poniedziałek, 27 czerwca 2016

Czerwcowe hity, czyli parę słów o tym, jakie kosmetyki polubiłam na początku lata

Zawsze kiedy piszę posty podsumowujące, czyli właśnie o ulubieńcach, a potem o nowościach, nachodzi mnie refleksja, że ten czas strasznie galopuje. Miesiąc za miesiącem, cały czas do przodu, szybciej i szybciej. Chyba kiedy byłam młodsza, bardziej się to wszystko ciągnęło ;) Wracając jednak do tematu - ulubieńców w maju nie ma oczywiście na pęczki, wszak jest ich jedynie czterech, ale absolutnie nie żałuję, że którykolwiek z nich trafił w moje ręce :) Jesteście ciekawe co to? Zapraszam w takim razie do oglądania i czytania!
Pierwszym z ulubieńców czerwca stało się wspominane już we wcześniejszym poście serum Norel ProFiller. Producent zapewnia, że produkt ten głęboko nawilża, nadaje się do cery suchej, dojrzałej, odwodnionej oraz wrażliwej, szczególnie po 35 roku życia (ale ja już od dawna nie sugeruję się oznaczeniami wiekowymi ;)). Jak spisuje się w praktyce? Mam wrażenie, że moje zmarszczki naprawdę są płytsze, i to już po krótkim stosowaniu, cera świetnie nawilżona, oraz rozświetlona, a zaczerwienienia ukojone. Piękna buteleczka i brak zapachu również robią swoje ;) W moim odczuciu - jak najbardziej warto się na nie skusić (i moja mama chyba też tak uważa, bo albo sama je podkrada, albo prosi, żeby jej go pożyczyć :) Tak więc - 50latki też powinny być z niego zadowolone ;)).
Kolejnym czerwcowym ulubieńcem okazał się dla mnie Mac Mineralize Skinfinish w odcieniu Lightscapade. Długo zbierałam się do zakupu tego kosmetyku, chodziłam nad nim naprawdę kilka dobrych lat... W końcu, kiedy mój mąż jechał do Warszawy do swojego promotora, a ja wylądowałam w galerii, w której jest Mac, zaszalałam i kupiłam (wszak niedawno były imieniny ;)). Co więcej - jestem z tego zakupu naprawdę zadowolona! Rozświetlacz kusi pięknym, srebrnobeżowym błyskiem, trwa na twarzy cały dzień i świetnie ożywia nasz makijaż. Ja, fanka tego typu produktów (bo rozświetlaczy mam już dobre kilkanaście, ale ciii...), mówię że naprawdę warto w niego zainwestować. Odkąd go mam, gości na mojej twarzy dosłownie codziennie! :) Jedyną jego wadą jest chyba to, że trochę pyli. W czerwcu w końcu oswoiłam też produkt L'oreal Brow Artist Sculpt. Ciężko było mi go okiełznać, ze względu na naprawdę przedziwną szczoteczkę, ale kiedy już mi się to udało, okazał się nawet lepszy od L'oreal Brow Artist Plumper. Dlaczego? A dlatego, że odcień dzisiejszego bohatera, czyli 04 Dark  Brunette, jest dla mnie zdecydowanie lepszy. Ciemny, nasycony, głęboki, zimny brąz, w sam raz nada się dla brunetek i czarnulek. Produkt świetnie utrwala i modeluje włoski, a dodatkowo, dzięki tej fikuśniej szczoteczce, możemy nawet spróbować domalować braki (choć ja raczej z tych co cierpią na nadmiar niż niedobór :P). Z pewnością zdecyduję się na kolejne opakowanie tego cudaka, choć teraz, dzięki Ewelinie K, która zaproponowała, że podeśle mi identyczny - dla niej się nietrafiony, a dla mnie idealny odcień - nie będę musiała ;)
Ostatnim z bohaterów dzisiejszego posta, jest krem pod oczy Skinfood Watery Berry Eye Cream, mający za zadanie rozświetlić okolice oka, nawilżyć, oraz wygładzić nasze zmarszczki dzięki wyciągowi z jagód, oraz zawartości kwasu hialuronowego. I teraz pora na chwilę szczerości - naprawdę nie wiem, czy moje uwielbienie dla tego produktu wynika z beznadziei poprzedniego kremu pod oczy stosowanego przeze mnie (Skin79 Pink Energy Eye Gel - Gdybyście miały nań ochotę, to usiądźcie i poczekajcie aż Wam przejdzie, bo w moim odczuciu nie robi NIC), czy on naprawdę ma coś w sobie, ale odkąd zaczęłam go stosować, wygląd okolic oczu znacząco się poprawił. Skóra jest nawilżona, rozświetlona a zmarszczki lekko zredukowane. W dodatku krem ma konsystencję lekkiej śmietanki, szybko się wchłania, delikatnie pachnie owocami i ma cudny słoiczek. Cóż mogę powiedzieć więcej... Uwielbiam! :)
I to już wszystkie produkty, które okazały się hitami mijającego miesiąca. Znacie może któryś z nich? Miałyście z nimi styczność? A może zachęciłam Was do kupna któregoś z tych kosmetyków? Dajcie znać! A jeśli miałybyście ochotę wygrać np. serum Norel ProFiller - zajrzyjcie tutaj. Jeszcze macie okazję! :)

