sobota, 28 czerwca 2014

Ulubieni w czerwcu :)

Czerwiec powoli chyli się ku końcowi więc chyba pora opublikować post o kosmetykach, które podbiły moje serce w tym miesiącu. Nie jest ich zbyt wiele ale za to zdjęć jest sporo, więc zapraszam do czytania i oglądania :)
Na początek może zdjęcie kolorówki :) W tym miesiącu bardzo chętnie używałam paletki konturującej Sleek Face Form. Posiadam ją w kolorze Fair. Pisałam o niej oddzielną recenzję, więc nie będę się zbytnio rozpisywać, ale dodam tylko, że w moim przypadku jest ona bardzo wydajna i naprawdę świetnie sprawdza się w przypadku wszystkich podróży i wyjazdów, w wakacje jest niezastąpiona! (pisałam o niej tutaj klik). Jeśli chodzi o akcesoria niezastąpionym okazał się pędzelek Real Techniques Setting Brush. Ma idealny rozmiar do konturowania. Od dłuższego czasu używam go praktycznie codziennie. Świetnie się myje, nie linieje, ma odpowiednią twardość i przyjemny dla oka design (tutaj zbiorcza recenzja klik). Z kolei na paznokciach najczęściej gościł u mnie lakier przeznaczony do frencha, czyli Rimmel Brit Manicure. Ile ja naszukałam się lakieru, który miałby taki kolor i nie zostawiałby na moich paznokciach bąbli! W momencie gdy już straciłam nadzieję na znalezienie takiego cuda, przypadkiem trafiłam na ten lakier i okazało się to strzałem w dziesiątkę. Niestety nie można mieć wszystkiego i czas schnięcia jest stosunkowo długi.
Moim faworytem w pielęgnacji włosów został szampon Dermedic EmolientLinum do skóry bardzo suchej, atopowiej i z objawami łuszczycy. Nie jestem w stanie powiedzieć, która to butelka w moim posiadaniu. Za każdym razem ratuje mnie z opresji podczas kolejnego wysypu na skórze głowy. A że ostatnio stres towarzyszy mi praktycznie ciągle (ślub, sesja, obrona) to również skóra zaczyna o sobie przypominać. Na szczęście po zmianie szamponu i wdrożeniu leczenia wszystko zaczyna znikać. Za długo był spokój ;) Dobrą kompanką została też szczotka Tangle Teezer Salon Elite. Moje włosy robią się coraz dłuższe, sięgają już sporo za łopatki i miałam coraz większy problem z czesaniem ich. Nie oczekiwałam po niej cudów, zależało mi tylko na bezbolesnym rozplątaniu włosów i z całą pewnością ta szczotka mi to zapewniła. Wiem, że albo się ją kocha albo nienawidzi ale ja na pewno dołączę do grona jej zwolenniczek :) W ramach bonusu pokażę niesprzyjające warunki, w jakich robiłam dziś zdjęcia :D Moja Rozetka kocha aparat niemalże tak samo jak wannę wypełnioną wodą więc gdy tylko słyszy migawkę aparatu zaczyna wariować i rozrzucać wszystko co się da ;)
A potem zazwyczaj stwierdza, że jak już przecież twórczy nieład zapanował oraz zostało jej zrobione wystarczająco dużo zdjęć to momentalnie idzie spać ;)
Zdjęcia jak widać były robione na kanapie, bo niestety sport to jednak nie samo zdrowie ;) Od jakiegoś czasu chodzimy z narzeczonym na kurs tańca, ślub od dziś dokładnie za dwa tygodnie a ja okupuję kanapę, komputer i telewizor ze skręconą kostką :) Mam nadzieję, że "do wesela się zagoi" :D

czwartek, 26 czerwca 2014

Malujemy rzęsy z Lovely Pump Up!

