niedziela, 29 marca 2015

Ulubieńcy marca ;)

W marcu ulubieńców nie ma zbyt wielu. Właściwie są to tylko cztery produkty, ale muszę przyznać, że jestem naprawdę zadowolona z ich zakupu, i bardzo chętnie ich używam. Bez zbędnego przedłużania wstępu, zapraszam do oglądania (poczytać też można ;)), co dobrego zjawiło się u mnie tym razem ;)
Jedyny produkt pielęgnacyjny, to krem pod oczy z serii Eternal Gold Organique, który posiada przydługą angielską nazwę (Golden Anti-Wrinkle Eye Contour Cream). I może jestem na niego trochę za młoda, może jest nie do końca dla mnie, ale wyszłam z założenia, że lepiej zapobiegać niż leczyć (swoją drogą "leczyć" też już mam co, strasznie irytuje mnie wspomniana już tutaj zmarszczka, która pojawiła się od spania na prawym boku, pod okiem). Krem ten uwielbia też moja mama, która zużyła już chyba trzy opakowania (jako chyba jedyny nam znany, nie powoduje u niej alergii), więc w końcu się skusiłam. Jestem z jego działania wyjątkowo zadowolona. Widać je stosunkowo szybko, a okolica pod oczami wygląda coraz lepiej.
Pielęgnację i koloryzację ust zdominował Addict Lip Glow DiorTutaj znajduje się jego pełna recenzja, więc nie będę się powtarzać. Bardzo fajna pomadka, poprawia stan moich ust, ładnie na nich wygląda, a piękne opakowanie nie niszczy się od noszenia w torebce. Wada? wysoka cena... W marcu moje serce skradł też fluid, po którym zupełnie bym się tego nie spodziewała. Podkład Wygładzająco-Rozświetlający Yves Rocher w kolorze 000 różowy beż, odpowiadał mi na wielu polach. Ma świetny kolor (ja chyba teraz jestem najbledsza w całym roku kalendarzowym), ładnie wygląda na twarzy, nie podkreśla suchych skórek, w ciągu dnia trwa na swoim miejscu nawet jak mam katar. Mógłby być tylko trochę gęstszy, ale to kwestia przyzwyczajenia. Nie spodziewałabym się, że tak go polubię. 
I na sam koniec: Seche Vite. Jedni lubią, inni nie (bo ściąga lakier). Ja zaliczam się zdecydowanie do tej pierwszej grupy. Jego dobrodziejstwa doceniłam dopiero wtedy, jak skończyło mi się pierwsze opakowanie. Myślałam, że nie doczekam się tej wiekopomnej chwili, kiedy wyschnie mi lakier. Tutaj raz, dwa, trzy i sprawę mamy załatwioną. Często nawet na tydzień. Mój Ci on!
Znacie może te produkty? Również je lubicie? A może odwrotnie? Ja jestem nimi naprawdę pozytywnie zaskoczona, zwłaszcza, że po większości nie spodziewałam się rewelacji ;)

czwartek, 26 marca 2015

Color Sensation Lipgloss Golden Rose, czyli o dobrych błyszczykach na każdą kieszeń

Nie będę kłamać, błyszczyki Golden Rose skusiły mnie przede wszystkim swoim opakowaniem. Nie przepadam za tego typu formą podkreślania ust. Do tej pory preferowałam szminki (wiem, że wiele z Was również), bądź stawiałam jedynie na pomadki ochronne. Jednak kiedy zobaczyłam ich recenzję, wiedziałam, że muszę spróbować. Poszłam do sklepu i kupiłam nr 103, a zaraz potem 104.
Niewątpliwie Golden Rose zadbało o oprawę graficzną tych błyszczyków. Niby prosto, bez żadnych udziwnień, a nietypowy kształt robi swoje (napisy nie ścierają się z niego nawet podczas noszenia w torebce). Dostępne są bodajże 24 odcienie, więc każdy znajdzie coś dla siebie. Kremowe, perłowe, z drobinkami, przejrzyste, kryjące, jasne, ciemne, od nude po odważne bordo. Ja wybrałam dwa bardzo delikatne, kremowe odcienie. 103 to róż, który jest niestety ciut za jasny do moich dość ciemnych ust (ale wygląda lepiej na żywo niż na zdjęciu), a drugi 103 to nudziak, praktycznie idealnie do nich pasujący. Efekt bez problemu można stopniować, od delikatnego połysku, po widoczny kolor.
Po odkręceniu błyszczyka, wita nas śliczny zapach budyniu. Smaku nie posiada, więc te z Was, które tego nie lubią, będą zadowolone. Aplikator jest gąbeczkowy, ale nie klasyczny (dzięki temu nabiera idealną ilość produktu). Został on spłaszczony z obu stron, i sprawia to, że kolor świetnie nanosi się na usta. Konsystencja jest kremowa, gęsta, nic nie spływa z ust podczas noszenia i nie osadza się w zmarszczkach. Bez jedzenia i picia może on wytrzymać nawet do trzech godzin, co jest całkiem niezłym (jak na błyszczyk) wynikiem. Jednocześnie nie skleja ust, nawet włosy niespecjalnie się go "trzymają" ;) Co mnie zaskoczyło? Absolutnie nie wysusza naszych warg. Nawet lekko je pielęgnuje, a kiedy zniknie, nie mam potrzeby błyskawicznego nałożenia na nie jakiegoś środka pielęgnującego.
Cena? 12.90zł. I moim zdaniem, jak najbardziej warto się na niego skusić. Golden Rose zazwyczaj bierze też udział w tzw "Weekendach zniżek" organizowanych przez gazety, więc można go dostać jeszcze taniej. Moim ulubieńcem został nr 103, ale 104 też wygląda ładnie :) Dzięki tym produktom polubiłam błyszczyki :) Nie wykluczam tego, że w przyszłości nabędę jeszcze jakiś odcień :) Jest tanio i dobrze, jak najbardziej je polecam ;) Miałyście może okazję go używać? Macie wyrobione zdanie o tym produkcie? Polecacie jakiś odcień? Czekam na Wasze opinie!
P.S. W końcu została również zaktualizowana zakładka "o mnie" :)