piątek, 24 czerwca 2016

Konkurs z Norel - małe przypomnienie :)

Moje Drogie! Tradycyjnie już, krótko przed zakończeniem trwającego na blogu konkursu, pragnę przypomnieć, że jeśli ktoś nie wziął w nim udziału, a chciał, to czasu nie ma już za wiele ;) A jeśli nie wiedział, lub nie chciał, ale na przykład zmienił zdanie, to również jeszcze zdąży ;) Nagrody są naprawdę bardzo ciekawe i dobrej jakości (można wybrać dwa dowolne kosmetyki z całej oferty marki Norel), a konkurencja wyjątkowo mała :) Wszystkich chętnych zapraszam więc tutaj: KONKURS
Moje recenzje kosmetyków tej marki znajdziecie pod tymi linkami:
1. Linia Mandelic Acid
2. Krem pod oczy Pearls&Gold
3. Krem do twarzy Face Rejuve
4. Serum Hyaluron 3%
5. Emulsja pod oczy Face Rejuve
P.S. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, już w poniedziałek zapraszam Was na "normalny" post, tym razem o ulubieńcach czerwca. I chyba już mogę Wam zdradzić, że na pewno znajdzie się w nim serum Norel ProFiller ;)

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Klapp Hyaluronic Multiple Effect Day&Night Serum, czyli o hialuronowym serum nawilżającym słów parę

