piątek, 27 maja 2016

Konkurs z Norel Dr Wilsz! :) (Zakończony)

Jak zapewne zdążyłyście zauważyć, już od ponad roku współpracuję z marką Norel Dr Wilsz. Dzięki temu trafiło do mnie wiele naprawdę dobrych jakościowo kosmetyków, których z chęcią używałam i nadal używam. Niedawno natrafiła mi się okazja, by obdarować nimi również Was, więc niewiele myśląc, postanowiłam podjąć się tego zadania :) Mam nadzieję, że i Wy znajdziecie w ofercie marki coś ciekawego, bo z racji tego, że każdy ma inną cerę, wymagania i potrzeby, nagrodę będzie można wybrać sobie samemu ;) Przechodząc jednak do sedna:
Nagrodą w konkursie, będą dwa kosmetyki Norel, które po ogłoszeniu wyników wybierze Laureat z produktów dostępnych w sklepie internetowym marki klik :) Więc obowiązuje pełna dowolność, dla każdego znajdzie się coś ciekawego :) Wiele recenzji możecie znaleźć na moim blogu, wpisując w wyszukiwarkę po prawej stronie słowo "norel"
Organizatorem konkursu jestem ja, czyli Inga B., a sponsorem nagród Norel Dr Wilsz. Konkurs odbywa się na moim blogu i obowiązują podczas niego następujące zasady:
1. Należy być publicznym obserwatorem bloga (do tego wystarczy konto google, więc jeśli np masz mail na gmailu, wystarczy, że klikniesz w "dołącz się do tej witryny" przy gadżecie "obserwatorzy" i postąpisz według instrukcji ;))
2. Należy polubić funpage Norel na facebooku: link
Dla chętnych, chcących zwiększyć swoją szansę na wygraną:
3. Polubić funpage Black Liner
4. Dodać baner na pasku bocznym swojego bloga lub/i udostępnić informację o konkursie na facebooku
5. Dodać mój blog do Blogrolla (jeśli zdecydujecie się to zrobić, zwróćcie proszę uwagę, czy moje posty się uaktualniają i wszystko wygląda prawidłowo :) przy ostatnim rozdaniu u wielu osób niestety to nie działało, i miałam problem jak takie przypadki potraktować :( )
Będzie mi też miło, jeśli dodacie mnie do obserwowanych w Google+ ;) klik

Baner:
Wzór zgłoszenia:
1. Obserwuję jako:
2. Funpage Norel polubiłam/em jako:
3. Polubiłam/em funpage Black Liner: Tak/Nie (podajcie jako kto ;))
4. Baner i/lub Udostępnienie: Tak/Nie (link)
5. Link do blogrolla: Tak/Nie (link)
Mail: (nieobowiązkowy)

- Konkurs trwa od dziś do 30 czerwca 2016 roku (do godziny 24:00), chętnych proszę o zgłaszanie się w komentarzach pod tym postem
- Wyniki zostaną ogłoszone maksymalnie w ciągu tygodnia od zakończenia konkursu (wybór zwycięzcy odbędzie się podczas "posiedzenia zarządu" w składzie Inga plus Kot, przede wszystkim na podstawie ilości spełnionych podczas konkursu warunków, a w drugiej kolejności - aktywności na stronie)
- Ogłoszenie wyników zamieszczę na blogu i funpage'u
- Zwycięzcę proszę o wysłanie danych korespondencyjnych (wraz z nr telefonu dla kuriera!) oraz linków do produktów mających stanowić Twoją nagrodę w ciągu 3 dni od ogłoszenia wyników za pomocą formularza kontaktowego znajdującego się z prawej strony, lub na adres ewelina@autograf.pl, można też od razu podać swój mail, wtedy ja napiszę, że uśmiechnęło się do Ciebie szczęście :)
- W przypadku gdy nie dostanę danych wysyłkowych w ciągu 3 dni wyłonię kolejnego zwycięzcę
- Nagrody zostaną wysłane przez sklep Norel na terenie Polski
- W konkursie mogą brać udział osoby pełnoletnie, jeśli masz mniej, niż 18 lat, po prostu zapytaj rodziców :)
- Zastrzegam sobie prawo do ewentualnych zmian w regulaminie
- Osoby, które cofną po zakończeniu rozdania swoje polubienia/obserwacje nie będą brane pod uwagę w jakichkolwiek przyszłych rozdaniach.