poniedziałek, 23 marca 2015

Garden Roses Make Me Bio, czyli róże w kremie dla skóry suchej

Podczas zimy, która właściwie nie była w tym roku jakaś szalenie zimna, moja skóra wołała o pomoc. Była sucha, pomarszczona, łuszczyła się, jakby jej za to płacili. Z braku alternatywy, musiałam zainwestować w coś, co doprowadzi moją skórę do stanu używalności (załatwiło mnie tak serum Phenome Let it Beam, ale o tym już pisałam ;)). W styczniu zatem, zdecydowałam się na zakup generalnie chwalonego kremu firmy Make Me Bio. 
Od stycznia do marca nie minęło może jakoś szczególnie dużo czasu, jednak ten krem ma za zadanie jedynie intensywnie nawilżyć skórę. Więc albo to widać albo nie ;) Jak więc sprawa wygląda w jego przypadku? Warto wydać te 50 zł na jego zakup? Krem otrzymujemy w ślicznym, kojarzącym się z ekologią, słoiczku z ciemnego szkła, do którego producent dołączył małą ulotkę. Wszystko przewiązane jest sznureczkiem. Generalnie: ładnie, schludnie, prosto, ale ja jestem usatysfakcjonowana. Na opakowaniu, znajduje się rozpiska ze składem. I cóż tam jest? Znam się na tym raczej średnio, ale chemii tu nie uświadczymy.  Na zużycie 60 mililitrów kremu mamy 6 miesięcy, jednak sądzę, że starczy na około 3 ;)
Po odkręceniu słoiczka, naszym oczom ukazuje się bardzo gęsty, treściwy krem. Kiedy go zobaczyłam, myślałam, że jego wchłanianie będzie trwało okropnie długo. Ale nie powiem, przyjemnie się zaskoczyłam. Po krótkim czasie, zostaje jedynie bardzo delikatny film, który mi nie przeszkadza, a naprawdę jestem na tym punkcie mocno wyczulona. Nie podoba mi się jedynie bardzo tępa konsystencja. Trzeba poświęcić chwilę na dokładne rozsmarowanie go. Z kolei zapach kremu jest absolutnie cudowny, różany, słodki. W towarzystwie wody różanej, czuć go na twarzy cały dzień, solo jednak, znika po około 2 godzinach. Mnie to nie przeszkadza, ale nie wszyscy pewnie byliby zadowoleni.
Co z działaniem kremu? Już po kilku dniach stosowania okazało się, że moja skóra właśnie tego potrzebowała podczas tych zimnych miesięcy. Suche skórki zniknęły, twarz stała się jędrna i nawilżona, w związku z tym chyba odrobinę spłyciły się moje zmarszczki (wiadomo, jak skóra jest sucha, zaraz "wychodzą" na wierzch i straszą swoją obecnością). Podczas dalszego stosowania efekt ten się utrzymywał. Krem całkiem dobrze współpracuje też z makijażem. Podkłady, które zazwyczaj okropnie podkreślały mi suche skórki, w jego towarzystwie wyglądały bardzo dobrze. Co mnie w tym kremie trochę zawiodło? Pojawiły się zaskórniki zamknięte (dwa! :D) i pryszcz na brodzie. W prawdzie razem to całe trzy sztuki, i przed okresem, ale jednak. Raczej ich nie miewam (no, może raz na pół roku). Więc prawda jest taka, że może to być wina kremu, a może przyczyna leży gdzie indziej. Uznałam jednak, że warto o tym wspomnieć, bo krem może zapychać. Kosmetyk na parę dni odstawiłam, potem wróciłam do stosowania i wszystko wróciło do normy, ale teraz, kiedy robi się cieplej, marzy mi się już coś lżejszego. 
Miałyście może okazję używać tego kremu? Myślę, że na zimę może się on okazać dobrym rozwiązaniem dla wielu z nas, ja przez te chłodne miesiące byłam z niego zadowolona. Jednak teraz, kiedy pojawia się słońce, i w niedalekiej perspektywie są już te ciepłe dni, mam ochotę na coś lżejszego :)

czwartek, 19 marca 2015

Liftactiv Serum 10 Yeux&Cils Vichy, czyli dbamy o oczy.