Przepraszam Was bardzo, za tak długie milczenie i brak postów na blogu. Jest to spowodowane faktem, że w piątek rano przydarzył mi się mały wypadek i wylądowałam z krwiakiem na powiece najpierw u lekarza rodzinnego, a potem u okulisty :P Starałam się więc w tym okresie nie spędzać więc zbyt wiele czasu przed komputerem. Cóż, przypadki chodzą po ludziach, całe szczęście, że da się to jakoś zapacykować, więc na Łódzkim Dniu Sushi w sobotę oczywiście się pojawiłam, nawet nie wyglądając jak ofiara przemocy domowej :D Wracając jednak do meritum, dziś pora na recenzję serum hialuronowego Klapp Hyaluronic Multiple Effect Day&Night Serum, które towarzyszy mi od bodajże dwóch miesięcy. Jak się sprawdziło? Już Wam mówię! :)
Marka Klapp naprawdę bardzo zadbała o oprawę graficzną serum. Opakowanie jest piękne i wygląda wyjątkowo ekskluzywnie, jednocześnie będąc trwałym i wygodnym. Pompka typu airless przez cały okres użytkowania nie sprawiała żadnych problemów, napisy się nie starły, całość nie porysowała. Jest dobrze, a nawet idealnie ;) Kosmetyk ten zawiera kwas hialuronowy, który uzupełnia naturalne zasoby wody zawarte w skórze. Producent obiecuje nam - za jego sprawą - poprawę napięcia i nawilżenia skóry, a także efekt wygładzenia, oraz wypełnienia drobnych zmarszczek :) Jednocześnie mamy także otrzymać to, co lubię najbardziej, czyli szybką wchłanialność. O czym tylko musimy pamiętać? Żeby serum koniecznie nakładać na tonik i aby je wklepać, a nie wmasować. Zaraz opowiem Wam dlaczego ;)
Serum posiada bardzo delikatny, niemalże niewyczuwalny zapach i lekką, żelową, dość rzadką formułę w błękitnym kolorze. I teraz pora na wyjaśnienie zagadki toniku oraz wklepywania. Jeśli zrobimy wszystko zgodnie z zaleceniami producenta, czyli wklepiemy serum po uprzednim przetarciu skóry tonikiem, wszystko ładnie i bezproblemowo się wchłonie, a skóra po wszystkim - zgodnie z obietnicą - nie będzie się kleić. Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie sprawdziła co się stanie, jeśli toniku nie użyjemy, a serum po prostu wmasujemy w skórę. No więc co? (tamdaradam, budujemy napięcie!) Nie, nic nie wybucha ;) Serum po prostu zaczyna się pienić, a skóra jakby nie chce go wchłonąć, przez co produkt długo klei się na skórze. Więc tradycyjnie: "nie róbcie tego w domu", nie warto ;)
Warto wspomnieć również o tym, że kosmetyk w moim przypadku okazał się całkiem wydajny. Niestety nie mogę sprawdzić, ile zostało go po dwóch miesiącach, ale opakowanie nadal wydaje się stosunkowo ciężkie, i nic nie zapowiada końca. W każdym razie - na zużycie 50ml mamy całe 6 miesięcy ;) Ja stosuję je w zależności od humoru - czasem raz, a czasem dwa razy dziennie. Świetnie nadaje się zarówno pod makijaż (ze względu na brak tłustości i szybką wchłanialność), jak i na pierwszy krok w pielęgnacji nocnej (stosowane solo jest jednak trochę za lekkie).
Przejdźmy jednak do najważniejszego - jak owe serum działa? Prawdę powiedziawszy dokładnie tak, jak obiecywał producent. Czyli? Twarz jest naprawdę dobrze nawilżona, jędrna, zmarszczki są lekko wygładzone, a skóra - w pozytywnym tego słowa znaczeniu - napięta. Myślę, że to kolejny powód, dla którego kosmetyk ten jest świetny do stosowania na dzień ;) Poza tym, wydaje mi się, że produkt delikatnie koi zaczerwienienia. Ogólnie rzecz ujmując, jestem z tego serum naprawdę zadowolona. Jedną z niewielu wad (poza dziwacznym wymogiem wklepywania i stosowania toniku, do którego naprawdę trzeba się stosować, oraz brakiem możliwości kontrolowania zawartości opakowania) jest cena tego kosmetyku. Za 50 mililitrów specyfiku musimy zapłacić 361 złotych. Patrząc jednak na działanie, oraz to, że to produkt luksusowy i profesjonalny, jestem w stanie zrozumieć, dlaczego jest ona taka, a nie inna ;) Gdybyście miały na serum ochotę, zakupy możecie zrobić tutaj :)
Miałyście może styczność z marką Klapp? Znacie ją, czy słyszycie o firmie pierwszy raz? Stosujecie profesjonalną pielęgnację? Dajcie znać, chętnie poznam Wasze zdanie ;) 
P.S. Bardzo dziękuję Wam też za to, że ze mną jesteście! Wiem, że liczby nie są najważniejsze, ale bardzo cieszy mnie fakt, że jeszcze tylko dwóch osób brakuje do okrągłych 800 :) Jestem szczęśliwa, że mogę dla Was pisać ;*
P.S.2. Mam dobrą wiadomość dla Łodzianek - w Manufakturze otwierają The Body Shop i Mac ;)

Zapraszam Was też na konkurs, w którym można wygrać kosmetyki Norel ;) Konkurencja nie jest zbyt duża, a czasu na wzięcie udziału jest coraz mniej! :)

wtorek, 14 czerwca 2016

Holika Holika Aloe 99% Soothing Gel, czyli kilka słów na temat żelu, który podbił moją kosmetyczkę