Nie będę ukrywać, że moim faworytem w dziedzinie malowania rzęs jest inna maskara. Jednak słuchając zewsząd ochów i achów na temat tego produktu postanowiłam go wypróbować. Podczas trwającej ostatnio promocji w Rossmannie capnęłam swoją sztukę zaraz po wyłożeniu jej na półkę przez panią Sprzedawczynię (więc towar deficytowy, niemacany!) i to w dodatku 49% taniej.
Jak wygląda tusz każdy widzi :D Żółte opakowanie, niebieskie litery, klasyczny kształt. Czyli nic ciekawego, do rewelacji bardzo daleko ;) Przynajmniej podczas użytkowania nie ścierają się z niego napisy. Opakowanie kryje w sobie silikonową, półokrągłą i niezbyt dużą szczoteczkę, którą całkiem wygodnie maluje się rzęsy (jednak trzeba nabrać odrobinę wprawy). Gdy malowałam się nim pierwszy raz miałam upaćkane rzęsy, powiekę, szkła kontaktowe i właściwie wszystko co się dało. Żyć nie umierać ;) Zaznaczę jeszcze, że nie maluję się od wczoraj. Na szczęście przy kolejnych użyciach tusz stawał się bardziej suchy, nabrałam wprawy w operowaniu szczoteczką i czarne plamki przestały się pojawiać ;)
Tusz jest mocno czarny i nie blaknie w ciągu dnia. Nie lubię zbyt spektakularnie podkreślać rzęs, wolę bardziej naturalny efekt. Jak więc sprawdził się ten kosmetyk u mnie? Maskara Lovely ma przede wszystkim za zadanie podkręcić nasze rzęsy. Ładnie je podniosła, trochę wydłużyła i prawie w ogóle ich nie pogrubiła. Łatwo też moim zdaniem przegapić moment między ładnie podkreślonymi rzęsami a owadzimi nóżkami ;) Jednak efekt, który osiągnę rano trzyma się praktycznie aż do zmycia. 
Niestety czasem tusz lubi się osypać. Na kolejnym zdjęciu można go zobaczyć w dniu wczorajszym po około 7 godzinach na rzęsach. Widać malutkie czarne kropeczki jednak na szczęście nie odbija się on na górnej powiece.
W ramach podsumowania powiem, że jak na tusz za 5zł (lub bodajże 9 bez żadnej promocji) sprawdził się rewelacyjnie, nie zasechł w ciągu tygodnia (maluję się nim już 2 miesiące), całkiem nieźle podkreśla rzęsy, przy odrobinie wprawy można ładnie je podkreślić bez efektu muszych nóżek. Jednak w ciągu dnia potrafi nieładnie się osypać co jest dla mnie dużym minusem. Jak na wersję niskobudżetową jest całkiem ok jednak na rynku jest wiele dużo lepszych tuszy do rzęs ;)

Chciałam jeszcze pięknie podziękować za trzymanie kciuków, wczoraj o 11:00 zostałam magistrem i obroniłam się na 5 ;)

niedziela, 22 czerwca 2014

Zakupy, zakupy, zakupy! Czyli (chyba) to, co tygryski lubią najbardziej ;)