Serum Vichy zapragnęłam po przeczytaniu na jedym z blogów pozytywnej recenzji na jego temat. Poczułam się tak zachęcona, że praktycznie od razu zasiadłam do komputera, w poszukiwaniu jakiejś kuszącej oferty w aptekach internetowych. W końcu znalazłam, wrzuciłam do wirtualnego koszyka pożądany obiekt, do kompletu dodałam jeszcze kilka leków bez recepty, szampon do włosów i już. Pozostało tylko czekać na cudo od Vichy, które miało sprawić, że me oczy będą piękne i wypoczęte, a rzęsy długie i gęste.
Serum otrzymujemy w naprawdę ładnym, bardzo eleganckim flakoniku, w stalowym kolorze. Moim zdaniem jest naprawdę świetne, i tutaj nie mam producentowi nic do zarzucenia. Higieniczna pompka (która wprawdzie dozuje sporo produktu, jednak bez marnotrawstwa możemy tą ilość wetrzeć w okolice oczu i rzęsy), to niewątpliwie ogromna zaleta. Warto również wspomnieć, że do samego końca jest ono w dobrym stanie. Z buteleczki nie starły się napisy, nie jest porysowana, ani powgniatana, a przeżyła sporo podróży. Do tego nie "strzela" ona na wszystkie strony, i nie marnuje kosmetyku. Przy ogromnym czepialstwie można jedynie jej zarzucić, że nie jesteśmy w stanie sprawdzić ile produktu nam pozostało. 
Jeśli chodzi o konsystensję owego serum, jest ona dość rzadka, ale nie na tyle by spływać nam z palców. Kosmetyk ma śliczny, białoperłowy kolor, do tego jest bezzapachowe, a zawartość jest ważna 6 miesięcy od otwarcia. I całe szczęście ;) Produkt ten jest tak wydajny, że myślałam, że już nigdy go nie zużyję. O ile dobrze pamiętam, starczył mi na bodajże 5 miesięcy. I jeszcze dobra wiadomośc dla osób niecierpliwych (czyli takich jak ja, ma być na już i już!), serum wchłania się bardzo szybko i w dodatku się nie klei :)
Na sam koniec najważniejsze, czyli działanie. Serum stosowałam solo, dzięki temu mogłam dobrze zaobserwować, jak się ono sprawdza. Po tych pieciu miesiącach używania go co wieczór (i czasem rano, z makijażem też całkiem dobrze współpracuje), zauważyłam, że znienawidziona przeze mnie zmarszczka pod prawym okiem jest płytsza! (Śpię na prawym boku i tam wygląda ona wyjątkowo "elegancko" :/) Dodatkowo, otrzymałam całkiem sporą dawkę nawilżenia, rozświetlenia i wygładzenia, ale generalnie poza tą jedną zmarszczką z prawej strony, wielu innych nie miałam. Rzęsy też wyglądały na odżywione, sprężyste i nie wypadało ich tyle co zwykle, ale po 3 miesiącach stosowania kosmetyku Vichy zaczęłam kolejną kurację Long4Lashes. Nie wiem jak serum sprawdzi się u starszych Pań, ale ja, z moimi 25 latami na karku byłam z niego zadowolona. Jeśli chodzi o ceny, warto szukać tych najniższych, bo ich rozpiętość waha się od około 60 do nawet 100zł. Więcej informacji na jego temat, znajdziecie na stronie producenta: klik :)
P.S. Nie wiem, czy zauważyłyście, ale w ciągu ostatniego tygodnia, moja aktywność na Waszych blogach znacząco zmalała ;) Wynikało to z urlopu mojego męża, właściwie trzydniowych plot z kumpelą i kumulacji innych przyjemności. Czasem taka odskocznia naprawdę bardzo potrafi poprawić humor ;) Postaram się jednak zajrzeć, gdzie dam radę :)

wtorek, 17 marca 2015

Piękne ciało z Evree Super Slim ;)