Zapraszam do udziału i wszystkim życzę powodzenia! :)


Konkurs nie podlega przepisom Ustawy z dnia 29 lipca 1992 roku o grach i zakładach wzajemnych (Dz. U. z 2004 roku Nr 4, poz. 27 z późn. zm.)

środa, 25 maja 2016

Mizon Water Volume Aqua Gel Cream, czyli o lekkim kremie nawilżającym słów kilka

Wiele lat temu, kiedy byłam w temacie kosmetyków i makijażu zielona niczym szczypiorek na wiosnę, strasznie niechętnie używałam jakichkolwiek kremów pod makijaż. Zazwyczaj nakładałam sobie beztrosko podkład na moją bardzo suchą wtedy skórę tuż po porannym jej umyciu. Dziś aż przechodzą mnie ciarki na samą myśl o tym, ale jednak nadal pozostała mi niechęć do używania pod makijaż treściwych, ciężkich kremów. Co za tym idzie - szukam do tego celu lekkich żeli, czasem stosuję pod makijaż serum, byleby tylko błyskawicznie się wchłaniało i nie pozostawiało po sobie jakiejkolwiek warstewki. W tym właśnie celu, zakupiłam sobie krem Mizon Water Volume Aqua Gel Cream. Jak się on u mnie sprawdził jako baza pod podkłady i kremy BB? Czy zdał egzamin u bardzo wybrednej na tym polu osobniczki? Już Wam mówię!
Krem marki Mizon to według producenta lekki żel nawilżający z efektem chłodzącym, który ma za zadanie kontrolować równowagę wodną skóry. Zawiera w sobie kwas hilauronowy, ekstrakt z bazylii, lilii wodnej, lukrecji oraz kompleks wód z Alaski oraz mieszaninę wody głębinowej z koralową (ktoś miał fantazję :D). W kosmetyku znajdziemy jeszcze coś o dziwnie brzmiącej nazwie - mianowicie Atelocollagen - i ten z kolei ma wpływać na nawilżenie i elastyczność naszej cery. Można go stosować zarówno w roli kremu, jak i maseczki, nakładając grubszą warstwę na noc (ja tego nie próbowałam, w moim przypadku był to jedynie krem na dzień).
Kosmetyk został umieszczony w przyjemnej dla oka, turkusowej tubie. Nie ma zachwytów, ale jest też stosunkowo higienicznie, napisy się nie ścierają, wykonana jest ona z porządnego tworzywa, więc generalnie z opakowania jestem zadowolona. Zawiera ono 45ml specyfiku i całość jest ważna 12 miesięcy od otwarcia. Sam krem ma konsystencję przezroczystego żelu i delikatnie kwiatowy zapach. Jest on przyjemny, ale czuć go właściwie jedynie podczas nakładania, więc prawdopodobnie nawet wrażliwcy będą usatysfakcjonowani ;)
Po nałożeniu, żel nie pozostawia po sobie absolutnie żadnej warstewki. Wchłania się do zera i nie jest wyczuwalny ani na twarzy, ani pod palcami (dla mnie to ogromna zaleta, jeśli chodzi o krem pod makijaż). Specyfik oczywiście nie matuje, ale nie taka jego rola. Miał nawilżać oraz wygładzić cerę i powiem szczerze - robi to. Zarówno kremy BB, jak i podkłady wyglądają na nim zdecydowanie lepiej. Suche skórki, które czasem zdarza mi się posiadać (zwłaszcza gdy w okolicy linii włosów wyskoczy jakiś łuszczycowy nieprzyjaciel) są mniej widoczne i co ciekawe - żel bardzo ładnie koi wszelkiej maści zaczerwienienia. Zauważyłam, że jakoś łatwiej znikają pod makijażem. Po użyciu żelu dużo prościej jest też kosmetyk kolorowy rozprowadzić i dłużej się on trzyma. Czyli niby nic, a jednak coś. Krem Mizon nie spowodował też u mnie żadnych podrażnień, czy innych nieprzyjemności, mimo iż zdarzało mi się smarować nim nawet powieki :) Generalnie jako krem dzienny się u mnie sprawdził, ale gdybym miała oceniać go w kategoriach pielęgnacji nocnej - pewnie okazałby się za słaby ;)
Jeśli już jednak jesteśmy przy pielęgnacji nocnej - jak pewnie wiecie - mój mąż bardzo lubi podbierać mi przeróżne kosmetyki. Oczywiście z żelu Mizon również zrobił sobie użytek, tyle że stosował go właśnie jako krem na noc. I co ciekawe - przy jego tłustej skórze spisał się on bardzo dobrze. Nawilżył, ale nie spowodował wysypu pryszczy, ani wzmożonego przetłuszczania (oraz marudzenia "o matko! jakie to tłuste!", bo wszystko błyskawicznie się wchłania). Wszystko więc zależy od rodzaju cery :) Ogólnie rzecz biorąc, oboje bardzo go polubiliśmy, tylko w innym celu go używamy ;) Krem kosztuje około 30zł, i co ciekawe, można go kupić też w Polsce, między innymi na ekobieca i stronie dystrybutora, ale mój chyba przyleciał do mnie z ebay, choć już nie do końca jestem pewna. Starczył mi na niemalże 2 miesiące codziennego używania, ile z tego wypaćkał mój luby? Ciężko stwierdzić. W każdym razie - jeśli chodzi o stosunek jakości do ceny, jestem jak najbardziej na tak :)
Znacie kosmetyki marki Mizon? Macie z nimi jakieś doświadczenia? Dajcie znać! Wybieracie się gdzieś na długi weekend? :D Bawcie się dobrze, Kochane! ;*