W czerwcu trafiło do mojego domu trochę nowości. Przyleciał do mnie Shinybox, spełniłam małe chciejstwa albo zostałam poniekąd zmuszona do zakupu. Zapraszam wszystkich zainteresowanych do obejrzenia, co pojawiło się u mnie w ostatnim czasie :)
Na początek może kosmetyki, które zamknę w szeroko rozumianym pojęciu "naturalne" ;) W tej kategorii trafiła do mnie Pomadka z Peelingiem Sylveco (właściwie mam je dwie, bo jedną kupiłam jakiś tydzień przed znalezieniem drugiej w Shinybox'ie). Kupiłam ją ze zwykłej, ludzkiej ciekawości i na początku byłam nawet trochę zdziwiona "ostrością" owego peelingu ;) Pozostając w temacie wszelkiej maści scrubów, w tym miesiącu pojawił się  u mnie Peeling Solny z Masłem Shea o zapachu greckim i Peeling Cukrowy Botanic Garden Orchidea i Curacao od Organique. Oba pachną cudnie! Powiem szczerze, że pierwszy raz mam do czynienia ze scrubami tej firmy ;) Z racji tego, że serum z Dermedic już mnie opuściło zdecydowałam się na Krem Nawilżający z Dynią, również od Organique. Za zebrane pieczątki dostałam w prezencie kulę do kąpieli Orange&Chilli ;) Na zdjęciu znajduje się też stały bywalec mojej łazienki, czyli Olejek Alterra z Limetką i Oliwkami. Stosuję go na różne sposoby i zawsze gdy jeden się kończy lecę po drugi :)
Tutaj dalsza część pielęgnacji, czyli Płyn micelarny Garniera, który znam, lubię i chętnie do niego wróciłam :) Potem aż trzy maseczki, czyli Estetica Złota Maska, którą kupiłam okazyjnie w Biedronce, Maseczka Kolagenowa Etre Belle z Shinyboxa i Maska Nawadniająca Hydrain3 od Dermedic. Tej ostatniej miałam już okazję używać i wstępnie mogę powiedzieć, że daje dobre efekty. Moja schodząca płatami skóra już po jednym użyciu znacząco się uspokoiła. Woda Termalna Avene a raczej jej miniatura została przeze mnie znaleziona w gazecie :D Ściślej rzecz ujmując, w czerwcowym Elle :)
W kategorii "włosy" trafiła do mnie farba L'oreal Casting Creme Gloss w kolorze Ciemny Brąz, której używam co parę miesięcy by podkreślić naturalny kolor. Świetnie się w tym odcieniu czuję, farba nie szkodzi ani skórze ani włosom i wracam do niej co jakiś czas. W Shinyboxie znalazłam Termoochronne Serum Do Włosów Marion (muszę poszukać na nie chętnego, dezodorant Dove już trafił do babci ;)). Do szamponu EmolientLinum Dermedic wróciłam z podkulonym ogonem gdy okazało się, że mój ostatni zakup okazał się trafiony jak kulą w płot a na mojej głowie pojawiły się czerwone, swędzące plamy, zwiastujące kłopoty.
Kategoria "kolorówka" znowu w tym miesiącu kuleje ;) Przypadkiem stałam się szczęśliwą właścicielką trzech różowych jaj. Dwóch świadomie (w końcu zdecydowałam się na osławiony Beauty Blender) a jednego nie (znowu Shinybox i jego Make Up Blender od Syis). Cieszę się, bo wiem, że dobrze nakłada mi się makijaż w ten sposób. Na każde przyjdzie kolej ;) Z kolei Bazę Pod Cienie do Powiek Stay On Hean zdecydowałam się już drugi raz. Jest miękka, podbija kolor cieni i przedłuża ich trwałość. Aktualnie to mój faworyt ;)
Na sam koniec jeszcze lakiery i preparaty do paznokci. Trafił pod mój dach wysuszacz do lakieru Nail Art w kroplach Essence i baza Essence StudioNails, którą miałam dawno temu i też fajnie wyrównywała płytkę paznokcia. Powiem szczerze, że byłam pewna, że te produkty są wycofane, taką informacją uraczyła mnie pewna pani w Hebe. Kosmetyki te zostały tylko przeniesione do tzw "drugiej szafy" ;) W środku lakierowy rodzynek, czyli Brit Manicure od Rimmela, świetny do frencha! Na całe szczęście to już koniec ;) 
W ramach prywaty powiem, że wrócę z kolejnym postem pewnie dopiero w czwartek, w środę koło 12:00 bardzo proszę trzymać za mnie kciuki, gdyż czeka mnie obrona pracy magisterskiej ;) Potem będę mogła już spokojnie myśleć tylko o ślubie (pozdrawiam w tym miejscu szczególnie tegoroczne Panny Młode! :))

czwartek, 19 czerwca 2014

Pudła, pudełka, pudełeczka. Shinybox, czerwiec 2014 :)