Lubicie aloes? Pewnie po samym tytule można wywnioskować, że ja jakiś czas temu zostałam jego fanką. A pomyśleć, że do niedawna żyłam sobie w przeświadczeniu, że jestem na niego uczulona (co spowodowane było potężną reakcją alergiczną na kosmetyk, który ten składnik zawierał). Po zakupie Holika Holika Aloe 99% Soothing Gel okazało się jednak, że uczulenie wywołać musiało zupełnie coś innego, a produkt ten szturmem podbił moją kosmetyczkę. Dlaczego? Co takiego w nim jest, że kupiłam już kolejne opakowanie? Zapraszam na recenzję!
Opakowanie, to niewątpliwie bardzo mocna strona tego produktu. Żel znajduje się w ślicznej, zielonej butelce w kształcie liścia, stawianej "na głowie". W zależności od wersji, znajduje się w niej 250 lub 55 ml (ja mam oczywiście tą wielką ;)), ważnych bodajże przez 12 miesięcy od pierwszego otwarcia. Głównymi jego składnikami są oczywiście sok z aloesu z czystej wyspy Jeju (99%), ekstrakt z liści pędów bambusa, ogórka oraz wąkroty azjatyckiej (i wielu innych cudów, np arbuza :D). 
Bardzo spodobał mi się też zapach żelu. Dla mnie, to po prostu miks ogórka i arbuza, czyli coś absolutnie świeżego, orzeźwiającego i świetnego na ciepłe miesiące. Do tego produkt ma bardzo lekką, żelową konsystencję, która również uprzyjemnia stosowanie oraz błyskawicznie się wchłania. Skóra jest lepka może przez pierwszą minutę od nałożenia, a potem produkt jakby zupełnie znika, pozostawiając po sobie delikatne uczucie chłodu i odświeżenia. Nakładanie żelu jest przyjemne i bezproblemowe, wydajność również stoi na całkiem niezłym poziomie ;) Warto wspomnieć też, że sam kosmetyk nie jest w żaden sposób chemicznie barwiony, to jedynie butelka sprawia, że wydaje się on nam zieloniutki ;) 
Co ciekawe, produkt Holika Holika jest bardzo uniwersalny. Ja wypróbowałam go chyba w każdej roli, jaka przyszła mi do głowy i jednym słowem - sprawdził się bardzo dobrze. Stosowany jako serum do włosów i skalpu, bardzo ładnie nawilżył je i wygładził. Jako żel do twarzy - świetnie nawadniał cerę, koił, pomagał w gojeniu ranek i zaczerwienień. Skóra była naprawdę gładka i jędrna, co znacząco przekładało się na jej wygląd. Stosowałam też kosmetyk na okolice oczu i tutaj także sprawdził się bardzo dobrze, czyli chłodził, odświeżał oraz delikatnie redukował opuchnięcia. Mój mąż wypróbował żel nawet jako produkt po goleniu. I co? Łatwo ukoił on wszystkie ranki, podrażnienia. Co ważne - kosmetyk nie zapycha tłustej skóry nawet przy regularnym stosowaniu :) Tak, mój Rafał sprawdzał ;)
Produkt ten dawał ulgę nawet w przypadku lekkich poparzeń słonecznych, lub klasycznych (tyle, że próbowałam na delikatnych, pierwszego stopnia, objawiających się jedynie zaczerwienieniem). W przypadku nawilżania ciała także trzymał poziom, choć zdarzały się dni (szczególnie zimą), że nie był wystarczający. Żel aloesowy Holika Holika świetnie radził sobie też z moimi zmianami łuszczycowymi (co naprawdę przyprawiło mnie o niemały szok). Po kilku dniach regularnego stosowania go (tak po 2-3 razy), naprawdę oporne, brzydkie plamy zaczęły blednąć (choć równolegle smarowałam je też lekami, ale one solo nie przynosiły absolutnie żadnej poprawy...), a jedna zniknęła nawet całkowicie...  W dodatku świetnie koi też ból i swędzenie, które potrafią mi nieźle dać popalić w gorszy dzień ;)
W ramach podsumowania powiem tylko, że absolutnie nie żałuję ani złotówki, którą na niego wydałam (a całe duże opakowanie kosztuje około 30zł, w dodatku sklepy w Polsce nie narzucają dużej marży, znajdziecie go np. na myasia i ekobieca). I jak za tę cenę - absolutnie, jak najbardziej, i z czystym sumieniem - warto. Na mnie już czeka kolejna butelka ;) 
Znacie aloes Holika Holika? A może polecacie produkty innych marek lub dopiero macie ochotę spróbować? Dajcie znać! Chętnie przeczytam też Wasze recenzje aloesów różnej maści, więc jeśli takowe pisałyście - linkujcie bez skrupułów ;)

P.S. Bardzo proszę aby ta z Was, która prosiła o wpis porównawczy na temat kremów BB odezwała się do mnie na priw (w zakładce "kontakt" jest mój mail). Chętnie Ci doradzę lub wyślę swatche, ale nie widzę sensu kolejny raz pisać o tym samym, zwłaszcza że nie mam aktualnie żadnego nowego produktu, a recenzje wszystkich bebików są już na blogu ;) 

Bierzcie też udział w konkursie! Dwa kosmetyki Norel czekają na nową Właścicielkę! :)

czwartek, 9 czerwca 2016

Letnie nowości Lirene i Under Twenty, czyli kilka słów na temat tego, co ciekawego trafiło do mnie tym razem