sobota, 21 maja 2016

Skinfood Royal Honey Density Pact Light Beige, czyli o królewskim pudrze o aromacie miodu słów parę

Bardzo długo, puder był rzeczą w mojej kosmetyczce właściwie nieistniejącą. Nie używałam go, nie kupowałam, nie doceniałam, stwierdziłam wszak, że skoro mam suchą skórę i nie lubię matu, to do niczego ów cudowny wynalazek nie będzie mi potrzebny. Z czasem jednak zaczęłam zauważać, że makijaż po użyciu tego kosmetyku jest bardziej trwały (dużo bardziej!) a sam puder nie musi być matową mąką, ale może sprawić, że będziemy wyglądać lepiej. Moje odkrycie na miarę krągłości ziemi sprawiło, iż parę lat potem, mam ich hm... Dużo. Z tego grząskiego gruntu jakim jest mój stan posiadania może zejdźmy i wróćmy do recenzji. Puder Skinfood Royal Honey Density Pact w kolorze 1 noszącym nazwę Light Beige kupiłam, bo szalenie spodobało mi się jego opakowanie. Jest pszczółka, są paseczki, ale czy jest też zadowalająco? O tym za chwilę...
Jak już wspomniałam - jego opakowanie szalenie mi się podoba! Całość jest plastikowa, ale bardzo solidna i porządnie wykonana. Wewnątrz znajduje się spore lusterko (w sam raz do poprawienia makijażu w trakcie dnia), dobrej jakości gąbeczka (i to przecudna - z pszczółką!), która aby podnieść poziom higieny, została oddzielona od samego pudru plastikową osłonką. Samego kosmetyku, znajdziemy w opakowaniu całe 11g. Przeznaczony jest on do każdego rodzaju skóry, ale w szczególności suchej. Co ciekawe, ponoć w pudrze znajduje się ekstrakt z miodu, potęgujący jego działanie nawilżające.
Kosmetyk występuje w dwóch odcieniach do wyboru. Ja oczywiście sprawiłam sobie ten jaśniejszy, Light Beige, ale dla osób z ciemniejszym odcieniem skóry jest jeszcze kolor Natural Beige (tutaj znajdziecie porównanie obu). Wracając jednak do numeru 1: jest to odcień bardzo jasny, idealny dla naprawdę bladych twarzy i to nawet po zimie. Ma on neutralny ton (na pierwszy plan nie wybija się ani róż, ani żółć, z tego względu wielu osobom powinien pasować). Wykończenie jakie nam zapewnia to lekko satynowy mat, bez żadnych drobinek. Co ciekawe, zaraz po otwarciu puderniczki wita nas kwiatowo - miodowy aromat :) Przepiękne jest też tłoczenie na samym pudrze. Motyw pszczółki bardzo mi się spodobał, ale niestety starł się z kosmetyku po dwóch użyciach :(
Puder ten, nakładany pędzlem Zoeva 106 na szczęście nie pyli, co zauważyłam dzięki faktowi, że o dziwo lusterko przy regularnym stosowaniu nie wymaga czyszczenia zbyt często (a bywały pudry, że wycierałam je codziennie, stąd zwróciło to moją uwagę). Kosmetyk polubiłam też za to, że nałożony w rozsądnej ilości zapewnia nam delikatny, bardzo ładny i lekko satynowy mat, niesamowite wygładzenie (cera jest gładsza w dotyku i optycznie) oraz bardzo dobrą trwałość. Makijaż zaczyna wyglądać u mnie gorzej dopiero po około 10 godzinach ("gorzej" nie znaczy jednak źle!). Po tym czasie zdarza mu się lekko uwidocznić pory, trochę się zetrzeć, ale poza tym nie mogę wiele mu zarzucić. Nie podkreśla zmarszczek, faktycznie nie wysusza ani nie ściąga (oraz co ważne - nie uwidacznia skórek), nie waży się ani nie funduje efektu maski, tudzież tynku. Jednym słowem - jest dobrze. Na szczęście też nie ciemnieje, i chwała mu za to! ;) Bardzo dobrze współpracował też z moimi kremami BB oraz podkładami.
Za puder Skinfood Royal Honey zapłaciłam według kursu z 10 kwietnia 52zł 55gr (tego zakupu, jak i wielu innych dokonałam w tym miejscu, do tej pory zawsze było w porządku). I absolutnie nie żałuję, że się na niego skusiłam. Pewnie nie ponowię zakupu, bo puder jest bardzo wydajny i prawdopodobnie zdąży mi się znudzić, ale aktualnie używam go dosłownie każdego dnia :)
Znacie azjatyckie kosmetyki? Co o nich myślicie? A może jesteście w stanie polecić mi jakiś ciekawy puder wykańczający do suchej, bardzo bladej twarzy? Chętnie poznam Wasze typy :) Miłego weekendu! ;)