Wiedziałam, że wcześniej czy później się to stanie. I mnie skusiły kolorowe pudełka, które kurier przynosi nam raz w miesiącu. Pierwszym dane mi było cieszyć się w kwietniu (kupiłam je w zestawie z "Kocham Cię mamo") a czerwcowe to moje pierwsze w ramach subskrybcji. Skusiło mnie to, że było ono "urodzinowe". Zdaję sobie sprawę, że w tym temacie jestem świeżaczkiem i pewnie moje wymagania nie są zbyt duże. Za 39zł (miałam 20% kod rabatowy na pierwsze pudełko) stałam się posiadaczką tego oto zestawu: 
W pudełeczku mamy między innymi miniaturę maseczki kolagenowej  Etre Belle (15ml) w kremie do skóry suchej i wrażliwej, zawierającą właśnie kolagen i wosk pszczeli. Ma ona wyrównywać poziom nawilżenia. Nie miałam wcześniej styczności z tą firmą ale kosmetyk ten świetnie wpisuje się w potrzeby mojej skóry. Produkt jest jak najbardziej trafiony i chętnie z niego skorzystam. Drugą rzeczą, którą znalazłam w pudełeczku był peeling solny z masłem shea firmy Organique. To chyba najmocniejszy punkt tego zestawu. Peelingi bardzo lubię, chętnie go zużyję i bardzo się z niego cieszę. Zdzierak ma 200g a ja trafiłam na wersję grecką. Trzecim produktem znalezionym w pudełku było jajeczko Make Up Blending firmy Syis. Chętnie je wypróbuję, choć mam już jajo Ebelin i duopak Beauty Blender. Mimo wszystko nie jestem nim zawiedziona. Następny na tapecie mamy antyperspirant Dove. I jeśli chodzi o mnie to porażka na całej linii. Jest to produkt pełnowymiarowy. Po pierwsze nie lubię antyperspirantów w spray'u. Po drugie nie lubię Dove. Po trzecie nie podoba mi się jego zapach ;) Chyba sprezentuję go babci bo mama wczoraj zamówiła swoje pudełeczko ;) Ostatnim kosmetykiem, który znajduje się w każdym pudełeczku jest Serum Marion do włosów narażonych na działanie wysokiej temperatury. Jest to produkt pełnowymiarowy. I tutaj znowu pudło bo nie prostuję włosów, ba, nawet ich nie suszę ;) Cóż, nie mogło być przecież idealnie ;)
Teraz przejdę może dla części dla subskrybentek, które są klientkami Vip, jaką zostałam jakby na to nie patrzeć całkiem przypadkiem. Zamówiłam swoje pudełeczko podczas promocji, która trwała ostatnimi czasy. W związku z tym stałam się szczęśliwą posiadaczką między innymi, uwaga, uwaga! Spray'u na komary! :D Nosi on nazwę Mosquiterum, zawiera 100ml i bazuje ponoć na naturalnych olejkach. Wczoraj miał swoją premierę i chyba nie jest źle ;) Drugim produktem dla subskrybentek była pełnowymiarowa pomadka z peelingiem Sylveco i zestaw próbek. Nie będę ukrywać, że bardzo mnie to ucieszyło :) Do pudełeczka dołączone było również mnóstwo papierów:
Podsumowując, chyba nie jest najgorzej ;) Zawiodły mnie tylko antyperspirant (chyba trzeci z kolei w Shinybox'ie) i olejek do włosów, trafiony jak kulą w płot :P Najmocniejsze punkty opakowania to chyba peeling Organique i pomadka Sylveco, choć resztę też chętnie wykorzystam :)


środa, 18 czerwca 2014

Lecimy w kulki z Organique czyli o kulach do kąpieli słów kilka

Poza mydłami, dodatków do kąpieli używałam rzadko. Jednak gdy w prezencie imieninowym dostałam kule Organique to oczy mi się do nich zaśmiały ;) Po wyjęciu z torebeczki moim oczom ukazała się pięknie zapakowana paczuszka z czterema sztukami: lawendową, masculini, grecką i guawą :) Zaraz po rozpakowaniu poczułam obłędny zapach :) Wcześniej sama kupiłam sobie całą jedną, jak przystało na kobietę - masculini ;)
Jeśli chodzi o kwestie techniczne, kula w środku przedzielona jest na pół i zapakowana jest w folię, której dość łatwo się pozbyć. Połowa tej kuli spokojnie starcza na jedną, bardzo przyjemną kąpiel. Woda po wrzuceniu specyfiku nabiera stopniowo koloru a sama kuleczka delikatnie musuje (czyli Kota kolejny raz była zachwycona - raz zapachem, a drugi raz bąbelkami! Niestety nie ominie ona ŻADNEJ kąpieli, pcha się nawet do obcych :D) Jeśli chodzi o wspomniany wcześniej zapach to nie zdziwiło mnie to, że kule pachną po wyjęciu z opakowania. Cudowny zapach utrzymywał się również cały czas podczas kąpieli a nawet po niej. Tylko wtedy pachniało już nasze ciało ;) Lawenda oczywiście pachnie lawendą, guawa - owocami, grecka to dla mnie świeżość i winogrona a masculini ma męski i orzeźwiający aromat.
Jeśli chodzi o kwestie pielęgnacyjne to powiem szczerze, jestem nimi bardzo zaskoczona :) Na plus! Pomijając kwestię przyjemności, aromaterapii i innych rzeczy, kule świetnie sprawdzają się jako kąpielowy nawilżacz do suchego ciała ;) Do tego stopnia dobrze sobie radzą, że nie zostawiły na skórze tłustego filmu ale z czystym sumieniem mogłam pominąć użycie balsamu :) Spokojnie mogę polecić je sucharom i amatorkom kąpielowych umilaczy. Chyba jedynym minusem, którego jestem w stanie się doszukać jest to, że późniejsze mycie wanny murowane i cena nie jest do końca zachęcająca ;)