Bardzo lubię dostawać paczki z nowościami Lirene i Under Twenty. Zazwyczaj jest to naprawdę piękna niespodzianka, którą po pierwsze miło jest rozpakowywać, a po drugie, zawsze pozytywnie zaskakuje ona zawartością. Nie wiem jak Wy, ale im więcej produktów tych firm poznaję, tym bardziej się do nich przekonuję. Co ciekawego trafiło w moje łapki wraz z początkiem lata? Jesteście zainteresowane? Już pokazuję! ;)
Całość zapakowana była w śliczne, żółciutkie pudełeczko, w którym mogłam znaleźć różne ciekawe produkty na dwóch piętrach ;) Pierwsze przeznaczone było na produkty do opalania i samoopalające, a drugie - na zwykłą pielęgnację. Teraz w kartonie mieszka mój kot - wszak jego rozmiar idealnie mu pasuje ;) Chyba musimy wystosować z Rozetką jakieś specjalne podziękowania dla Pań Erisek, za tak cudowne, nowe pudełko ;) 
Na powyższym zdjęciu, możecie zobaczyć zawartość "pierwszego pięterka", czyli kosmetyki do opalania i wszelkiej maści samoopalacze marki Lirene. Pierwszy z lewej stoi Jaśminowy Olejek do Opalania Spf 30. Z racji zbliżających się wakacji, i tego, że wybieramy się z mężem na dłuższy urlop - filtr z pewnością się przyda, a znając życie, skorzystamy nie tylko my, ale i nasi znajomi ;) Tak nawiasem: nie wiedziałam, że kosmetyk do opalania może tak pięknie pachnieć! Zaraz obok znajduje się Samoopalający Krem do Twarzy i Ciała. Nie przepadam za samoopalaczami, ale myślę, że przetestujemy go razem z mamą, zwłaszcza na szyi i dekolcie, bo moje już są chyba bielsze niż córki młynarza ;) Wyjątkowo zainteresował mnie za to Samoopalający Mus - Pianka do Twarzy i Ciała. Mam nadzieję, że będzie łatwo się rozprowadzać, bo jakoś zupełnie nie mam doświadczenia z tego typu produktami :D I jak do klasycznych produktów tego typu zupełnie mnie nie ciągnie, tak do tego bardzo ;) Ostatnim z tego typu kosmetyków okazał się Koloryzujący Balsam do Ciała. Ma przyjemny zapach, łatwo się rozprowadza, tego typu produkty są w sam raz jeśli chodzi o moje umiejętności dotyczące ich nakładania ;) Mam nadzieję, że jego użytkowanie będzie tak samo przyjemne jak pierwsze wrażenie :)
Na dnie ukryte były z kolei kosmetyki do pielęgnacji ciała. Co ciekawego tam znalazłam? Między innymi Perłowy Mus do Ciała Orientalna Magnolia, który zachwyca delikatnym, kwiatowym zapachem i lekką konsystencją. Wzbudził on moją ciekawość, nie powiem ;) W paczce znalazł się też produkt mający za zadanie zadbać o część ciała, którą bardzo często latem odsłaniamy, czyli stopy! Mazidełko nosi nazwę Stop Szorstkości Intensywnie Wygładzający Krem - Koncentrat do Stóp. I powiem Wam, że Panie dobierające produkty do paczki świetnie trafiły, to mój drugi w życiu krem do stóp :D Do tej pory smarowałam je tylko balsamami, więc bardzo chętnie skorzystam z tego kosmetyku, szczególnie że obietnica obecności w formule mocznika i oleju Babassu brzmi obiecująco :) Ostatni kosmetyk z lewej, to chyba najbardziej nietypowy produkt z całej przesyłki, czyli Brązujący Balsam do Ciała i Pod Prysznic. Wczoraj zgarnęła go do testów moja mama, i opuściła łazienkę z przyjemnymi wrażeniami, choć na razie bez efektów. Pierwsze pojawić się mają ponoć po 5 użyciach (które są bardzo proste: nakładamy, czekamy 3 minuty, spłukujemy i już ;)).
Z kolei produktem, który zainteresował mnie najbardziej, został Antycellulitowy Endo - Masaż, czyli Zestaw do Masażu w postaci Olejku Antycellulitowego i Bańki Chińskiej. Wiem, że żeby zlikwidować cellulit potrzeba bardziej cudu, niż kosmetyku, ale mam nadzieję, że zestaw ten choć trochę wygładzi moje uda, które ostatnio są jakoś nieszczególnie urodziwe pod tym względem ;) To, że całość przyjemnie pachnie, jest śliczna i zieloniutka, również zachęca do stosowania, przynajmniej mnie :D Jedynym produktem do makijażu, który tym razem przygotowało dla nas Lirene, jest najnowszy podkład No Mask Płynny Fluid + Serum w kolorze "01 Jasny". Obawiam się niestety, że mimo nazwy, dla mnie będzie za ciemny, więc produkt ten chyba do kogoś powędruje ;)
Jedynym rodzynkiem marki Under Twenty okazał się Żel Micelarny Redukujący Zmiany Trądzikowe. Z racji tego, że ja ich nie posiadam, trafi on do mojego męża, jak tylko skończy produkt, którego aktualnie używa :) Od siebie powiem Wam, że kosmetyk ten bardzo ładnie, słodko i owocowo pachnie ;) Wiem, że to nie jest najważniejsze, ale potrafi znacząco umilić lub uprzykrzyć stosowanie pielęgnacji :D
I to już wszystko tym razem. Wpadło Wam coś w oko? Co wzbudziło Wasze zainteresowanie? A może już miałyście okazję stosować któryś z tych produktów? Dajcie znać!