wtorek, 17 maja 2016

Dr Irena Eris Provoke Pomadka Matująca w odcieniu 607 Pink Nuance, czyli parę słów na temat tego, dlaczego przypadła mi do gustu

Nie będę opowiadać Wam bajek. Zbieram się do napisania tego posta od piątku, ale na amen rozłożyło mnie choróbsko, takie z przytupem, chyba pierwsze od dwóch lat. Z gorączką, katarem, kaszlem, chrypą, bólem zębów, pleców i co tylko, jak tak dalej pójdzie, chyba będę musiała przejść się do lekarza, mimo że na myśl o kolejce jaką tam zastanę jest mi jeszcze gorzej :D Gdybyście więc znalazły tu jakieś gramatyczno-ortograficzne "kwiatuszki"- proszę o zrozumienie ;) Wracając jednak do tematu posta, dziś po około miesiącu (może więcej...?) użytkowania, zdecydowałam się Wam opowiedzieć o pomadce marki Dr Irena Eris Provoke z serii Real Matt w odcieniu 607 Pink Nuance. Pokazywałam ją już raz w poście o ulubieńcach kwietnia (o tutaj), ale myślę, że należy jej się osobna recenzja ;)
Pomadka znajduje się w naprawdę pięknym, srebrnym opakowaniu na magnes. Logo firmy jest w eleganckim, białym kolorze i całość prezentuje się bardzo ekskluzywnie, więc z pewnością każda sroczka będzie usatysfakcjonowana. Napisy ze szminki na szczęście się nie ścierają, jednak metalowe przedmioty są w stanie ją zarysować (np. klucze w torebce, ja swój egzemplarz tak załatwiłam :(). Całość jest ważna 18 miesięcy od otwarcia, a sztyft ma 4.3g. Na szczęście pomadka znajduje się również w zaklejanym taśmą kartoniku, więc kupując ją, mamy pewność, że nikt nie otworzył jej przed nami ;)
Długo nosiłam się z zamiarem zakupu tej pomadki, ale jakoś ciągle nie potrafiłam znaleźć odpowiedniego odcienia dla siebie. W końcu, bodajże na samym początku kwietnia weszłam do Superpharm, a tam powitała mnie konsultantka marki umalowana właśnie tą szminką. Na moje nieszczęście w pobliskim Rossmannie przeceniono ją do 40zł i pach! Pink Nuance o numerze 607 wpadło do koszyka! :P (choć wiadomo, można kupić ją taniej choćby na wyprzedażach -50% w różnych przybytkach rozpusty). Cóż to za odcień? Na powyższym zdjęciu wyszedł on nieco przekłamany, jednak na żywo jest to dość ciemny, brudny róż, z którego w odpowiednim świetle często wybijają się chłodne, fioletowe tony (i w tajemnicy powiem Wam, że świetnie się w tym kolorze czuję!). Wykończenie szminki nie jest typowym matem, jakiego mogłybyśmy się spodziewać po nazwie kosmetyku. Raczej określiłabym je jako kremową satynę, która świetnie wygląda na ustach. Aha - trochę brakuje mi w tej pomadce jakiegokolwiek zapachu ;) Smaku też nie posiada.
Nakładanie szminki - w moim odczuciu - jest naprawdę banalnie proste. Mimo kryjącej od pierwszego maźnięcia konsystencji, myślę że nie sprawi ona problemu nawet niewprawnej ręce. Jak każda pomadka potrafi podkreślić bardzo wystające, suche skórki, ale to moim zdaniem norma. Dużą zaletą jest dla mnie to, że w miarę równomiernie się ona "zjada" i na szczęście moich warg absolutnie nie wysusza. Kiedy po około 4 godzinach zniknie z ust (potrafi wytrzymać kawę albo lekki posiłek), nie odczuwam od razu przemożnej potrzeby sięgnięcia po pielęgnujący balsam. Warto wspomnieć o tym, że szminka jest "łatwa w noszeniu". Co przez to rozumiem? U mnie nie zbiera się w załamaniach, nie ląduje na zębach, nie wylewa się poza kontur ust ani nie rozmazuje. Cóż, jest bardzo dobrze! ;) 
Jaka jest cena pomadki? W ofercie regularnej kosztuje 65zł, ale stosunkowo łatwo kupić ją nawet o połowę taniej ;) Podsumowując - dla mnie to świetna szminka naszej polskiej kolorowej marki selektywnej. Błagam tylko producenta: powiększcie gamę odcieni! :* 
Posiadacie może szminkę z tej serii? Jakie macie o niej zdanie? Jestem bardzo ciekawa, jak spisuje się u Was (bo przeczytałam pod ostatnim postem masę pozytywów na jej temat, ale pojawił się też i negatyw). Dajcie też znać, w posiadaniu jakiego odcienia jesteście, bądź który najbardziej Wam się podoba! :) Miłego dnia! ;)

środa, 11 maja 2016

Norel Mandelic Acid, czyli złuszczanie na zawołanie! ;)