niedziela, 15 czerwca 2014

Czerwona fasola na służbie czyli SkinFood Red Bean BB Cream :)


Jakiś czas temu przeżywałam szał ciał na kremy BB (oczywiście te z Azji ;)). Zachłysnęłam się tym wynalazkiem gdy okazało się, że wiele z nich jest w stanie dopasować się kolorem do mojej różowo-szaro-sinej skóry, tak że nie było go widać. Podkłady tego nie potrafią. W dodatku kremy BB dobrze sprawdzały się na suchej twarzy, której jestem szczęśliwą posiadaczką. Były na tyle treściwe i tłuste, że wyglądały na niej bardzo ładnie. Wtedy też stałam się posiadaczką tego oto osobnika z czerwoną fasolą i powiem szczerze, że przypadł mi on do gustu. Teoretycznie prezentowany dziś kosmetyk ten ma odżywiać i nawilżać naskórek, między innymi dzięki ekstraktowi z czerwonej fasoli. 
Krem BB jest zapakowany w ładną, matową tubkę z metalowym korkiem. Posiada ona wygodny dziubek, przez który możemy dozować odpowiednią ilość kremu. Mam go od jakiegoś czasu ale tubka nie ma tendencji do niszczenia się. Nie jest to mój pierwszy azjatycki krem BB (tylko bodajże 4). Powiem szczerze, że w zakupie go wykazałam się skrajną nieostrożnością bo kupiłam od razu pełnowymiarową wersję w kolorze 1, o nazwie Light Beige. Nigdy wcześniej ani nigdy potem takiego czegoś nie praktykowałam ;) 
Kolor jest beżowo-różowy ale jak to krem BB, ładnie wtapia się w odcień naszej skóry. U mnie nie odznacza się właściwie wcale (a mam skórę dość jasną, mało który podkład w drogerii mi pasuje, używałam jakiś czas temu revlona colorstay w kolorze 110, Ivory) Warto jednak wspomnieć o tym, że jeśli szukamy matu to będziemy mocno zawiedzione. Krem ten jest dość "tłusty", treściwy i mocno "nawilża" o ile można tak to określić ;) Posiada też dość intensywny "glow", który bardzo lubię, moja skóra bez żadnego kosmetyku jest matowa i szara, więc kosmetyki przeznaczone na rynek azjatycki mnie akurat odpowiadają :) 
Warto też wspomnieć o tym, że kosmetyk posiada filtr spf 20 PA + i powiem szczerze, że rzadko stosuję pod niego dodatkowe kremy z filtrem. Jeśli chodzi o krycie to moim zdaniem jest zupełnie wystarczające. Naczynka, zaczerwienienia i inne niepożądane obiekty chowają się pod nim jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nakłada się go bardzo łatwo i jest stosunkowo wydajny. Kosmetyk jest kryjący ale po około 30 minutach idealnie wtapia się w skórę, która dzięki niemu wygląda bardzo naturalnie. Trzyma się on na skórze dość długo, nie ściera się w okolicy nosa więc nie muszę w ciągu dnia robić poprawek. Co jeszcze lubię w tym produkcie? Zapach! Kwiatowy, przyjemny, po prostu idealnie wpasowujący się w mój gust. W dodatku pachnie on jeszcze przez jakiś czas po aplikacji :) Wcale nie czuć w nim wspomnianej w nazwie fasoli :D Jeśli chodzi o sławne już w przypadku kremów BB z azjatyckiego importu zapychanie, to ja czegoś takiego nie zauważyłam ale też nie mam do tego skłonności. Zaskórników jak nie było tak nie ma. Zmywam go mleczkami, olejami albo stosuję tzw. wieloetapowe oczyszczanie twarzy. Na koniec zamieszczam jeszcze zdjęcia mojej twarzy przed nałożeniem kremu i zaraz po, szczególnie widoczny jest na nim właśnie tzw "glow" (który po jakimś czasie trochę słabnie :))
Podsumowując, krem ten mogę polecić osobom ze skórą suchą, która posiada różowe tony. Kobiety ze skórą tłustą na pewno nie będą z niego zadowolone. Tak samo jest w przypadku odcienia... Z tego co wiem, żółte tony ma ten z numerem 2, moja 1 może zrobić z osoby z żółtymi podtonami różowiutką świnkę ;) Zaopatrzyć się w niego można na ebay, allegro (choć uwaga na podróbki) i polskich sklepach internetowych z azjatyckimi kosmetykami. Rozstrzał cenowy jest jednak ogromny, z tego co wiem, może on kosztować nawet 100zł.