Zapraszam Was też serdecznie do wzięcia udziału w KONKURSIE :) Na razie chętnych jest mało, więc szanse są ogromne ;)

sobota, 4 czerwca 2016

Majowe nowości. Dużo majowych nowości ;)

Do posta z nowościami maja zabierałam się troszeczkę jak przysłowiowy "pies do jeża". Wiedziałam, że nie będzie on krótki, bo sporo nowości w ciągu całego ostatniego miesiąca do mnie dotarło ;) Zrobiłam trochę zakupów, poszczęściło mi się w dwóch konkursach, zadbały też o mnie moje kochane marki, czyli NorelPharmaceris oraz Dr Irena Eris. Do tego dostałam cudny prezent na imieniny od jednej z Was, więc zdecydowanie jest o czym pisać :) Zapraszam Was więc do czytania i oglądania!
Jak widać, w tym miesiącu mocno zaszalałam w Golden Rose ;) Na szczęście na dwa razy :D Skusiłam się między innymi na matowe pomadki w płynie Golden Rose Long Stay Liquid Matte Lipstick w odcieniach 3 oraz 10. Bardzo szybko trafiły one do moich ulubieńców maja, więc zdecydowanie warto było wydać na nie pieniądze :) Do tego kupiłam też kolejny odcień jednego z moich ukochanych błyszczyków Golden Rose Color Sensation Lipgloss nr 126, który jest bardzo ładnym, chłodnym odcieniem brązu z delikatną nutką różu. Jeżeli macie ochotę na więcej, całą ich recenzję znajdziecie w tym miejscu. Ten kolor jest tak samo dobry jak reszta ;) Jeśli chodzi o kwestie manicure, uzupełniłam trochę zapasy i kupiłam świetną bazę wyrównującą płytkę paznokcia Golden Rose Nail Expert Smoothing Base, dwa lakiery, jeden czarny z serii Rich Color (nr 35, ponieważ jak już wspominałam, paznokcie u stóp zawsze muszą być u mnie w kolorze sandałków, zboczenie takie ;)) a drugi brudnoróżowy z linii Ice Chic (nr 10). Do tego skusiłam się jeszcze na polecany w wielu miejscach Sally Hansen Insta Dri Top Coat :)
W maju skusiłam się również na przecudne pomadki Holika Holika Heartful Gel Tint Bar z limitowanej edycji Dodo Cat. Poniosło mnie lekko i zamówiłam sobie z Ebay'a oba odcienie (01 Pink i 02 Coral). Opakowanie jest słodkie, malutkie, metalowe, po otwarciu ukazują się nam kotki a sztyft ma kształt serduszka :D Jest słodko, że aż mdli, ale musiałam je mieć :D Szminki można kupić też w Polsce, w sklepie My Asia, ale niestety są sporo droższe :( Obie nadają ustom lekki, naturalny, przejrzysty odcień ;)
Ostatniego miesiąca trafiły do mnie również dwa produkty marki Mizon. Zachęcona dobrym stosunkiem jakości do ceny, zamówiłam sobie krem pod oczy ze ślimaczkiem Multi Function Formula Snail Repai Eye Cream (jeszcze nie miałam okazji go używać, ale naczytałam się na wizaz.pl, że podobno jest bardzo dobry) oraz też ponoć dobrą maseczkę Mizon Enjoy Fresh-On Time z limonką, która ma za zadanie nawilżyć i rozjaśnić naszą cerę ;)
Na tym zdjęciu widać jeszcze efekty promocji -49% z Rossmanna. Skusiłam się na sztyft Carmex Sweet Orange (chyba był to efekt jakiegoś zaćmienia umysłu i ładnej pomarańczki na opakowaniu, bo generalnie nie jestem fanką tych pomadek. No ale zobaczymy, może się przekonam...), pomadkę Alterra, generalnie przeze mnie lubianą (link do recenzji - w tle widać moją ślubną wiązankę :D) oraz szminkę Revlon Colorbust Lip Butter w odcieniu 047 Pink Lemonade, który chyba jest dla mnie ciut za jasny. Ale tak to jest, jak podczas promocji Damy odwiedzające przybytek rozpusty namiętnie kradną testery :D Z tą pomadką wiąże się jeszcze w dodatku śmieszna anegdotka, gdyż "wygryzłam" jej kawałek całkowicie niespecjalnie chcąc umalować się w aucie :P Na własnej skórze przekonałam się, że dziury w drodze są niebezpieczne i szkodliwe w wielu aspektach :D Na tym kończą się moje zakupy w tym miesiącu. Ale, ale... Jest ciąg dalszy!