Jak wiecie, nie od dziś borykam się z różnej maści przebarwieniami, oraz sporą liczbą piegów, które bardzo lubią uwidaczniać się w cieplejszych porach roku. Łatwo się też domyśleć, że średnio mi się to podoba ;) Z racji wieku (w grudniu skończę 27 lat), zaczynają się też u mnie pokazywać pierwsze zmarszczki (głównie trzy takie eleganckie na czole oraz bruzdy nosowo - wargowe). Nie ma lekko. Przy okazji, jak to zwykle u mnie bywa, jest jeszcze mój kochany mąż i jego wieczorne "no, posmaruj mnie czymś, masz takie fajne". Ma on cerą tłustą, zaskórnikową, skłonną do ropnych niedoskonałości. Bardzo często zdarza się więc, że to, co testuję na sobie, jest testowane również na nim (chyba, że mam świadomość, że mu to zaszkodzi ;)). Kremu i toniku z linii Norel Manelic Acid używaliśmy więc oboje, a przez to, że jesteśmy zupełnie inni, daje to szerokie spektrum informacji na temat działania tych preparatów. Jak więc zdały one egzamin u osób z przebarwieniami, pierwszymi zmarszczkami, przetłuszczającą się cerą i niedoskonałościami? Już Wam mówię!
Linia kosmetyków Norel Mandelic Acid ma za zadanie kompleksowo pielęgnować cerę tłustą, z przebarwieniami i niedoskonałościami a jej receptury oparto głównie na kwasie migdałowym i PHA. Zacznę może mój wywód od Toniku Żelowego z Kwasem Migdałowym. Znajduje się on w plastikowej, całkiem zgrabnej, 200 mililitrowej butelce ze sprawnie działającą pompką (zawsze bardzo zwracam na to uwagę, gdyż nienawidzę, jak aplikatory "strzelają" na prawo i lewo ;)). Jego konsystencja, jak na tonik, jest dość nietypowa. Żelowa (jak sama nazwa wskazuje), stosunkowo gęsta i najlepiej nakłada się ją na twarz za pomocą palców, pomijając aplikowanie na wacik. Zapach może nie jest najprzyjemniejszy na świecie, wszak według mnie produkt ten pachnie najzwyczajniej w świcie jakimś kwasem, ale da się go przeżyć, gdyż właściwie zaraz znika. Warto również wspomnieć, że nałożony solo i "od serca" potrafi lepić się na twarzy ;) Ja używałam go zimą i bardzo wczesną wiosną co około dwa dni, z kolei mąż - codziennie wieczorem :) Oboje nie zauważyliśmy żadnego pieczenia, ani szczypania spowodowanego stosowaniem toniku.