czwartek, 12 czerwca 2014

Znowu gra w zielone :) Ujędrniający żel pod prysznic z dębem paragwajskim Tołpa Botanic:)

Dziś chyba po raz pierwszy na moim blogu pojawia się recenzja żelu pod prysznic. Dlaczego? Ano dlatego, że żeli pod prysznic unikam jak mogę. Moja skóra niezbyt lubi się z chemią zawartą w kosmetykach do mycia. Po zakupie normalnego żelu pod prysznic i po użyciu go parę razy wyglądam jak biedroneczka. Powiem szczerze, że ten produkt również kupiłam i zaczynałam używać z drżącym sercem. Zastanawiałam się czy aby na pewno nie zrobię sobie w ten sposób krzywdy. Jak więc skończyła się moja przygoda z tym żelem?
Żel dostajemy w wygodnym i estetycznym opakowaniu z dozownikiem. Nie jest śliskie, łatwo się otwiera i nie wylatuje z rąk podczas kąpieli. Zawiera 200ml żelu, jest on ważny 3 miesiące od otwarcia i kosztuje od około 10 do 15zł. Jeśli chodzi o jego konsystencję, wydaje mi się ona taka w sam raz. Nie przecieka przez palce, ale też nie tworzy się galareta, łatwo wypływa z butelki na myjkę. Warto też wspomnieć o tym, że w żelu zatopione są  maleńkie drobinki peelingujące ;) Jeśli chodzi o jego zapach to moim zdaniem jest on po prostu obłędny! Świeży, zielony, orzeźwiający, po prostu świetny na nadchodzące lato i upały. I może teraz to co najważniejsze ;) Żel świetnie myje i oczyszcza ciało, choć niezbyt dobrze się pieni.  Pewnie wynika to właśnie z braku wspomnianych wcześniej sls-ów w składzie. Jednak gdy nałożymy go na gąbkę jesteśmy w stanie wyczarować w ten sposób całkiem fajną piankę ;) Bardzo cieszę się, że produkt ten nie zrobił z mojego ciała jesieni średniowiecza i podczas tego lata nie będę przypominać biedronki ;) Skóra po jego użyciu nie jest wysuszona ani ściągnięta a przez moment po wyjściu z wanny ładnie pachnie. Podsumowując moje niezbyt składne wywody, polecam ten żel osobom ze skórą wrażliwą. Chociaż właściwie to polecam każdemu, ze względu na delikatność i zapach ;) Ale jego działanie ujędrniające to można sobie włożyć miedzy bajki ;)

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Nawilżenie od Dermedic :) Hydrain 3 Hialuro w akcji!