Jakiś czas temu zaczęłam używać olejku do ciała firmy Evree, w wydaniu Super Slim. Przyznaję bez bicia, że sama bym go nie kupiła ;) Jednak w momencie, w którym go dostałam, ochoczo przystąpiłam do testów.  Po kilku tygodniach stosowania, nadszedł czas, by powiedzieć, jak jeden z nowszych produktów marki sprawdził się u mnie.
Produkt dostajemy w eleganckim kartoniku, wewnątrz którego znajdujemy 100 mililitrową buteleczkę olejku. Opakowanie jest ładne, bardzo pozytywne i takie wiosenne :) Buteleczka też należy do wygodnych. Otwiera się łatwo, wygodnie, a zawartość nie ma tendencji do rozlewania się na prawo i lewo, choć nie mogę powiedzieć, że nigdy się to nie zdarzyło.
Zapach olejku jest absolutnie cudowny! Lekko cytrusowy, wyważony, ale nie utrzymuje się długo na ciele, co można uznać i za plus i za minus :) Czasem myślę, że jednak mógłby pachnieć dłużej, ale to, że nie pachnie zbyt długo doceniam np. podczas bólu głowy. Myślę, że wrażliwi na zapachy będą bardzo zadowoleni. Konsystencja olejku niesamowicie mnie zaskoczyła. Myślałam, że będzie się wchłaniał milion lat, a ja będę miała czas na obejrzenie serialu na stojąco, ale w momencie, kiedy nakładałam go po ciepłej kąpieli, po umyciu zębów już mogłam zakładać piżamę (grunt, to obrazowy przekaz :D). Obawiałam się jeszcze, że napis "zawiera pieprz cayenne, po użyciu umyć ręce" oznacza, że będzie piekło, szczypało, mrowiło i co tylko (nie lubię takich termicznych doznań), ale już po pierwszym użyciu okazało się, że nic takiego nie miało miejsca. Posmarowałam uda, umyłam ręce, i żadne nieprzyjemne pieczenie się nie pojawiło. Ani nigdy potem :)
No a co z najważniejszym, czyli z działaniem? Olejek stosowałam na uda. Skóra jest tam najmniej jędrna, jest trochę cellulitu (i rozstępy, których dorobiłam się jako nastolatka :/), więc stwierdziłam, że najlepszym miejscem do stosowania tego preparatu będą nogi. Smarowałam się więc codziennie, zaraz po kąpieli, na jeszcze rozgrzane ciało. Według producenta, olejek Super Slim zredukuje nam cellulit, ujędrni, wygładzi i wymodeluje naszą sylwetkę, oraz napnie skórę i zmniejszy obrzęki. Cellulit mam nadal, rozstępy też, ale powiedzmy sobie szczerze, jak główna moja aktywność polega na pracach domowych, to nie spodziewajmy się cudów. Tu potrzeba ćwiczeń i diety, a ja  wciąż lubię siedzieć na kanapie i jeść niezbyt zdrowo :P Ale za to produkt świetnie sprawdził się na innym polu. Uda stały się jędrne, a skóra faktycznie stała się pięknie napięta, gładka i nawilżona. Czy wymodelował mi sylwetkę i zmniejszył obrzęki? Powiem szczerze - nie wiem. Obrzęków raczej nie miałam, a moje uda należą do tych szczupłych (zresztą jakie mają być, przy 160 centymetrach wzrostu i 45 kilogramach wagi). Ale generalnie produkt bardzo pozytywnie zaskoczył mnie na wielu polach. Jeśli zależy Wam na jędrnej, napiętej i gładkiej skórze, a za jednym zamachem chciałybyście załatwić kwestię nawilżenia - jak najbardziej polecam! W sklepach kosztuje około 30zł, ale warto polować na promocje, np. dziś na markę Evree obowiązuje 50% rabatu w SuperPharm.
Miałyście może okazję używać nowego olejku Evree? Jakie macie o nim zdanie? A może polecacie inną wersję? Powiem szczerze, że Super Slim zachęcił mnie do wypróbowania kolejnego olejku tej firmy :)

sobota, 14 marca 2015

Let it Beam Moisturizing Serum Phenome, czyli o nawilżeniu i rozjaśnieniu słów kilka.