Jeśli chodzi o informacje techniczne dotyczące Kremu Rozjaśniająco - Wygładzającego, to znajduje się on w plastikowym, ładnym słoiczku, zawierającym 50ml produktu. Konsystencja specyfiku jest stosunkowo gęsta, treściwa (choć łatwa do rozsmarowania) i po jego nałożeniu pozostaje delikatny film, a skóra dość mocno się świeci. Krem wchłania się stosunkowo długo, trzeba więc uzbroić się w cierpliwość. Zapach tego kosmetyku jest oczywiście podobny do aromatu, jaki pozostawia po sobie tonik i niestety do najprzyjemniejszych to on jednak nie należy ;) Za to, na szczęście, po nałożeniu krem nie powoduje żadnego dyskomfortu (tzn. nie piecze, nie szczypie, nie pali).
Działanie całej serii moim zdaniem rekompensuje dyskomfort związany z jej użytkowaniem. Jak już wspominałam, ja stosowałam oba produkty w chłodne miesiące, kiedy nie było jeszcze słońca, co około dwa dni. Jakie efekty zaobserwowałam więc u siebie? Z całą pewnością seria ta przyczyniła się do znaczącego ujędrnienia i wygładzenia cery, rozjaśnienia przebarwień i zniwelowania mini wągrów, które miałam na nosie. Warto również wspomnieć, że krem wraz z tonikiem, miał pozytywny wpływ na naczynia krwionośne, gdyż podczas stosowania serii były znacznie mniej widoczne. Nie odnotowałam na szczęście żadnego spektakularnego łuszczenia się skóry, ale muszę też dodać, że bardzo pilnowałam kwestii regularnego nawilżania twarzy w czasie stosowania kwasów.
Co z kolei seria ta zdziałała u mojego męża? Jako pierwsze, dało się zauważyć znaczne ograniczenie przetłuszczania się skóry. Po kilku miesiącach stosowania (te kosmetyki są diabelnie wydajne! Aż byłam zdziwiona) widoczna była również mniejsza ilość zaskórników, a ropne stany zapalne jakoś przestały mojego Lubego odwiedzać (choć sama nie jestem pewna, czy to zasługa kremu). U męża za to bardziej widoczne było łuszczenie się cery (choć również nie było jakieś spektakularne), ale niestety on nie stosował poza tą serią już żadnych innych preparatów. W ramach podsumowania - muszę przyznać, że linia ta, mimo iż była niezbyt przyjemna w stosowaniu, okazała się naprawdę skuteczna, zarówno u mnie, jak i u męża. Dodatkowo była naprawdę piekielnie wydajna. Jeśli macie ochotę zapoznać się również z obietnicami producenta, warto zajrzeć tutaj i tutaj. Aktualna cena toniku to 44zł, a kremu - 78zł. Z kolei chcących zobaczyć, jak wygląda moja wiosenna pielęgnacja twarzy, zapraszam do przeczytania tego posta :)
Znacie serię Norel Mandelic Acid? Lubicie kosmetyki tej marki? A może polecacie coś innego? Dajcie znać, z chęcią posłucham co warto przetestować! A swoją drogą... Myślicie powoli o wakacjach? My z mężem znowu obieramy na kurs Chorwację, ostatnio bardzo nam się podobało! (tutaj można obejrzeć małą relację) Polecacie może jakieś miejsca, które warto zwiedzić?