Moja skóra należy niestety do tych niezbyt łatwych w obyciu :) W dodatku od wielu lat mam awersję do wszystkich kosmetyków, które się lepią, kleją i wchłaniają milion lat świetlnych. Szukam więc kosmetyków, które dobrze nawilżają i szybko się wchłaniają. Czasem wcale nie jest to proste... Serum Dermedic kupiłam bo po prostu mnie do niego "ciągnęło". I chyba tym razem intuicja mnie nie zawiodła ;)
Serum dostajemy zapakowany w biały kartonik (który niestety już wylądował w koszu). W środku umieszczona jest błękitna, półprzezroczysta buteleczka z zakraplaczem, o pojemności 30ml. Dołączona pipeta radzi sobie z wydobywaniem kosmetyku dosyć dobrze. Nabiera akurat tyle serum ile trzeba do posmarowania całej twarzy. Niby wszystko ładnie, pięknie ale ja jednak wolę tubki, słoiczki i pompki, takie zakraplacze średnio mi odpowiadają, choć muszę powiedzieć, że akurat w tym przypadku sprawdza się  on nieźle ;) Konsystencja serum jest rzadka i lejąca ale nie powoduje to trudności podczas aplikacji. Mimo tego, wydajność wcale nie jest najgorsza, kosmetyk wystarczył mi na około 1.5 miesiąca stosowania.
Serum szybko się wchłania i nie klei ale po użyciu pozostawia na twarzy świecący film. A jak z najważniejszym, czyli nawilżeniem? Stosowałam je raz dziennie, wieczorem i solo choć można nałożyć na nie krem. Powiem szczerze, że moją skórę ono zadowoliło. Suche skórki odeszły w niepamięć, drobne zmarszczki wydają się być wygładzone. Skóra jest miła, delikatna i miękka w dotyku. Zaczerwienienia też jakby się pochowały. Serum dobrze działa i w dodatku przyjemnie pachnie podczas aplikacji. Dawno nie miałam kosmetyku nawilżającego do twarzy, który dawałby tak widoczne efekty. Na pewno jeszcze nie raz się spotkamy! ;)

piątek, 6 czerwca 2014

Majowe denko!

Dziś denko z maja, które publikuję już chyba na szarym końcu ;) Produkty te zużyłam w maju, z części produktów byłam bardzo zadowolona, niektóre z nich były bardzo przeciętne, znalazły się też takie, które zużyłam w bólach i męczarniach. Zacznijmy może od pielęgnacji, której jest dużo więcej :)
Na początek może kilka słów na temat kremu do rąk Fast Absorbing Neutrogeny. Co mogę na jego temat powiedzieć? Nie przypadł mi do gustu. Pachnie jakoś dziwnie, zostawia tłusty film, niby nawilża (a raczej natłuszcza) ale to nie to. Nic mi nie zrobił ale go nie polubiłam i za współpracę już podziękuję ;) Dużo lepszy okazał się balsam do ciała Neutrogena Fast Absorbing Light Balm. Pisałam na jego temat recenzję i zdania nie zmieniłam, szybko się wchłania, fajnie nawilża, chętnie do niego wrócę ;) Pomadka Alterra to jeden z moich ulubionych produktów. Dobrze się u mnie sprawdza i opakowanie widoczne na zdjęciu jest już chyba czwartym, które mam. Płyn micelarny Garnier, który robi zawrotną karierę na blogach, również przypadł mi do gustu. Również pisałam na jego temat szersza recenzję, więc nie będę się powtarzać. Był super i niebawem do niego wrócę :) Antyperspirant Rexona Clear Pure w kulce to stały bywalec mojej kosmetyczki. Nie mam problemów z nadmierną potliwością i w zupełności mi on wystarcza. Już czeka na mnie kolejne opakowanie :) Masełko do ust Nivea Lip Butter moich wymagających ust nie zadowoliło. Przypomina mi zwykłą wazelinę, jakoś za dalszą współpracę podziękuję. Z nim się nie polubiłam ;) Za to balsamy do ciała Tołpa z amarantusem i dębem paragwajskim podbiły moje serce :) Piękne zapachy, świetny efekt i przyzwoite składy, na pewno skuszą mnie jeszcze nie raz. Krem pod oczy Iwostin Oftalin również więcej u mnie nie zagości. Coś tam nawilżał, coś tam natłuszczał ale w sumie nic z moją skórą pod oczami nie zrobił ;) Cienie, opuchnięcia, zmarszczki i podrażnienia jak były tak są ;) Żel pod prysznic Yves Rocher o zapachu kawy zużyłam w wielkich bólach. Według mnie śmierdział i wysuszał, a po umyciu się nim myślałam, że zadrapię się na amen, zwłaszcza na łokciach, kolanach i kostkach stóp. Peeling Joanny o zapachu bzu to moim zdaniem średniak. Lekko ścierał, pięknie pachniał i miał w składzie mnóstwo parafiny. Może jak za jakiś czas najdzie mnie na coś o zapachu bzu to sobie go sprawię ;) A teraz part 2 czyli kolorówka!
Zużyć jest niewiele ;) Baza pod cienie do powiek Dax Cashmere na początku spisywała się całkiem nieźle, z czasem miałam jednak wrażenie, że robi się coraz twardsza. ładnie podbijała kolor cieni i przedłużała ich trwałość ale gdy nałożyło się jej za dużo makijaż zaczynał się ważyć. Może jeszcze do niej wrócę ale nie była wybitnie dobra. Reszta produktów widocznych na zdjęciu czyli tusz do rzęs Oriflame Wonder Lash, Ridge Filler Inglot i delikatny fluid intensywnie kryjący Pharmaceris doczekały się już moich oddzielnych recenzji. Bardzo polubiłam te kosmetyki i chętnie za jakiś czas zaopatrzę się w nie ponownie. Znacie te produkty? Lubicie? Sprawdziły się bądź nie? :)