W maju dotarły również do mnie dwie maskary do rzęs Dr Irena Eris Provoke :) Jeden z nich, to tusz pogrubiający o nazwie Extreme Volume Mascara a druga to wersja 3w1, czyli tusz pogrubiająco-wydłużająco-podkręcający o wdzięcznej nazwie Perfect Lashes Mascara. Mam nadzieję, że obie będą tak samo dobre, jak ich wydłużająca siostra Long Lashes Mascara (recenzja) :)
Pani Magda z Pharmaceris, znająca mój mały "łuszczycowy problemik", podesłała mi wielką paczkę z najnowszą linią Emotopic, w której znajdowały się Kremowy Żel Myjący do Codziennej Pielęgnacji Ciała pod Prysznic (x2), Preparat 3w1 Intensywnie Natłuszczający do Ciała, Balsam Nawilżająco - Natłuszczający do Codziennej Pielęgnacji Ciała oraz Emulsja do Codziennej Kąpieli (duża i mała :)). Na moje nieszczęście mam na czym całą tę linię testować :( Nie wiedzieć czemu, często kiedy zaczyna się lato, moje ciało lubi wyglądać niczym biedroneczka ;)
Norel zadbał z kolei o moją pielęgnację twarzy :) Ich kosmetyki bardzo dobrze się u mnie sprawdzają, więc tym razem wybrałam sobie do testów Maskę Anti - Age White Tea Relaksująco - Regenerującą, Serum Wypełniające Zmarszczki ProFiller (które stosuję aktualnie jako intensywną kurację), a dla porównania, zaraz po nim w ruch pójdzie Serum Żurawinowe Napinające z linii Face Rejuve. W ramach niespodzianki dostałam z kolei nowość marki - Krem Wygładzający Anti - Age z Kwasami AHA i Ekstraktem z Irysa. Jeśli i Wy macie ochotę wypróbować kosmetyki tej firmy, serdecznie zapraszam Was na konkurs :) Możecie same wybrać dwa produkty na jakie tylko macie ochotę ;)
W maju dostałam się również do dość szerokiego (według moich informacji) grona testerek marki Wibo. W związku z tym otrzymałam kuleczki Wibo Star Glow, tusz No Limit Lashes (nie wiem gdzie on jest "no limit", bo efekt jaki daje, jest raczej delikatny ;)) oraz matową pomadkę w płynie Million Dollar Lips i to chyba ona najbardziej przypadła mi z całej tej trójki do gustu. Otrzymałam kolor nr 2, ale może kiedyś skuszę się jeszcze na 1 ;)
W zeszłym miesiącu jakoś wyjątkowo fortuna znalazła się po mojej stronie :D Na blogu Szczerej Marchewki wygrałam taki oto zestaw do pielęgnacji i upiększania twarzy oraz włosów ;) Lakier do paznokci Semilac, i jedną z odżywek zwinęła mi mama, glinki używa mąż, ale reszta na szczęście jest już tylko moja :D
Z kolei dzięki Asi, prowadzącej bloga Kosmetyki Panny Joanny, trafiła do mnie paczka z produktami Demoxoft, w postaci płynu i nawilżanych chusteczek. Mają one za zadanie ułatwić usuwanie zanieczyszczeń z okolic oka, nawilżyć i regenerować skórę oraz niwelować uczucie wysuszenia naskórka powiek. Myślę, że to ciekawa opcja dla osób noszących szkła kontaktowe :)
A taką cudowną paczką obdarowała mnie z okazji imienin nasza kochana Patrycja z bloga Interendo. Wiedz jednak Moja Droga, że "zemsta" najlepiej smakuje na zimno, oraz że na pewno ten moment (czyli paczka ode mnie :D) nadejdzie ;) Z pewnością jak na razie największym hitem została kocia filiżanka, ale bardzo spodobał mi się również odcień lakieru Catrice, baza pod makijaż Shiseido MAQuillAGE i przesłodki eyeliner z Czarodziejką z Księżyca :D Reszta z pewnością też niebawem pójdzie w ruch :)
I to na szczęście już wszystko, co trafiło do mnie w tym miesiącu ;) Znacie może jakiś z tych produktów? Miałyście z nimi styczność? A może trafiłam na jakiegoś bubelka? Dajcie znać! :) Jak mija Wam weekend? U Was też świeci słonko? :)