P.S. Moja kuzynka, Ania, w tamte wakacje uległa wypadkowi, a teraz startuje w Wyborach Miss Polski na Wózku organizowanych przez fundację Jedyna Taka. Pomóżmy jej - my zakręcone na punkcie urody i kosmetyków - dostać się do finału! Można głosować codziennie, mailowo lub smsem ;) Obie będziemy bardzo wdzięczne! ;* link do głosowania
P.S.2. Czy Wy również ciągle macie problemy z publikowaniem się postów na liście czytelniczej bloggera? 

czwartek, 5 maja 2016

Nowości, czyli parę słów na temat tego, co ciekawego trafiło do mnie w kwietniu

Kwiecień dla osób podatnych na wszelkiego rodzaju zniżki, promocje i wyprzedaże, był czasem bardzo trudnym. Chyba dosłownie z każdej strony docierały do mnie informacje z rodzaju "-50% na kosmetyki kolorowe", "tylko dziś wyjątkowy rabat na kosmetyki do pielęgnacji twarzy firmy X" (które oczywiście chciałam od jakiegoś czasu), i tak dalej, i tak dalej... Tak więc niestety, trochę rzeczy się tego miesiąca u mnie nazbierało ;) Mam nadzieję, że choć w maju zakupy będą mniejsze, ale zważywszy na to, że 26 mam imieniny - może być różnie :D Na zakończenie mojego wywodu - ciekawych co nowego znalazło się w mojej kosmetyczce - zapraszam do oglądania i czytania!
Dwie pierwsze pozycje z lewej, czyli Mizon Water Volume Ex Cream, krem pod oczy Skinfood Water Berry Eye Cream oraz czwarty również od lewej strony filtr przeciwsłoneczny Skin79 Mild Sun Lotion Spf50+++ to kosmetyki, które znalazły się już w mojej wishliście, jaką pisałam ponad miesiąc temu. A co za tym idzie, w końcu stałam się ich szczęśliwą posiadaczką, choć oczywiście nie obyło się bez problemów. Nie wiem, czy krem nawilżający Mizon Water Volume Ex Cream jest wycofywany, ale nagle zabrakło go chyba u wszystkich moich zaufanych sprzedawców na ebay. W końcu zamówiłam go na polskiej stronie, wraz z kremem Mizon Water Volume Aqua Gel Cream (wspominałam już o nim tutaj) i w sumie to nie przepłaciłam za nie jakoś szczególnie mocno ;) Nie obyło się również bez obfitych zakupów w Skin79, ponieważ poza filtrem, trafił do mnie też krem pod oczy Pink Energy oraz świetna pianka do demakijażu O2 BB Cleanser (recenzja). W dodatku wszystko to, miało przyjemnie obniżone ceny ;)
W kwietniu kupiłam też kolejne opakowanie mojego ukochanego ostatnio szamponu - Pharmaceris H Purin Oily, to Specjalistyczny Szampon Przeciwłupieżowy do Skóry Łojotokowej. Jeśli macie problemy związane z łojotokiem, przetłuszczaniem, łuszczycą, ŁZS, lub świądem skóry głowy - serdecznie Wam ten kosmetyk polecam. Więcej na jego temat można przeczytać tutaj. Przy okazji zakupów w jednym ze sklepów internetowych, skusiłam się też na Krem do Rąk EOS o zapachu ogórka :) Mam nadzieję, że będzie skuteczny i ładnie pachnący :D
Tutaj z kolei widać efekty mojego znaczącego zaciemnienia umysłu, które spowodowało, że pudrów wykańczających mam chyba już do końca życia. Skin79 Hot Pink Sun Protect Beblesh Pact Spf 30 PA++ kupiłam w pakiecie wraz z kremem BB tejże marki. Na razie jest dla mnie ciut za ciemny, ale liczę na to, że latem będzie w sam raz, wszak wtedy nawet mnie odrobinkę bierze opalenizna ;) Jeśli nie, chyba zhandluję go mamie :P Z Korei przyleciał do mnie z kolei Skinfood Royal Honey Density Pact Spf 18 PA++, który bardzo mi się spodobał i jak na razie stał się ulubieńcem, ale to właściwie przez niego wylądowałam z trzema pudrami :P Jak to z zakupami przez ebay bywa, długo czeka się na przesyłkę. Ja go zamówiłam, zapomniałam a potem nabyłam ten ze Skin79. Przypomniałam sobie o Skinfood'zie dopiero, gdy w drzwiach stanął listonosz i wręczył mi paczkę :P Brawo ja! W Superpharm skusiłam się jeszcze na pożądany przeze mnie już od dawna Dr Irena Eris Provoke Loose Powder, który udało mi się złapać już ostatni i w to dodatku o połowę tańszy ;)
