas, podsunie przepisy, treningi, oraz sposób suplementacji, a także zapewni opiekę specjalistów, przez codzienne maile z indywidualną dietą i poradami. Jego cena to 99zł. Jeśli macie ochotę wypróbować go za darmo, to zostawcie komentarz i zaobserwujcie Black Liner, a ja wybiorę 17 października jedną osobę, której go podeślę :) Trzeci produkt, który znalazł się w boxie, to Nasiona Chia Vivio. Nigdy nie miałam okazji ich próbować, ale słyszałam na ich temat wiele dobrego, więc z pewnością przewertuję internet w poszukiwaniu odpowiedniego dla mnie sposobu użycia nasion. Są one bogatym źródłem błonnika, witamin oraz minerałów, mają bardzo niską zawartość cukru oraz zerową soli. Kosztują wg karty 5.50 za 150g.
Przejdźmy jednak do tego, co tygryski lubią najbardziej, czyli do kosmetyków! :) W pudełku znalazł się między innymi Kuszący Olejek do Mycia Ciała Dove. Z pewnością się on u mnie nie zmarnuje, ponieważ uwielbiam tego rodzaju kosmetyki. Nie dość, że dobrze sprawdzają się w przypadku mojego suchego ciała, to jeszcze bardzo łatwo domywają one pędzle i gąbki do makijażu ;) Cena to 18zł za 200ml. Kolejny kosmetyk, który pojawił się w boxie, to Szampon Essence Ultime Caviar + Hair Renew, mający za zadanie odbudowywać komórki włosa i przywracać im młody wygląd. W zestawie big size znalazł się produkt pełnowymiarowy, z kolei w normalnym - miniatura. Kosmetyk ten pięknie pachnie i dobrze sprawdza się u mojego męża, jednak mnie swędzi po nim głowa (choć tą opinią się nie sugerujcie, te z Was, które czytają mojego bloga dłużej, z pewnością wiedzą, że nie mogę używać drogeryjnych szamponów). Jego koszt to 22.99 za 250ml. Produkt Vip, znajdujący się tylko w pudełkach big size, to Żel pod Prysznic FRESH JUICE, który pachnie zupełnie jak malinowa mamba! Działa on oczywiście jak każdy drogeryjny kosmetyk tego typu, ale ich zapachy są tak boskie, że kiedy trafiłam na nie w hurtowni "niby papierniczej" to kupiłam jeszcze melonowy i oba są absolutnie cudowne pod względem aromatów. Z pewnością sięgnę po więcej :D (mimo, że takie kosmetyki średnio służą skórze z łuszczycą, ale czasem po prostu nie umiem odmówić sobie zapachowej przyjemności). Kosztują tylko 8.99 za pół litra, a ja w hurtowni zapłaciłam chyba pięć :P W boxie znalazła się też Gąbka Active Peeling Calypso, która jest miękka, delikatna i ma w sobie malutkie granulki. Producent informuje, że można używać jej też do twarzy, ale ja zdecydowałam, że moja będzie do ciała ;) Kosztuje 6.96 za sztukę i mnie się podoba! ;)
Tym razem w pudełku znalazły się też kosmetyki kolorowe. Jest to między innymi wodoodporna Kredka do Oczu KHOL Constance Carroll. Producent zapewnia, że się nie rozmazuje i trzyma do 10 godzin. Cóż mogę powiedzieć... Na mojej niewymagającej powiece, bazie i w towarzystwie smokey eye faktycznie była widoczna aż do zmycia. Tyle, że miała do swojej "egzystencji" sprzyjające warunki. Jak sprawdziłaby się bez cienia na tłustej powiece? Ciężko powiedzieć ale sprawdzać nie będę, bo zawsze kładę na powiekę i bazę, i cień ;) Kosztuje 8.60 za sztukę. Drugi produkt kolorowy, to Lakier do Paznokci Ultime Nail Catrice. Nie lubię czerwonych "pazurków", ale z drugiej strony cieszę się, że ekipa Shiny w końcu zdecydowała się na dołączanie do pudełka jednego odcienia wszystkim subskrybentkom ;) Przynajmniej nikomu nie będzie szkoda, że chciał nude a dostał niebieski lub odwrotnie. Mój egzemplarz trafił do mamy, która już umalowała nim paznokcie i jest bardzo zadowolona z prezentu ;) Jego koszt to 10.49 za sztukę. Pozostając w temacie paznokci - w boxie znalazło się też Skoncentrowane Masło do Skórek i Paznokci. I znowu - nie lubię tego typu kosmetyków, ale po mojej ostatniej wizycie u manicurzystki i jej sugestii bym zaczęła takowego używać, postanowiłam się przełamać i jednak spróbować. Stosuję je już dobrych kilka dni i skórki naprawdę już wyglądają lepiej :) Czekam na dalsze efekty. Koszt? 7zł za 15ml ;) Ostatnim kosmetykiem na tym zdjęciu, jest Balsam do Ust Stenders. Bardzo cieszę się, że produkty tej marki pojawiają się w pudełkach, a jeszcze bardziej, że trafił do mnie egzemplarz grejpfrutowo-pigwowy, bo gdyby okazało się, że mam kawowy, to jak bum cyk cyk, poleciałby w świat. Nie lubię takich zapachów i kropka ;) (można było trafić jeszcze na żurawinowy, ale ten aromat lubię). Jak wypadły wstępne testy? Całkiem dobrze! Jestem właśnie chora, więc usta pierzchną mi całkiem mocno, wszak często nimi oddycham, a on całkiem nieźle daje sobie z moimi wargami radę. Zapach jest delikatny i naturalny (wąchałam zanim jeszcze dostałam mega-kataru :P). A koszt? 19.99 za egzemplarz :)
Na tym zdjęciu widać z kolei dwie miniatury dołączone do boxa, oraz kosmetyk, który dostałam w ramach akcji "Szczęśliwe Pudełko". Cóż to jest? Rozświetlające Serum Anti-Aging FLAVO-C Auriga, które znam i bardzo lubię (bo w ogóle kocham kosmetyki z witaminą C!). Dlaczego? Bo ładnie rozjaśnia i lekko spłyca linie mimiczne. Pełnowymiarowe opakowanie, czyli 15ml kosztuje około 99zł (ale często są promocje, a cena w karcie wydaje mi się ciut zawyżona). Druga miniatura to krem marki Charming Rose NCBS ACID CREAM z Kwasami. Z racji tego, że jest on przeznaczony do cery łojotokowej, ze skłonnością do trądziku i bliznami, dałam go bratu. Czy jest dobry? Wydaje mi się, że tak, gdyż wczoraj pytał mnie gdzie można kupić pełnowymiarowe opakowanie, które kosztuje 60.80zł ;) W ramach akcji "Szczęśliwe Pudełko" można było dostać od Shiny jeden z dwóch kosmetyków Ziaja, lub skakankę. Ja miałam nadzieję na to ostatnie, dostałam jednak Multimodeling Reduktor Pierwszych Różowych Rozstępów i Rozstępów Trwałych Ziaja. Po przemyśleniu sprawy, doszłam do wniosku, że dla moich stawów lepiej będzie jeśli zostanę przy pływaniu, a że mam trwałe rozstępy na pośladkach, zobaczymy co ów kosmetyk z nimi zrobi... Koszt? Całkiem niewielki, wszak jedynie 9zł za 100 mililitrową tubę ;)
Do tego Shinybox dołączył jeszcze masę ulotek (między innymi z kodem rabatowym do Stenders i wejściówkę do Jatomi dla dwóch osób, ważną do końca października, którą mogę jednej z Was dorzucić do programu dietetyczno-treningowego jeśli wyrazi taką chęć). Co myślę na temat całego pudełka? Moim skromnym zdaniem jest wyjątkowo dobre! Naprawdę. Wiele Extraboxów, lub droższych pudełek InspiredBy okazywało się o wiele słabszych. Mam nadzieję, że Shiny będzie trzymać poziom i kolejne pudełeczka będą równie ciekawe i różnorodne :) A Wy co o nim myślicie? Podoba się Wam? Macie ochotę dostać Program Dietetyczno-Treningowy Noble Health i wejściówkę do Jatomi? :) (szczegóły wyżej ;)) Dajcie znać! :)