Jakoś w okolicy Bożego Narodzenia pojawiła się w Phenome promocja. Serum zostało przecenione o około 30%, ja wtedy jeszcze firmy nie znałam, napaliłam się więc jak "dzik na szyszkę" (by mój Brat), więc niewiele myśląc, zamówiłam, skoro Phenome takie ekstra. Po kilku dniach oczekiwania i kilku telefonach ze sklepu (bo przelew przyszedł z panieńskiego nazwiska a paczka i konto jest na nowe, więc jak to?) dostałam swoje wymarzone serum Let it Beam i balsam do ciała, który nadal grzecznie oczekuje na lato, wszak jest jakiś orzeźwiający czy coś. Serum z kolei od razu po wyjęciu z pudełka poszło w ruch. Teraz została go odrobina, więc nadszedł czas, aby powiedzieć, co ja o nim myślę...
Serum znajduje się w ładnej buteleczce z ciemnego szkła. Utrzymane jest w ciekawej stylistyce, która kojarzy się trochę ze stylem eko. Pierwszy zgrzyt pojawia się jednak już w tym miejscu, ponieważ ta elegancka, czarna pompka, która wygląda dobrze przez cały okres użytkowania, potrafi sobie "strzelać" w dowolnym kierunku, wedle uznania. Rozbryzgiwać zawartość też umie bardzo dobrze ;) Serum też w pompce zasycha, wtedy tworzy się z niego twardy "korek", przez co zawartość się marnuje. Cóż, nie zawsze złoto, co się świeci ;)
Konsystencja serum jest trochę tępa, niezbyt gęsta, ale też nie lejąca. Nie sprawia większych problemów podczas rozsmarowywania. Na całą twarz, potrzeba 2-3 pompek specyfiku, ale mimo tego pozornie słabego wyniku, wystarczyło mi ono na ponad 3 miesiące. Zapach serum jest jabłkowy, absolutnie nie sztuczny. Spotkałam się z opiniami, że niektórzy czują w nim ocet, ja jednak się go nie doszukałam ;) Aromat jest przyjemny, nie czuć go długo na twarzy, a zdecydowanie umila aplikację.
Jak więc jest z działaniem? Teoretycznie producent zapewnia, że skóra zostanie silnie nawilżona, odżywiona, zregenerowana, oraz rozświetlona. W praktyce okazuje się jednak, że nie do końca ;) Serum miało "pecha", ponieważ używałam go zimą. W opisie Phenome, zawarto informację, że można go używać samodzielnie, i właśnie tak próbowałam je stosować. Jednak już po tygodniu, moja skóra zaczęła bardzo głośno domagać się dodatkowego nawilżenia (jest chyba sucha, może w kierunku normalnej, na pewno wrażliwa). Więc bez dodatkowego wsparcia, to nawilżenie, odżywienie i regeneracja, w przypadku mojej twarzy niezbyt miały miejsce. Nie mówię, że serum nie radziło sobie z tym wcale, było po prostu zbyt słabe... Może dla skóry mieszanej, tłustej, bądź nawet latem u mnie, sprawdziłoby się dobrze... A co z rozświetleniem i rozjaśnieniem? Piegi są jaśniejsze a skóra ma ładny, już nie tak szary jak zwykle koloryt. Jednak i tutaj jest mały haczyk. W przypadku rozjaśnienia piegów, może być to zasługa "końca zimy" i totalnego braku słońca. O tej porze roku moje piegi zawsze trochę jaśnieją :P A inny koloryt skóry, może być związany z wykryciem anemii, i wdrożeniem jej leczenia. Końskie dawki żelaza, prawdopodobnie w końcu zaczynają działać, a ja przez to robię się bardziej różowa. 
Zatem podsumowując - mam mieszane uczucia. Nawilżenie było bardzo delikatne, a poprawa kolorytu może być związana z innymi czynnikami. Jak za 120zł w cenie regularnej, to chyba trochę słabo... Phenome, może bardziej polubilibyśmy się latem? Zimą jednak, nie do końca miało to miejsce ;) Choć z drugiej strony producent zaznacza, by całkiem zrezygnować ze słońca podczas jego stosowania, a nawet mnie zdarza się zapomnieć o filtrze ;)

wtorek, 10 marca 2015

Nowości i zakupy z lutego :)