środa, 1 czerwca 2016

Ulubieńcy maja, czyli parę słów o tym, co podbiło moje serce w ostatnim miesiącu

Maj zleciał mi bardzo szybko. Głównym tego powodem był mój mąż, gdyż był on w tym miesiącu sporo w domu (a wtedy zawsze czas jakoś szybciej biegnie), ale również to, że zaczęliśmy snuć plany wakacyjne. Postanowiliśmy jechać do Chorwacji dziewięcioosobową grupą, co skończyło się tygodniem twardych negocjacji - co, jak, dlaczego, za ile, gdzie i po co, ale na szczęście w końcu udało nam się dogadać. W tym całym pędzie znalazł się jednak oczywiście czas na kosmetyki, co zaowocowało niezłą dawką nowości (ale o tym później), oraz kolejnymi ulubieńcami. Co ciekawego podbiło moje serce w maju? Już Wam opowiadam!
Głównymi gwiazdami maja, które kocham mocno, ale krótko, zostały pomadki Golden Rose Longstay Liquid Matte Lipstick. Skusiłam się zaraz na początku miesiąca na numer 10 (czyli bardzo zimny, szarawy, lekko wpadający w fiolet - nudziak), przetestowałam go, i szybciej niż pomyślałam - kupiłam numer 3 (taki zwykły, brudny róż). Po niemalże miesiącu z tymi szminkami mogę powiedzieć, że za ich sprawą pokochałam matowe pomadki w płynie, a słynne Bourjois Rouge Edition Velvet nie dorastają im do pięt. Głównie dlatego, że w przeciwieństwie do nich, Golden Rose nie ściągają i nie wysuszają moich ust. W dodatku bardzo długo się trzymają, pięknie wyglądają, równomiernie znikają z warg i mają ciekawą cenę. Mam ochotę jeszcze na jakiś szalony neon! No i oczywiście niebawem napiszę o nich dużo więcej ;)
Bardzo dobrym produktem, który "męczyłam" dosłownie calusieńki maj, był puder Skinfood Royal Density Pact w odcieniu numer 1. Polubiłam go za to, że jest jaśniutki, nie ciemnieje, ładnie wygląda na twarzy i świetnie utrwala makijaż. Do tego jeszcze ta boska puderniczka z pszczółką ;) Dla chcących poczytać więcej - całą jego recenzję znajdziecie w tym miejscu. Z kolei w kategorii pielęgnacji, ponownie zauroczył mnie Ujędrniający Sorbet Nawilżający z linii Tołpa Botanic Dąb Paragwajski. Bardzo szybko się on wchłania, świetnie nawilża i wygładza ciało (zarówno optycznie, jak i na dłuższą metę - w dotyku) oraz absolutnie cudownie pachnie. Jest to dla mnie "powrót po latach", wszak jego recenzję pisałam również w maju, tyle że zaraz po założeniu bloga, w 2014 roku. Jeśli chcecie ją przeczytać, zapraszam Was tutaj :)
Ostatnim ulubieńcem okazał się mały, niepozorny gadżecik, który znacznie ułatwił mi życie. W maju pojawiły się u mnie dwie ciekawe maseczki, a że mam na głowie mnóstwo tzw. baby hair, znacznie ułatwił mi on życie. Mowa oczywiście o opasce do maseczek My Beauty Tool marki Etude House, którą zamówiłam sobie prosto z Korei. Pomijam już fakt, że jest to praktyczny i przydatny przedmiot. Ten ma jeszcze w sobie to coś! :D Przemiły materiał, kocie uszka i gumka z tyłu robią całą robotę. Dlaczego gumkę wymieniam jako dużą zaletę? Dlatego, że nie wiem jak Wam, ale mnie opaski na rzep ciągle się odpinają. Tutaj tego problemu nie mam, i dzięki niej naprawdę polubiłam maseczki, które do tej pory traktowałam jak katorgę, bo wiecznie na twarzy lądowały mi włosy (mimo, iż były oczywiście związane). Uśmiechy rodziny na Wasz widok oczywiście są gratis :D
Tym razem to już wszystkie produkty, które podbiły moje serducho w tym miesiącu :) Jak widać, nie było ich zbyt wiele, ale tak już bywa, nie zawsze odkrywa się hity na miarę Ameryki, a nic nie warto robić na siłę ;) Co Wam przypadło do gustu w maju? A może znacie któryś z kosmetyków przedstawionych przeze mnie? Dajcie znać! 

Zapraszam również serdecznie do udziału w konkursie! Możecie wygrać dwa dowolne kosmetyki Norel! :) klik