wtorek, 3 czerwca 2014

Ulubieńcy maja na wyjeździe ;)

Na wyjeździe, ponieważ od jakiegoś czasu przebywamy u moich rodziców, w mieście gdzie bierzemy ślub. Biegamy po księżach, urzędach, makijażystkach i innych ciekawych instytucjach. Z tego powodu ulubieńcy maja nie mają może tak dobrych zdjęć jak bym chciała ale muszę się dziś zadowolić tym, co zrobiłam przed wyjazdem ;) Zaczynajmy zatem!
W kategorii pielęgnacji zwyciężyli tym razem olejek do kąpieli i odżywka do rzęs ;) Olejek Pod prysznic Isana jest kosmetykiem wielofunkcyjnym, pomaga mi zarówno w myciu całego ciała jak i pędzli oraz gąbek beautyblenderopodobnych wszelkiej maści :) W życiu nie pomyślałabym, że taki niepozorny kosmetyk da sobie tak dobrze radę z tym, z czym nie poradziły sobie mydła, szampony, żele do mycia twarzy i inne cuda, którymi próbowałam domyć te nieszczęsne gąbki... W dodatku ma bardzo przystępną cenę ;) Sama nie wpadłam na to, żeby użyć go do prania akcesoriów do makijażu, jednak nie potrafię sobie przypomnieć, na którym blogu to przeczytałam. Jeśli wiecie, lub przeczyta to autorka to bardzo proszę o informację ;) Drugim ulubieńcem została odżywka do rzęs 4 Long Lashes, której używam od 8 kwietnia. Po niemalże dwóch miesiącach widać całkiem dobre rezultaty! Dziś miałam robiony próbny makijaż ślubny i pani, która mnie malowała zwróciła uwagę na moje firanki ;) Jak na taki czas użytkowania, jestem zadowolona z efektów jakie daje :)
W kategorii makijażu moje serce skradł krem BB firmy Skinfood (wersja Red Bean, z czerwoną fasolą), cień do powiek Miyo i korektor Lumi Magique od L'oreal. Jeśli chodzi o krem BB Skinfood Red Bean, z ulgą przerzuciłam się na niego po testach podkładu Max Factor. Skóra jest gładka, wygląda bardzo ładnie i prezentuje się jakby dosłownie nic na niej nie było. Paradoksalnie otrzymujemy jednocześnie w pakiecie całkiem dobre krycie, jaśniutki kolor i przepiękny zapach kwiatów, który umila nam aplikację (wcale nie czuć czerwonej fasoli ;)). W dodatku kosmetyk ten jest całkiem wydajny, nie licząc dwumiesięcznej  przerwy, towarzyszy mi właściwie od sierpnia. Korektor Lumi Magique L'oreal polubiłam za delikatne rozświetlenie i za to, że nie wchodzi on w moje pierwsze zmarszczki. W sumie cały dzień prezentuje się bardzo dobrze, choć zdaję sobie sprawę, że nie jestem dobrym egzemplarzem do testowania korektorów bo nie mam zbyt wiele do ukrycia ;) Ostatnią już rzeczą jest cień do powiek firmy Miyo, w kolorze Vanilla. Nakładała go na powieki praktycznie przy każdym makijażu i stanowi on w moim przypadku idealną bazę pod kreski eyelinerem. Nie trzeba obawiać się, że zbierze się w załamaniu powieki bądź będzie się rolował. Na jakiejkolwiek bazie makijaż wytrzymuje od rana aż do zmycia go, często późnym wieczorem. Niebawem powinny pojawić się jakieś dokładniejsze recenzje tych kosmetyków, szczególnie kremu BB, korektora i odżywki do rzęs ;)