Zaraz połowa marca, a mnie dopiero udało się opublikować post z nowościami :) Mimo tego, że pozornie może się wydawać, że mam mnóstwo wolnego czasu, to w praktyce jakoś trochę inaczej to wygląda ;) W lutym była wygrana w konkursie, była kontynuacja współpracy z Evree, były zakupy. Pragnę jedynie dodać, iż jeśli chodzi o to ostatnie, to moja silna wola jest bardzo słaba. Naszła mnie też myśl, że chyba wstyd ten post publikować :D No trudno, nie przedłużajmy: zapraszam do oglądania!
Zacznę może od mojego osobistego, niekwestionowanego i bardzo przypadkowego hitu: pędzli Zoeva Rose Golden Luxury Set Vol. 2, o których pisałam już tutaj. Są świetne i śliczne, bardzo się cieszę, że udało mi się je kupić. Ale z racji tego, że o nich już było, nie będę się rozwodzić jeszcze raz :)
W ramach kontynuacji współpracy z Evree, dostałam do przetestowania najnowszy olejek do ciała Super Slim. Powiem szczerze, że zużyłam już około połowy i jestem pozytywnie zaskoczona! Szybko się wchłania, pięknie pachnie, a i efekty są widoczne :) Kosmetyki marki Kneipp wygrałam na Infinity Blog :) Dostałam krem do rąk, bio - olejek do ciała, granulki do kąpieli, próbki, trochę ulotek. Bardzo się cieszę i wszystko chętnie zużyję :)
A teraz dalsza część mojego lutowego szaleństwa. Krem udoskonalający L'oreal Skin Perfection kupiłam, by używać go wraz z serum, akurat podczas 40% obniżki w Superpharm. Cała seria zbiera pozytywne, jak i negatywne recenzje, w związku z tym, jestem bardzo ciekawa, jak sprawdzi się w moim przypadku. Mus do ciała Mango Nacomi i moją ukochaną Hydrabio Mousse Bioderma (mam drugie opakowanie z rzędu, co jest u mnie niemalże niebywałe), zamówiłam w aptece Gemini przy okazji zakupu nowego kremu dla męża. Z kolei Balsam do ciała Xeracalm A.D. Avene zdecydowałam się kupić w tzw. sytuacji kryzysowej. Trochę na temat tego, jakie są moje pierwsze wrażenia pisałam już tutaj, ale powtórzę jeszcze raz: to bardzo dobry produkt.
Przybyło mi też trochę myjadeł, bo często wszystko kończy się "na hurra" ;) Postawiłam więc na lubianą przeze mnie i męża Rossmannową markę Welness&Beauty. Trafił do mnie zatem Peeling Mango&kokos, żel pod prysznic Mango&Papaja, sól do kąpieli Herbata&Oliwa, oraz olejek do kąpieli Lawenda&Oliwa. Zakupiłam też polecany na kilku blogach szampon Alterra Papaya&Bambus. Nie spodziewałam się po nim zbyt wiele, ale na szczęście pierwsze wrażenia są pozytywne.
Na przełomie stycznia i lutego, trafiły do mnie też trzy ekokosmetyki. Szał na lawendę trwa u mnie nadal, więc zdecydowałam się na dwa produkty marki Alteya Organics. Wybrałam Bułgarską Wodę Lawendową, oraz Nawilżającą Pomadkę z Bułgarską Lawendą. Kolejnym zapachem "na topie" jest róża ;) Z racji tego, że kiedy go kupowałam, zima trwała jeszcze w najlepsze postawiłam na treściwy, mocno nawilżający krem naszej rodzimej marki Make Me Bio Garden Roses. Używam go od samego początku lutego i na razie nie spowodował żadnych nieprzyjemnych dolegliwości, a cera wygląda bardzo dobrze.
I moje zamówienie w Yves Rocher. Jak wiadomo, tutaj nie da się kupić jednej rzeczy :D Chciałam jedynie Podkład Wygładzająco - Rozświetlający w kolorze 000 różowy beż, oraz Krem Pod Oczy Riche Creme. Przy okazji wpadła mi jeszcze Baza Rozświetlająca z Wyciągiem z Róży, Żel pod Prysznic Lawenda z Prowasji, Balsam do Ust Malinowy, Krem do Rąk Riche Creme, i Nawilżająca Mgiełka do Ciała z Aloesem. Reszta już zużyta ;)
Na tym zdjęciu można zobaczyć paletkę z Pudrami Konturującymi i Różami Inglot. Dostałam ją od męża na Walentynki (oczywiście tylko uregulował rachunek w sklepie, aż tak rozgarnięty, żeby przewidzieć co spodoba się babie nie jest :P). Przy okazji sprawił mi też zalotkę Inglot. Obok najnowszej edycji limitowanej Dr Ireny Eris ProVoke nie potrafiłam przejść obojętnie. Urocze różyczki zrobiły swoje, i w domu pojawił się Różany Cień i Rozświetlacz (w jednym). Na pierwszym zdjęciu można go zobaczyć wewnątrz :)
Doszło też trochę produktów naustnych, gdyż po remanencie w zapasach zrobiło mi się sporo nowego miejsca :D A i moje wargi ostatnio wyglądają jakoś wyjątkowo dobrze, więc szaleję z kolorami (nareszcie!). Jest więc Wibo Glossy Temptation nr 5, L'oreal Shine Caresse nr 200 (Czerwona, bo mąż się uparł. Zboczenie chyba jakieś, ale dzielnie używam, niech ma :P), Lip Laquer Manhattan 004, Color Sensation Golden Rose nr 104 (są bardzo fajne i jest ogromny wybór kolorów!) i osławione już Velvet Matte Golden Rose nr 07. Mam czasem na ustach kilka różnych kolorów w ciągu jednego dnia, one się nie buntują (aż dziwne, może w końcu udało mi się je podleczyć) a ja strasznie się z tego cieszę :D Szminka i błyszczyk potrafią dać naprawdę dużo szczęścia :P Zaplątał się tu jeszcze Korektor Nyx HD, w moim przypadku zakrywa chyba wszystko! 
Na szczęście to już koniec ;) Życzę Wam zatem jeszcze raz miłego oglądania (i może czytania też :P) oraz proszę o wyrozumiałość ;) Wszak nawet Marilyn Monroe mawiała, że pieniądze szczęścia nie dają. Dopiero zakupy! :) Miłego dnia, Moje Drogie!

sobota, 7 marca 2015

O ulubionych kosmetykach lutego :)