W kwietniu trafił do mnie również nowy zapach, tym razem prosto z sieciówki ;) Zara Apple Juice to aromat lekki, wiosenny i niedrogi, a w dodatku całkiem trwały. Jeśli jeszcze nie miałyście styczności z wodami toaletowymi tej marki, to warto zwrócić na nie uwagę podczas zakupów :) Często można je też kupić w korzystnych pakietach! Dalej widać z kolei moje dwie wielkie miłości, o których pisałam już tyle razy, że chyba ciężko będzie to policzyć. W każdym razie to mój absolutnie ulubiony eyeliner, czyli L'oreal Super Liner Gel Intenza, oraz Skin79 Hot Pink (kupiłam go w pakiecie z pudrem z poprzedniego zdjęcia). Nie będę pisać już nasty raz z kolei dlaczego tak te produkty lubię, ale za to podlinkowałam Wam ich recenzje ;)
Na sam koniec zostawiłam zdjęcie, gdzie widać małe uzupełnienie zapasów (małe... :P chyba duże, ale małe lepiej brzmi :D) i odrobinkę zachcianek (jak np. kredka Catrice Pure Shine Lip Balm 090, która była dodatkiem do gazety, chyba In Style...?). Na początku kwietnia, podczas jakiejś akcji rabatowej, zawiodło mnie do Golden Rose, skąd wyniosłam rozświetlacz w sztyfcie Highlighter Sticker w kolorze 02, oraz pomadkę Sheer Shine Stylo Lipstick nr 04, i z obu jestem jak na razie bardzo zadowolona ;) Z kolei z racji tego, że "wykończyłam" wszystkie swoje korektory oraz produkty do brwi, trafił do mnie L'oreal Perfect Match Concealer 01 (moja mama skomentowała go następująco: "o, znowu wypaćkałaś się na żółto!" - jeśli ktoś nie wie o co chodzi, zapraszam tutaj), oraz L'oreal Brow Artist Sculpt w odcieniu 04. Niby jest w porządku, niby nieźle wygląda, niby ma dobry kolor, ale na razie chyba się jeszcze nie kochamy :/ I sama nie potrafię powiedzieć dlaczego. Na sam koniec - dwie pomadki :D Wyczekana i ukochana Dr Irena Eris Provoke Real Matt 607 Pink Nuance (pisałam już o niej troszeczkę w tym miejscu) oraz kredka do ust TonyMoly Petite Bunny Gloss Bar w niewiadomym odcieniu (na opakowaniu jest po koreańsku), z nieokreśloną, lekko uśmiechniętą minką :P Zobaczymy, jak króliczek się spisze :)
Ostatnią już nowością - tym razem dla odmiany pochodzącą ze współpracy - jest Hyaluronic Multiple Effect Day&Night Serum firmy Klapp. Propozycję przetestowania dowolnego produktu tej nieznanej mi wcześniej marki, dostałam chyba dokładnie w dniu, w którym opublikowałam post ze swoją aktualną pielęgnacją twarzy. Tak więc postanowiłam przy okazji jego prezentacji wspomnieć, że już od jakiegoś czasu sumiennie, rano i wieczorem, wcieram w siebie ów specyfik. Mam nadzieję, że się na nim nie zawiodę! ;)
I to już na szczęście wszystko (poza Joyboxem i o tym, ale oba są mocno podzielone z mamą, to się nie liczą :D), co trafiło do mnie tego wodzącego na pokuszenie miesiąca ;) Dajcie znać, czy znacie któryś z tych produktów, jak sprawdził się u Was i co ciekawego trafiło w kwietniu do Waszych kosmetyczek :) Miłego dnia Kochane! :) Ja tymczasem jadę załatwić kilka rzeczy, między innymi wymienić potłuczoną szybę w samochodzie :P