W lutym urzekła mnie przede wszystkim kolorówka (o hity pielęgnacyjne jednak trudniej). Pojawiło się na horyzoncie parę rzeczy dobrych, które się u mnie sprawdziły, i do których chętnie wrócę. Pielęgnacja jednak również nie pozostała bez przedstawiciela. Zapraszam więc do oglądania i czytania, co podbiło moje serce tym razem :)
Zacznijmy zatem od naszego rodzynka - czyli balsamu uzupełniającego lipidy, Avene Xeracalm A.D. Poleciła mi go moja Pani Dermatolog, ale szczerze powiedziawszy, na samym początku lekko olałam temat. Niby myślałam, że można by go kupić, ale zebrać się było mi ciężko. W końcu, w styczniu zostałam do tego zmuszona ;) Na lewej dłoni, między palcami, pojawiły się okropne przesuszenia, swędziło mnie całe ciało, dosłownie gdybym mogła, to usiadłabym na kanapie, włączyła telewizor i zaczęła się drapać :D A żadne balsamy, maści, kremy, nie chciały pomóc. W trakcie jednej z wycieczek do Manufaktury, odwiedziłam SuperPharm, i owy balsam Avene dosłownie zaatakował mnie na środku sklepu. I to akurat w promocji. Pomyślałam, że kupię, może akurat, choć raczej nie spodziewałam się poprawy... Okazało się jednak zupełnie inaczej! Dłonie są ładnie nawilżone, suchych skórek koło nosa nie ma (i teraz do pielęgnacji wystarcza już zwykły krem), a mnie już nie swędzi całe ciało. Jest super :) Polecam niezdecydowanym, ja jak najbardziej się nie zawiodłam ;)
Reszta ulubieńców należy już do kosmetyków kolorowych. Teraz małe wyznanie - nie lubię pudrów, takich matujących, nakładanych na całą twarz ;) Za to bardzo spodobał mi się efekt, jaki dają Meteoryty Guerlain, jednak brokat, jaki pozostawał po nałożeniu pudru odpychał mnie znacząco. Zaczęło się więc przetrząsanie internetów w poszukiwaniu czegoś, co dałoby podobny efekt, ale bez drobinek. Do tego powinien się nadawać do suchej skóry i nie podkreślać skórek ;) I puder Translucent Silk Poweder, Lily Lolo świetnie sprostał całej litanii wymagań. Po nałożeniu pięknie rozświetla twarz, nie wygląda ona płasko, kosmetyk nie sprawia, że moja twarz się łuszczy. Do tego utrwala podkład, bardzo delikatnie rozświetla, twarz wygląda mniej szaro. Jestem bardzo zadowolona! Tylko kurczę, ciągle mam wszystko zasypane białym proszkiem :D
Teraz pora na błyszczyki L'oreal Shine Caresse. Bardzo długo nie używałam takich mazideł do ust, coś mnie jednak tknęło, i podczas wyprzedaży w Rossmannie ("cena na do widzenia"), wrzuciłam do koszyka jedną sztukę, w kolorze 103 Marilyn. Pomalowałam się, i zapragnęłam więcej! Intensywny, łatwy do stopniowania kolor długo utrzymuje się na ustach, za bardzo nic się nie kei, wargi nie są przesuszone. Z tej wielkiej miłości, zakupiłam jeszcze 101 Lolita. Ładne opakowanie i dwie takie same sztuki przyciągnęły też uwagę mojego męża. I z racji tego, że ma zdrowego fisia na punkcie czerwonych ust, stwierdził, że koniecznie trzeba zakupić jakąś czerwień. Jej fanką nie jestem, ale stwierdziłam, że niech będzie ;) I tak trafiło do mnie jeszcze 200 Princess. Można tą pomadką uzyskać kolor delikatny, ale i bardzo wyrazisty. Bałam się czerwieni przez długi czas, ale w wydaniu L'oreal - chętnie używam! :) Teraz te pomadki są dostępne chyba jedynie w sklepie ezebra.
Na sam koniec kilka słów na temat tuszu L'oreal Volume Milion Lashes So Cuture. Po fatalnej maskarze Rimmel, to prawdziwy wybawca (możliwe jednak, że to tzw. efekt kontrastu :P)! Świetnie wydłuża, ujarzmia, nie skleja, trwa na rzęsach cały dzień, nie rozmazuje się i nie osypuje.  I co najważniejsze - podkręca ;) Szczoteczka też jest przyzwoita, mój Ci on! Cena jest mniej przystępna, jednak w drogeriach internetowych, można go upolować już za 25zł. Ostatnio byłam w Rossmannie, i nie jestem pewna, czy dobrze widziałam, ale wydaje mi się, że kwota, którą sobie za niego życzą, to 61zł. Wow...
I teraz moje pytanie do Was :) Znacie może któryś z tych produktów? Lubicie, bądź nie? Moim zdaniem są bardzo fajne, ale jak wiadomo, ile ludzi tyle opinii. Wybieracie się może na zakupy? Gazety zaczynają nas rozpieszczać, i od dziś trwa pierwszy weekend zniżek :) Ja kliknęłam już swoje pierwsze zamówienie w MintiShop ;) Pozdrawiam Was serdecznie i życzę miłego dnia!

wtorek, 3 marca 2015

(Zakończone) Rozdanie z okazji 1 urodzin bloga i 400 obserwatorów (03.03.2015-11.04.2015)

Niebawem, bo 24 marca, mija dokładnie rok, odkąd zdecydowałam się założyć bloga. Nie powiem, nie był to dla mnie rok łatwy, wydarzyło się w moim życiu bardzo dużo rzeczy przyjemnych, ale i bardzo przykrych. Właśnie to spowodowało, że postanowiłam w końcu spróbować robić to, o czym myślałam od bardzo dawna. Powstało więc Black Liner, i z perspektywy czasu bardzo się cieszę, że w końcu się zdecydowałam! Dziś towarzyszy mi 405 osób, zaglądacie tu, komentujecie. Ja mam coraz większą radochę z pisania, robienia zdjęć i zaglądania do Was. A i blog trochę się rozwinął. Pojawił się nowy szablon i mam nadzieję, że i zdjęcia są trochę lepsze. Co do tekstu - zawsze staram się pisać to, co myślę, czasem trochę dziwnie to wychodzi. Wiem, nadużywam przecinków :D Chciałabym też podziękować mojej mamie, za spostrzeżenia typowe dla polonistki ("to się pisze oddzielnie", albo "sprawdzę w słowniku jak tusz odmienia się przez przypadki"), mężowi za aparat i cierpliwe znoszenie kolejnych zakupów, Emilce, za niejedno dobre słowo, Ewelinie za rozmowy i rady oraz wszystkim, którzy tu zaglądają :) Mam nadzieję, że zostaniecie tu na dłużej ;) W związku z tym wszystkim, przygotowałam małą niespodziankę, mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu ;)
W skład nagrody wchodzą następujące produkty (w nawiasach data ważności):
1. Kula do kąpieli Organique, o zapachu pomarańcza i chilli (14.10.2015)
2. Paletka MUA Dusk Till Down (12 mies od otwarcia, i tu nie będę kryć, kupiłam ją sobie, zdarłam naklejkę zabezpieczającą, ale otwarta nigdy nie była)
3. Wazelina Vaseline 
4. Balsam do włosów Aktywator Wzrostu Bania Agafii (10.2016)
5.Balsam intensywnie odżywiający Bioliq (06.2015)
6. Pomadka do ust Wiśnia i żurawina Alverde (12.2015)
7. Balsam pod prysznic Balea (10.2016)
8. Krem pod oczy Hydrain3 Dermedic (06.2016)
9. Krem na dzień Biały Hibiskus Tołpa (11.2015)
10. Lakier do ust Manhattan w kolorze 001
11. Tusz do rzęs Celia On Top (05.2016)
12. Peeling solny z trawą cytrynową Balea (02.2017)






Organizatorem i sponsorem rozdania jestem ja, czyli Inga B. Rozdanie odbywa się na moim blogu i obowiązują podczas niego następujące zasady:
1. Należy być publicznym obserwatorem bloga (1 los) to jedyny warunek konieczny!
Dla chętnych:
2. Polubić funpage Black Liner na facebooku https://www.facebook.com/iwearblackliner (2 dodatkowe losy)
3. Dodać baner na pasku bocznym swojego bloga (3 dodatkowe losy)
4. Dodać mój blog do Blogrolla (3 dodatkowe losy)

Baner


Wzór zgłoszenia:
1. Obserwuję jako:
2. Lubię Black Liner na fb jako: Tak/ Nie
3. Banner: Tak/Nie
4. Link do blogrolla: Tak/Nie
Mail:

- Rozdanie trwa od dziś do 11 kwietnia 2015 roku (do godziny 24:00), chętnych proszę o zgłaszanie się w komentarzach pod tym postem
- Wyniki zostaną ogłoszone maksymalnie w ciągu tygodnia od zakończenia rozdania
- Ogłoszenie wyników zamieszczę na blogu i funpage'u
- Zwycięzcę proszę o wysłanie danych korespondencyjnych w ciągu 3 dni od ogłoszenia wyników za pomocą formularza kontaktowego znajdującego się z prawej strony, lub na adres ewelina@autograf.pl, można też od razu podać swój mail, wtedy ja napiszę, że uśmiechnęło się do Ciebie szczęście :)
- W przypadku gdy nie dostanę danych wysyłkowych w ciągu 3 dni wyłonię kolejnego zwycięzcę
- Nagrody zostaną wysłane Pocztą Polską na terenie Polski
- W rozdaniu mogą brać udział osoby pełnoletnie, jeśli masz mniej, niż 18 lat, po prostu zapytaj rodziców :)
- Zastrzegam sobie prawo do ewentualnych zmian w regulaminie
- Osoby, które cofną po zakończeniu rozdania swoje polubienia/obserwacje nie będą brane pod uwagę w jakichkolwiek przyszłych rozdaniach.


Zapraszam do udziału i wszystkim życzę powodzenia! :)


Rozdanie nie podlega przepisom Ustawy z dnia 29 lipca 1992 roku o grach i zakładach wzajemnych (Dz. U. z 2004 roku Nr 4, poz. 27 z późn. zm.)